Czasem odwiedzali go znajomi. Siwa Czapla i Kijankowe Moczary nieustannie podejmowali z nim próby rozmowy – zawsze nieskuteczne. Pytali, jak to się mogło stać. Dlaczego oni nic nie wiedzieli. Kim była ta kotka, jakim cudem jej nie poznali, czy to ta sama, z którą widzieli go księżyce temu... Milczał lub ich zbywał. Nie mógł ich znieść. Ta ich żałość... Natarczywość... To... Wsparcie... Na które przecież nie zasługiwał...
Nie chciał być teraz pocieszany. Nie chciał, by ktokolwiek próbował go zapewnić, że nie zrobił nic złego. To, co teraz przeżywał, było wyłącznie jego winą. Wiedział, że to co robił, to była zdrada. Pobratymcy mieli prawo go nienawidzić za zdradę tak samo, jak on nienawidził za to Pluskającego Potoku. Wystąpił przeciwko kodeksowi, podjął ryzyko, którego przecież był świadomy. Cierpiał. Oczywiście, że cierpiał. Na własne życzenie.
Gdy patrzył w oczy Kijankowych Moczarów, widział coś jeszcze. On nie oferował mu jedynie współczucia. Między nimi była przemilczana nić porozumienia, która tylko czekała na nawiązanie. Przecież... To było tak proste. Gdyby Szałwiowe Serce chciał się przed kimś teraz otworzyć z nadzieją, że ktoś będzie w stanie zrozumieć jego ból, nie było lepszego kota niż Kijanka. On także zakochał się w kotce z innego klanu. Wiedział tak samo dobrze, jak spojrzenia innych kotów paliły w grzbiet i jak straszna była rozłąka. Kijankowe Moczary zrozumiałby każdą jego troskę.
Gdy jego przyjaciele w końcu się poddali i odchodzili, Kijanka posłał mu jeszcze jedno spojrzenie z tym samym jednoznacznym błyskiem.
***
Następna straż. Szałwiowe Serce siedział ponuro na swoim miejscu, tylko rzadkimi ruchami ogona wskazując na to, że jeszcze nie spał. Obok stał Kijankowe Moczary. W każdej innej sytuacji połowa nocy zostałaby przegadana, prawdopodobnie aż do momentu, gdy jakiś gburowaty wojownik nie wyszedłby ich skrzyczeć za zbyt głośne rozmowy, lecz nie teraz. Teraz Szałwiowe Serce wpatrywał się w ziemię, licząc uderzenia serca do świtu i powrotu do swej pieczary. Tak właśnie mijały jego dni. Dnie przespane, noce przestane na warcie, by wraz ze wschodem słońca zmyć się na wyspę i uderzyć pyskiem w posłanie. W ciągłej ucieczce przed wzrokiem innych. Wiecznie walczący z nadciągającymi oddziałami myśli. Bez spokoju.
Na osty i ciernie, co to było za życie...
Podniósł wzrok na Kijankę. Widział po jego pysku, że chciał zacząć rozmowę. Czasem nawet go otwierał, jakby już miał coś powiedzieć; tylko po to, by zaraz pokręcić głową i go zamknąć. W końcu czarny wyczuł na sobie jego spojrzenie. Szałwiowe Serce spojrzał gdzie indziej, lecz było już za późno.
— Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, prawda...? — powiedział cicho, niepewnie, jakby podejmował już ostatnią próbę dojścia z nim do porozumienia. Szałwiowe Serce prychnął pod nosem.
— A wiesz ile razy prosiłem, byście zostawili mnie w spokoju? — odparł zirytowany.
— Jak mam cię zostawić w spokoju po czymś takim, Szałwiowe Serce? Czy to takie dziwne, że chcę wyjaśnienia? Ba, nawet nie wyjaśnienia, zachowaj dla siebie co chcesz... Pogadać. Jakkolwiek. O czymkolwiek. Nie rozmawialiśmy już jak kiedyś całe dwa księżyce...
W głosie kocura, choć z pewnością próbował to zatuszować, było słychać prawdziwy żal. Dwa księżyce... To wszystko ciągnęło się od dwóch głupich księżyców... Na Klan Gwiazdy! Minęły dla Szałwiowego Serca dwa księżyce czystego szaleństwa, a on tęsknił za pogaduszkami!
Podniósł na niego wzrok z otwartym pyskiem, gdy już na język cisnęły się mu wyzwiska, gdy odetchnął głęboko, starając się zatrzymać te emocje w sobie. Był środek nocy. Musiał trzymać głos na wodzy, jeśli nie chciał zbudzić żadnego zapracowanego pobratymca.
— I tak to będzie? Nawet mi nie odpowiesz? Będziesz udawał, że mnie tu nie ma? — zapytał Kijanka po kilku uderzeniach serca ciszy.
— Nie chcę rozmawiać.
— Rozumiem, że jesteś załamany, ale jak to będzie się tak ciągnąć, zupełnie znikniesz z życia. Już nie widuję cię w obozie. Przemykasz tylko cicho w trzcinach, gdy czegoś potrzebujesz. Do nikogo nie otwierasz pyska. Nawet nie śpisz już z nami — wyliczał. — Dlaczego odszedłeś na tę wysepkę? Gdy przyjdą opadające liście, woda cię zmiecie lub zamarzniesz.
— A co mam zrobić zamiast tego? Udawać, że nic się nie stało? Szczerzyć zęby do wszystkich kotów, które teraz mnie nienawidzą?
— Nikt cię nie nienawidzi...
— Tja! — parsknął ponurym śmiechem.
— ...nie tyle, ile myślisz. Przecież ja znam nastroje. Słucham plotek, które krążą po Klanie Nocy. Są koty, które ci współczują — zapewnił.
— I co mi po ich współczuciu? Co mi da kilka uczniów z resztkami sympatii w moją stronę? — miauknął, na chwilę się uśmiechając. — Chcesz, żebym był optymistą w świecie, gdzie już nic dla mnie nie ma. Każesz mi tańczyć nad własnym grobem.
Kijankowe Moczary spojrzał na niego z niepewnością i zmartwieniem.
— Minie kilka księżyców i wszyscy o tym zapomną. W końcu... O mnie zapomnieli.
Pauza.
— Jesteś naiwny — odparł w końcu Szałwiowe Serce. — Myślisz, że jesteśmy do siebie podobni i że wszystko magicznie się rozwiąże tak, jak u ciebie. Parę krzywych spojrzeń, parę mało przyjemnych słów i jeden kociak, do którego nawet nie musiałeś się przyznawać. Nikt nie wyszedł przeciwko tobie z obstawą, by oznajmić oficjalnie wszystkim kotom, które niegdyś cię podziwiały, że jesteś zdradzieckim ścierwem. Twoje życie wcale się nie zmieniło. Żyjesz wygodnie, martwiąc się może kilkoma starszymi, co zerkają na ciebie spod byka. Nie masz nawet przestrzeni do zrozumienia tego, co stało się ze mną.
— To ty nie chcesz mnie do siebie dopuścić! — powiedział dosadniej oburzony Kijanka. — To ja przychodzę do ciebie z Siwą Czaplą, by dać ci chociaż poczucie normalności. Chcę ci pomóc, chcę cię zrozumieć, ale dlaczego się dziwisz, że mi się to nie udaje, jeśli jedyne, co potrafisz, to robienie mi wyrzutów!
— A ja cię o wsparcie nigdy nie prosiłem! Jeśli to dla ciebie taki wysiłek, to przestań mnie nachodzić! — podniósł głos, czując dreszcz wściekłości. — Wielkie dzięki za taką pomoc! Lepiej, jak zostawisz mnie w świętym spokoju!
— Szałwiowe Serce, nie możesz całe życie chować się przed swoim klanem! Zwariujesz na tym swoim odludziu! — próbował go przekonać Kijanka. — Jak przestanę cię "nachodzić" to kilka wschodów słońca później ktoś cię znajdzie w rzece. Głową w dół!
Zapadła między nimi grobowa cisza.
Szałwiowe Serce zwiesił głowę, a z jego pyska uciekło głębokie westchnienie. Odwrócił się od swojego przyjaciela plecami, jakby chciał się od niego jak najbardziej oddalić bez robienia żadnego kroku. Ponownie, jak na początku tej rozmowy, wbił wzrok w jałową, wydeptaną ziemię.
— Może tak dla wszystkich byłoby lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz