— Czy ktoś się skarżył? — odpowiedziała pytaniem niebieska. Pogoda była piękna; słońce przyjemnie grzało ją w grzbiet, a delikatny wiatr uderzał co jakiś czas w pysk, chłodząc miło policzki i uszy. Od kiedy Wieczne Zaćmienie zrezygnowała z roli medyczki, tak rzadko miała szanse, aby wyjść i spokojnie pospacerować po terenach. Chociaż nie widziała już zieleniących się koron drzew, okwieconych łąk czy szybujących ptaków, umiała je sobie wyobrazić... to wystarczało. Czuła ich zapach, słyszała szelest traw... wiedziała, że tam są, a więc nie musiała używać zmysłu wzroku, aby się upewnić.
— Bodajże Postrzępiony Mróz — mruknęła starsza, zamyślając się na moment, jakby szukała w pamięci szczegółów.
— Czy znów coś przydarzyło się kocięciu? Niech Klan Gwiazdy ją oszczędzi — wzniosła krótką modlitwę, zadzierając łeb do góry.
— Nie, nie! Nie tym razem, całe szczęście. Wydaję mi się, że powiedziała mi o kolcu, który musiał ktoś przynieść wraz z mchem. Wbił jej się w łapę.
— Zajrzymy do niej wieczorem. Nie wykrwawi się, o tym mogę cię zapewnić. — Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, nie przejmując się tym czy Jagienka to zauważy i poczuje jakikolwiek spokój. Rozumiała, czemu jej terminatorka się martwi; Ćma nie musiała walczyć o przychylność klanu, nie musiała zdobywać ich zaufania. W przeciwieństwie do rudej, która na każdym kroku była obserwowana; zwykle przez Pikującą Jaskółkę lub Rozświetloną Skórę.
— No dobrze... skoro jesteś pew-
— Cisza! — warknęła nagle Ćmi Księżyc, stając wyprostowana niczym sosna. Uszy podniosła wysoko, obracając nimi gwałtownie. Nos drgał.
— C-co się stało? — zapytała niepewnie Jagnięca Łapa.
— Słyszysz..? — odezwała się po dłuższej chwili medyczka. Szelest, który początkowo postawił jej sierść na karku, stawał się coraz głośniejszy, a w pewnym momencie zaczęły towarzyszyć mu piskliwe głosy.
— Krzaki się ruszają... Może to dwunożni? Jesteśmy zaraz obok Złotych Kłosów; jedyne co czuję to zapach suchej trawy — miauknęła poddenerwowana Jagnięca Łapa. Kotki stały tak blisko, że mentorka czuła, że ciało uczennicy lekko drży.
— Czuć koty... Obce koty — zapewniła srebrzysta, robiąc krok do przodu.
— Czyżby tych samotników było więcej? Może przyszli się mścić... — Ćma musiała się zgodzić, że sytuacja zaczynała przybierać nieciekawy bieg, patrząc na to, że dopiero co poprzedniego dnia do obozu wpadła zdyszana i roztrzęsiona Pietruszkowa Błyskawica, zapewniając, że była zmuszona zabić wrogiego przybłędę. I to właśnie tutaj... przy wonnym, złotym polu. — Ćmi Księżycu, powinnyśmy odejść prędko. J-ja nie jestem w stanie walczyć, a ty nie widzisz — mruczała coraz bardziej zestresowana koteczka.
— Nie. To nie wróg — powiedziała pod nosem.
— S-słucham? A-ale... — próbowała się wysłowić Jagienka, ale ruszające się krzaki zbliżały się coraz bardziej, a szelest był coraz głośniejszy.
Ćmi Księżyc stała nieruchomo, oddychając głęboko, próbując posmakować zapachu, który zbliżał się bardziej i bardziej. Była pewna, że był to koty. Na pewno w liczbie mnogiej. Co do zamiarów, nieważne co powiedziała swojej podopiecznej, nie miała już takiej pewności. Musiała jednak być spokojna i opanowana. Coś mówiło jej, że ten delikatny, ledwo wyczuwalny aromat, który kojarzył jej się wyłącznie z bezpieczną i ciepłą kociarnią, nie jest tylko jej wyobrażeniem. W końcu jednak usłyszała dokładniej głosy. Głosy, które jeśli nie należały ściśle do kociąt, to przynajmniej do kotów niezwykle młodych. Wystarczająco młodych na nie bycie faktycznym zagrożeniem. Nagle dotarło do niej bardzo dramatyczne i pełne ulgi westchnięcie kotki stojącej obok. Zaraz potem pisk zdziwienia i radosny okrzyk:
— Ojej! Pasterzu, spójrz! — Głosik należał do kocurka. Bardzo podekscytowanego kocurka, który niemal momentalnie podbiegł do dwójki medyczek i otarł się o ich łapy. Ćma zrobiła krok do tyłu z zaskoczenia. Serce jednak uspokoiło się całkowicie.
"To tylko kocięta... Dwójka kociąt..."
— H-hej! Uważaj trochę! C-c-co ty robisz, ej! — warczał drugi głos. — Różeniec! Wracaj, proszę myśl czasami! — Słyszała przyśpieszone kroki, a następnie pisk.
— Szarpiesz, ała! Puszczaj, one są fajne, patrz! — Mniejszy kociak wyrwał się bratu, a następnie skoczył prosto na bladooką, która pod naporem jego niespodziewanej siły, musiała usiąść. Różeniec opierał swoją zdrową łapkę na jej puchatej piersi.
— Przestań! — piszczał ciągle Pasterz, walcząc ze sobą. Krążył, robił jeden krok to do przodu, to do tyłu, nie wiedząc, czy powinien ratować brata, czy siebie. Mimo że nikt nie potrzebował ratunku.
— H-hej, maluchy... Co wy tutaj robicie? Wasi rodzice też tutaj są? — zapytała w końcu Jagnięca Łapa, idealnie używając swojego kojącego, delikatnego głosu.
— Nie! Nie żyją... Znaczy chyba... — mruknął Różeniec, zeskakując z łap młodszej medyczki,
— Nie żyją! Bez chyba! Ktoś to zrobił... — mruknął żałośnie Pasterz, uderzając ogonem o kępkę trawy. Nos drgał mu ze smutku.
— O-oh... Ćmi Księżycu..? — zwróciła się tym razem do mentorki, która wciąż nie wstała. Dotykała się jedynie delikatnie łapą po piersi. — Czy powinnyśmy ich zabrać? Nie są aż tacy mali, ale zdecydowanie sobie nie poradzą. No i ta łapka... — Tutaj wskazała na niebieskookiego malucha, którego przednia stópka przypominała tą Jastrzębiego Zewu.
— Tak... Bierzemy ich — rzuciła sucho.
— H-halo! A nasze zdanie? Ja nie idę z wami, ja muszę... ja muszę się dowiedzieć, gdzie jest nasz tata... on był wczoraj i nie było go potem, no i ta krew i zapach innego kota... J-ja... — kwilił pod nosem kremowy kocurek, ciągle krążąc w jednym miejscu.
— Zjedzą was borsuki lub mewy — powiedziała srebrzysta, nie przejmując się cichy zawodzeniem Pasterza. Drugi kociak przylgnął do jej łapy, próbując zyskać jej uwagę, kiedy ta "patrzyła" tępo w przestrzeń.
— To bardzo niebezpieczne, zwłaszcza tutaj, gdzie grasuje wiele niebezpieczeństw — dodała Jagnięca Łapa. Kolejny jęk niezadowolenia wypadł z jasnego pyszczka. Już się otwierał, aby coś powiedzieć, ale rozweselony brat go ubiegł.
— Proszę o wybaczenie, ale on jest trochę nieszczęśliwy z życia, tak z zasady, no i markotny.
— To bardzo niebezpieczne, zwłaszcza tutaj, gdzie grasuje wiele niebezpieczeństw — dodała Jagnięca Łapa. Kolejny jęk niezadowolenia wypadł z jasnego pyszczka. Już się otwierał, aby coś powiedzieć, ale rozweselony brat go ubiegł.
— Proszę o wybaczenie, ale on jest trochę nieszczęśliwy z życia, tak z zasady, no i markotny.
— Z zasady?! Osierocono nas... — wrzasnął Pasterz, a Różeniec uśmiechnął się smutno.
— No... To prawda, ale... Panie nas mogą zabrać, prawda? — Oczy zaiskrzyły mu pełnią nadziei. Kobaltowe ślepia Jagienki pokazywały jednocześnie smutek i łagodny spokój.
— Tak... Tak będzie dla was najlepiej. Na pewno wam się spodoba w Klanie Klifu — powiedziała i prędko dodała, zwracając się bezpośrednio do nastroszonego kocurka. — To zdrowe opłakiwać, ale wasi rodzice na pewno ni chcieliby, abyście zginęli z głodu lub w szponach drapieżnych ptaków...
— Noo~ Pasterz one mają rację, powinniśmy iść. — Czekoladowy też odwrócił się w jego stronę.
— A-ale... Moja misja... — jęknął piskliwie, garbiąc się.
— Jeśli was zostawimy, to waszą jedyną misją będzie "nie zostać zjedzonym" — odezwała się po dłuższej chwili Ćmi Księżyc. Słyszała, jak niezadowolony kocurek mruczy coś pod nosem, ale nie była w stanie tego zrozumieć. Za to drugi, widocznie bardziej chętny, próbował z całej siły zmusić Jagnięcą Łapę, aby w kilka sekund opowiedziała mu wszystko o sobie, o miejscu, w które chcemy ich zabrać i ogólnie o całym znanym jej świecie. W końcu Pasterz odezwał się.
— N-no dobrze... — stęknął i zrobił kilka kroków w ich stronę. — Ale kim wy jesteście?
— Jestem medyczką Klanu Klifu, nazywam się Ćmi Księżyc, a to moja uczennica Jagnięca Łapa — przedstawiła je.
— A wie Pani, że jagniątka nie mają łap? — zapytał Różeniec, tuptając już pomiędzy dwoma Klifiaczkami, co chwile odwracając się, aby upewnić się, że jego brat również podąża za nimi, szybko też dodał: — Mają raciczki, takie kopytka... O! O! A czy w takim razie możemy mówić do was mamo i tato? Powiedziałyście, że nie potrzebujemy już naszych starych rodziców.
— Raczej nie... — powiedziała nieśmiało Jagienka, próbując ukryć zmieszanie, w tym samym Ćma dodała:
— Możecie mnie tak nazwać, ale jedynie stojąc nad moją mogiłą... — burknęła, resztę drogi odzywając się zdecydowanie mniej niż Jagienka, która była wręcz zalewana pytaniami przez Różeńca.
— No... To prawda, ale... Panie nas mogą zabrać, prawda? — Oczy zaiskrzyły mu pełnią nadziei. Kobaltowe ślepia Jagienki pokazywały jednocześnie smutek i łagodny spokój.
— Tak... Tak będzie dla was najlepiej. Na pewno wam się spodoba w Klanie Klifu — powiedziała i prędko dodała, zwracając się bezpośrednio do nastroszonego kocurka. — To zdrowe opłakiwać, ale wasi rodzice na pewno ni chcieliby, abyście zginęli z głodu lub w szponach drapieżnych ptaków...
— Noo~ Pasterz one mają rację, powinniśmy iść. — Czekoladowy też odwrócił się w jego stronę.
— A-ale... Moja misja... — jęknął piskliwie, garbiąc się.
— Jeśli was zostawimy, to waszą jedyną misją będzie "nie zostać zjedzonym" — odezwała się po dłuższej chwili Ćmi Księżyc. Słyszała, jak niezadowolony kocurek mruczy coś pod nosem, ale nie była w stanie tego zrozumieć. Za to drugi, widocznie bardziej chętny, próbował z całej siły zmusić Jagnięcą Łapę, aby w kilka sekund opowiedziała mu wszystko o sobie, o miejscu, w które chcemy ich zabrać i ogólnie o całym znanym jej świecie. W końcu Pasterz odezwał się.
— N-no dobrze... — stęknął i zrobił kilka kroków w ich stronę. — Ale kim wy jesteście?
— Jestem medyczką Klanu Klifu, nazywam się Ćmi Księżyc, a to moja uczennica Jagnięca Łapa — przedstawiła je.
— A wie Pani, że jagniątka nie mają łap? — zapytał Różeniec, tuptając już pomiędzy dwoma Klifiaczkami, co chwile odwracając się, aby upewnić się, że jego brat również podąża za nimi, szybko też dodał: — Mają raciczki, takie kopytka... O! O! A czy w takim razie możemy mówić do was mamo i tato? Powiedziałyście, że nie potrzebujemy już naszych starych rodziców.
— Raczej nie... — powiedziała nieśmiało Jagienka, próbując ukryć zmieszanie, w tym samym Ćma dodała:
— Możecie mnie tak nazwać, ale jedynie stojąc nad moją mogiłą... — burknęła, resztę drogi odzywając się zdecydowanie mniej niż Jagienka, która była wręcz zalewana pytaniami przez Różeńca.
Wyleczeni: Postrzępiony Mróz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz