BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot u samotników?!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

29 grudnia 2025

Od Niebiańskiej Łapy

Słońce z cichą łagodnością zdobiło swym złocistym blaskiem terytoria Klanu Klifu, jakby chciało choć na krótką chwilę wynagrodzić wojownikom długie, wyczerpujące księżyce Pory Nagich Drzew. Światło sączyło się pomiędzy nagimi jeszcze konarami, osiadało na kamieniach i trawach, rozgrzewając ziemię oraz serca kotów spragnionych spokoju. Delikatny wietrzyk, ledwie wyczuwalny, czasami szarpał futrami patrolujących — niby silny i wojowniczy, a w rzeczywistości niemal iluzoryczny, jakby tylko udawał, że potrafi coś więcej, niż musnąć sierść i zniknąć.
Niebiańska Łapa szła spokojnym krokiem, kilka długości ogona przed swoją mentorką, z podniesioną głową i uważnym spojrzeniem. Liliowe futro uczennicy połyskiwało w promieniach słońca, migocząc subtelnie przy każdym ruchu, przez co wyglądała niemal jak zjawa zesłana przez sam Klan Gwiazdy — eteryczna, tajemnicza, o pysku, z którego trudno było wyczytać prawdziwe myśli. Mentorka pragnęła pokazać jej, jak należy wspinać się na drzewa i bezpiecznie poruszać wśród stromych zboczy, dlatego obie rozglądały się teraz za rośliną o odpowiedniej grubości pnia, zdolną utrzymać ciężar kota.
Nagle Niebiańska Łapa zatrzymała się tak gwałtownie, że niemal wrosła łapami w ziemię.
— Co to właściwie jest? — zapytała, wpatrując się w coś, co leżało u ich stóp i przypominało resztki niewielkiego gryzonia.
Widok był odrażający. Czerwienią splamione futerko, bezładnie porozrzucane fragmenty, zapach krwi, zdeformowany pyszczek... Źrenice liliowej uczennicy rozszerzyły się niemal natychmiast, gdy próbowała pojąć, co robi na ich terenach tak brutalnie potraktowany trup.
— Przepiórcza Wichuro? — zwróciła się do mentorki, a w jej głosie pobrzmiewała niepewność.
Starsza kotka podeszła bliżej, pochyliła się i dokładnie obwąchała zwierzynę. Po chwili sturchnęła pozostałości myszy łapą, a jej pyszczek skrzywił się w wyraźnym, choć powściągliwym niesmaku. Uszy drgnęły nerwowo, jakby w odpowiedzi na niepokojącą myśl, która właśnie pojawiła się w jej umyśle.
— Ktokolwiek upolował tę mysz, nie był wojownikiem… — szepnęła w końcu, a jej głos stał się cichy i napięty. — To zalatuje mewą. — Uniosła wzrok, mimowolnie spoglądając ku niebu. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek wrócą na nasze tereny. Przez tak długi czas był przecież spokój…
Niebiańska Łapa milczała przez dłuższą chwilę. W jej głowie pojawiły się wspomnienia, których wolałaby nie przywoływać — obraz siostry atakowanej przez mewę, krzyk, trzepot ogromnych skrzydeł i bezradność, jaką czuła wtedy jako mały, przerażony kociak. Nie spodziewała się, że to zagrożenie wciąż może krążyć gdzieś nad jej głową, cierpliwe i gotowe, by znów uderzyć.
Jej ogon poruszył się niespokojnie, lecz pysk pozostał spokojny, niemal opanowany.
— To zdecydowanie nie jest dobry widok — odezwała się w końcu, powoli dobierając słowa. — Ale… być może to tylko czysty przypadek. Jedna mewa, jeden niefortunny łup. — Przerwała na moment, po czym dodała ciszej: — Myślę, że nie warto jeszcze mówić o tym Pikującej Jaskółce. Przynajmniej dopóki ta mysz jest jedyną rzeczą, jaką po sobie zostawiły.
Choć jej głos brzmiał rozsądnie, w głębi serca czuła niepokój, który nie chciał ucichnąć — jak cień przemykający po skałach, zapowiadający, że spokój może być jedynie złudzeniem.

***

Choć nikt nie padł jeszcze ofiarą ptaków, to nie trudno było zrozumieć, że to tylko kwestia czasu nim ktoś wda się w walkę z opierzonym przeciwnikiem. Nie potrzebny był też żaden znawca, by zrozumieć, że wśród pozostawionych przez ptaszory szczątkach zwierzyny kryło się ostrzeżenie. Zapowiedź, że stać może się coś złego, jeśli nie zachowane zostaną środki ostrożności.
Minęło już kilka wschodów słońca od chwili, gdy jej oczy po raz pierwszy dostrzegły ślad pozostawiony przez mewę — krwawy, będący jedynie zdeformowanym kawałkiem wroniej karmy. Od tamtego dnia niepokój ani na moment nie osłabł; przeciwnie, narastał z każdym kolejnym świtem, wpełzając w myśli niczym chłód spływający po kamieniach o poranku. Z dnia na dzień na ziemiach Klanu Klifu coraz wyraźniej rysowały się szczątki zwierzyny, rozrzucone bezładnie wśród traw i kamieni, jak ponure znaki obecności nieproszonych, skrzydlatych gości.
Ich widok mógł w niejednym kocie wzbudzić nie tylko obrzydzenie, lecz także trudny do nazwania dyskomfort, który ściskał wnętrzności i zmuszał do nerwowego unoszenia pyska, jakby w obawie przed kolejnym odkryciem. Poszarpane futerka, odsłonięte kości i zapach starej krwi nijak nie przypominały godziwej zdobyczy. Nie była to w końcu zwierzyna, za którą wojownicy powinni dziękować Klanowi Gwiazdy przed każdym spożytym posiłkiem — brakowało w niej harmonii łowów i szacunku dla życia. To, co pozostawiały po sobie mewy, było jedynie marną, zbezczeszczoną resztką, cichym zaprzeczeniem tego, czym powinien być dar natury.
— Rozświetlona Skóro — odezwała się Pikująca Jaskółka stanowczym, lecz spokojnym głosem, który bez trudu przebił się przez obozowy gwar — poprowadzisz dziś patrol łowiecki. Towarzyszyć będzie ci Kukułczy Wdzięk wraz ze swoją uczennicą, Foczą Łapą. — Na krótką chwilę zawiesiła spojrzenie na jeszcze jednej sylwetce. — Dołączy do was także Niebiańska Łapa. Wyruszajcie.
Słowa przywódczyni wyrwały Niebiańską Łapę z zamyślenia, w którym tkwiła, obserwując obozowisko i kłębiące się w nim myśli. Uniosła pysk i pozwoliła, by jej spojrzenie powędrowało od kota do kota, jakby próbowała już teraz odgadnąć, jak przebiegnie to wyjście. Rozświetlona Skóra sprawiał wrażenie typowego, solidnego wojownika — jego postawa była pewna, ruchy opanowane, a spojrzenie czujne, choć pozbawione przesadnej ostrości. Zupełnie inaczej prezentowała się Focza Łapa, która zdawała się nieustannie napięta, jakby w każdej chwili gotowa do zaczepki lub wybuchu gniewu.
Widok niebieskiej kotki niemal ją rozbawił. W pewnym sensie chciało jej się śmiać, gdy na nią patrzyła — Focza Łapa wydawała się tak ostra, tak pełna ambicji i zadziorności, a jednocześnie jej mianowanie ciągnęło się księżycami, nieubłaganie odsuwając się w czasie.
— Wojowniczka od siedmiu boleści…! — parsknęła w jej stronę Niebiańska Łapa, nie kryjąc drwiny.
Szara kotka natychmiast podeszła bliżej, skracając dzielący je dystans i posyłając młodszej uczennicy spojrzenie ostre jak odłamek lodu. — I co? — kontynuowała Niebo. — Dalej nie odbyło się twoje mianowanie? Po żłobku zawsze chodziłaś z uniesionym ogonem… — jej wargi drgnęły w kpiącym uśmiechu — …a zdaje się, że chyba nieprędko otrzymasz nowe imię.
Focza Łapa prychnęła cicho, prostując się jeszcze bardziej, jakby chciała wyglądać na większą i groźniejszą, po czym zmierzyła swoją rozmówczynię długim, wyzywającym spojrzeniem.
— Nie martw się, Niebiańska Łapo — odparła chłodno. — Otrzymam imię dużo szybciej niż ty. A wtedy zobaczymy, komu będzie do śmiechu.
Niebiańska Łapa uniosła brew, a na jej pysku pojawił się wyraźnie rozbawiony, choć podszyty pogardą uśmieszek.
— Cóż… — zaczęła powoli, z wyraźną satysfakcją w głosie — sądząc po tym, jak niezdrowe podejście masz do… właściwie każdego, raczej wątpię, byś to ty jako pierwsza otrzymała wojownicze imię. — Przechyliła lekko głowę. — A jeśli już jakieś byś dostała, to najpewniej brzmiałoby ono „Foczy Półgłówek”, jeśli nie “Foczy Grymas”.
— Wiesz co? — prychnęła, unosząc pyszczek z wyzywającym błyskiem w oczach. — Założę się, że złowię więcej zwierzyny niż ty, a wtedy będziesz żałować, że wcześniej nie dostrzegłaś, jak wspaniałą wojowniczką jestem.
Niebo zatrzymała się i odwróciła powoli, jakby chciała dać rozmówczyni czas na przemyślenie własnych słów, po czym parsknęła cicho, z nutą rozbawienia podszytego pogardą.
— Niestety, skarbie, obawiam się, że jednak tego nie zobaczę — odparła chłodno. — W końcu nie jesteś jeszcze wojowniczką, prawda? — Jej ogon zadrżał, gdy dodała: — Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz się starać, nie złowisz więcej niż jednego marnego szczura.
Wkrótce koty rozpierzchły się w różne strony, znikając pomiędzy skałami, krzewami i drzewami, aż ich sylwetki stopniowo rozpłynęły się w krajobrazie, niczym cienie bezszelestnie wchłaniane przez rozległe terytorium Klanu Klifu.
Niebiańska Łapa, pozostawszy sama i zdana wyłącznie na własne umiejętności oraz kaprysy losu, skierowała się ku Złotym Kłosom — miejscu, które od dawna kojarzyło się z obfitością, a przynajmniej z obietnicą łatwego łupu. Tam, pośród złocistych pędów pszenicy, które falowały delikatnie przy najlżejszym podmuchu wiatru, zwykle plątały się szczury i myszy, nieostrożne i zbyt zajęte własnym żerowaniem, by dostrzec czające się niebezpieczeństwo. Zwierzyna ta rzadko stanowiła większy problem do złapania, a jej obecność niemal zawsze zdradzały ciche szelesty i nerwowe poruszenia kłosów, jakby same pola szeptały o kryjących się w nich stworzeniach.
Często wystarczało wsłuchać się uważnie i pozwolić, by to dźwięki prowadziły łowcę niewidzialnymi ścieżkami, dlatego Niebiańska Łapa nie musiała wkładać ogromnego wysiłku w tropienie — przynajmniej nie w tym miejscu, które zazwyczaj obfitowało w nieostrożną zwierzynę. Wystarczała odrobina cierpliwości oraz, co równie ważne, szczęście — rzecz głupia i kapryśna, a jednak niezbędna nawet najlepszym wojownikom, którzy, mimo wszystkich swych umiejętności i doświadczenia, wciąż pozostawali zależni od woli gwiazd i ich niepojętych decyzji.
Niebiańska Łapa posuwała się naprzód powoli, z brzuchem wiszącym nisko nad ziemią, tak blisko, że niemal muskał zeschnięte łodygi, starając się wypatrzyć pomiędzy gęstymi kłosami choćby najmniejszy ruch zdradzający obecność gryzonia. Jej kroki były ciche i wyważone, a spojrzenie czujne, lecz im dalej szła przez pole, tym bardziej oczywiste stawało się, że nic nie świadczy o tym, by w pobliżu kryła się jakakolwiek piszcząca ofiara. Kłosy falowały spokojnie, poruszane jedynie wiatrem, a cisza, zamiast uspokajać, zaczynała ciążyć coraz mocniej.
W pewnym momencie ogarnęło ją dziwne, trudne do nazwania uczucie niepokoju, jakby samo otoczenie wokół niej drastycznie zmieniło barwy, przybierając chłodne, nieprzyjemne odcienie, które kłuły wzrok i serce zarazem. Coś było nie tak — czuła to wyraźnie, głęboko pod futrem, w samym środku klatki piersiowej, gdzie rodziły się instynkty silniejsze niż rozsądek. To wrażenie czaiło się w niej skrycie, niemal szeptem, jakby sama nie była pewna, czy powinna zaufać własnej intuicji… a jednak nie potrafiła go zignorować.
W ułamku sekundy jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, jakby ktoś nagle zerwał zasłonę z jej spojrzenia, a oczy Niebiańskiej Łapy zabłysły niczym dwa okrągłe brylanty, w których odbiło się czyste, nagie przerażenie. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa — zastygła w bladym osłupieniu, z łapami wbitymi w ziemię i oddechem uwięzionym głęboko w piersi, jak gdyby sam strach ścisnął ją niewidzialnymi pazurami.
Centralnie przed nią leżał kot. Nieruchomy. Martwy — niemal kompletnie pozbawiony życia, jak pusta skorupa porzucona przez duszę. Jego sylwetka, ledwie odcinająca się od złocistych kłosów, przypominała cichy cień splamiony czerwienią, która wsiąkała w ziemię i łodygi pszenicy, barwiąc je na kolor tak obcy i brutalny, że aż kłócił się z pozornym spokojem pola. Kłosy wokół zdawały się pochylać ku martwemu ciału, jakby same chciały odwrócić wzrok, a wiatr, dotąd łagodny, nagle ucichł, pozostawiając po sobie ciężką, duszącą ciszę.
Niebiańska Łapa nie wiedziała, jak zareagować ani co powiedzieć — w jej głowie kłębiły się myśli chaotyczne i rwane, rozpadające się szybciej, niż była w stanie je uchwycić. Serce biło jej zbyt szybko, zbyt głośno, jakby chciało wyrwać się z piersi i uciec jak najdalej od tego widoku, podczas gdy żołądek ścisnął się w bolesnym skurczu. Chłód, którego wcześniej nie potrafiła nazwać, teraz objął ją w całości, pełznął pod futrem i wnikał aż do kości, sprawiając, że każdy oddech stawał się wysiłkiem.
Futro na jej karku niemal natychmiast zjeżyło się, stercząc ostrzegawczo, gdy stała tak bez ruchu, próbując pojąć samą scenę i nadać jej sens — sens, który nie chciał się pojawić. Miała wrażenie, że pole wokół niej nagle zwęziło się, jakby świat skupił się wyłącznie na martwym ciele i jej własnym, przerażonym oddechu, a wszystko inne przestało istnieć. W tej chwili Złote Kłosy nie były już miejscem obfitości ani polowania; stały się niemym świadkiem tragedii, który szeptał grozą i ostrzegał, że coś mrocznego czai się tuż poza granicą wzroku.
Przez moment nie była w stanie nawet mrugnąć, jak gdyby ktoś nakazał patrzeć jej na zmarłego, dokładnie spoglądać na poszarpane kończyny oraz praktycznie wydłubane oczy. Nie wiedziała, jak opisać ten widok — lecz jej uwadze nie mogły umknąć pióra, leżące obok zmarłego, bezładnie zawinięte w jego brudnym futrze.
Teraz to wszystko było dziwnie jasne, jak gdyby zagadka, rozwikłana tylko i wyłącznie za pomocą czystego przeczucia oraz przypadku. Wiedziała już, jakie ostrzeżenie miały one stanowić, jakim omenem, zesłanym przez gwiezdnych były. Teraz, gdy z wartkiego potoku powstał jedynie niewielki strumyczek, wszystko było zaskakująco proste do pojęcia.
Pomimo strachu, jaki przez moment zawładnął jej ciałem, wzięła głęboki oddech i powolnym, ostrożnym krokiem ruszyła w stronę trupa. Czuła się dziwnie nieswojo — dotychczas na każdą sytuację potrafiła mieć przygotowany scenariusz… lub przynajmniej jego zarys. Teraz była niczym bezradne kocię, działające jedynie według tego, do czego przystosować zdołał je los.
Nie przypominała sobie, by Judaszowcowa Gwiazda kiedykolwiek wspominał o zniknięciu któregoś z kotów z obozowiska, ani by w jego głosie pobrzmiewał niepokój, który zwykle towarzyszył podobnym wieściom; przywołując w pamięci ostatnie zgromadzenia i narady, nie potrafiła odnaleźć ani jednego słowa, które mogłoby wskazywać na taką stratę. Pikująca Jaskółka również nigdy nie rozsyłała patroli poszukiwawczych, nie nawoływała do wzmożonej czujności i nie ostrzegała przed mewami krążącymi nad terytorium, które — choć groźne — zawsze zapowiadały się krzykiem i cieniem rzucanym na ziemię. A jednak ciało leżące pośród kłosów było niepodważalnym dowodem, że coś wydarzyło się poza ich wiedzą, w ciszy i ukryciu, jakby sam los postanowił ominąć klanowe zwyczaje.
Kim był więc ten kot? Przybłęda, który zapuścił się zbyt daleko? Samotnik? Pieszczoch, który pozostawił swoich dwunogów? Myśli Niebiańskiej Łapy krążyły niespokojnie, splątane i ciężkie, a każda kolejna hipoteza rodziła więcej pytań niż odpowiedzi, pogłębiając uczucie niepokoju, które ściskało jej serce.
Nie wiedziała — i wiedziała, że być może nigdy się nie dowie. Jedno było jednak pewne i jasne niczym gwiazdy przebijające się przez nocne niebo: nie mogła zatrzymać tego odkrycia tylko dla siebie. Musiała powiadomić innych. Nie mogła pozwolić, by ten kot gnił tam bez niczyjej wiedzy.
Niebiańska Łapa cofnęła się jeszcze o krok, jakby obawiała się, że samo pole spróbuje zatrzymać ją przy sobie, po czym odwróciła się gwałtownie i ruszyła przed siebie, pozwalając, by strach nadał tempo jej łapom. Złote Kłosy rozstępowały się niechętnie, szeleszcząc pod jej brzuchem i bokami niczym ciche szepty, które zdawały się wołać jej imię, lecz ona nie oglądała się za siebie, dopóki chłodny zapach skał i znajoma woń klanowych ziem nie przebiły się przez metaliczny posmak grozy, wciąż zalegający jej w pysku.
Gdy wreszcie dostrzegła sylwetki pozostałych członków patrolu, serce zabiło jej jeszcze mocniej — tym razem nie tylko z lęku, lecz i z ciężaru wiedzy, którą niosła. Zatrzymała się przed nimi gwałtownie, zbyt gwałtownie, by nie zwrócić uwagi; oddech rwał się jej w piersi, a futro wciąż miała zjeżone, jakby cień śmierci podążał tuż za nią.
— Tam… — zaczęła, lecz głos odmówił jej posłuszeństwa, zdławiony przez napięcie i wciąż żywe obrazy, które nie chciały opuścić jej myśli. Przełknęła ślinę, zmuszając się do kontynuowania, choć każde kolejne słowo zdawało się drapać gardło niczym suche liście. — W Złotych Kłosach jest… martwy kot.
Szelest ustał. Spojrzenia skierowały się ku niej jednocześnie, a na ich pyskach pojawiło się niedowierzanie, które szybko ustąpiło miejsca czujności i narastającemu niepokojowi. Niebiańska Łapa spuściła wzrok, czując, jak ciężar ich uwagi przygniata ją bardziej niż własny strach.
— Wyglądał, jakby został… rozszarpany — dodała ciszej, a jej ogon drgnął nerwowo. — Były przy nim pióra. Mewie.
To wystarczyło. Wśród patrolu przebiegł cichy pomruk, w którym pobrzmiewała zarówno groza, jak i gniew, a kilka kotów odruchowo rozejrzało się wokół, jakby oczekując, że nad ich głowami w każdej chwili może przemknąć złowrogi cień skrzydeł.
— Nikt nie zgłaszał zaginięcia — ciągnęła, zbierając się w sobie, by powiedzieć to, co nie dawało jej spokoju najbardziej. — Ani Judaszowcowa Gwiazda, ani Pikująca Jaskółka. Nie wiemy, kim był… ale to stało się na naszym terytorium.
Zapadła cisza ciężka i gęsta, w której każde uderzenie serca zdawało się zbyt głośne. W końcu ktoś skinął głową, a decyzja zapadła bez potrzeby dalszych słów — takie wieści nie mogły czekać.
Niebiańska Łapa poczuła, jak lodowaty dreszcz przebiega jej po grzbiecie, gdy patrol ruszył tuż za nią, podążając w głąb Złotych Kłosów z narastającą czujnością i milczącym napięciem. Pszenica zamknęła się wokół nich niczym złocista ściana, a kłosy szeleściły przy każdym kroku, jakby pole próbowało ostrzec ich przed tym, co czekało dalej, lub przeciwnie — ukryć prawdę, którą mieli zaraz ujrzeć. Przez krótką chwilę błądzili wśród gęstych łodyg, krążąc pomiędzy tymi samymi plamami światła i cienia, aż w końcu krajobraz rozstąpił się nieznacznie, odsłaniając miejsce, które na zawsze miało pozostać w pamięci Niebiańskiej Łapy.
Jej oczy znów spoczęły na okrutnym widoku, a serce ścisnęło się boleśnie, gdy dostrzegła martwe ciało leżące bez ruchu pośród zdeptanych kłosów, splamionych krwią, która zdążyła już przyciemnieć i wsiąknąć w ziemię. Obraz ten, choć widziany po raz drugi, wcale nie był łatwiejszy do zniesienia — wręcz przeciwnie, teraz, w obecności innych, wydawał się jeszcze bardziej rzeczywisty, bardziej nieodwracalny.
— Świetnie! — odezwał się nagle głos Foczej Łapy, zbyt głośny i zbyt jasny jak na to miejsce, gdy młoda kotka wysunęła się nieco do przodu, a w jej oczach zalśniła mieszanka zapału i nierozsądnej odwagi. — Gdzie są te mewy? Jeśli pokonanie ich ma sprawić, że zostanę wojowniczką, to—
— Nie — przerwała jej ostro Kukułczy Dźwięk, odwracając się gwałtownie; jej ton był twardszy, niż Niebo mogłaby się spodziewać. Ogon zadrżał jej nerwowo, a spojrzenie, które posłała swojej uczennicy, było pełne nagany i niepokoju. — Nie, Focza Łapo. Nie będziesz walczyć z mewami. — Zawahała się na ułamek sekundy, po czym dodała ciszej, lecz z wyraźnym naciskiem: — Nie zachowuj się jak niedojrzały kociak.
Jej wzrok powędrował z powrotem ku nieruchomemu ciału, a w jej głosie pojawiła się nuta, której nie sposób było pomylić z niczym innym.
— Ten kot jest przecież martwy. Powinniśmy urządzić mu pochówek.

***

— Trzeba będzie poinformować o tym Judaszowcową Gwiazdę. Już same szczątki zwierzyny walające się po naszych terenach były niepokojące, ale to? Na Klan Gwiazdy, żyjemy w jakimś obłędzie! — wtrącił Rozświetlona Skóra. — Wracajmy. To nie powinno zwlekać.

[2754 słowa]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz