BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot u samotników?!
(trzy wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

24 grudnia 2025

Od Porywistego Dębu

Pora Nowych Liści, noc...

Przebudzony przez własnego ojca, wstał z posłania. Wiedział o ucieczce praktycznie nic i nie był pewien, czy jego rodzina idzie z nimi. Nie, żeby mu jakoś zależało na Kamiennym Piórze, czy Wilgowej Goryczy. Najważniejsza była Iskrząca Nadzieja. Kochał matkę i nie chciałby jej zostawić tak na pastwę losu w tym obozie. Jednak, czy powinien się przejmować? Przecież ojciec z matką mieli naprawdę dobry kontakt, mógł nawet powiedzieć, że byli oni idealną parą w Klanie Wilka. Musieli razem iść, skoro byli razem. Sam chciałby kiedyś mieć taką idealną partnerkę i być z nią tak blisko, jak jest Miodowa Kora z Iskrzącą Nadzieją. Czy idzie z nimi także Ognikowa Słota? Miał nadzieję, że tak. Jej też nie miałby serca zostawić w tym miejscu.
Odwrócił głowę w kierunku owej szylkretki, której posłanie było odseparowane od niego przez Zalotną Krasopanią. Matka kotki strasznie mieszała w ich kwitnącej przyjaźni do takiego stopnia, że zaczęła coraz bardziej utrudniać im kontakt. Doszło to do takiego stopnia, że dosłownie zagrodziła swoim ciałem dostęp do pięknego i pachnącego futerka Ognikowej Słoty. Jego zauroczenie do niej nie przeminęło, wręcz się pogłębiało z dnia na dzień. Jemioła, którą jej podarował, kiedy byli jeszcze uczniami, nadal leżała w posłaniu kotki i ich zapach przechodził na jej sierść do takiego stopnia, że codziennie rano, kiedy wdychał jej zapach, czuł subtelne, świeże, zielone i nawet żywiczne nuty. Jakby kotka codziennie tarzała się w świeżych liściach z domieszką słodyczy.
– Porywisty Dębie, idziemy. – usłyszał głos ojca.
Popatrzył ostatni raz na ukochaną wojowniczkę i wyszedł za ojcem, poprzednio zabierając jeszcze swoją część jemioły, którą również dla siebie trzymał w posłaniu. On i ojciec, przechodząc przez krzewy, opuścili obóz. Co jakiś czas omijały ich koty, które również brały udział w ucieczce, jednak oni ukryli się na chwilę w zaroślach. Pewnie mieli za zadanie osłaniać tych słabszych, chociaż Porywisty Dąb nie był tego pełni pewien.
– Kto jeszcze z nami idzie? Większość Klanu? – wydusił z siebie cichy szept. – Matka do nas dołączy, prawda? – spojrzał na ojca pytająco. Musiał w końcu przerwać ciszę. On zawsze gadał!
Miodowa Kora spojrzał na niego wzrokiem, który świadczył o intensywnym myśleniu. Czyżby coś poszło nie tak? Dobrze znał swojego ojca i mógł powiedzieć, że jego wyraz pyska jaki miał teraz, nie był zbyt częsty. Wręcz rzadko widział takie powątpiewanie u ojca. Jednak znajdowali się w dość dziwnej sytuacji, jaką była ucieczka z obozu, więc może to stres i presja działały tak na kocura?
– Oczywiście, dojdzie później. – odpowiedział w końcu bez żadnego zająknięcia.
Popatrzył na swojego ojca spod zmrużonych oczu. Czemu Miodowa Kora był tak straszliwie spięty? Czyżby go okłamywał? Chociaż, czemu miałby nie wierzyć w słowa ojca? Nie mógł go przecież okłamywać. Wojownik zamilkł, niespokojnie czekając na resztę kotów, które miały iść z nimi. W końcu Miodowa Kora, skradając się, ruszył w wybranym kierunku. Nie zadając żadnego pytania, ruszył za ojcem. Miał szczerą nadzieję, że przynajmniej matka dołączy do nich później. O braci wcale się nie martwił. Oni sobie poradzą bez niego, a on od nich by w końcu odpoczął.
– Kto jeszcze z nami idzie? Na kogo jeszcze czekamy? Ognikowa Słota z nami idzie? – przekrzywił łeb, patrząc się w ciemny las.
Szczerze chciałby mieć kontakt z kimś, kim przebywał i się dogadywał. No cóż, może pozna kogoś nowego?
– Ogniste co? Niestety nie idzie z nami, idziemy tylko we dwoje i reszta. – odpowiedział pod nosem Miodowa Kora, nawet nie uraczywszy go swoim spojrzeniem.
Uniósł jedną brew, nie rozumiejąc, jak to ojciec nie kojarzył kotki, która tak szczerze mu się podobała. To Miodowa Kora nie interesował się, co porabiał w wolnych chwilach albo z kim się zadawał?
– Ognikowa Słota. – poprawił ojca – Szkoda, że z nami nie idzie. No cóż, bywa…
Był bardzo zawiedziony, chociaż może kiedyś uda mu się przekonać szylkretkę na jakimś zgromadzeniu, żeby dołączyła do nich. Pomógłby jej nawet uciec. Sam by po nią wrócił do Klanu Wilka i zabrałby ją pod osłoną nocy, póki Zalotna Krasopanii nie widzi. Chociaż, nie wiadomo czy owa stara kocica zmrużyła swoje oczy, skoro mówią, że zło nigdy nie śpi, to musiało być w tym trochę prawdy.
– Czekaj, czy to jest ta szylkretowana kotka, o którą prawie się pobiłeś z Kamiennym Piórem? – Spojrzał na niego swoim przenikliwym wzrokiem.
Pokręcił zmieszany wibrysami. Oczywiście, że to było to! Sam Miodowa Kora odciągał go z Kamiennego Pióra. Przytaknął ojcu głową.
– Tak... Jednak niczego nie żałuje. Jakbym mógł, to mógłbym mu zedrzeć znów jego durny uśmieszek z jego pyska. Myśli, że umie mnie zastraszyć, jednak to mnie uwielbiali rówieśnicy, nie jego. Powinno to tak zostać, jednak ja ich zostawiam... To nie jest zachowanie wojownika Klanu Wilka, ale ty idziesz oraz mama, a ja was nie zostawię.
– Doceniam, że pomimo wszystko stawiasz rodzinę na pierwszym miejscu, ale teraz musimy się upewnić, że idzie większość kotów, następnie udamy się na miejsce zbiórki.
Przytaknął ojcu głową, po czym oboje ruszyli biegiem przez ciemny las na miejsce, gdzie zbierały się wszystkie koty do ucieczki. Szczerze Porywisty Dąb nie wiedział, ile kotów z Klanu Wilka brało udział w tym wszystkim, ale miał nadzieję, że była to większość. Chciałby kiedyś stoczyć epicką walkę wraz z tymi zapchlonymi Wilczakami, pokroju Zalotnej Krasopanii. Problemem była tylko liczba kotów, z jaką musieliby się zmierzyć. Jeśli to on miał być w jakiejś małej grupce naprzeciw całemu Klanu, to mógł stwierdzić, że nie miałby szans. Biegł obok ojca, czując, jak podążają śladem pozostałych kotów. Jednak nie wyczuwał woni swojej matki. Spojrzał pytająco na ojca.
– Okłamałeś mnie. – powiedział, jednak bez widocznej złości. – Nie wierzyłeś, że uciekłbym z tobą? Myślałem, że jestem twoim ulubionym synem... Zrobiłbym wiele, żeby tak zostało, a ty mnie okłamujesz? Nawet nie pożegnałem się z mamą…
– Przepraszam, ja...
W końcu dotarli do Opuszczonego Obozowiska, gdzie koty zaczęły się schodzić, jednak nie była to zawrotna ilość, jaką sobie wyobrażał. Był ciekaw, jak to wszyscy przetrwają, w szczególności to, że Jarzębinowy Żar chyba zamierzała prowadzić tą całą grupą i to przy pomocy jakiejś białej wiedźmy z lasu.
– Oczywiście, że jesteś moich kochanym synem! Po prostu nie chciałem byś wiedział, że… – Prawie miał dokończyć, ale wahał się. – Powiem ci, jak będziemy na miejscu, ale nie tu i teraz. To zbyt poważne.
Uniósł obie brwi i zmrużył oczy.
– Ehh... Nie ważne... – machnął ogonem, odłączając się od ojca – Nie musisz mi już nic tłumaczyć, wszystko wiem. Zresztą i tak bym uciekł, dla fabuły. Przynajmniej jestem ciekawszym i bardziej kreatywną jednostką z miotu. Bracia i tak nie dorastają mi do pazurów.
Uniósł wysoko ogon i podszedł, do pozostałych kotów, które miały uciekać. Pewnie niejeden z nich był zdziwiony, że akurat on ucieka z całego swojego rodzeństwa.
– Wiesz co, zapomnijmy o tym, może jak będziemy mieć następny postój, to coś upolujemy razem? W końcu trzeba jakoś spędzić nasz czas. – usłyszał za sobą błagalny ton Miodowej Kory.
Podniósł wzrok z powrotem na ojca. Zastanowił się chwilę i skinął głową.
– Stoi, później coś upolujemy, a teraz chodź do reszty. – machnął ogonem w stronę grupki kotów, którzy czekali na pozostałych.
Liliowy kocur uśmiechnął się do niego z ulgą i ruszył zaraz obok niego do tłumu, który tworzył się przy nowej białej członkini ich szalonego wypadu. Większość była ciekawą nową osobą, która spoza klanu, chciała im pomagać. Jego ojciec i Kosaćcowa Grzywa wypytywali o detale Jarzębinowy Żar, która poddenerwowana starała się odeprzeć różne dziwne zarzuty i odpowiadała na najróżniejsze pytania. Najciekawszym obrotem spraw było, że Amorphina wierzyła również w Klan Gwiazdy.
“To bardzo ciekawe, jednak ja nie wierzę. Chociaż jest bardzo ładna, może jak się postara, to i przekona mnie do wiary~” – pomyślał, mrucząc z zadowolenia pod swoim nosem.
– Musimy iść! – wyrwało się z gardła Jarzębinowego Żaru gwałtownie, niemal drżąco, na co się wzdrygnął. To wcale nie było tak, że nie słuchał tego, co medyczka mówiła od dłuższego czasu – Czy wszyscy są? – zapytała tamta głośniej, pewniej niż wcześniej, z błyskiem determinacji w oczach.
“Na to wygląda…” – znudzony wodził wzrokiem po kotach, którym również udzielała się ekscytacja.
Pewnie bardziej by się cieszył, gdyby miał kogoś do rozmowy ciekawszego, niż jego ojciec. Strasznie brakowało mu Ognikowej Słoty no i całej reszty, z którymi się zadawał. Z kim teraz będzie plotkował, jak nie z Tropią Łaską?

***

Szedł znudzony obok swojego ojca, który co jakiś czas rozmawiał ze swoją siostrą, a grupa powoli dochodziła do Drogi Grzmotu, która dzieliła terytorium Klanu Wilka od Owocowego Lasu. Gdy nagle wszyscy się zatrzymali, a na przedzie rozległ się stłumiony i przerażony głos Jarzębinowego Żaru:
– I teraz co?
Cisza. Koty zdawały się całkowicie na kotkę, która nie wiedziała, co robi ona na pierwszym miejscu. Osobiście chętnie by jej doradził, gdyby wcześniej jej bardziej słuchał. Jego pewność siebie nadal nie opadła, jednak nie zamierzał wychodzić przed szereg, gdzie koty są bardziej zestresowane niż mrówka z okresem. No poza jednym osobnikiem, którym był Kosaćcowa Grzywa. Trochę taki jego wzór do naśladowania, jednak mieli zbyt mało interakcji, by Porywisty Dąb stwierdził, że jest spoko, czy też nie.
– Poszłabym bliżej drogi – powiedziała wreszcie tak cicho, ale pewnie, że Porywisty Dąb o mało nie wywrócił oczyma. Czego niby tutaj się takiego bać? Medyczka podejmowała tak wolno decyzję, że oni tutaj wszyscy umrą szybciej ze starości, niż rzeczywiście wybiorą jakąś konkretną drogę – To ryzykowne… jednak potwora zobaczymy prędzej, zanim do nas dobiegnie. Możemy trzymać się bardziej wrzosów niż samej drogi. Wystarczająco blisko, żeby widzieć, co nadjeżdża, i wystarczająco daleko, żeby nas nie dosięgło. – Zawahała się chwilę, zanim wypowiedziała kolejne słowa: – A Owocowy Las… – mruknęła, wyraźnie niechętna. – Jest ich tam więcej. Zabiją nas. I nie chcemy robić sobie nowych wrogów. Bliżej drogi będzie bezpieczniej niż między klanami – dodała z ostateczną, surową decyzją. – Przynajmniej wrogów zobaczymy z daleka.
– Wiecie... – Spojrzał Kosaciec na resztę grupy. – Nie wiem, czy chciałbym się spotkać z potworem i to w środku nocy. Kto wie, czy ktoś się nie zagapi i nie zdechnie od świateł. Wybrałbym tę drugą trasę, no bo... – uśmieszek wkradł mu się na pyszczek – Kto nie lubi ryzyka, co?
– Ja... sam nie wiem – rzekł niepewnie Zapomniana Koniczyna. – Chyba poszedłbym tą drugą – wzruszył ramionami. – Nawet jeśli się natkniemy na nich, nie powinni nam nic zrobić. W końcu oni to nie klany, czemu oni mieliby nas zabić, co? – dodał, nerwowo się śmiejąc. – A jak się dostosujemy do ciemności, to nie będzie aż tak źle! – dodał.
Ziewnął znudzony, totalnie nie przejmując się, w jakiej sytuacji się właśnie znajdowali.
– Mi tam wszystko jedno, może nie będzie tak źle biec po tej twardej nawierzchni... – powąchał asfalt i skrzywił się od smrodu, który nagle uderzył go w nozdrza. Poczuł, jak mu się robi niedobrze. – Dobra, tylko szybko, bo jeszcze zwrócę wiewiórkę...
Złapał swoim wielkim łapskiem psyk, starając się zatkać nos i usta.
Czarny wojownik, który wcześniej był mentorem jego brata, wyszedł na środek i stanął obok Jarzębinowego Żaru, tak, że ich futra się stykały. Pewnie chciał dodać szylkretce otuchy, jednak czy na pewno mu się to uda?
– Masz rację, powinniśmy iść bliżej Drogi Grzmotu, mamy większe szanse na lądzie niż w rzece, nie jesteśmy kotami z Klanu Nocy. – podjął, patrząc na pozostałych uczestników wycieczki, czekając, czy ktoś postanowi podważyć ten pomysł.
– Mnie wszystko jedno. Miałam was wyprowadzić z obozu, nie? Teraz wasza kolej działać – powiedziała Rysi Trop, zadzierając nos.
– Przekroczenie Drogi Grzmotu nie może być aż tak ryzykowne. Pójdźmy pierwszą opcją. Zobaczycie, że im szybciej wyruszymy, tym szybciej uciekniemy z tych terenów. Powinniśmy korzystać, póki jest ciemno i nie ma tak dużo potworów. – znów przemówił Mglisty Sen, proponując względnie lepszą opcję.
Nagle odezwał się ktoś z tłumu:
– Czy... Jesteśmy pewni, że jest to dobry pomysł? Ta ucieczka, mam na myśli.
Koty rozejrzały się po sobie, starając się dowiedzieć, kto wypowiedział te słowa. Cisza. Nikt się nie przyznał.
Wtedy nad ich głowami ponownie coś przeleciało, tym razem głośniej, bliżej. "Kraa!" zaskrzeczało czarne ptaszysko, gdy przeleciało nad ich głowami, a następnie zniknęło w ciemności.
Porywisty Dąb popatrzy po kotach zdumiony. Kto śmiał w ogóle powiedzieć coś takiego akurat, teraz kiedy wszystko było postanowione? Kto był takim tchórzem? Czy to był Poziomkowa Polana? Pewnie tak. Zawsze mu dziwnie z oczu patrzyło, nawet wyglądał na taką mazgaje.
Zapomniana Koniczyna nieco się zdziwił i przybliżył do Mglistego Snu.
– To chyba jakiś zły znak... – wymamrotał zmieszany. – Zły omen?
– To zwykły ptak. Nie ma potrzeby patrzeć się na zwierzynę, skupmy się na drodze. – czarny wojownik starał się wszystkich uspokoić.
Widząc, jak Miodowa Kora wodzi zamyślonym wzrokiem za ptaszyskiem, które wystraszyło połowę zebranych, szturchnął łokciem ojca, by ten skupił się na gadającym czarnym wojowniku. Kocura strasznie bawił fakt, że koty mogły brać jakieś ptaszysko, za znak od niebios. To była taka farsa, że całej tej grupie powinien przydać się kot, który nie wierzy w te całe bajeczki. Takim kotem był właśnie on. Może kiedyś zostanie przywódcą? Kto wie?
– Szybciej! Co tak się boicie? Na takie ptaszyska się poluje, a nie kuli ogony! Dawajcie na tę Drogę Grzmotu, bo zaraz kogoś wypchnę!
Nagle Miodowa Kora trzepnął go łapą w ucho, by uspokoić syna.
– Ała! A to za co? – prychnął, masując swoje ucho.
– No, dobrze prawisz, dzieciaku! – rzekł z uśmiechem w jego stronę, Kosaćcowa Grzywa. – W końcu znalazł się ktoś, kto nie przemyślał jednego słowa dziesięć razy tylko działa! – pochwalił go i podszedł do młodszego. Następnie spojrzał z powagą na pozostałych. – Powinniśmy już iść. Zaczyna się robić jaśniej, koty na pewno się już zorientowały. Nie traćmy ani chwili! – zawołał i pierwszy ruszył spod mostu.
Wypiął dumnie pierś. Oczywiście, że on był jednym z bardziej słusznie myślących kotów w tym całym przedsięwzięciu, inaczej wszyscy by stali w miejscu. Jako drugi popędził za Kosaćcową Grzywą, a za nimi zbierały się koty do wymarszu w nieznane.
“Może i nie ma tutaj takiej nudy, jak myślałem, że będzie.”
Jednak czuł w środku ciepłe mrowienie na myśl, że idą w nieznane i odkryją miejsce nowe do życia. Stworzenie klanu i nazwanie go pewnie będzie epickie, a w szczególności, jeśli będą zdobywać nowe terytoria. Czy kiedyś napadną Klan Wilka? Jeśli jest to chociaż trochę możliwe, to powinni to zrobić! Tylko do ich zgrai musiałoby przybyć trochę nowych buziek. Nie pogardziłby na pewno młodymi i ładnymi kotkami.

***

Na początku szedł na przedzie grupy zaraz za Kosaćcową Grzywą. Zaczynało być trochę nudnawo, więc kiedy nic nie jechało, to przebiegał przed starszego wojownika i nawzajem sobie dokuczali. Niebieski van również, nie wyglądał, żeby się tym mocno przejmował, bądź miał kija pod ogonem. Również mu dokuczał i dogryzał w zabawny sposób, na co oboje się śmiali.
– Nawet nie próbuj! Masz się mnie trzymać, to sztuka przetrwania nie rozrywka. – Upomniał go ojciec, który szedł zaraz za nimi.
– A tam! Jest całkiem jak w żłobku! – zaśmiał się, by zaraz się przeciągnąć i spowolnić troszkę sznurek kotów, które szły brzegiem Drogi Grzmotu.
Większa część kotów wyminęła trójkę, która ociągała się z maszerowaniem. Na przód wyszedł Mglisty Sen wraz z Zapomnianą Koniczyną i Jarzębinowym Żarem. Nagle, z tyłu popchnął go Kosaćcowa Grzywa, przez co stracił równowagę i zakołysał się nad jezdnią akurat, kiedy przejeżdżał potwór. Kocur zaśmiał się na przepychankę. Nie miał nic przeciwko, by urozmaicić sobie drogę, jednak zachwiał się na skraju drogi akurat, kiedy przejeżdżał potwór. Los chciał, że wojownikowi nie do końca udało się uniknąć spotkania z maszyną. Nagły ból na łapach i boku sprawił, że wypuścił z siebie cichy syk. Nie był to najgorszy ból w jego życiu. Odwrócił się, by obejrzeć, co go tak bolało, czy krwawił? Nie mógł tego powiedzieć, gdyż długie futro zasłaniało mu obrażenia.
– Mój syn! – syknął z przerażenia Miodowa Kora, podbiegając do niego i obwąchując jego rany.
"Pewnie będą to zwykłe zadrapania, skoro moja sierść nie przesiąkła krwią." – odetchnął z ulgą i spojrzał na starszego wojownika ze złośliwym uśmieszkiem na pysku. 
– Łap potwora!
Pacnął Kosaćcową Grzywę łapskiem w pysk, tak że tamten się zachwiał, na co Miodowa Kora się uśmiechnął, jednak krzywo, jakby starał się to ukryć.
– Hej! Skupcie się! Bez przepychanek, wszyscy mają dotrzeć na miejsce cali i zdrowi! – krzyknął do nygusów z tyłu. – krzyknął w ich kierunku Mglisty Sen, który odwrócił się na przodzie, by zobaczyć, co u nich się dzieje.
Potwór zaryczał, akurat, gdy Kosaćcowa Grzywa został pchnięty, a w następnej chwili rozległ się krzyk kocura. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec ogon kocura nienaturalnie wygięty. Nad głowami kotów ponownie coś przeleciało, ten sam czarny ptak, głośno kracząc, jakby się z nich śmiejąc, szczególnie z nieszczęścia wojownika.
Kosaćcowa Grzywa spojrzał na familię z wściekłością i bólem.
– Chyba wam się już w dupie poprzewracało! – syknął. Spojrzał na jego niegdyś piękny, prosty ogon. Jego nienawistne spojrzenie spotkało się z rozbawionym pyskiem Miodowej Kory. – Widać już, kto go wychował! – dodał przez zaciśnięte zęby.
Następnie podszedł do Miodowej Kory i barkiem popchnął go jeszcze mocniej niż Porywistego Dęba.
Popchnięty Miodowa Kora upadł na jezdnię, jednak potwór jechał z mniej zawrotną prędkością, niż ten, od którego oberwał niebieski van. Miodowa Kora zdążył się podnieść i stanąć naprzeciw Kosaćcowej Grzywy z furią i niedowierzaniem w oczach. Patrzył się to na ojca to na Kosaćcową Grzywę. Właśnie zrozumiał, że żarty się skończyły i że teraz patrzy się na powstającą bójkę. Jednak on nie był zły, tylko było mu może troszeczkę głupio... No, nie fajnie wyszło. Nie zdążył się głębiej zastanowić, co powinien zrobić z Kosaćcową Grzywą, gdy przy nich pojawiła się rozwścieczona medyczka, która świdrowała ich trójkę wzrokiem.
– Koniec tego! Ty, twój ojciec i ty – wskazała na Kosaćca – macie się uspokoić! Lis wam narobił w głowach takiego chaosu, że przestaliście myśleć? Chcecie się tu pozabijać? Siebie i nas? Jesteście wojownikami czy małymi kociętami? Bo mnie się wydaje, że żaden z was na tę rolę nie zasługuje! – wysyczała groźnie, jej ogon z wściekłości smagnął powietrze. – Kosaćcowa Łapo, ruszaj swój zad i staraj się nie machać ogonem zbyt mocno. Ty, Dębowa Łapo, ogarnij się w końcu, bo wojownikiem zostałeś, ale mózg masz najwyraźniej jak kociak. A ty, Miodowa Koro… zawiodłam się na tobie. Zachowuj spokój i nie daj się wciągać w te ich dziecinne zabawy. A teraz – marsz. Idziemy dalej.
Wzięła głęboki wdech ostrego, wiosennego powietrza, w którym mieszał się zapach wrzosów, kurzu i strachu. Po chwili wróciła na przód szeregu. Szła spięta, a jej spojrzenia – raz wściekłe, raz pełne zmartwienia – co chwilę padały na każdego z towarzyszy.
Zdążył jedynie zamrugać i cofnąć się o jeden krok, kiedy medyczka na niego syczała. Nie zamierzał zostać niechcący opluty śliną. Spojrzał się na Kosaćcową Grzywę, który ewidentnie nie zamierzał zaprzestać na jednym popchnięciu jego ojca. Ponownie go mocno popchnął, tak aby starszy wojownik wyrąbał się na asfalt.
– Łap potwora, stary! – zawołał ze złośliwym uśmieszkiem.
Ojciec został wypchnięty na jezdnię i nadjeżdżający potwór uderzył Miodową Korę, tym samym oszałamiając go. Spojrzał na lecącego znów ojca na asfalcie.
"Super, szkoda, że to już nie zabawa." – pomyślał.
Za to Kosaćcowa Grzywa zaśmiał się z Miodowej Kory.
– Wyglądasz, jakbyś zażywał codziennie sfermentowane owocki z Dyniową Skórką!
– Kosaćcowa Grzywo! – zawołał Mglisty Sen do kocura z przodu pochodu. Najlepiej było ich rozdzielić, zanim się pozabijają. – Choć na przody! Trzeba was rozdzielić, bo się pozabijacie!
Niebieski van spojrzał na Jarzębinowy Żar, a potem na Mglisty Sen. Zaśmiał się nerwowo i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok ze wstydu.
– Ups? – wymamrotał. – Wiecie co? Może bycie na przodzie dobrze mi zrobi... – uśmiechnął się słabo i zaczął szybciej iść. – Więc, no... lepiej już, jak sobie pójdę tam na przód, co nie...
Rozejrzał się jeszcze na boki, po czym prędko czmychnął z miejsca zdarzenia. Podparł oszołomionego ojca i odprowadził twardym wzrokiem Kosaćcową Grzywę, który w końcu przyprowadził się do porządku. Trochę długo zeszło, aby wszyscy się doprowadzili do porządku.
– Żyjesz tato? – spytał po chwili Miodową Korę – Dobrze by było, gdybyś mógł dojść w całości na miejsce docelowe.
"Na twoim miejscu, spróbowałbym oddać mu tak, by łapy sobie połamał"
Mogli na szczęście odetchnąć, a koty w pochodzie się jakoś bardziej uspokoiły, dzięki czemu wszyscy znów ruszyli do przodu, wzdłuż Drogi Grzmotu Starszy rzeczywiście przegiął. Naraził dwa razy jego ojca na śmierć z łap potwora. Pokręcił głową i prychnął pod nosem. Gdyby nie to, że znajdowali się w większym gronie na tej Drodze Grzmotu, to popchnąłby Kosaćcową Grzywę z powrotem na środek jezdni, tak by, jak najmocniej walnął go ten potwór.

***

Szli tak z tyłu pochodu, koty z przodu dostawały co chwila jakichś kontuzji, jednak Porywisty Dąb nie zwracał na nich uwagi, gdyż był zajęty podtrzymywaniem Miodowej Kory, który już ledwo szedł. Jednak tym samym on również tracił siły. Nie mógł już utrzymać ojca, dlatego pozwolił mu iść przed sobą. Kocur nie umiał się za bardzo utrzymać równowagi, wyglądał, jakby miał mocne zawroty głowy. Jednak jego stan sprawiał też, że nie kontaktował z rzeczywistością, co sprawiło, że niestety kocur się przechylił w stronę drogi i przejeżdżające auto go uderzyło. Najgorsze było to, że Miodowa Kora po spotkaniu z potworem, został odrzucony dość daleko. Wojownik nie reagował na wołania ani na dotyk. Każdy mógłby powiedzieć, że jest martwy, gdyby nie podnosząca się klatka piersiowa.
– Twój tatuś chyba uwielbia potwory, wiesz? – usłyszał przytłumiony komentarz Kosaćcowej Grzyw, który bezpiecznie siedział na przedzie pochodu.
– Mhm... Coś dzisiaj ma pecha. – mruknął, zapominając, że nie tak dawno się ze starszym wojownikiem przepychał na jezdni. Teraz najważniejszy był Miodowa Kora.
– Zamknij pysk, wronia karmo! – usłyszał syknięcie Jarzębinowego Żaru, która zaraz popędziła w stronę jego rannego ojca. Gdy tylko dopadła do Miodowej Kory, pociągnęła go z całej siły na miękkie wrzosy, z dala od śmiertelnej ścieżki. – Miodowa Koro! Słyszysz mnie?! – zapytała, pochylając się nad nim i gwałtownie wciągając powietrze.
Kocur nie miał żadnych widocznych ran, lecz jego wzrok błądził gdzieś daleko, jakby dopiero wracał z miejsca, do którego nie powinien był nigdy trafić. Liliowy kocur był nieprzytomny już, po uderzeniu drugiego potwora już zupełnie odleciały mu wszystkie rozumy, jakie miał.
– Iskrząco Nadziejo to ty? Jesteśmy już w domu. – wybełkotał ranny ojciec.
Wrócił do Miodowej Kory oraz Jarzębinowego Żaru. Zajrzał zza barków medyczki, by zobaczyć stan ojca.
– Miodowa Koro? Żyjesz? – zapytał – Może powinniśmy gdzieś przystanąć, by koty odpoczęły? Nie możemy ryzykować, tym by zaraz Kosaćcową Grzywę lub Miodową Korę zeskrobywać z Drogi Grzmotu.

***

Droga Grzmotu się uspokoiła, a oni nie zrobili żadnego progresu, nie ruszyli się choćby o wąs do przodu. Koty częściowo zaczęły się troszczyć o swoich najbliższych lub z zaciekawieniem chcieli zobaczyć, co dzieje się z Miodową Korą. Stał nadal obok jego leżącego ojca. Chciał, żeby Miodowa Kora się podniósł i ruszył na ubocze. Najlepiej by było, gdyby koty zrobiły sobie przerwę i odetchnęły, gdyż zaraz mogło się stać coś niedobrego.
– Tato proszę, otwórz oczy, musimy albo ruszać, albo chociaż przesuń się na ubocze, bo nas wszystkich pozabijają te potwory... – obszedł ojca, tym samym wychodząc bardziej na Drogę Grzmotu.
Przez chwilę było spokojnie, co uśpiło czujność kotów, a w szczególności Porywistego Dębu. 
– Miodowa Koro, słyszysz mnie?
Nagle zza zakrętu pojawiły się mocne światła z oczu potwora. Maszyna dwunożnych jechała z zawrotną szybkością, tym samym oślepiając srebrzystego kocura. Porywisty Dąb zastygł. Musiał uciekać!
– Porywisty Dębie! Zmiataj z jezdni! – usłyszał krzyk Mglistego Snu.
Poczuł, jak za jego długą sierść na plecach chwyta go czarny wojownik, który ledwo zdążył do niego dobiec, jednak było już za późno. Mglisty Sen nie zdążył go uratować do końca, gdyż na jezdni zostały jeszcze jego tylne łapy. Nagły ból i dźwięk łamanych kości został zagłuszony przez warczenie odjeżdżającego z zawrotną prędkością potwora. Porywisty Dąb wrzasnął z bólu i jak mizerny robak podczołgał się na skraj jezdni. Próbował wstać, jednak jego tylne łapy były nienaturalnie wykrzywione i uginały się pod ciężarem kocura. Były złamane!
– Ahhhhhhhhh! Moje nogi! – wrzasnął z bólu i z przerażenia – Jak ja mam teraz iść? Nie chcę umierać! Mówiłem głupie mysie móżdżki, że zejdźmy na pobocze, żeby odpocząć!
Mglisty Sen rozejrzał się po kotach. Widać było, że jest również zestresowany i intensywnie myśli, co powinna tak wielka grupa kotów teraz zrobić.
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – krzyknął do pozostałych.
– Już… już się nie martw, wyleczą cię, nie umrzesz! – zapewniła go Jarzębinowy Żar, która podbiegła do młodego wojownika, a jej głos drżał. W panice chwyciła pobliskie, szerokie liście oraz pęk wrzosów. Niczego innego nie miała. Musiała tamować krwawienie fioletowymi kwiatami. Wszystko wykonywała prowizorycznie.
Ból był tak przeraźliwy, że kocur był pewien, że zaraz zwróci wszystkie piszczki, jakie zjadł w obozie przed ucieczką. Dotyk delikatnych łapek medyczki oraz metaliczny zapach krwi mdliły go coraz mocniej.
– Weź te łapy z moich nóg! To boli! – zawył, zdzierając sobie tym samym gardło – Zaraz puszczę pawia! Niedobrze mi!
– Zróbmy przerwę! Weźmy rannych na pobocze! – zwrócił się do wszystkich Mglisty Sen.
– Tak, idźmy bardziej po łące. – Rozejrzała się, mrużąc oczy. – Ale spójrzcie… musimy przejść przez Drogę Grzmotów jeszcze ten ostatni kawałek, żeby dostać się na tamte tereny. Nie wydaje mi się, by jakikolwiek klan je zajmował – oznajmiła, wciąż stojąc przy rannym Dębie i delikatnie gładząc go łapą po głowie.
Kiedy tylko usłyszał o przejściu przez Drogę Grzmotu, by zejść na łąki, omal nie wykitował. Spojrzał się z niedowierzaniem na Jarzębinowy Żar.
– Jak ja niby mam tam przejść? Mam złamane dwie łapy! Nie będę czołgać się, by jeszcze raz mnie potrąciło to potworzysko! Przecież ja umrę!
– Musimy przejść, jeśli chcemy wszyscy przeżyć... Kilka kotów będzie musiało pomóc mi przeciągnąć Porywistego Dęba na drugą stronę. Sam nie da rady, jest zbyt wolny i ranny…
– Ja mogę go wziąć – zaproponował głośno Kosaćcowa Grzywa, podchodząc do niego. – Jestem... dosyć puszysty, aby go wziąć na plecy – po czym zerknął na Porywistego Dęba z wymalowanym uśmieszkiem na pysku. – Spokojnie, Dąbek, będziesz noszony jak księżniczka z Klanu Nocy, włos ci z głowy nawet nie spadnie! – zapewnił i się zaśmiał.
– Doprawdy? Już zawaliłeś sprawę, bo mi przejechało dwie łapy! – prychnął, podciągając się na przednich – Poza tym, czy ja mogę ci ufać? Dosłownie popchnąłeś kilka razy mojego ojca na jezdnie pod samochody! Jeszcze mnie zabijesz specjalnie!
– Nikt nie będzie nikogo zabijał i nikt dzisiaj nie umrze. – powiedział czarny, przecierając łapą pysk, na którym miał małe rany cięte od auta. Przeniósł wzrok na Kosaćcową Grzywę – Pomogę ci, jest ciężki, więc nie dasz rady go sam przenieść, mimo że jesteś ode mnie większy...
– Sugerujesz, że jestem gruby? – powiedział srebrny z oburzeniem.
Jeszcze tego brakowało, żeby naśmiewali się z niego, kiedy jest ranny i nie jest w stanie im oddać! To się skończy, jak tylko wyzdrowieje! Niech poczekają tylko!
– Jarzębinowy Żarze, pójdziesz pierwsza. Ktoś sprawny musi być z przodu, by nas ostrzec lub pomóc szybko przeciągnąć rannych. – odwrócił się do pozostałych, by każdy słyszał Mglistego Snu – Będziemy iść na zmiany! Zdrowi i ranni! Rozumiecie? Jak przejdziemy z Porywistym Dębem, po nas ma iść ktoś sprawny.
Poranek dopiero wstawał, a delikatne, blade światło rozlewało się po okolicy niczym mglisty welon. Oczy potworów nie świeciły już w ciemności. Jarzębinowy Żar rozejrzała się uważnie. Nie dostrzegła żadnego zbliżającego się samochodu. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wbiegła pierwsza na jezdnię. Zatrzymała się na środku mostu i odwróciła się, patrząc na resztę grupy. Jej oczy błyszczały determinacją. Mglisty Sen i Kosaćcowa Grzywa zarzucili go na swoje plecy, jakby był takim dużym kociakiem, po czym prędko go przenieśli na drugą stronę Drogi Grzmotu. Po jakimś czasie wszyscy przeszli na wyznaczone miejsce, jednak nie obyło się bez strat. Poziomkowa Polana na ostatniej prostej stracił ogon podczas spotkania z potworem.
Może jednak połamane łapy, nie były aż tak straszne, jak wyrwany ogon? Chociaż… Bez ogona można chodzić, a on bez łap już nie.
“Dobra, jednak mam gorzej…”
Nie zdążył się bardziej skupić na innych kotach oraz ich obrażeniach, gdyż rozległ się donośny głos Mglistego Snu.
– Wszyscy! – zwrócił się do kotów i objął wszystkich wzrokiem. Kiedy rozmowy umilkły, pokazał pyskiem stronę, z której rozciągał się przed nim lasek – Powinniśmy skierować się do lasu i schronić się między drzewami. Niektórzy z nas potrzebują opieki Jarzębinowego Żaru, jednak ona nie jest w stanie zająć się potrzebującymi, teraz kiedy nie ma wystarczająco dużo ziół. Tak samo musimy stworzyć prowizoryczny obóz, żeby zregenerować siły i pomyśleć, co mamy zrobić dalej…

Kolejny wieczór...

Zaczęło się biesiadowanie. Wszyscy mieli swoje posłania i jedzenie, które upolowały zdrowe koty. Nowe miejsce nie było aż tak tragiczne, jak mogli sobie wyobrażać. Z tego, co niektórzy mówili, nawet nie czuć było żadnych woni lisów, czy borsuków. Powinni szybko przejąć to terytorium i zbudować obóz.
Właśnie jadł wiewiórkę, kiedy zauważył wraz z Zapomnianą Koniczyną świetliki, które wesoło latały sobie nad nimi, jakby chciały się przywitać. Nie był to najgorszy widok, chociaż też dziwne, żeby tak się zachwycać robalami. Na pewno nie były aż tak cudowne, jak motyle. Tego był pewien.
– Hej, Mglisty Śnie! Patrz na to! – zawołał Zapomniana Koniczyna, chcąc ewidentnie zdobyć uwagę swojego przyjaciela, czy kimkolwiek ta dwójka jest dla siebie.
– Są takie romantyczne. – zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa, szturchając przy tym Zapomnianą Koniczynę, na co ten z niedowierzaniem prychnął na starszego.
Pewnie, gdyby nie miał złamanej łapy, to nie oszczędziłby kuksańca niebieskiemu vanowi.
Mglisty Sen się zaśmiał i spojrzał na tańczące małe światełka, które w rzeczywistości były małymi robaczkami.
Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na niego i na świetliki.
– To musi być znak! – westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. – To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, tak jak Porywisty Dąb, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
– Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… – wypowiedziała to, mrucząc.
Uniósł brwi i zastrzygł uchem. Czy to było normalne zachowanie dla kotek? Jeszcze nie widział, żeby Ognikowa Słota się czymś tak podekscytowała, a w szczególności latającymi i świecącymi robaczkami.
– Więc… Co teraz? – odezwała się Rysi Trop – Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na Mglisty Sen.
– Jesteśmy Świetlikami. – powiedział w końcu.
– Świetlikami? Tak po prostu? – zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
Zmarszczył pysk. Jak to świetlikami? Mają za taką kozacką ucieczkę, gdzie prawie wszyscy się połamali, zostać nazwami jako takie świecące robale? Z niedowierzaniem, przechylił głowę.
– A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? – zawtórował starszemu Porywisty Dąb – Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
– Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. – powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wzruszył ramionami. Lepiej, żeby się nie odzywał, może za dobre sprawowanie kiedyś dostanie wysoką rangę. Może i niech zostaną te Świetliki. Trochę obciach, jednak nie aż taki, jak Owocowy Las.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz