Przeszłość
— Smugę boli brzuch — poinformował bez ogródek.
— M-może być to niestrawność… J-jagody jałowca powinny pomóc. — Wraz z ostatnim słowem spojrzał na Osetka, jakby w niemej prośbie, by ten podał mu właściwy medykament.
Czarnofutry sięgnął pyskiem do składzika, a w międzyczasie Wiciokrzew spojrzał na chorego. Czekoladowy kocurek podjął próbę ucieczki z lecznicy, jednak jego ojciec zatrzymał go łapą. Był nim szczupły zwiadowca o żółtych oczach – Czerwiec. Wiciokrzew skinął głową w jego stronę, robiąc kilka kroków do przodu.
— W-widzę, że w młodym drze-drzemie duch wojownika — mruknął cicho, patrząc na Smugę, który jeszcze przed chwilą za wszelką cenę próbował czmychnąć z legowiska.
Nim Czerwiec zdążył odpowiedzieć, między kocurami zjawił się Osetek.
— Mam jagody — oznajmił, popychając w stronę kociaka kilka sztuk, uprzednio wypuszczając je z pyska.
Niestety, jak zakładał Wiciokrzew, Smuga szarpnął głową w bok i zacisnął szczękę, protestując. Zwiadowca spojrzał na niego z lekkim zażenowaniem i pochylił nad nim głowę.
— Smugo… nie rób mi wstydu — mruknął czekoladowemu do ucha.
Ten jeszcze raz zaczął się wiercić, unikając spojrzeń uzdrowicieli. Osetek przyglądał się wszystkiemu z boku, sam nie ingerując w sytuację. Czyli liliowy został z tym młodzikiem sam.
Kocur chwycił kilka jagód do pyska i podszedł bliżej Smugi.
— S-Smugo, kim chciałbyś zo-zostać w przyszłości? — zapytał niepewnie, przesuwając jagody jałowca po podłożu, z jednej łapy do drugiej.
Młody na moment spojrzał na uzdrowiciela, lecz zaraz potem jego mina nieco zrzedła.
— Wojownikiem…! — fuknął, jakby było to oczywiste.
Zielonooki przytaknął głową; chyba nad czymś myślał.
— W takim ra-razie musisz zjeść te ja-jagody! Chyba nie bę-będziesz bronić nas z bólem brzu-brzucha… — odparł, przewracając oczami.
Żółtooki zmarszczył subtelnie nos; widać było, że zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby już zjeść te jagody, by uciec od nadchodzącego przemówienia Wiciokrzewu. Liliowy już miał mówić dalej, gdy nagle Smuga ogłosił:
— No dobra! Zjem te jagody…
Po czym wziął ciemnoniebieskie owoce do pyszczka i zaczął niechętnie je przeżuwać. Czerwiec, widząc to, skinął pyskiem ku uzdrowicielom w podziękowaniu, po czym delikatnie popchnął Smugę w stronę wyjścia.
* * *
Teraźniejszość
Chwilę temu Wiciokrzew pomógł jej nastawić bark, który musiała sobie wybić. Liliowy nie wnikał w to, jak i czemu do tego doszło – nie było to w jego interesie. Szamanka była mimo wszystko dorosła, a oni wcale nie byli sobie szczególnie bliscy. Może i żyli w jednym legowisku, ale pręgowany nie rozmawiał z nią tak często, jak mogłoby się wydawać. Była jego… znajomą. Tak, znajomą, ale niczym więcej.
— N-nie ma za co — odparł tylko, kierując się wraz z Osetkiem do wyjścia z legowiska.
Miał w planach zabrać czarnofutrego na spacer, by zebrać zioła, korzystając z ostatnich ciepłych dni. Niedługo znów zacznie się robić coraz zimniej; kwiaty uschną, a jeśli nie – po prostu zamarzną i nie będą już zdatne do użycia.
Gdy jednak wychodzili, spotkało ich coś dziwnego. Osetek potknął się o coś i runął na ziemię, wzbudzając hukiem zainteresowanie kilku kotów. Wiciokrzew pomógł mu wstać – wtedy okazało się, że sprawcą zamieszania był Ziemniak. Czekoladowy podłożył ogon uczniowi, a teraz stał wyprostowany obok, uśmiechając się chytrze pod nosem.
— Dlaczego nie patrzysz pod nogi, Osetku? — zapytał kpiąco, spoglądając na ucznia z politowaniem.
Zielonooki zmarszczył brwi, zadzierając brodę. Wiciokrzew, widząc to, zrobił krok w tył. Chciał coś powiedzieć, chciał przerwać to spotkanie i szybko wyruszyć z młodszym na ten nieszczęsny spacer, ale było już za późno. Zdawało się, że tym razem Ziemniak przegiął. Dotychczas Osetek dawał się popychać; milczał, gdy starszy mu dokuczał. Dziś jednak postanowił się sprzeciwić.
— Bo zazwyczaj żaden mysi-móżdżek mi się pod nogi nie pcha! — fuknął, a futro na jego karku się zjeżyło.
Ziemniak uznał to za niezmiernie zabawne, choć wyraźnie też go to zaskoczyło.
— Ja? Teraz próbujesz zwalić winę na mnie? — miauknął z wyrzutem żółtooki. — Gdybyś uważał, wcale byś się nie wywrócił! Ja tu tylko stałem; to ty jesteś w błędzie! — ogłosił, jednocześnie omiatając polanę wzrokiem, jakby chciał się upewnić, że każdy kot słyszy, iż to Osetek robi problem z niczego.
— Nie udawaj! Wszyscy dobrze wiemy, że zrobiłeś to specjalnie! — warknął Osetek. — Uwziąłeś się na mnie i Wiciokrzewa; dokuczasz nam, a potem udajesz świętoszka! — kontynuował, podczas gdy jego ogon kołysał się ze złości na boki.
Ziemniakowi najwyraźniej nie spodobały się te odzywki. Nachylił się bliżej i mruknął:
— Uważaj na to, co mówisz, przybłędo. Radzę ci, żebyś następnym razem podkulił ogon i przeprosił. Gdy cię wyrzucą z klanu, nikt nie będzie za tobą tęsknił.
Powiedział to na tyle cicho, że nikt poza Osetkiem i Wiciokrzewem nie mógł tego usłyszeć.
Przez moment czarnofutry wyglądał tak, jakby tu i teraz miał rzucić się z pazurami na Ziemniaka; zamiast tego jednak rozluźnił mięśnie i spuścił wzrok na własne łapy.
— Chodźmy już… — mruknął posępnie do swojego mentora, po czym wyszedł z obozu, zostawiając liliowego sam na sam z wojownikiem.
— Tchórz! — krzyknął żółtooki za odchodzącym uczniem.
“Co za absurd…” – pomyślał Wiciokrzew, ruszając za przybranym synem. “Najpierw każe Osetkowi się nie wychylać, a potem nazywa go tchórzem…!” – kontynuował obrażanie Ziemniaka w myślach.
* * *
— Hej, może wreszcie się na coś przydacie i mi pomożecie! — mruknął w ich stronę, drepcząc za nimi w kierunku lecznicy.
Wiciokrzew spojrzał gdzieś w bok, unikając wzroku wojownika.
— Coś mnie użądliło! A to wasz obowiązek, żeby leczyć koty! — kontynuował, wchodząc razem z nimi do legowiska przeznaczonego dla szamanów, zielarzy i uzdrowicieli.
Osetek wraz z Wiciokrzewem od razu podeszli do składziku, układając na nim znalezione rośliny. Ziemniakowi nie spodobało się, że dwójka kocurów go ignoruje. Już miał otwierać pysk, gdy nagle przerwał mu głos Purchawki:
— Czego ci trzeba? — zapytała donośnie, odgradzając wojownika od uzdrowicieli.
Liliowy odetchnął z ulgą, kontynuując układanie ziół na półkach. Czekoladowy zaczął mówić coś do szamanki, lecz w głowie Wiciokrzewu jego słowa zamieniły się jedynie w szum. Zielonooki nie chciał słuchać kocura, który – jak podejrzewał – został nasłany przez Rokitnika. Miał tylko nadzieję, że ten koszmar kiedyś się skończy. Może wtedy, gdy bury starszy umrze… a może Ziemniak już na zawsze będzie im dokuczał.
Wiciokrzew prędko opuścił lecznicę, gdy tylko odłożył wszystkie swoje zbiory. Osetek został w legowisku, lecz na szczęście nie zagrażało mu nic ze strony wojownika – Purchawka sprawnie odciągnęła jego uwagę od wcześniejszych wydarzeń.
Na swojej drodze kocur napotkał ucznia, z którym już kiedyś miał okazję się zetknąć. Smuga przemknął tuż przed nim, niemal na niego wpadając.
— H-Hej! — palnął za nim, przez co czekoladowy zatrzymał się w miejscu. Wiciokrzew natychmiast poczuł falę zażenowania. Dlaczego w ogóle to zrobił?
Nieśmiało podszedł do Smugi.
— N-nie było żadnych na-nawrotów bólu? — zapytał, próbując zachować spokój. Może Smuga uzna, że skoro Wiciokrzew o to pyta, to jednak wie, co mówi – i ma to jakiś sens.
<Smugo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz