Nie mogła spać. A nawet gdy sen w końcu nadchodził, jej umysł spowijała mroczna, lepka mgła, przez którą nie przebijało się nic poza jednym obrazem. Wciąż na nowo zabijała we śnie tego nieszczęsnego samotnika. Każdej nocy. Za każdym razem cierpiał bardziej, a ona coraz wyraźniej czuła jego strach, jego rozpaczliwe pragnienie życia. Żołądek skręcał jej się z napięcia i obrzydzenia do samej siebie, jakby ciało próbowało wyrzucić z siebie winę, której umysł nie potrafił unieść. Myślała, że szybko zapomni. Że jakimś cudem odwróci myśli, zajmie je codziennością, obowiązkami, rozmowami z innymi. Nic z tego. Do jej ucha wciąż coś szeptało. Głos, który wtedy ją błagał. Ten sam, który prosił o litość, teraz syczał przy jej głowie bluźnierstwa, pełne jadu i pogardy.
„I ty masz się za świętą? Za tę wspaniałą wojowniczkę? Jesteś niczym pomioty Mrocznej Puszczy!” Nie mogła ich uciszyć. Nie mogła też pójść po pomoc. Nie mogła powiedzieć nikomu. A może po prostu nie chciała. To musiał być jej sekret; ciężar, obrzydlistwo, które musiała nosić sama, dzień po dniu, noc po nocy. Czasami zdawało jej się, że w rogu jaskini, za omszałym głazem albo w cieniu potężnego konaru widzi sylwetkę tamtego samotnika. Obserwował ją lodowatymi, nierealnie niebieskimi oczami. Wwiercał się w jej duszę, rozrywając serce na kawałki; serce, które biło już innym rytmem, zdradzone przez ciało, dla którego kiedyś pulsowało. Jej stanu nie poprawił fakt pojawienia się w klanie dwóch uczniowskich podrostków. O ile kremowy kocur zwany Pasterzem nie wzbudzał w niej żadnych szczególnych emocji, o tyle drugi, Różeniec, działał na nią jak cios prosto w pierś. Kotka niemal zeszła na zawał, gdy ujrzała go po raz pierwszy w wejściu do legowiska medyka. Ten kociak… wyglądał identycznie jak samotnik, którego zabiła. Miał jego oczy, tak nierealnie niebieskie, tak boleśnie wyjątkowe. Nawet jego sierść miała niemal identyczne odcienie. Wiedziała to. Nie tylko wiedziała, ona to czuła, gdzieś głęboko pod skórą. Zapach unoszący się wokół kociąt nie zdradzał jednak żadnego pokrewieństwa ze starszym kotem. Udało jej się podsłuchać, że matka kociąt zaginęła, a ojciec… zginął nagle. Ta wiedza tylko pogłębiła panikę. Nie potrafiła patrzeć w błękitne oczy Różeńca, pełne dziecięcego entuzjazmu i niewinnej ciekawości świata. Dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że to jego brat może okazać się większym zagrożeniem. Pasterz zdawał się uważny, czujny, jakby podświadomie szukał zemsty za śmierć ojca. Wojowniczka nie wiedziała, czy kiedykolwiek powinna im powiedzieć prawdę. Przecież… poza samym faktem zabójstwa nikt nie mógłby udowodnić jej premedytacji. A jednak samo wyznanie byłoby jak rozdrapanie rany, która nigdy się nie zagoi. Nie. Nie mogła tego zrobić. Postanowiła ich unikać. Tak bardzo, jak tylko będzie się dało.
≪ ◦ ❖ ◦ ≫
Stała jak wryta, wpatrując się w pysk Judaszowcowej Gwiazdy. Przez dłuższą chwilę nie była pewna, czy dobrze usłyszała jego słowa. Została wybrana na mentorkę. Została mentorką Różeńca. Serce uderzyło jej gwałtownie, jakby ktoś nagle ścisnął je w stalowych szczękach. Jak to możliwe? Czy była to kara od Klanu Gwiazdy? Próba? A może drwina losu, który i tak nie zostawiał jej ani chwili wytchnienia? Dopiero po chwili ruszyła się z miejsca, stając przed kocurkiem, którego pysk aż promieniał od szczęścia. Jego oczy lśniły entuzjazmem, tak czystym i niewinnym, że aż bolało. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu ani łagodnego spojrzenia, którym go obdarzyła, choć w środku wszystko w niej krzyczało.
— Pietruszkowa Błyskawico — zaczął Judaszowcowa Gwiazda. — Po wyszkoleniu przez ciebie Gąsienicowego Ogryzka jestem pewien, że przekażesz temu młodemu kocurowi wszystko, co najważniejsze. Nauczysz go radzić sobie z niepełnosprawnością i pokażesz, jak podążać ścieżką Klanu Gwiazdy. Różeńcowa Łapa pod twoim okiem będzie dobrze służyć naszemu klanowi — zakończył starszy kocur, lekko kaszląc pod koniec.
Każde słowo uderzało w jej uszy z dziwnym, tępym bólem, jakby ktoś wbijał jej ciernie pod skórę. Pochyliła się i dotknęła nosem Różeńca, a zaraz potem oboje odsunęli się na bok. Jeszcze przez chwilę spoglądała na jego brata. Pasterzowa Łapa stykał się nosem z Króliczą Prawdą, jednak jego wzrok co chwilę wędrował w stronę Różeńca, a może… a może w stronę jej samej. Drgnęła lekko, ale szybko się opanowała, gdy kilka kotów podeszło, by pogratulować jej kolejnego ucznia. Uśmiechała się grzecznie, niemal automatycznie, gotowa już odejść do legowiska, gdy nagle prawie potknęła się o swojego nowego podopiecznego.
— Pietruszkowa Błyskawico, idziemy zwiedzać tereny! — oznajmił Różeńcowa Łapa, lekko chwiejąc się na łapkach.
W normalnych okolicznościach natychmiast by się zgodziła. Teraz jednak rozpaczliwie potrzebowała oddechu, ciszy i chwili, by poukładać myśli.
— Jutro z samego rana, obiecuję — odparła łagodnie. — Będziesz musiał wstać przed słońcem. Dasz radę? — dodała, muskając nosem jego czoło.
— Jasne, że tak! To żaden problem ścigać się ze słońcem! — stwierdził z dumą młodzik.
Pożegnał się z nią i pokuśtykał w stronę brata, który również dopiero jutro miał wyruszyć na pierwszy trening. Kotka patrzyła na nich jeszcze przez chwilę, po czym szybko czmychnęła z obozu, znikając między trawami. Nie wiedziała, co robić. Może powinna poprosić Judaszowcową Gwiazdę, by przydzielił Różeńcowi innego mentora? Ale czy to nie byłoby zbyt podejrzane? Czy nie obnażyłoby jej grzechu? Westchnęła ciężko, idąc przez zielone łąki, na których trawa kołysała się leniwie na wieczornym wietrze. Potrząsnęła głową i spojrzała w stronę miejsca, gdzie zabiła ojca swojego podopiecznego. Zacisnęła zęby. Musiała zająć się jego edukacją. Ale jak nauczyć kogoś polować i walczyć, gdy ten ktoś ma zdeformowaną tylną łapę? To był kolejny ciężar, który spadł na jej barki, kolejny kamień dokładany do stosu, pod którym ledwo już stała.
„Po prostu go zabij. Przecież to rozwiązuje wszystkie problemy”.
Szept przeciął ciszę jak ostrze. Uniosła wzrok i wbiła go prosto w nierealnie błękitne oczy martwego samotnika, który zdawał się stać tuż przed nią, uśmiechnięty, cierpliwy, czekający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz