Przeszłość
Dymna podniosła uszy do góry, zaciekawiona wzmianką o plotce. Ach, tak – słyszała coś o niej. Podobno, według jednookiego kocura, most na ich terenach był nawiedzany przez ducha Zimorodkowego Życzenia. Gąbka zastanawiała się, czy kocur rzeczywiście mówił prawdę… W dodatku sama chętnie porozmawiałaby z duszą Zimorodki! Kotka wydawała się interesująca; gdyby nie ten “wypadek”, pewnie pracowałaby teraz u boku dymnej – jako medyczka. Z tego, co jednak słyszała, duch liliowej kocicy zdawał się przemawiać wyłącznie do Siwej Czapli, milknąc przy każdym innym kocie. Nawet gdyby Czapla mówił prawdę o tym, że Zimorodkowe Życzenie nie zaznała po śmierci spokoju, i tak nie doświadczyłyby tego na własne uszy. No, chyba że liliowa, oprócz Siwej Czapli, chciałaby też porozmawiać z którąś z nich.
Gdy brązowooka wraz z Trzcinową Łapą zebrała już swoje uprzednio rozsypane zioła, na chwilę umilkła. Szylkretka pożegnała się z nią i zaczęła odchodzić, lecz wtedy uczennica szybko ją dogoniła.
— Chwila, Trzcinowa Łapo! — zawołała, na co młodsza przystanęła gwałtownie, z zaciekawieniem w oczach spoglądając na Gąbkę.
Uczennica odłożyła ostrożnie zioła na ziemię i kontynuowała:
— Wspomniałaś o tym nawiedzonym moście, nie? — zapytała, poruszając wibrysami.
Trzcina skinęła głową. Na pysku czarnofutrej pojawił się chytry, szeroki uśmieszek.
— Tak sobie pomyślałam, że ja też chętnie bym tam poszła… no wiesz, żeby sprawdzić, czy ten cały “duch Zimorodkowego Życzenia” ma mi coś do przekazania… — wyjaśniła niemal szeptem, ze wzrokiem odwróconym od Trzcinowej Łapy, jakby mówiła o czymś niecnym.
Szylkretka wydała z siebie rozbawione parsknięcie, po czym mruknęła:
— Stoi! Możemy wymknąć się razem!
Gąbka podniosła na nią wzrok; w jej oczach zalśniły iskierki ekscytacji.
— To… widzimy się, gdy zacznie zmierzchać, nie? Co to za wyjście do nawiedzonego mostu, jeśli nie w nocy! — stwierdziła pewnie.
Trzcina zgodnie przytaknęła łebkiem, po czym odwróciła się na pięcie i zaczęła iść przed siebie, na odchodne rzucając tylko:
— Do zobaczenia!
* * *
Mimo to dymna nie zamierzała wyjść na tchórza. Była starsza od szylkretki, a co za tym idzie – powinna być też odważniejsza. Trzcinka, która dotychczas szła lekko wysunięta do przodu, została szybko wyminięta przez czarnofutrą, której nagle zachciało się zgrywać lidera. Młodsza zdziwiła się nieco, gdy Gąbczasta Łapa przyspieszyła, ale nie skomentowała jej zachowania.
Kotki milczały, zupełnie tak, jakby każdy dźwięk mógł nagle powiadomić o całym zajściu liderkę i wszystkie koty w obozie. Prawda jednak była taka, że znajdowały się daleko od obozu; nie było szans, by ktoś je usłyszał, nawet gdyby zaczęły się ze sobą przekomarzać. Z drugiej strony – gdyby teraz napadł na nie jakiś samotnik, pewnie też nikt nie dosłyszałby ich krzyków.
Dymna potrząsnęła głową, na co Trzcinowa Łapa spojrzała na nią ze zdumieniem. Gdy Gąbka wyłapała jej zmieszany wzrok, wymamrotała tylko pod nosem:
— To z zimna…
Potem było już cicho, jak makiem zasiał. Kotki dotarły razem do Zrujnowanego Mostu, gdzie przystanęły, niemal stykając się futrami. Gąbka spojrzała prosto w niebo – piękne, granatowe niebo, na którym iskrzyły się jasne punkciki. Ciekawe, czy którymś z nich była Zimorodkowe Życzenie, czy może faktycznie jej duch właśnie je teraz obserwował.
Gąbka obejrzała się wokół, lecz niczego nie dostrzegła. Widziała tylko słabe zarysy roślin, rzeki i mostu. Nic specjalnego; nic, co mogłoby wzbudzić w niej niepokój. Choć właściwie on wciąż tam był, ale to chyba naturalne. Nieczęsto wymykała się z obozu – właściwie to nie robiła tego wcale.
— Siwa Czapla to wszystko zmyślił, więc… chyba możemy już wraca-
Nie dane jej było dokończyć, gdyż Trzcinowa Łapa nagle uciszyła ją uderzeniem w bark. Dymna zamilkła, a jej serce ścisnęło się ze strachu. Dostrzegła, że jej młodsza towarzyszka gorączkowo rozgląda się wokół; jej oczy wyglądały jak dwa jabłka, a źrenice były cienkie niczym sosnowe igły.
— Też to słyszysz? — wydukała w końcu, kierując obłąkane spojrzenie ku brązowookiej.
Ta poruszyła się niespokojnie i zastrzygła uszami, lecz nie dotarło do nich nic niepokojącego. Po chwili zmarszczyła brwi i przewróciła oczami.
— Przestań się wygłupiać — fuknęła. — Przecież tu nic nie ma. Nie jestem mysim móżdżkiem.
Mimo to stała w zupełnym bezruchu, bo jej mięśnie były spięte.
Nagle jednak coś usłyszała.
Może tylko jej się przesłyszało, a może… ten dźwięk był prawdziwy. Wydawało jej się, że w jej głowie echem rozbrzmiał przeraźliwy skrzek. Skrzek, który brzmiał, jakby kogoś obdzierano ze skóry, a jednocześnie jak krzyk drapieżnego ptaka czającego się gdzieś w pobliżu.
— M-może… lepiej… chodźmy stąd, weź! Jeśli coś tu jest, to ryzyko rośnie z każdym uderzeniem serca! Uciekajmy! — wyrzuciła z siebie Gąbczasta Łapa, cofając się o krok.
Trzcinowa Łapa zmarszczyła nos.
— A przed chwilą byłaś taka przekonana, że nic tu nie ma! Skoro nic tu nie ma, to czemu nagle chcesz uciekać? — prychnęła.
— Bo nie ma tu żadnego ducha! — strzepnęła gniewnie ogonem dymna. — Ale może jest jakieś dziwne ptaszysko, które w każdej chwili może nas porwać!
— Dobra, spadajmy stąd… — mruknęła szylkretka, odwracając się od rzeki i ruszając żwawym krokiem w stronę obozu.
Nim brązowooka poszła za nią, odetchnęła z ulgą. Miała tylko nadzieję, że nic nie zacznie ich śledzić w drodze powrotnej i że nie przyprowadzą żadnego intruza do samego serca azylu.
* * *
Teraźniejszość
Tego dnia do lecznicy zawitała akurat Świteziankowe Jezioro. Ciemnofutra, jak zwykle, trzymała pysk zwrócony w stronę ziemi. Jej smutne, żółte oczy śledziły podłoże legowiska medyczek, jakby był w nim zapisany jakiś tajny kod. Gąbka domyślała się, że Świtezianka robiła to tylko dlatego, że zawsze unikała innych kotów, a nie dlatego, że podłoga miała jej jakąś wiadomość do przekazania – choć… właściwie, kto ją tam wie? Podczas powodzi zachowywała się całkiem dziwnie; może wiedziała więcej niż koty wokół niej.
Gąbka, widząc, że wojowniczka siedzi cicho, postanowiła do niej podejść. Świteziankowe Jezioro raczej nie pojawiała się w lecznicy bez powodu; pewnie bolał ją brzuch, a może cierń wbił jej się w łapę. W każdym razie na pewno coś było nie tak, choć mogła nie znaleźć odpowiednich słów, by przekazać to Gąbce.
— Hej, co się stało? — zapytała dymna, stając obok Świteziankowego Jeziora.
Bura przez moment milczała, po czym odparła:
— Robak mnie użądlił.
Krótko, zwięźle i na temat. Asystentka medyczki skinęła głową i sięgnęła do składziku po mniszka. Ten wciąż miał łodygę, co było bardzo ważne, zważywszy na to, że Gąbce zależało na białym soku, który z niej wypływał.
Brązowooka podeszła do wojowniczki i odgarnęła futro na jej grzbiecie łapą. Nie musiała długo szukać – szybko zlokalizowała użądlenie i wycisnęła na nie sok z łodygi. Następnie delikatnie go rozsmarowała i zrobiła kilka kroków w tył.
— Gotowe! — oznajmiła.
— Dziękuję.
Świteziankowe Jezioro nie zamierzała spędzić w lecznicy ani chwili dłużej. Szybko podniosła się z miejsca i zniknęła w wyjściu, nawet nie odwracając się za siebie.
Gąbka nie doczekała się jednak odpoczynku, bo w tej samej chwili miejsce Świtezianki zajął białofutry kocur – Rysi Bór. Gdy oddychał, wydawał z siebie dźwięk przypominający świst. Dymna szybko zrozumiała, co mu dolega, i od razu ruszyła do składziku, by przeszukać go w poszukiwaniu odpowiedniego zioła.
* * *
Właściwie to prawie ze sobą nie rozmawiały, odkąd poszły nocą nad Zrujnowany Most. Może był to błąd? Może wtedy mogły zostać koleżankami? A może wciąż mogłyby nimi zostać – nawet po tylu księżycach milczenia?
Brązowooka podeszła bliżej wojowniczki i, bez większego zawahania, zaczęła szeptać:
— Uuu, to ja, duch Zimorodkowego Życzenia… — zaczęła dramatycznie. — Swoim najściem przeszkodziłaś mi w procesie podróży na Srebrną Skórkę… Czy ty wiesz, co to znaczy? — kontynuowała, lecz po tym zdaniu szylkretka odwróciła głowę w jej stronę, wyraźnie zaskoczona.
<Trzcinowy Szmerze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz