W dodatku został przeniesiony pod skrzydła drugiego przewodnika na nauki. Kocur zdawał się mieć depresję, a jego metody nauczania nie pasowały Białemu. W dodatku Śniąca Łapa, który w kółko zawodził czy spał… masakra. To nie było towarzystwo dla niego. Kocurkowi brakowało dreszczyku emocji, walk, mnóstwa historii i ciekawostek. Po nocach trenował sumiennie wszystko, co umiał, czasem nawet próbował wplatać własne elementy, ale nie zawsze mu wychodziło. Polował biegle, jego orientacja w tunelach była doskonała. Znał każdy kąt, pamiętał wszystkie historie, które przekazała mu Knieja i Biały spodziewał się niedługo mianowania. Pomimo przeciwności losu czuł się gotowy. Królicza Gwiazda co prawda nadal zdawał się duchem, aniżeli liderem klanu, ale co mógł z tym zrobić? Jeśli go mianuje i nada mu ładne imię, to nie będzie się tym przejmować.
Któregoś dnia, kiedy cały dzień było pochmurno, Biały po zakończonym treningu postanowił wymknąć się tunelami na zewnątrz. Świat go wzywał, a był pewny swych umiejętności, to też nie zamierzał dawać się trzymać w obozie. Zresztą, niemal już został prawdziwym przewodnikiem…
Kocur tunelami szedł równym krokiem, uważając na ściany, by się nie aż tak nie umazać. Wybrał kierunek na plażę, ku Kamiennym Strażnikom. Gdy dotarł do wyjścia z tunelu, po upewnieniu się co do pogody, wyszedł niczym zjawa na powierzchnię. Białe jak śnieg futro odznaczało się na jasnym piasku, a pośród ciemnych skał mógł wyglądać jak duch i straszyć.
Gdy tak wędrował, był pochłonięty w rozmyślaniach. Jak pozbyć się Bazi? Może bardziej, co zrobić, by pozbyć się uczucia żalu do Kwiecistej Kniei? Oraz do jej córki? Biały nie był potworem, zawistnym i mściwym, jednak jego serce bardzo krwawiło po szylkretowej przewodniczce, a cały jego gniew i smutek przekierowywał na bogu winną Bazię. Nie obchodziło go czy kotka z taką deformacją pożyje długo, czy zostanie wojownikiem, a może nie da rady, bo nie wiadomo nawet czy widzi na to oko. Dlaczego trzymali ją przy życiu? Wojownicy nie powinni skrócić jej cierpienia? Problem sam by się rozwiązał… Bo… prawda była taka, że sam widok małej koteczki przypominał Białemu o mentorce. Nie potrafił tego przed sobą przyznać ani głośno powiedzieć, przegadać z kimś… zapewne jeszcze długo mu to zajmie, to całe pogodzenie z odejściem przewodniczki oraz z obecnością Bazi wśród nich.
W dodatku Księżyc się do niego nie odzywał, a po ich ostatniej “sprzeczce”, Biały również przestał pytać, zaglądać, próbować mu pomóc. Niewidomy odrzucał go w każdy możliwy sposób, co chwila tylko raniąc serce albinosa.
I gdy tak szedł po tym piachu, w którym zapadały mu się łapy, usłyszał nagle:
— Burzak!
Gdy podniósł parę czerwonych oczu, dostrzegł podbiegającą ku niemu kotkę.
Szylkretka… mówiła o nim? Do niego?
— Hej! Ojej... ale ty masz ciekawe oczy! Są… czerwone! Wow… są śliczne! — zachwyciła się, stopując tuż przed granicą. — Łał… Zapierają dech w piersi!
Biały zmarszczył brwi w zmieszaniu, odchrząkując. Co w nich było niesamowitego? Nie mógł przez nie patrzeć w słońce… ani cieszyć się życiem.
Albinos milczał przez długą chwilę, a kotka zdawała się troszkę peszyć jego brakiem odpowiedzi. Biały przebrał łapami w miejscu, biorąc wdech.
— Dziękuję — odpowiedział kulturalnie.
Machnął ogonem, rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł żadnej żywej duszy w okolicy. Czy kotka była uczniem i tak jak on, wymknęła się z obozu? A może była wojowniczką?
— Nie przywykłem do komplementów — dodał po chwili, nieco zmieszany.
Czy powinien jej również pochwalić wygląd? Kotki lubiły uwagę od kocurów, ale Biały nie znał tej Klifiaczki i nie wiedział, czy mógł w ogóle ją chwalić. Była ładną kotką, ale nie w jego guście, o ile można to tak nazwać… wszak wciąż był uczniem i dopiero to wszystko się kształtowało.
Po chwili namysłu uznał, że nie zaszkodzi, a przecież nic go to nie kosztuje. Nieznajomej kotce będzie miło, a więcej mu nie potrzeba do spokoju ducha. Nie był w końcu jakimś potworem, by tylko brać, a nic nie dawać w zamian.
— Ty za to masz ładne futro. Wygląda na miękkie — postarał się zabrzmieć ciepło, by kotce było miło, chociaż on sam siebie uważał za fatalnego flirciarza. To totalnie nie była jego bajka.
~*~
Kocur tunelami szedł równym krokiem, uważając na ściany, by się nie aż tak nie umazać. Wybrał kierunek na plażę, ku Kamiennym Strażnikom. Gdy dotarł do wyjścia z tunelu, po upewnieniu się co do pogody, wyszedł niczym zjawa na powierzchnię. Białe jak śnieg futro odznaczało się na jasnym piasku, a pośród ciemnych skał mógł wyglądać jak duch i straszyć.
Gdy tak wędrował, był pochłonięty w rozmyślaniach. Jak pozbyć się Bazi? Może bardziej, co zrobić, by pozbyć się uczucia żalu do Kwiecistej Kniei? Oraz do jej córki? Biały nie był potworem, zawistnym i mściwym, jednak jego serce bardzo krwawiło po szylkretowej przewodniczce, a cały jego gniew i smutek przekierowywał na bogu winną Bazię. Nie obchodziło go czy kotka z taką deformacją pożyje długo, czy zostanie wojownikiem, a może nie da rady, bo nie wiadomo nawet czy widzi na to oko. Dlaczego trzymali ją przy życiu? Wojownicy nie powinni skrócić jej cierpienia? Problem sam by się rozwiązał… Bo… prawda była taka, że sam widok małej koteczki przypominał Białemu o mentorce. Nie potrafił tego przed sobą przyznać ani głośno powiedzieć, przegadać z kimś… zapewne jeszcze długo mu to zajmie, to całe pogodzenie z odejściem przewodniczki oraz z obecnością Bazi wśród nich.
W dodatku Księżyc się do niego nie odzywał, a po ich ostatniej “sprzeczce”, Biały również przestał pytać, zaglądać, próbować mu pomóc. Niewidomy odrzucał go w każdy możliwy sposób, co chwila tylko raniąc serce albinosa.
I gdy tak szedł po tym piachu, w którym zapadały mu się łapy, usłyszał nagle:
— Burzak!
Gdy podniósł parę czerwonych oczu, dostrzegł podbiegającą ku niemu kotkę.
Szylkretka… mówiła o nim? Do niego?
— Hej! Ojej... ale ty masz ciekawe oczy! Są… czerwone! Wow… są śliczne! — zachwyciła się, stopując tuż przed granicą. — Łał… Zapierają dech w piersi!
Biały zmarszczył brwi w zmieszaniu, odchrząkując. Co w nich było niesamowitego? Nie mógł przez nie patrzeć w słońce… ani cieszyć się życiem.
Albinos milczał przez długą chwilę, a kotka zdawała się troszkę peszyć jego brakiem odpowiedzi. Biały przebrał łapami w miejscu, biorąc wdech.
— Dziękuję — odpowiedział kulturalnie.
Machnął ogonem, rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł żadnej żywej duszy w okolicy. Czy kotka była uczniem i tak jak on, wymknęła się z obozu? A może była wojowniczką?
— Nie przywykłem do komplementów — dodał po chwili, nieco zmieszany.
Czy powinien jej również pochwalić wygląd? Kotki lubiły uwagę od kocurów, ale Biały nie znał tej Klifiaczki i nie wiedział, czy mógł w ogóle ją chwalić. Była ładną kotką, ale nie w jego guście, o ile można to tak nazwać… wszak wciąż był uczniem i dopiero to wszystko się kształtowało.
Po chwili namysłu uznał, że nie zaszkodzi, a przecież nic go to nie kosztuje. Nieznajomej kotce będzie miło, a więcej mu nie potrzeba do spokoju ducha. Nie był w końcu jakimś potworem, by tylko brać, a nic nie dawać w zamian.
— Ty za to masz ładne futro. Wygląda na miękkie — postarał się zabrzmieć ciepło, by kotce było miło, chociaż on sam siebie uważał za fatalnego flirciarza. To totalnie nie była jego bajka.
<Promienna Łapo? Postarał się jak mógł>
[696 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz