Chudy, Gruby i Noc byli braćmi; byli razem od narodzin, pewnie rozumieli się lepiej. Czy w ogóle chcieliby przyjąć do swojej paczki jakąś obcą kotkę? Wąsatka położyła po sobie delikatnie uszy, jak to miała w zwyczaju. Obecnie pieczę nad tą trójką sprawowała jakaś kotka z Klanu Wilka, której imienia Wąsatka nie znała. Młódka postanowiła do niej podejść.
— Proszę pani! Boli mnie łapa… — oznajmiła, patrząc burej kocicy prosto w jej żółte oczy.
Starsza zerknęła na Wąsatkę i przez chwilę utrzymały kontakt wzrokowy.
— W takim razie… musisz pójść do medyka. Ja ci nic na ból łapy nie pomogę — mruknęła z nutką zirytowania w głosie.
Wąsatka przechyliła łebek.
— Do medyka? Czyli gdzie? Kim jest ten cały “medyka”? — zapytała, mrużąc oczka.
Starsza wydała z siebie ciche westchnienie, po czym miauknęła:
— Lecznica jest po prawej stronie, gdy wyjdziesz ze żłobka. Dasz radę tam trafić, to nic trudnego.
Wąsatka skinęła głową w podziękowaniu i zaraz skierowała się ku wyjściu z kociarni. Szkoda, że nie było przy niej taty. On na pewno zaprowadziłby ją do medyka i potowarzyszyłby jej podczas wizyty… W końcu, kto wie, kim był ten “medyka” i co będzie chciał jej zrobić.
Gdy – zgodnie ze wskazówkami starszej kocicy – weszła do legowiska po prawej stronie od żłobka, w nozdrza uderzył ją silny zapach ziół. Panował tu półmrok, a że jej wzrok nie był najlepszy, Wąsatka widziała niewiele – jedynie zlepki jaśniejszych i ciemniejszych kształtów.
— Halo! Jest tu ktoś? Szukam medyka! — zawołała, nie zdając sobie sprawy z tego, że tuż obok niej siedzi wysoka, smukła kocica o niebiesko-kremowym futrze.
— W takim razie dobrze trafiłaś — odezwała się płaskim, neutralnym tonem.
Wąsatka niemal podskoczyła, jeżąc futro. Jej wzrok od razu powędrował ku kocicy i przez chwilę błądził po jej pysku.
— Przyszłaś tu sama? — zapytała obca, podnosząc się i podchodząc do wnęki w ścianie lecznicy.
— T-tak… — wydukała brązowooka, po czym przełknęła ślinę. — Boli mnie łapa. Szczur mnie w nią ugryzł — wyjaśniła, robiąc kilka chwiejnych, niezgrabnych kroków w stronę kotki.
Ta jednak zatrzymała ją ogonem, nim zdążyła dojść do składziku. Szylkretka wyciągnęła stamtąd jakąś roślinę i zaczęła ją przeżuwać. Następnie ujęła łapę Wąsatki i dokładnie ją obejrzała, odgarniając czarne futro, by dostać się do rany.
Brązowooka szarpnęła głową, odwracając ją od swojej kończyny, jakby bała się, że medyka zaraz się w nią wgryzie.
Szylkretka jednak spokojnie nałożyła na ranę papkę, a potem owinęła łapę pajęczyną.
— Możesz wracać do żłobka — rzuciła, nie podnosząc na Wąsatkę wzroku.
Brązowooka już miała opuszczać lecznicę, gdy nagle wpadła na wychodzącego kota. Zawirowała i upadła z głuchym hukiem na ziemię, przez co opatrunek nieco się osunął. Pisnęła, przerażona myślą, że mógłby jej spaść.
Gdy podniosła głowę, w świetle dnia ujrzała kolejnego smukłego kota, którego półdługie futro falowało na wietrze. Zamrugała kilka razy, a potem, bez zastanowienia, palnęła:
— Jesteście spokrewnieni? Ty i medyka?
Wyleczeni: Wąsatka
— Proszę pani! Boli mnie łapa… — oznajmiła, patrząc burej kocicy prosto w jej żółte oczy.
Starsza zerknęła na Wąsatkę i przez chwilę utrzymały kontakt wzrokowy.
— W takim razie… musisz pójść do medyka. Ja ci nic na ból łapy nie pomogę — mruknęła z nutką zirytowania w głosie.
Wąsatka przechyliła łebek.
— Do medyka? Czyli gdzie? Kim jest ten cały “medyka”? — zapytała, mrużąc oczka.
Starsza wydała z siebie ciche westchnienie, po czym miauknęła:
— Lecznica jest po prawej stronie, gdy wyjdziesz ze żłobka. Dasz radę tam trafić, to nic trudnego.
Wąsatka skinęła głową w podziękowaniu i zaraz skierowała się ku wyjściu z kociarni. Szkoda, że nie było przy niej taty. On na pewno zaprowadziłby ją do medyka i potowarzyszyłby jej podczas wizyty… W końcu, kto wie, kim był ten “medyka” i co będzie chciał jej zrobić.
Gdy – zgodnie ze wskazówkami starszej kocicy – weszła do legowiska po prawej stronie od żłobka, w nozdrza uderzył ją silny zapach ziół. Panował tu półmrok, a że jej wzrok nie był najlepszy, Wąsatka widziała niewiele – jedynie zlepki jaśniejszych i ciemniejszych kształtów.
— Halo! Jest tu ktoś? Szukam medyka! — zawołała, nie zdając sobie sprawy z tego, że tuż obok niej siedzi wysoka, smukła kocica o niebiesko-kremowym futrze.
— W takim razie dobrze trafiłaś — odezwała się płaskim, neutralnym tonem.
Wąsatka niemal podskoczyła, jeżąc futro. Jej wzrok od razu powędrował ku kocicy i przez chwilę błądził po jej pysku.
— Przyszłaś tu sama? — zapytała obca, podnosząc się i podchodząc do wnęki w ścianie lecznicy.
— T-tak… — wydukała brązowooka, po czym przełknęła ślinę. — Boli mnie łapa. Szczur mnie w nią ugryzł — wyjaśniła, robiąc kilka chwiejnych, niezgrabnych kroków w stronę kotki.
Ta jednak zatrzymała ją ogonem, nim zdążyła dojść do składziku. Szylkretka wyciągnęła stamtąd jakąś roślinę i zaczęła ją przeżuwać. Następnie ujęła łapę Wąsatki i dokładnie ją obejrzała, odgarniając czarne futro, by dostać się do rany.
Brązowooka szarpnęła głową, odwracając ją od swojej kończyny, jakby bała się, że medyka zaraz się w nią wgryzie.
Szylkretka jednak spokojnie nałożyła na ranę papkę, a potem owinęła łapę pajęczyną.
— Możesz wracać do żłobka — rzuciła, nie podnosząc na Wąsatkę wzroku.
Brązowooka już miała opuszczać lecznicę, gdy nagle wpadła na wychodzącego kota. Zawirowała i upadła z głuchym hukiem na ziemię, przez co opatrunek nieco się osunął. Pisnęła, przerażona myślą, że mógłby jej spaść.
Gdy podniosła głowę, w świetle dnia ujrzała kolejnego smukłego kota, którego półdługie futro falowało na wietrze. Zamrugała kilka razy, a potem, bez zastanowienia, palnęła:
— Jesteście spokrewnieni? Ty i medyka?
<Nieznajomy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz