— Oh... Klekocząca Łapo, który to już raz? — zapytała Algowa Struga, przepuszczając go przodem, kiedy wchodzili do obozu. Kocurek utykał delikatnie na tylną łapkę, próbował to jednak zręcznie ukryć, często zmieniając ułożenie swojego ogona, zależnie z której strony przechodził akurat jakiś kot.
— Trzeci... Tak mi się wydaję — mruknął uczeń, unikając wzroku mentorki, która westchnęła jedynie, przymykając ślepia.
— Jak mam cię nauczyć sprawnej wspinaczki, kiedy za każdym razem kończysz z czymś pod pazurem? Za niedługo będzie ci trzeba wyciągać stamtąd całą sosnę! — Chociaż jej ton był o wiele bardziej żartobliwy, tak Klekocząca Łapa czuł prawdziwą nutkę zirytowania. Zwłaszcza że tym razem to faktycznie była jego i tylko jego wina. To jego niedopatrzenie, że rana tak wyglądała, no i tak mu doskwierała. Tylko tego nie wiedziała Księżniczka.
— Algowa Strugo..? — zaczął niepewnie.
— Tak, słucham cię? Nie przejmuj się... nie jestem na ciebie zła, to nie twoja wina, że masz pecha to tych rzeczy. Ostatecznie to tylko zwykłe drzazgi, prawda? — Uśmiechnęła się ciepło, przystając na moment, aby nie popędzać ucznia w jego słowach.
— Tak naprawdę to mam go już tam od ostatniego treningu wspinania... Po prostu jak tam byłem wcześniej, to Różana Woń wydawała się zajęta, a-
— Klekocząca Łapo... — przerwała mu, wpatrując się w niego zrezygnowanym wzrokiem. Pokręciła w końcu głową i westchnęła głośno. — Wiesz, że to jej obowiązek ci pomagać, prawda?
— No tak...
— Wiesz, że nawet ona, kiedy nie ma żadnych... widocznych pacjentów, będzie chciała z kimś porozmawiać, poplotkować?
— Zapewne...
— I myślę, że jesteś świadomy, że kiedy tylko dowiedziałaby się, że potrzebujesz jej medycznego wsparcia i pomocy, to z wielką chęcią by ci jej udzieliła, prawda? — Czuł się, jakby znów był kociakiem, a Kotewkowy Powiew tłumaczyła mu, dlaczego nie może próbować skakać do brodzika, próbując wypędzić żaby z ich mniemanych mulistych kryjówek.
— Może...
— Nie może, tylko na pewno — powiedziała nieco dobitniej. Mentorka uderzyła go w bok swoim ogonem, a następnie wskazała pyskiem na legowisko medyka. — Już. Zmykaj tam i żadnych ucieczek, będę siedzieć przy kłodzie ze zwierzyną i czekać na ciebie ze zwierzyną, bo inaczej aż do jutra będziesz chodzić z warczącym brzuchem, którym straszyłeś dzisiaj wszystkie ryby.
— To nie tak! Potknąłeś się! To dlatego odpłynęły! — wzburzył się, ale dymna położyła mu końcówkę kity na mordce.
— Koniec pogaduszek. Prędko, bo ugniję ci cała łapa. — Skończyła mówić, a następnie faktycznie skierowała się prosto pod kupkę zwierzyny, gdzie prędko odnalazła się przy boku Baśniowej Stokrotki. Wiedział, że nie ma co prowadzić walki z kotką.
Bez większego zapału zaczął iść prosto do lecznicy. Miał wrażenie, że cała droga strasznie mu się dłuży, chociaż tak naprawdę było to tylko kilka lisich długości, zwłaszcza że obóz był jeszcze w dużej mierze dość opustoszały. Nie powinni tak prędko wrócić z treningu, ale jego boląca łapa zaczęła faktycznie niesamowicie mu przeszkadzać. Był pewny, że powodem jej wyjątkowo złego stanu było ich wczorajsze polowanie, gdzie niechcący wszedł w dziwne odpady, które musiały należeć do jakiegoś Dwunożnego. Nie bał się wizyt u medyczek, ale nie chciał im przeszkadzać, zwłaszcza kiedy jego przypadłości nie były jeszcze aż tak problematyczne. Teraz jednak coraz trudniej mu się chodziło, a nie mógł opuszczać treningów, jeśli chciał jak najszybciej uwolnić się od rangi terminatora. Nie, żeby z nim miał jakiś szczególny... zgrzyt, ale... nie mógł już znieść tego całego gadania: "Kiedy będziesz już wojownikiem...". A najprostszym sposobem, aby się go pozbyć, było pozbycie się aktualnego imienia i zdobycie nowego. Nie obawiał się, że nie da sobie rady. Wszyscy sobie dawali, więc czemu nie on? W końcu był podobno jeszcze lepszy od większości kotów w Klanie Nocy. Na co więc niby czekano?
Wślizgnął się elegancko do lecznicy, gdzie panował przyjemny półmrok. Terminator słyszał ciche ruchy i kroki, ale nie do końca wiedział, gdzie miał znaleźć w tym momencie którąś z medyczke. Nie musiał wiedzieć, bo ona sama znalazła go po kilku uderzeniach serca.
— O! Dzień dobry Klekocząca Łapo, całkiem długo cie nie widziałam. Znaczy... Długo, jak na ciebie, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi — powiedziała Gąbczasta Perła, pojawiając się obok niego znienacka.
— O-o... No tak, trochę mnie nie było, ale to tak naprawdę dlatego jestem tutaj teraz... — wytłumaczył i na moment umilkł, ale kiedy ciotka wyczekująco wpatrywała się w niego brązowymi ślepiami, dodał niepewnie: — No i... Tobie również dzień dobry, Gąbczasta Perło...
— Tak, tak... Całkiem dobry, a co ci jest? — Zrobiła krok do przodu, chcąc zmusić w końcu krewniaka do współpracy.
— A-a! To, co zwykle, ale... Jest trochę gorzej — mruknął, wyciągając łapkę pod nos asystentki.
— Oho... Faktycznie, zwykle udaję ci się przyjść na tyle prędko, że można tylko złapać w zęby i już jest po sprawie, trochę pokapie krewka, ale nic więcej, a tutaj... jejku no infekcja się wdała. Nie obejdzie się bez mycia i ziółek — wytrajkotała. Przyjrzała się bliżej i podmuchała na nią przez moment. Klekocząca Łapa musiał przyznać, że przyniosła to lekką ulgę, chociaż coraz ciężej było mu utrzymać tylną nogę wyprostowaną w górze. — Dobrze, usiądź sobie tam, a ja wezmę wszystko ze składziku. Dzisiaj to ja będę się tobą zajmować, bo Różana Woń poszła po zioła, ale możesz być spokojny; nosze w sobie mądrości nie tylko rzeki, ale i lasu!
— Mhm... No dobrze, jasne... — mruknął kocurek, raczej nie oddając entuzjazmu krewniaczki. Nie za bardzo obchodziło go to, kto wyjmie mu kawałek łapy z drewna i kto zmyje mu potem z niej ropę, ale nie chciał robić kotce przykrości. Potulnie skierował się tam, gdzie mu pokazała. Dopiero kiedy usiadł i owinął ogon wokół łap, zauważył, że na legowisko obok przygarbiona siedzi lekko drżąca, zdecydowanie niechcąca być zauważoną, a co najważniejsze znajoma postać. Fląderka, teraz już znacznie większa, niż kiedy przyszło im na krótko dzielić kociarnie, a co gorsza mleko Czyhającej Mureny, mleko JEGO mamy, kuliła się nieznacznie, próbując z całych sił nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wyprostowana sylwetka Klekoczącej Łapy, który nie dość, że był zwyczajnie od niej starszy to i znacznie wyższy, posyłał jej nieco zniesmaczone spojrzenie.
Kocurek nie miał nic szczególnie złego do powiedzenia o kotach... jej barwy. Nie rozumiał do końca tego wszystkiego, znaczy... rozumiał to, dlaczego tak to ma być, skąd się to wszystko wzięło, ale gdyby nie fakt, że Fląderka i jej rodzeństwo odebrało mu matkę, kiedy już i tak pozostało im wspólnie mało czasu, nic do niej by nie miał. Nie lubił jej, ale nie przez to, że była czekoladowa. Nie lubił jej, bo widział w niej parszywą złodziejkę mam! A to było jeszcze gorsze! Urodziła się, mając paskudne futerko i nie mogła tego zmienić, ale... mogła, na przykład, pić wodę z brodzika zamiast mleka Mureny. Wtedy nie musiałby jej teraz nienawidzić. Wtedy nie zabrałaby mu mamy. Wpatrywał się z nią coraz dosadniej, widział, jak próbuje nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, ale jednak co chwile jej zdrowe oczko wędruję na jego biały pyszczek. Zauważył, że z drugim jest coś nie tak, nawet jeśli siedział po stronie tego sprawnego. Cisza była... dziwna i drżąca, niemal tak samo, jak sama koteczka.
— Co ci jest? Znaczy... Z twoim okiem? — zapytał w końcu, a sam dźwięk jego głosu sprawił, że Fląderka wyprostowała się nagle, dalej jednak bez jakiejkolwiek pewności w swoim ciałku.
— I-infekcja... — mruknęła krótko.
— Aha... — odpowiedział tylko i znów zapadło głuche milczenie. Zaczął nawet w pewnym momencie stukać zębami, ale szybko przestał, czując, że zaczynają go boleć. Odchrząknął wtedy i dodał jeszcze: — U mnie też... Ale nie w oku, wiesz... Wbiłem sobie drzazgę na treningu i potem... w sumie to nie ważne, po co ci to mówię. — Pokręcił łbem i zaczął wyglądać za Gąbczastą Perła. Był głodny. Chciał już wyjść i wziąć z kłody jakiegoś smacznego gryzonia, albo wilgotną rybkę. Zaczynał się mocno niecierpliwość, a obecność koteczki tylko bardziej go stresowała. Chociaż nie obchodziła go ona zbytnio, tak czuł na sobie jej wzrok. Miał wrażenie, że patrzyła na niego w każdej sekundzie, kiedy on akurat nie wpatrywał się w nią. A nie chciał na nią patrzeć, co tylko sprawiało, że irytował się jeszcze bardziej. W końcu ujrzał dymne futerko. Głos asystentki doszedł do nich aż z samego wyjścia z legowiska.
— Przepraszam was, ale muszę iść po mokry mech, dla obu z was, więc poczekajcie jeszcze moment. — No i od razu wybiegła truchtem z lecznicy. Klekocząca Łapa westchnął przeciągle i od niechcenia, lekko spode łba spojrzał na Fląderkę, która teraz wpatrywała się w swoje bielutkie stópki. Odezwał się znów.
— Czemu jesteś tu sama?
— Trzeci... Tak mi się wydaję — mruknął uczeń, unikając wzroku mentorki, która westchnęła jedynie, przymykając ślepia.
— Jak mam cię nauczyć sprawnej wspinaczki, kiedy za każdym razem kończysz z czymś pod pazurem? Za niedługo będzie ci trzeba wyciągać stamtąd całą sosnę! — Chociaż jej ton był o wiele bardziej żartobliwy, tak Klekocząca Łapa czuł prawdziwą nutkę zirytowania. Zwłaszcza że tym razem to faktycznie była jego i tylko jego wina. To jego niedopatrzenie, że rana tak wyglądała, no i tak mu doskwierała. Tylko tego nie wiedziała Księżniczka.
— Algowa Strugo..? — zaczął niepewnie.
— Tak, słucham cię? Nie przejmuj się... nie jestem na ciebie zła, to nie twoja wina, że masz pecha to tych rzeczy. Ostatecznie to tylko zwykłe drzazgi, prawda? — Uśmiechnęła się ciepło, przystając na moment, aby nie popędzać ucznia w jego słowach.
— Tak naprawdę to mam go już tam od ostatniego treningu wspinania... Po prostu jak tam byłem wcześniej, to Różana Woń wydawała się zajęta, a-
— Klekocząca Łapo... — przerwała mu, wpatrując się w niego zrezygnowanym wzrokiem. Pokręciła w końcu głową i westchnęła głośno. — Wiesz, że to jej obowiązek ci pomagać, prawda?
— No tak...
— Wiesz, że nawet ona, kiedy nie ma żadnych... widocznych pacjentów, będzie chciała z kimś porozmawiać, poplotkować?
— Zapewne...
— I myślę, że jesteś świadomy, że kiedy tylko dowiedziałaby się, że potrzebujesz jej medycznego wsparcia i pomocy, to z wielką chęcią by ci jej udzieliła, prawda? — Czuł się, jakby znów był kociakiem, a Kotewkowy Powiew tłumaczyła mu, dlaczego nie może próbować skakać do brodzika, próbując wypędzić żaby z ich mniemanych mulistych kryjówek.
— Może...
— Nie może, tylko na pewno — powiedziała nieco dobitniej. Mentorka uderzyła go w bok swoim ogonem, a następnie wskazała pyskiem na legowisko medyka. — Już. Zmykaj tam i żadnych ucieczek, będę siedzieć przy kłodzie ze zwierzyną i czekać na ciebie ze zwierzyną, bo inaczej aż do jutra będziesz chodzić z warczącym brzuchem, którym straszyłeś dzisiaj wszystkie ryby.
— To nie tak! Potknąłeś się! To dlatego odpłynęły! — wzburzył się, ale dymna położyła mu końcówkę kity na mordce.
— Koniec pogaduszek. Prędko, bo ugniję ci cała łapa. — Skończyła mówić, a następnie faktycznie skierowała się prosto pod kupkę zwierzyny, gdzie prędko odnalazła się przy boku Baśniowej Stokrotki. Wiedział, że nie ma co prowadzić walki z kotką.
Bez większego zapału zaczął iść prosto do lecznicy. Miał wrażenie, że cała droga strasznie mu się dłuży, chociaż tak naprawdę było to tylko kilka lisich długości, zwłaszcza że obóz był jeszcze w dużej mierze dość opustoszały. Nie powinni tak prędko wrócić z treningu, ale jego boląca łapa zaczęła faktycznie niesamowicie mu przeszkadzać. Był pewny, że powodem jej wyjątkowo złego stanu było ich wczorajsze polowanie, gdzie niechcący wszedł w dziwne odpady, które musiały należeć do jakiegoś Dwunożnego. Nie bał się wizyt u medyczek, ale nie chciał im przeszkadzać, zwłaszcza kiedy jego przypadłości nie były jeszcze aż tak problematyczne. Teraz jednak coraz trudniej mu się chodziło, a nie mógł opuszczać treningów, jeśli chciał jak najszybciej uwolnić się od rangi terminatora. Nie, żeby z nim miał jakiś szczególny... zgrzyt, ale... nie mógł już znieść tego całego gadania: "Kiedy będziesz już wojownikiem...". A najprostszym sposobem, aby się go pozbyć, było pozbycie się aktualnego imienia i zdobycie nowego. Nie obawiał się, że nie da sobie rady. Wszyscy sobie dawali, więc czemu nie on? W końcu był podobno jeszcze lepszy od większości kotów w Klanie Nocy. Na co więc niby czekano?
Wślizgnął się elegancko do lecznicy, gdzie panował przyjemny półmrok. Terminator słyszał ciche ruchy i kroki, ale nie do końca wiedział, gdzie miał znaleźć w tym momencie którąś z medyczke. Nie musiał wiedzieć, bo ona sama znalazła go po kilku uderzeniach serca.
— O! Dzień dobry Klekocząca Łapo, całkiem długo cie nie widziałam. Znaczy... Długo, jak na ciebie, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi — powiedziała Gąbczasta Perła, pojawiając się obok niego znienacka.
— O-o... No tak, trochę mnie nie było, ale to tak naprawdę dlatego jestem tutaj teraz... — wytłumaczył i na moment umilkł, ale kiedy ciotka wyczekująco wpatrywała się w niego brązowymi ślepiami, dodał niepewnie: — No i... Tobie również dzień dobry, Gąbczasta Perło...
— Tak, tak... Całkiem dobry, a co ci jest? — Zrobiła krok do przodu, chcąc zmusić w końcu krewniaka do współpracy.
— A-a! To, co zwykle, ale... Jest trochę gorzej — mruknął, wyciągając łapkę pod nos asystentki.
— Oho... Faktycznie, zwykle udaję ci się przyjść na tyle prędko, że można tylko złapać w zęby i już jest po sprawie, trochę pokapie krewka, ale nic więcej, a tutaj... jejku no infekcja się wdała. Nie obejdzie się bez mycia i ziółek — wytrajkotała. Przyjrzała się bliżej i podmuchała na nią przez moment. Klekocząca Łapa musiał przyznać, że przyniosła to lekką ulgę, chociaż coraz ciężej było mu utrzymać tylną nogę wyprostowaną w górze. — Dobrze, usiądź sobie tam, a ja wezmę wszystko ze składziku. Dzisiaj to ja będę się tobą zajmować, bo Różana Woń poszła po zioła, ale możesz być spokojny; nosze w sobie mądrości nie tylko rzeki, ale i lasu!
— Mhm... No dobrze, jasne... — mruknął kocurek, raczej nie oddając entuzjazmu krewniaczki. Nie za bardzo obchodziło go to, kto wyjmie mu kawałek łapy z drewna i kto zmyje mu potem z niej ropę, ale nie chciał robić kotce przykrości. Potulnie skierował się tam, gdzie mu pokazała. Dopiero kiedy usiadł i owinął ogon wokół łap, zauważył, że na legowisko obok przygarbiona siedzi lekko drżąca, zdecydowanie niechcąca być zauważoną, a co najważniejsze znajoma postać. Fląderka, teraz już znacznie większa, niż kiedy przyszło im na krótko dzielić kociarnie, a co gorsza mleko Czyhającej Mureny, mleko JEGO mamy, kuliła się nieznacznie, próbując z całych sił nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wyprostowana sylwetka Klekoczącej Łapy, który nie dość, że był zwyczajnie od niej starszy to i znacznie wyższy, posyłał jej nieco zniesmaczone spojrzenie.
Kocurek nie miał nic szczególnie złego do powiedzenia o kotach... jej barwy. Nie rozumiał do końca tego wszystkiego, znaczy... rozumiał to, dlaczego tak to ma być, skąd się to wszystko wzięło, ale gdyby nie fakt, że Fląderka i jej rodzeństwo odebrało mu matkę, kiedy już i tak pozostało im wspólnie mało czasu, nic do niej by nie miał. Nie lubił jej, ale nie przez to, że była czekoladowa. Nie lubił jej, bo widział w niej parszywą złodziejkę mam! A to było jeszcze gorsze! Urodziła się, mając paskudne futerko i nie mogła tego zmienić, ale... mogła, na przykład, pić wodę z brodzika zamiast mleka Mureny. Wtedy nie musiałby jej teraz nienawidzić. Wtedy nie zabrałaby mu mamy. Wpatrywał się z nią coraz dosadniej, widział, jak próbuje nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, ale jednak co chwile jej zdrowe oczko wędruję na jego biały pyszczek. Zauważył, że z drugim jest coś nie tak, nawet jeśli siedział po stronie tego sprawnego. Cisza była... dziwna i drżąca, niemal tak samo, jak sama koteczka.
— Co ci jest? Znaczy... Z twoim okiem? — zapytał w końcu, a sam dźwięk jego głosu sprawił, że Fląderka wyprostowała się nagle, dalej jednak bez jakiejkolwiek pewności w swoim ciałku.
— I-infekcja... — mruknęła krótko.
— Aha... — odpowiedział tylko i znów zapadło głuche milczenie. Zaczął nawet w pewnym momencie stukać zębami, ale szybko przestał, czując, że zaczynają go boleć. Odchrząknął wtedy i dodał jeszcze: — U mnie też... Ale nie w oku, wiesz... Wbiłem sobie drzazgę na treningu i potem... w sumie to nie ważne, po co ci to mówię. — Pokręcił łbem i zaczął wyglądać za Gąbczastą Perła. Był głodny. Chciał już wyjść i wziąć z kłody jakiegoś smacznego gryzonia, albo wilgotną rybkę. Zaczynał się mocno niecierpliwość, a obecność koteczki tylko bardziej go stresowała. Chociaż nie obchodziła go ona zbytnio, tak czuł na sobie jej wzrok. Miał wrażenie, że patrzyła na niego w każdej sekundzie, kiedy on akurat nie wpatrywał się w nią. A nie chciał na nią patrzeć, co tylko sprawiało, że irytował się jeszcze bardziej. W końcu ujrzał dymne futerko. Głos asystentki doszedł do nich aż z samego wyjścia z legowiska.
— Przepraszam was, ale muszę iść po mokry mech, dla obu z was, więc poczekajcie jeszcze moment. — No i od razu wybiegła truchtem z lecznicy. Klekocząca Łapa westchnął przeciągle i od niechcenia, lekko spode łba spojrzał na Fląderkę, która teraz wpatrywała się w swoje bielutkie stópki. Odezwał się znów.
— Czemu jesteś tu sama?
<Fląderko?>
[1364 słowa]
Wyleczeni: Klekocząca Łapa, Fląderka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz