— W-wiem o tym, ale on na to nie zasł-służył… N-ni-nie wiem w ogóle jak zn-nalazł się przy wo-wodzie, ale to… T-to nie jest w-ażne. Ta-tam-m… — przerwałam na chwilę, z powrotem spuszczając głowę i z łamiącym się głosikiem, dokończyłam. — Tam powinnam być ja. Ni-nie on. Je-jeży-ne-nek na to… O-on… Nie zasłużył… Br-brakuje mi-i go... Ba-bardzo... Pani pew-wnie brakuje pani Liś-ściaste-tego Futr-ra. Mi trochę też… Kilk-ka razy ud-uda-ało mi się z nią porozmawiać i... Wydawała się naprawdę fajna… Przykro mi z powodu straty pani i pani Wiecznego Zaćmienia…
Delikatnie oparłam swoją niewielką główkę, nie wiedząc, czy mogę tak zrobić. Z niewiadomych mi przyczyn chciałam przeprosić cały klan za wszystko, jednak w głębi swojego małego serduszka wiedziałam, że to nic nie da, przez co jeszcze bardziej się łamało.
— Ćmi Księżycu! — usłyszałam wołanie, najprawdopodobniej pani Zaćmienia.
— Niech Pani idzie, nie będę przeszkadzać — miauknęłam cicho, podnosząc się. — Dziękuję za rozmowę — dodałam tylko, a potem oddaliłam się, zanim pani Ćma zdążyła cokolwiek odpowiedzieć czy zrobić.
To powinnam być ja.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Noc jednego ze zgromadzeń
“A może znów spotkam panią Pieczarkę i panią Orchidee?! Byłoby świetnie! To takie miłe kotki! A tak poza tym, ciekawe, czy pani Pieczarce udało się, robić to, co mi mówiła!”
Nie mogłam skupić się na niczym podczas całej drogi, cały czas myśląc o swoim ostatnim spotkaniu z dwójką naprawdę przemiłych kotek, a tak dokładniej to przyjaciółek. I to bardzo uroczych przyjaciółek!
“Wyglądały razem tak słodko, naprawdę ładna by była z nich para!” — pomyślałam, kiedy Klan Klifu powoli wkraczał już na Bursztynową Wyspę.
Rozejrzałam się po innych kotach, wśród nich dostrzegając Nocniaki i Burzaki. Nie byliśmy wcale tacy ostatni, super! Skanując każdego kota po kolei, zaczęłam szukać sobie jakiejś ofiary losu miłej duszyczki, z którą mogłabym porozmawiać w tak piękną noc!!! Sunąc łapami po kamieniu ,spokojnie szukałam kogoś wzrokiem, kiedy nagle do mojego nosa dostała specyficzna, niepowtarzalna woń. Las iglasty, mokra ziemia… Automatycznie przed oczami zobaczyłam obraz Wilczej Łapy, który wraz z jakimś innym, nieznanym mi kocurem zabija klifiaczkę. W nozdrzach poczułam zapach krwi, a w głowie odtwarzała mí się w kółko scena, w której próbuje ratować panią Liściastą Gwiazdę, jednak bez skutku. Niczym głupia, zacięta i zapętlona, cholerna płyta, odtwarzająca ten sam kawałek setny raz. Stałam tak jak sparaliżowana, próbując oczyścić myśli i choć na chwilę skupić się na czymś innym.
“ Jeżynek utopił się w rzece… Jeżynek utopił się w rzece… Nigdy więcej go nie widziałam… Jeżynek utopił się w rzece… Nigdy więcej go nie widziałam… Jeżynek utopił się w rzece… Nigdy więcej go nie widziałam… Jeżynek utopił się w rzece… Nigdy więcej go nie widziałam…”
Powtarzałam to sobie w kółko, zamykając swoje błękitne ślepka. Łatwiej było mi powtarzać to kłamstwo aż do skutku, ponieważ… Prawda była po prostu zbyt ciężka. Podobno kłamstwo powtarzane tysiąc razy w końcu staje się prawdą… Słyszałam swoje własne bicie serca dudniące mi w uszach, jakby chcąc upodobnić się do nurtu wartkiej rzeki, której odgłosy słychać z daleka.
Nagle poczułam czyjś ogon na swoich plecach, w odpowiedzi niemal podskakując z podniesioną sierścią. Odwróciłam się w stronę właściciela kity i ujrzałam Pieczarkę, jedną z kotek, z którą ostatnio rozmawiałam.
— Cześć Astrowa Łapo, wszystko w porządku? — spytała z ciepłym uśmiechem na pyszczku.
Od razu się uspokoiłam, a moja sierść delikatnie opadła, łagodnie układając się tak, jak zazwyczaj
— Tak, wszystko jest w porządku, dziękuję, że pani pyta! — mruknęłam w odpowiedzi, kiedy zastępczyni zaraziła mnie swoim przyjaznym wyrazem pyska.
Rozejrzałam się, wzrokiem szukając przyjaciółki starszej, mimo iż zazwyczaj łatwo znajdowałam koty w tłumie, tak teraz liliowej po prostu nigdzie nie było!
— A gdzie pani Orchidea, wszystko z nią w porządku? — spytałam z nutą zmartwienia w głosie, mając nadzieję, że wszystko jest z nią okej.
Biała rozpromieniła się, a jej uśmiech przybrał postać figlarnie psotnego.
— Nawet lepiej niż dobrze! Słuchaj tego, spytałam się ją czy zostaniemy partnerkami, na co ona się zgodziła, a kilka dni później podczas jednego ze wspólnych spacerów po terenach Owocowego Lasu i nie zgadniesz co!
— No, co się stało? — spytałam, czując jak moja ekscytacja zaczyna wzrastać, wraz z moją rozmówczynią.
— Znalazłyśmy dwójkę malutkich kociąt! Ale najlepszee jest to, że one wyglądają niemal wąs do wąsa jak my! Kostka Brukowa, a teraz już raczej Bruk jest liliowy z bielą mniej więcej zajmującą połowę jego sierści, ma pędzelki i pomarańczowe oczy, a jego siostra, wcześniej nazywająca się Cegiełka, jednak teraz nosząca miano Drobinki jest cała biała, ma długie futerko z pędzelkami i zielone ślepka! Wyglądają jakby były naszymi biologicznymi kociętami! Jejku, zostałam mamą, jestem taka przeszczęśliwa! Orchidea też! Zrobiłam to tak, jak ci tłumaczyłam, że zrobię, wszystko poszło zgodnie z planem!
Ślepia kocicy lśniły niczym woda lśniąca pod promieniami księżyca, iskrzyło w nich uczucie miłości i radości nie do opisania. Czułam jak zalewa mnie jej szczęście.
— Na Klan Gwiazdy, gratulacje! Jestem taka szczęśliwa z waszego szczęścia! Wiedziałam, że będziecie partnerkami! Naprawdę, jestem taka szczęśliwa!
To uczucie zaczęło niemal roznosić mnie od środka, przez co zaczęłam podskakiwać, a chwilę później starsza się do mnie dołączyła. Ta scena musiała wyglądać śmiesznie, dorosła kotka, dodatkowo zastępczyni, oraz prawie dorosła uczennica radośnie podskakują gdzieś na uboczu zgromadzenia. Po niedługim czasie obydwie się uspokoiliśmy, przypominając sobie o tym, że jesteśmy w miejscu publicznym.
— Niech pani wysciska panią Orchidee i wasze maluchy ode mnie! Już nie mogę się doczekać, aż je poznam kiedy już dorosną i przyjdą na swoje pierwsze zgromadzenie! Oczywiście, jeśli się panie zgodzą, co nie?
Pieczarka zachichotała.
— Tak tak, jasne! Jesteś taką pozytywną koteczką Astrowa Łapo, przypominasz mi Orchidee w pewnym sensie, wiesz? Jesteście niczym wschodzące słońca, budzące zaspany świat do życia, zarażając swoją pozytywną energią. Ty pokazujesz ją otwarcie, praktycznie od razu przy zapoznaniu siebie nawzajem. Natomiast moja ukochana najpierw musi się otworzyć, a kiedy już odważy się okazać swój uśmiech…
Biała na chwilę przerwała a ja zobaczyłam, jak delikatnie się rumieni, zapewne wyobrażając sobie jej pyszczek z pełnym uśmiechem.
— To jest najlepsza rzecz, jaką może ci dać… — dokończyła, strzepując delikatnie ogonem.
Nieśmiało się uśmiechnęłam.
— Dziękuję pani… Miło mi to słyszeć, naprawdę!
— Nie ma za co! Wiesz co, muszę już lecieć do innych zastępców, ponieważ, z tego co widzę, Sówka zaraz zacznie swoją przemowę… Miło było mi się z tobą podobnie spotkać Astrowa Łapo, mam nadzieję, że na przyszłym zgromadzeniu również się spotkamy!
Ze zrozumieniem pokiwałam głową.
— I wzajemnie! Mam tylko jedno pytanko, zanim pani pójdzie, czy mogę się przytulić na pożegnanie?
— Jasne, że tak skarbie! — miauknęła zastępczyni, a ja wtuliłam się w jej puchate futro w kolorze śnieżnobiałego puchu spadającego z nieba w porze nagich drzew. Stałyśmy tak przez kilkanaście uderzeń serca, aż w końcu się od niej odkleiłam, “puszczając” ją. Na pożegnanie pomachalyśmy sobie swoimi ogonami, po czym poszłyśmy w swoje strony, a w tym samym czasie głosy liderów zaczęły wybrzmiewać na całej Bursztynowej Wyspie.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Jeszcze przed wyznaczeniem nowej terminatorki medycznej
— Dzień Dobry pani Ćmi Księżycu, dzień dobry pani Przepiórcza Wichuro, czy mogłabym jakoś pomóc?
Przepiórka zwróciła do mnie swoją głowę, wpatrując się we mnie przez kilka uderzeń serca, natomiast Ćma jedynie strzepnęła delikatnie uchem. W zasadzie zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Rzadko kiedy od razu odpowiadała, lub z jej pyska wychodziło bardziej złożone zdanie. Zazwyczaj jedyną rzeczą, jaka mogła potwierdzić cię w tym, że ta może słucha twojego wywodu, były właśnie takie małe sygnały. Strzepnięcie końcówką czy to ucha, czy to ogona, a może nieznaczne odwrócenie głowy… Coś tego typu. Po chwili jednak odezwała się, ogonem wskazując na miejsce niedaleko siebie.
— Możesz usiąść i obserwować, jeśli chcesz — miauknęła, a w mojej głowie pojawiła się myśl, że pewnie po prostu nie ma czasu ani siły na to, aby pozbyć się mnie z ogona, ponieważ zazwyczaj nie dawała mi możliwości, aby jakkolwiek jej pomóc ani nawet obserwować, a teraz dostałam przyzwolenie na naukę poprzez słuchanie oraz patrzenie.
— Dziękuję — mruknęłam, zajmując swoje miejsce.
W tym czasie medyczka zniknęła w kąciku z ziołami po to, aby dosłownie chwilę później wrócić z kilkoma ziołami. Wśród nich rozpoznałam suche liście dębu oraz skrzyp, jednak oprócz tych dwóch ziół był tam jeszcze jeden medykament, którego nazwy nie kojarzyłam. Podczas gdy dotychczasowa Asystentka zaczęła zajmować się swoją pacjentką, ujrzałam coś, na czym mogłam się oprzeć, aby zidentyfikować kwiat. Była to aksamitka. Rozpoznałam ją przez niewielkie kwiaty w odcieniach żółci i pomarańczu. Zaczęła przetwarzać wszystko na papkę, żeby nałożyć ją na podrażnienia po to, aby zapobiec ewentualnemu wyłysieniu czy infekcji. Z pyska pani Wichury uleciało westchnienie ulgi, kiedy chłodna maść lecznicza znalazła się na jej skórze. Po zakończonym zabiegu delikatnie uśmiechnęła się do srebrnej.
— Dziękuję Ćmi Księżycu, od razu czuję się lepiej i już nie swędzi tak bardzo…
— Zostań u mnie do rana, aby to wszystko miało szansę dobrze się wchłonąć. Rano dokładnie cię zbadam i jeśli wszystko będzie dobrze, wrócisz do swoich obowiązków.
— Dobrze — powiedziała Przepiórka, przygarniając jedno z wolnych legowisk przeznaczonych dla chorych kotów.
W czasie jej zabiegu, do lecznicy weszły trzy koty. Byli to konkretnie Promieniste Słońce, Mroźny Wicher oraz Psotny Nietoperz, wtedy znana jako Nietoperza Łapa. Pierwszy z wymienionych miał w łapie kolec i nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że jego rozmiar był… Co najmniej zdumiewający. Oprócz tego było tam kilka pojedynczych zadrapań, które też wyglądały na wiadomość od kolców, że tam były. Mróz wyglądał, jakby przejechało po nim stado kotów z jakimiś nadprzyrodzonymi siłami, natomiast Nietoperka… Cóż, otóż ona wyglądała, jakby wskoczyła prosto w stertę kolców róży, jeżyn oraz innych takich. Na ich widok we dwójkę — mentora i uczennicy — stwierdziłam, że coś stało im się razem. Być może to kwestia jakiegoś wypadku podczas treningu, patrolu czy tam po prostu spaceru, w sumie średnio ważne. Pani Ćmi Księżyc zajęła się właśnie tą dwójką, skacząc od jednego do drugiego, podczas gdy Mróz stał jakby oszołomiony. Spojrzałam na Ćmę, chcąc zapytać, czy mogę jakoś pomóc, jednak ona wyglądała, jakby miała już na głowie wystarczająco dużo. Skakałam wzrokiem między opływającym z rzeczywistości Wichrem, a asystentką medyczki, nie wiedząc co zrobić. W końcu ze zrezygnowaniem wzdychnęłam, strzepując ogonem. Żwawym krokiem podeszłam do wojownika, delikatnie trącając go łapą.
— Przepraszam panie Mroźny Wichrze… Pani Ćmi Księżyc wygląda na bardzo zajętą, więc jeśli pan pozwoli, to ja spróbuję jakoś panu pomóc. W końcu teoretycznie jestem prawie protektorką, więc mam wiedzę medyczną!
Kocur spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, słabo kiwając głową. Delikatnie się uśmiechnęłam, ukradkiem spoglądając kolejny raz na srebrną. Myślałam, że już zdążyła “zauważyć”, a raczej wyczuć, że nie siedzę tam, gdzie miałam siedzieć, jednak ona nadal zajmowała się swoimi pacjentami. Możliwe, że nie dostrzegła tej zmiany przez zbyt dużą ilość bodźców wokół niej? Nieważne, jeden musi ogon. W tym samym czasie mój chwilowy “podopieczny” zaczął mówić.
— Od jakiegoś księżyca mam ogromne problemy ze snem, już trochę nie daję rady w codziennym życiu klanowym… Dasz radę jakoś mi z tym pomóc?...
“Prosty przypadek… Przecież niczego nie skrzacze, prawda?...” — pomyślałam, kiwając energicznie głową w ramach odpowiedzi.
Zmęczone oczy pana Mroźnego Wichru rozbłysły niczym pojedyncza, pierwsza gwiazdka na niebie, swoim blaskiem rozświetlając całe niebo.
Nie byłam pewna czy mogę skorzystać ze składziku ziół medycznych, jednak już z tej odległości widziałam na konkretnej półce spory zapas maku. Z sercem dudniącym w klatce piersiowej tak mocno, jakby chciało z niej wyskoczyć, weszłam do środka, szybko zgarniając odpowiednią ilość medykamentu, aby wrócić do kocura.
— Proszę, niech pan to zje i położy się u siebie w legowisku, będzie pan spać jak mały kociak! — mruknęłam, czując pewnego rodzaju dumę z tego, że udało mi się jakoś pomóc poszkodowanemu.
— Dziękuję Astrowa Łapo, będzie z ciebie dobra protektorka — odparł starszy, po czym powolnym krokiem wyszedł z lecznicy. W tym czasie medyczka prawie skończyła zajmować się Promieniem i Nietoperką, tłumacząc im osobno, kiedy mają do niej wrócić. Stanęłam obok, czekając dopóki nie wyjdą na zewnątrz, a kiedy już to zrobili, od razu zwróciłam się do pani Ćmiego Księżyca.
— Pani Ćmi Księżycu, kiedy zajmowała się pani panem Promienistym Słońcem i Psotną Łapą, pomogłam panu Mroźnemu Wichrowi z bezsennością. Przepraszam, wiem, że nie powinnam bez pani zgody, ale wyglądała pani na bardzo zajętą i zarobioną… Dałam mu ziarna maku… Jeszcze raz przepraszam, wiem, że nie powinnam…
< Pani Ćmi Księżycu? Błagam niech mnie pani nie zjada… >
[ 2155 słów, trening medyka ]
Wyleczeni: Mroźny Wicher
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz