Przeszłość
Rudy kocurek poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przewracał się w swoim legowisku, nie mogąc zmrużyć oka. Pohukiwanie sowy gdzieś daleko sprawnie odganiało go od pozwolenia na zanurzenie się w ramionach odpoczynku. Każda melodia grana przez świerszcze przyprawiała go o dreszcze. Ostatnio usłyszał od Szczawiowego Serca o ucieczce – zdążył zakolegować się już z Aksamitną Łapą, a także Cykoriową Łapą. Jego mentorka, Brukselkowa Zadra, również nie wydawała się zła. Jednak w Klanie Wilka były koty, za którymi Stroczek nie przepadał i wolał z nimi nie mieć zbyt wiele do czynienia. Dobrym przykładem była chociażby Ognikowa Słota. Nadal pamiętał jej wybuch w żłobku, o którym nikomu nie chciał, a raczej nie wolno było mu mówić. Nie pourywała mu uszu ani nie wyścieliła sobie jego futrem własnego łoża, aczkolwiek w pobliżu wojowniczki odczuwał mocny niepokój. Nierzadko śniły mu się przeróżne scenariusze i żaden z nich nie był na tyle kolorowy, na ile by mógł chcieć.
Wpatrywał się w cicho szumiące na wietrze krzewy. Zastrzygł wąsami, w mroku jego oczy jarzyły się niczym dwa ciemnozielone księżyce. Przeszedł na paluszkach tuż obok swoich koleżanek, które spokojnie odpoczywały po całym dniu treningu. Rudy poczuł się tak, jakby lada moment miał zwymiotować. Nie wiedział, czy zaszkodziła mu zwierzyna, czy może wynikało to z całego tego poddenerwowania, jakie towarzyszyło mu dzisiaj.
Zastanawiał się, czy przyjdzie mu jeszcze zobaczyć się z Cykoriową Łapą. Czy byłaby na niego zła? Ale z drugiej strony z rodziny pozostał mu jedynie Szczawiowe Serce. Nie mógł go zostawić, w końcu on także odczuwał swego rodzaju stratę, mimo że kotki raczej nadal żyły. Gąbczasta Łapa zabrała Łezkę do swojego klanu i od wtedy nie miał okazji zamienić z nią, chociażby słówka. Do tej pory, mimo przebywania w tłumie, czuł się nierzadko samotny.
Znalazł się w centrum obozu, księżyc oświetlał jego futro swoimi bladymi promieniami, rozejrzał się szybko.
Jego oczom ukazała się Jarzębinowy Żar – asystentka medyczki, która opiekowała się nim gdy był chory. Otworzył oczka nieco szerzej jakby ze zdziwienia. Gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy, podszedł do niej niepewnie. Czy zezłości się na niego za to? Może okrzyczy, że nie śpi o tej porze? W końcu każdy uczeń odpoczywał teraz, żeby nabrać sił na jutro. Może tak naprawdę Stroczek pomylił dni albo się przesłyszał? Nie, to niedorzeczne.
Otworzył pyszczek, chcąc coś powiedzieć, jednak nic nie wydobyło się z jego gardła. Poruszył nerwowo ogonem. Pochylił przed nią głowę w geście szacunku, a także po to, by przywitać się chociaż niewerbalnie.
— Stroczkowa Łapo! Co ty tu robisz? Nie powinieneś iść przez krzewy? — zapytała szeptem, niemal przylegając brzuchem do ziemi. Spojrzał na nią wielkimi oczami, płaszcząc uszy przy głowie. Czy wszystko zepsuł? Już nie pamiętał za dobrze czy Szczawiowe Serce udzielał mu jakichś instrukcji... jeśli tak, to stres musiał mu je odjąć z głowy. Jego ślepia były pełne zmartwienia. — Strasznie się boję — szepnął wreszcie, było to na tyle cicho, że trafiło jedynie do szylkretki. Łapy trzęsły mu się odrobinę, sam zdziwił się z takiego obrotu wydarzeń. Jednak nie oznaczało to, że zamierzał się wycofać. Skoro już udało mu się opuścić legowisko uczniów, powinno być tylko lepiej, prawda? Przyłączyli się do nich także Miodowa Kora oraz Porywisty Dąb. Miał nadzieję, że za bardzo niedługo stąd wyjdą. Nie chciał, by ktokolwiek ich nakrył. Co by sobie o nim pomyśleli? Nie dość, że nie urodził się tutaj, to jeszcze nie nauczył się nawet pełnej lojalności względem klanu wilka. Może tylko sobie tak dopowiedział w głowie? Spojrzał na Jarzębinowy Żar, jakby z nadzieją, że zaraz usłyszy, że stąd idą. Albo, że go jakoś wepchnie w krzaki, żeby odczepić go od ziemi. Czuł się prawie tak, jakby lada moment łapy miały mu wrosnąć w ziemię.
— To nie słabość. Każdy z nas się boi. Dzięki temu… właśnie dzięki temu nam się uda — wymruczała cicho, delikatnie unosząc pysk Stroczkowej Łapy ku górze. Poczuł swego rodzaju ulgę, jednak strach nie opuścił go całkowicie. Po chwili Jarzębinowy Żar wstała i powiedziała:
— Czas na nas. Gdyby… — zawahała się, robiąc chwilową przerwę, jednak nie jakąś szczególnie długą. — Gdyby ktoś niepożądany do nas podszedł, udawaj, że boli cię brzuch i chce ci się wymiotować. Jeśli ten kot pójdzie za nami… — wysunęła pazury i utkwiła tępe, niepokojąco puste spojrzenie w ciemności przed sobą. Stroczek poczuł, jak futro na karku samo mu się podnosi, jednak prędko je wygładził. Nie chciał, by krzywdzili kogokolwiek. Zakręciło mu się lekko w głowie, przyłożył łapę do czoła, jednak po chwili potrząsnął łbem. Nie mogli tu stać w nieskończoność...
— Nie martw się. Po prostu chodźmy — mruknęła, choć brzmiało to bardziej jak słowa kierowane do samej siebie niż do kocurka. Rudy kiwnął głową, idąc pospiesznie za kotką. Uważał na wszelkiego rodzaju patyczki, a także wszystko to, co mogło być porozrzucane po obozie. Po to, żeby na nie nie nadepnąć. Bał się, że śpiący pobratymcy słyszą każdy ich szmer. Chociaż pewnie, gdyby tak było, z pewnością dawno by wyjrzeli z legowisk.
Przed nimi zaczęła coraz wyraźniej malować się sylwetka Rysiego Tropu.
— Opuszczone Obozowisko — szepnęła asystentka medyka cicho. Po chwili pchnęła Stroczka delikatnie do przodu. Gdy gnał przed siebie, las spowity nocą spoglądał na nich złowrogo.
Jarzębinowy Żar dogoniła młodziaka i stanęła tuż obok, łapiąc oddech. — Nie ma na co czekać! — wyszeptała, podekscytowana, choć z drżącym głosem, najprawdopodobniej z powodu adrenaliny. — Musimy zahaczyć o kilka miejsc, by znaleźć zioła, które schowałam — dodała, ruszając dalej szybciej.
Kocurek pokiwał głową raz jeszcze. — Dobrze! — odparł cichutko. Miał wrażenie, jakby w jego łapy ktoś napchał dawki energii. W momencie, w którym przeszedł przez tunel wyjściowy, poczuł się jakoś inaczej. Świadomość, że najprawdopodobniej nie wróci tu za prędko, przyprawiła go o uczucie takie, jakiego mógłby się spodziewać ptak uwięziony w klatce i nagle wypuszczony na wolność. Szedł tuż obok kotki, uszy stawiał czujnie na każdy najmniejszy szmer.
***
Stroczek szukał ziół schowanych przez szylkretkę z niezwykłą uwagą, mimo to nie udało im się znaleźć wszystkiego albo to, co odnaleźli, nie nadawało się już do leczenia. Jako iż rudy nie miał wcześniej aż tak wielu konkretniejszych styczności z ziołami – mimo pobytu w legowisku medyka – też, nie był pewien, czego dokładnie szukać. Jarzębinowy Żar wyjaśniła mu szybko, pokazując parę przykładów. Cieszył się, że udało im się znaleźć cokolwiek, próbował również spamiętać, ile się dało, żeby móc jej lepiej pomóc. Ruszył tuż obok jej boku do opuszczonego obozowiska. Płachty, przypominające te dwunożnych, dały dwójce schronienie. Poczuł, jak kotka przyciąga go do siebie, kuląc się. Mięśnie miała spięte, gdyby się dobrze wsłuchał, może nawet i usłyszałby jej bicie serca.
— Musimy poczekać na resztę — wyszeptała, spozierając w ciemny las. Skulił się tuż obok, mając nadzieję, że nie będzie im zimno. Miał dłuższe futro od niej, jednak był też mniejszy, więc nie mógł oferować starszej jakoś wiele ciepła. Oby zjawili się bardzo niedługo.
— Jarzębinowy Żarze? — odezwał się nieznajomy głos, nie tak daleko od dwójki. Była to biała samotniczka, spoglądająca na parkę z szeroko otwartymi oczami. — Co tutaj robisz o takiej porze? Jest późno, zbyt późno na zbiory ziół... Nie powinnaś być w obozie? Jeszcze coś ci się stanie... — zapytała samotniczka, a następnie zerknęła na młodszego kota obok niej.
— Amorphino… dawno cię nie widziałam — wymruczała, siadając lekko, starając się opanować drżenie głosu. — Ja… my uciekamy z Klanu Wilka. Uciekamy dużą grupą, gdzieś daleko. Nie wiemy dokładnie gdzie — dodała, kręcąc głową, po czym spojrzała na Stroczka.
— To twój kociak... ? Myślałam, że medycy nie mogą mieć młodych... — miauknęła zmieszana.
— Nie, to nie mój syn. To uczeń mego klanu, Stroczkowa Łapa — przedstawiła kocurka, wskazując na niego łapą. — Stroczku, to jest Amorphina. Jest samotniczką, która może nam pomóc.
Spojrzał na białą samotniczkę. Początkowo cały się zjeżył, jednak gdy zauważył, że znają się z Jarzębinowym Żarem, jego ciało jakby samo się rozluźniło. Dużo gorzej by było, gdyby napadł ich jakiś obcy samotnik. Kocica nie wyglądała tak, jakby chciała im zrobić krzywdę. — Miło mi panią poznać — miauknął, pochylając lekko głowę przed starszą.
***
Po tym, gdy wszyscy się zebrali i zaczęli iść. Również po paru wypadkach.
Nieprzyjemnie spozierało mu się także na poranionych pobratymców. Gdyby nie ich wcześniejsze przepychanki, pewnie mogliby jakoś tego uniknąć. Chciał mieć to już za sobą, wiecznie napięte mięśnie z nerwów mu wcale nie służyły. Za dużo całej tej przemocy wszędzie. Skrzywił się, w jego oczach lśnił niepokój.
Stroczek poczuł, jak sierść podnosi mu się na karku ponownie. Nie wiedział, czy to przez to, ilu rannych było teraz z nimi, czy może przez co innego, jednak z każdym kolejnym czuł się coraz gorzej, nawet jeśli to nie on oberwał.
Obejrzał się przez ramię, widząc, jak Szczawiowe Serce ratuje jednego z nich. Serce na moment zatrzymało mu się, nabrał powietrza do płuc tak, że aż go zabolało. Bał się, że potwór pożre jego ojca.
Na szczęście czekoladowy uniknął paszczy nadciągającego monstrum, które warczało groźniej niż jakikolwiek pies.
Mimo ratunku zranionemu nie udało się uniknąć następnych obrażeń. Kuśtykał teraz ze złamaną łapą, pojękując z bólu, gdy prowadzono go dalej.
Rudy spostrzegł, że nie zostało im już ziół praktycznie w ogóle, cały zapas poszedł w zawrotnym tempie, nawet ten niesiony przez białą kocicę.
— Tato uważaj na siebie, proszę — miauknął błagalnie, patrząc na kocura zogromniałymi oczami. Poczuł, jak gardło samo mu się zaciska, nie mógł stracić Szczawiowego Serca! — Nie mamy już ziół — dorzucił, czując, jak zaczyna go ponownie boleć brzuch. Czy nie mogli zrobić sobie przerwy w bezpiecznym miejscu? Oddalić się od drogi grzmotu? Nie znał tych terenów, aczkolwiek cała ta sytuacja absolutnie nie działała na niego korzystnie.
***
Stroczkowa Łapa pokiwał głową, czując nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Może będą teraz spokojniejsi? Nie będą musieli już cierpieć, przynajmniej przez jakiś czas?
Medyczka odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy Mglisty Sen przejął inicjatywę. Powoli podeszła bliżej Stroczkowej Łapy, po czym spojrzała na zgromadzoną w półkolu grupę.
– Niech ranni schowają się w krzewach i odpoczną – odparła spokojnym, ale stanowczym tonem. – Ci, którzy mogą się ruszać, niech zbiorą mech z drzew, nasączą go w wodzie i podadzą rannym. Ja i Stroczkowa Łapa wyruszymy na poszukiwanie ziół. Nie odejdziemy daleko.
Nie czekając, aż ktoś wpadnie na głupi pomysł, by się do nich dołączyć, ruszyła przed siebie, w stronę nieznanego jej lasu.
Na pyszczku Stroczkowej Łapy wymalowała się wyraźna ulga, usłyszawszy słowa Mglistego Snu. Dalsze polecenia Jarzębinowego Żaru także wydały mu się dość sensowne. Może wreszcie będą mogli uniknąć dalszych tragedii. Ruszył tuż za szylkretką, zaciekawiony wspominką o ziołach. Czyli nawet tutaj dało się znaleźć coś przydatnego? Na jego mordce wymalował się lekki uśmiech, jednak nie taki złośliwy, a taki zwyczajny. Cieszyło go to, że kotka znalazła mu jakieś zajęcie. Nie mógłby tak bezczynnie siedzieć i patrzeć na rannych. Sama myśl, iż dało się tego uniknąć, wwiercała mu się w brzuch w formie dyskomfortu, niczym boleśnie głęboko wbity cierń w poduszkę łapy. Nawet jeśli to nie on pchał koty na drogę, czuł się w pewnym stopniu odpowiedzialny. Może były to po prostu wyrzuty sumienia nieznanego pochodzenia? Wzdrygnął się na samą myśl. Po paru uderzeniach serca zamrugał, jakby chciał wyzbyć się porannej rosy z rzęs, chociaż nic na nich nie miał. — Jakie zioła możemy tu znaleźć? — zapytał, zastanawiając się, czy szylkretka by wiedziała. Pewnie tak, z całej ich grupy ona miała największą wiedzę o tym, tak mu się wydawało.
Kocurek wszedł tuż za szylkretką, robiąc co w jego mocy, żeby tylko nie zaplątać się w nisko zwisających gałęziach. Nie należało to do najłatwiejszych rzeczy, patrząc na to, że jego futro nie było najkrótsze. Na szczęście wyszedł bez szwanku. Otaczające ich liście bardzo różniły się od tego, do czego Stroczek zdążył przywyknąć w obozie klanu wilka. Postawił czujnie uszy, słysząc masowy szelest liści na wietrze. Czy było to coś, czego warto było się obawiać? Nie, raczej nie, czemu? Przecież by nic mu takiego nie mogły zrobić, to tylko liście. Z zaciekawieniem podążał wzrokiem za ptakami, które przelatywały im co jakiś czas nad głowami. Ćwierkały z zapałem, ich lot także wydawał się jakiś taki bardziej elegancki, niżeli ospały czy niedbały. Szedł tuż obok starszej powoli, podziwiając naturę dookoła. Jarzębinowy Żar nacinała kamienie, a także drzewa. Czy to miało służyć za swego rodzaju drogę do ich nowego domu? Najprawdopodobniej tak. Ale czy nie zaszkodziłoby im to? Gdyby ktoś je dostrzegł, może by pomyślał tak jak oni. Co, jeśli by ich to naprowadziło do samego serca ich grupy? Mogliby mieć kłopoty, jeśli jakiś nieznajomy wdarłby się w ich bezpieczne miejsce.
Niebieskooka, usłyszawszy pytanie kocurka, zaczęła nasłuchiwać odgłosów lasu, ale i zaczęła się rozglądać.
— Na pewno większość — odparła spokojnie. — Te tereny, poza gęstym lasem, mają też mniejsze polanki i rzekę. Znajdziemy tutaj wszystko, czego potrzebujemy. Jednak w tym momencie szukamy przede wszystkim pajęczyny. A na ból… jagód jałowca, może maku, mniszka lekarskiego albo ogórecznika. Czyli zaglądamy pod kamienie i pod krzewy, a do tego rozglądamy się za niebieskimi jagodami, czerwonymi, żółtymi i niebieskimi kwiatkami. Możesz też wołać mnie, jeśli znajdziesz jakikolwiek liść. Nie bierz go od razu do pyska – to może być niebezpieczne. — usłyszał cierpliwy, ale i pouczający ton medyczki.
Pokiwał głową na znak, że przyjął. Więc najlepiej, gdyby znalazł jagody albo pajęczynę. Pręguska pochyliła się, zaglądając do dość nisko położonej dziupli. Ciekawe czy i tam by coś wyrosło? Może jakieś grzyby? Czy grzyby przydałyby się medykom? Nigdy ich nie widział w ich składziku, może nigdy ich nie znaleziono albo nie były wcale potrzebne?
Jarzębinowy Żar nawinęła gęstą, śnieżnobiałą pajęczynę wysoko na łapę, robiąc to wyjątkowo delikatnie i ostrożnie, żeby jej tylko nie uszkodzić. Po tym wyprostowała się i stanęła, obserwując Stroczka z lekkim uśmiechem, a także czujnością w oczach.
Zielonooki odwzajemnił uśmiech, z zaciekawieniem patrząc na to, co robiła. Więc tak zbierało się pajęczynę.
Wycofał się parę kroków i zajrzawszy do jednego z pobliskich krzewów, nosem zetknął się z miętą polną. Wyprostował się szybko, spoglądając na nią z góry, ze zdziwieniem. Puszyste, zielone liście. Ich intensywny zapach poniósł mu się po nosie, gdy poduszką łapy przypadkowo urwał jeden z liści. Schylił się, przyglądając z uwagą miejscu, które zostało uszkodzone.
Wrócił do niebieskookiej, spoglądając na nią z lekkim niepokojem. — Znalazłem coś nowego, ale nie wiem, czy się przyda — zaczął niepewnie, pytając parę uderzeń serca później, czy mogłaby na to zerknąć. Wskazał jej roślinę, o którą mu chodziło. Obawiał się, czy takie bliskie spotkanie z tym gatunkiem by mu bardzo zaszkodziło. Niekorzystne by było zatrucie, w końcu mieli tak wielu rannych. Kotka nawet nie miała za bardzo ziół, którymi mogłaby mu pomóc, jeśli by siebie uszkodził. A był młody, więc jego chorowity organizm mógł znieść dolegliwość bardzo różnie.
Jarzębinowy Żar zesztywniała lekko, usłyszawszy jego słowa. Zauważywszy, co trzyma młodziak, nagle ożywiła się. Na jej pyszczku malowało się zmęczenie, które na moment się ukryło. Stroczkowa Łapa poczuł, jak się delikatnie uspokaja, gdy nie spotkał się z przerażoną postawą. Wtedy miałby więcej powodów do obaw, bo mogło to oznaczać, że to, co znalazł, było dla niego szkodliwe.
— O! Gdzie to znalazłeś? Pokażesz? To mięta polna. Wywołuje wymioty, można jej też użyć na rany — wymruczała. Zielonooki rozszerzył odrobinę oczy. W takim razie idealnie! W końcu część ich grupy była poraniona, więc nie mógł chyba trafić lepiej.
— Możemy dzięki niej komuś pomóc? Może... Zapomnianej Koniczynie albo nie wiem... — zamyślił się na moment, jednak prędko wrócił do rzeczywistości. Kto by najbardziej potrzebował tej mięty polnej?
Po paru uderzeniach serca szylkretka uniosła na niego spojrzenie, dodając ciszej. — Zapamiętaj to, przyda ci się. — odparła tajemniczo. Przekrzywił odrobinę głowę, zastanawiając się, co mogło to oznaczać. Czy to była część szkolenia, jakie musiał odbyć? Nie pamiętał, czy Aksamitna Łapa bądź Cykoriowa Łapa chwaliły się podobną wiedzą. Ale też nie miał powodów, by ich o to pytać. Wycofał się, pokazując starszej, gdzie dokładnie znalazł ziele. Podniósł łodygi krzewu, ukazując resztę rośliny.
— Jasne, na rany jak najbardziej — odparła spokojnie. Stroczek postawił uszy z lekkim, pozytywnym zaskoczeniem wymalowanym na mordce. Jak dobrze, że udało mu się to znaleźć! Był z siebie taki zadowolony! — Ale lepiej poszukajmy jeszcze czegoś innego — usłyszał, po czym pokiwał głową posłusznie, a na jego mordce wymalował się aksamitny uśmiech.
Szylkretka ruszyła w głąb lasu, ścieżka prowadziła ich między drzewami. Rudy kocurek rozglądał się po krzewach, a także z jakiegoś powodu po gałęziach, jakby jakaś pajęczyna miała mignąć mu przed oczami. Co jakiś czas napotykał świerszcze, które uskakiwały dwójce spod łap. Śpiew ptaków działał na niego kojąco, czuł, jak rośnie w nim determinacja, z każdym kolejnym najmniejszym krokiem. Ziemia skrzypiała odrobinę pod ciężarem kotów. Stroczkowa Łapa w pewnym momencie skręcił w prawo, mając wrażenie, że poczuł jakiś ziołowy zapach. Był pikantny, bardzo jeździł mu po nosie. Rozłożysta łąka, otoczona przez drzewa, malowała mu się przed oczami. Przeróżnokolorowe kwiaty mrugały, kołysane przez wiatr. Zielonooki uchylił oczka ciut szerzej, nie mogąc nacieszyć się tym widokiem. Niesamowite, że istniały tak piękne tereny! Zawęszył, otwierając pysk, żeby lepiej przyjąć zapachy. Zamrugał, oglądając się za siebie. Wrócił do kotki, spozierając na nią pytająco. — Jarzębinowy Żarze, czuję jakiś pikantny zapach, o tam — mruknął, wskazując głową łąkę. Ciekawe czy było to coś przydatnego? A może coś, na co wcale nie powinien poświęcać tyle czasu, ile poświęcił?
Jarzębinowy Żar usiadła przy roślinie, przypatrując jej się uważnie. — To krwawnik — młodzik usłyszał spokojne słowa. — Jest dobry na wymioty, szczególnie do ich wywoływania. Pomaga też wyciągać różne trucizny z ran. Możemy go jednak zostawić. Chciałabym zaraz wracać do reszty. — rozejrzała się po łące, gdy to mówiła. Stroczkowa Łapa wpatrywał się w krwawnik, próbując zapamiętać, jak wygląda. Skoro był przydatny, to szkoda by było, gdyby o nim nie pamiętał w przyszłości. Nawet jeśli tym razem go nie brali, przyda się pewnie innym razem. Pokiwał głową, już troszkę byli z dala od innych, spacer w tak małej grupie mógł być niebezpieczny, szczególnie że wędrowali sobie po obcych ziemiach.
Szylkretka podskoczyła do innej rośliny, bez wahania urywając kilka fragmentów łodygi. — Krwiściąg — doleciało do uszu ucznia. Stroczkowa Łapa podbiegł do niej szybko, patrząc tym razem na ząbkowate liście. Korzenny zapach dotarł do niego także. — Dodaje sił i jest składnikiem ziół podróżnych — kotka brzmiała teraz pewniej, jakby coś dodało jej otuchy. Może to dzięki tej roślinie?
— Czy powinniśmy wziąć go na zapas? — zapytał, mając świadomość, iż zaraz prawdopodobnie stąd pójdą. Ich grupa może i nie była najliczniejsza, jednak w kwestii dawkowania ziół nie było też ich jakoś malutko. Zioła kończyły się w zawrotnym tempie, szczególnie gdy większość była ranna.
Wieczór
Stroczkowa Łapa układał zioła tak, jak myślał, że byłoby to dobre. Zaraz po tym zaczął liczyć ziarenka maku dla zabicia czasu. Jarzębinowy Żar odpoczywała tuż obok Mglistego Snu. Medyczka po całym dniu pracy padła na legowisko i niemal od razu zasnęła, jedząc kosa, którego dla niej upolowano.
Rudy kocur nie był pewien, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony poznał już samotnicze życie, wiedział, z czym to się je, przynajmniej mniej więcej, kiedy był pod opieką swoich biologicznych rodziców, Penelopy oraz Odyseusza. Wtedy miało się więcej swobody, w końcu nie obowiązywały cię żadne rangi, jednak takie życie było dużo trudniejsze, przynajmniej dla sporej liczby kotów. Jeśli było się kotem samotnym, bez drugiej połówki lub przyjaciela, wtedy w razie choroby lub głodu nie można było liczyć na pomoc pobratymców. W klanie był medyk, który potrafił zająć się każdą chorobą, a na stosie zwierzyny zawsze leżały świeżo upolowane zdobycze.
Mimo to po dołączeniu do klanu przeżył spory szok, szczególnie po tym, gdy odebrano mu jego siostrzyczkę, Łezkę. Koteczkę, która jako jedyna była rzeczywiście z nim spokrewniona. Nie dość, że ją odebrano, to jeszcze wyniesiono ją tak daleko, że jedyna możliwość spotkania się z nią była na zgromadzeniu. Na samym zgromadzeniu, zamiast spotkać się z siostrą, to poznał pewnego kocura, lekko starszego od siebie. Mieli podobne kolory futra, obydwoje lubili zbierać przeróżne rzeczy do dekorowania sobie pręgowanych kłosów. Nazwali siebie przyjaciółmi i chcieli pamiętać o sobie już na zawsze. Stroczkowa Łapa zastanawiał się, czy Złocisty Widlik czuł się dobrze u siebie w klanie. Chociaż… skoro nadal w nim przebywał, to raczej tak. W końcu w każdej chwili mógł raczej uciec, a z jakiegoś powodu tego nie zrobił, przynajmniej nie wtedy, kiedy ostatnim razem się widzieli. Ciekawe czy jemu też ciężko było momentami zrozumieć to, jak został ustawiony cały ten system?
Z rozmyślań wyrwały go słowa, które nie były skierowane nawet do niego.
— Są to świetliki! Są odjechane, nie sądzisz?
— Są takie romantyczne — zaśmiał się Kosaćcowa Grzywa.
Uczeń spojrzał na pobratymców ze zdziwieniem. Jakie świetliki? Gdy nie mógł pojąć, o czym tak naprawdę rozmawiali, przed jego oczami przeleciał drobny, jarzący się owad. Robaczki wywołały u niego początkowo swego rodzaju niepewność. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Fakt, że świeciły w tak nadzwyczajny sposób, z jednej strony ciekawił go, a z drugiej nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak potrafiły. Żaden z robaków, jakie do tej pory spotkał, nie emitowały podobnych barw.
Nagle ze spokojnego snu zerwała się Jarzębinowy Żar i spojrzała to raz na Mglisty Sen i na świetliki. Rudy kocurek zwrócił uszy w jej kierunku.
— To musi być znak! — westchnęła, patrząc się z zauroczeniem i ulgą w oczach, jakby potężny ciężar zszedł jej w końcu z barków. — To znak od Klanu Gwiazdy!
Wszystkie koty, które leżały na posłaniach, spojrzały się pytająco na medyczkę. Niektórzy zdezorientowani, inni pokręcili tylko nosami, wątpiąc w trzeźwość umysłu Jarzębinowego Żaru, a pozostali z zachwytem i przejęciem wchłaniali wszystko, co powiedziała, jak Stroczkowa Łapa.
— Klan Gwiazdy chce nam przekazać, że wszystko będzie dobrze! Czuwają nad nami ciągle! Chcą nam przekazać, że przed nami zaczyna się dobry początek! Nie jesteśmy zgubieni… — wypowiedziała to, mrucząc.
Stroczkowa Łapa zerknął na robaczki raz jeszcze, teraz już z większym entuzjazmem. Były ich przyszłością, ich nadzieją.
— Więc… Co teraz? — odezwała się Rysi Trop. — Mam rozumieć, że jesteśmy zwykłą grupą samotników. Takimi uciekinierami.
Wszyscy wymienili się pytającymi spojrzeniami, aż w końcu popatrzyli się na czarnego kocura.
— Jesteśmy Świetlikami. — powiedział w końcu Mglisty Sen.
— Świetlikami? Tak po prostu? — zdziwił się Kosaćcowa Grzywa.
— A gdzie słowo “Klan”? Nie jesteśmy już Klanem? — zawtórował starszemu Porywisty Dąb — Nie jesteśmy Klanem Świetlików?
— Jeszcze nie. Nie mamy ról i ani obozu. Tak samo musimy zostać zaakceptowani przez pozostałe Klany… Na tą chwilę jesteśmy Świetlikami. Wnieśliśmy nadzieję dla Klanu Gwiazdy i oświetliliśmy mrok Mrocznej Puszczy. Na tą chwilę jesteśmy mali i słabi, jednak nasze siły wrócą i to ze zwiększoną siłą. — powiedział spokojnym głosem, a na jego pysku usiadł mały robaczek, od którego zawdzięczali nazwę.
Wszyscy skupili się na nim, jednak nikt nie podważył już jego słowa, wszyscy powrócili do wesołego biesiadowania.
***
Wieczór następnego dnia
— Świetliki! Proszę was o uwagę — oznajmiła z ekscytacją w głosie.
W jej tonie pobrzmiewało napięcie i coś jeszcze – nadzieja. Gdy w końcu wszyscy zebrani zwrócili ku niej spojrzenia, machnęła łapą w stronę Stroczkowej Łapy. Kiedy kocurek podszedł bliżej, Jarzębinowy Żar stanęła przed nim i na moment uniosła wzrok ku niebu, jakby szukała odpowiednich słów wśród migoczących gwiazd.
— Nasza grupa nie posiada przywódcy, zatem ja, jako medyk, mam prawo, dane mi przez przodków, przeprowadzać ceremonie — zaczęła spokojnie, lecz stanowczo. — Zdaję sobie sprawę, iż w ziołach wspierają mnie Gałązka oraz Amorphina. Jednak od dawna marzyłam o własnym uczniu, a nasza grupa musi posiadać oficjalnego ucznia medyka… mojego następcę.
Białe punkciki na niebie odbijały się w jej lodowato niebieskich oczach, potęgując powagę chwili. W końcu opuściła wzrok i spojrzała prosto na stojącego przed nią kocurka.
— Stroczkowa Łapo, chciałabym zaproponować ci, zostanie moim uczniem — powiedziała ciszej, lecz z wyraźnym przekonaniem. — Oznaczałoby to rezygnację ze ścieżki wojownika i wsparcie mnie w leczeniu naszych pobratymców.
Zrobiła krótką pauzę, po czym kontynuowała:
— Swoją decyzję opieram na twoim zaangażowaniu oraz pomocy podczas podróży tutaj, a także na twoim późniejszym zachowaniu. Zbierałeś ze mną zioła z prawdziwym zaciekawieniem, dopytywałeś o ich działanie, chciałeś obserwować leczenie innych kotów. To wszystko pokazuje, że ta ścieżka może być właśnie dla ciebie.
Urwała i zamilkła, skupiając całą swoją uwagę wyłącznie na nim. Obozowisko pogrążyło się w ciszy.
— A więc… jaka jest twoja decyzja? — zapytała, uważnie go obserwując.
Stroczkowa Łapa rozszerzył oczka, spoglądając na szylkretkę ze zdziwieniem. Z jednej strony mógł się domyślić, w końcu nikt nie pomagał medyczce z takim zapałem w zbieraniu ziół, jak on. Rzeczywiście dopytywał o naprawdę wiele, sam nawet przyłapywał się na myślach, że kiedyś mogłoby mu się to przydać. Czy to, czego dowiedział się do tej pory, było wiedzą z nadwyżką? Czy przeciętny wojownik nie potrzebował tak wiele wiedzieć? Poruszył ogonem rozemocjonowany, próbując odgonić od siebie teraz zamyślenie. Wszyscy czekali na jego odpowiedź, nie mógł z tym zwlekać. Spojrzał raz jeszcze w niebieskie oczy kocicy, po chwili kiwnąwszy głową, uśmiechnął się do niej szczerze. — Bardzo bym chciał zostać twoim uczniem — wykrztusił z siebie wreszcie, czując się tak, jakby miał zaraz zrobić parę okrążeń wokół zgromadzonych ze szczęścia. Chciał powiedzieć nieco więcej, aczkolwiek wrażenie, że byłoby to niepotrzebne, sprawnie go do tego zniechęciło.
— A zatem mocą podarowaną mi przez naszych przodków, ogłaszam cię, Stroczkowa Łapo, uczniem medyka. Od tej chwili będziesz pilnie uczył się o ziołach, chorobach oraz o tym, jak je leczyć. A gdy tylko staniemy się prawowitym klanem i będziemy mogli wyruszyć do sadzawki naszych przodków, przedstawię cię pozostałym medykom — zamruczała ciepło.
Schyliła głowę i zrobiła krok naprzód, by delikatnie dotknąć nosem swojego nowego ucznia, pieczętując tym gestem decyzję oraz nową drogę, która właśnie się przed nim otwierała. Uczniak poczuł, jak ciepłe uczucie rozpływa mu się po klatce piersiowej. Czuł tak wielką dumę oraz determinację – tak naprawdę nie mógł doczekać się, aż wreszcie będzie mógł pomóc komuś bardziej. Pragnął poszerzyć swą wiedzę na temat ziół. Podziwiał Jarzębinowy Żar – kotka w jego oczach wiedziała tak wiele, sam zapragnął wiedzieć równie dużo, może nawet i on mógłby przekazać tę wiedzę dalej w przyszłości? Czy sprawdziłby się jako mentor? Młodzik miał wrażenie, iż ta ścieżka rzeczywiście była dla niego i pasowała mu nawet bardziej, niżeli rola wojownika. Od zawsze był wątłej budowy, chorowity, nie należał do najsilniejszych, a jego specyficzna natura nie pozwalała mu cieszyć się z walki tak, jak innym jego dawnym, a także może i obecnym pobratymcom. Zawsze brzydził się przemocą – niewykluczone, że jeszcze spotka się z nią wiele razy, rola medyka nie chroniła go przed tym, jednak wydawało się to dużo mniej makabryczne, niż walki, jakie musieli staczać mu bliscy w celu zapewnienia większości ochrony. Kocurek miał nadzieję też, że dzięki temu lepiej zrozumie i pozna sam Klan Gwiazdy. Zerknął na swoją nową mentorkę z determinacją, ale i szczerą radością wymalowaną na mordce, która nie zamierzała szybko go opuszczać.
[4505 słów - trening medyka]
[przyznano 90%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz