BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 października 2025

Od Zaćmionego Horyzontu CD. Brukselkowej Zadry

— Przyrzeknij mi, że zadbasz o swoje rodzeństwo w tamtą noc, dobrze? Może to całkiem spora prośba, jak na kociaka, ale wierzę, że będziesz silna. Nie pozwól Snu ani Gwiazdnicy, by sparaliżował ich strach, gdy nie będzie mnie z wami.
Słowa sprzed wielu księżyców odbijały się echem w jej głowie niczym niechciana mantra. Czuła, jak poczucie winy powoli coraz bardziej zżera ją od środka, a blizny na grzbiecie zaczynały wręcz piec tak jak w chwili ich powstania. Była wtedy silna, nawet jako jedyna nie wyszła do końca cało z tamtej nocy. Próbowała nawet pobiec do Gwiazdnicy, lecz Prążkowana Kita ją powstrzymał, a ona wtedy jako kociak zbyt dużo nie mogła zdziałać. W końcu co może zrobić kociak dorosłemu wojownikowi?
— Brukselkowa Zadro, masz chwilę porozmawiać? — spytała ruda, przerywając rozmowę starszej kotki z Jaskółczym Zielem.
— Jasne, dla moich dzieci zawsze znajdę czas — mruknęła, by następnie skinąć głową w stronę czarnej kotki, która po chwili zostawiła wojowniczki same. — To, co się stało? — mruknęła, siadając na suchym posłaniu w legowisku wojowników.
— Parę dni temu rozmawiałam z Łezką i… Zastanawiam się, czy to całe klanowe życie jest dla mnie. Ja wiem, mam ciebie, Sna, Gwiazdnice, ale oni jakoś lepiej się odnajdują w tym wszystkim już od samego początku. Co mam teraz zrobić?

<Brukselkowa Zadro?>

Od Przepiórczego Puchu

Kolejna przeżywana Pora Nagich Drzew w jej życiu stanowiła już liczbę tak wielką, że jako kot z pewnością nie była w stanie do niej policzyć. Natomiast pierwszy raz od dawna chłód i ponura atmosfera naprawdę dawały jej się we znaki. 
Coraz częściej zaszywała się w legowisku starszyzny, by wolny czas od polowań i spełniania obowiązków zastępcy spędzać u boku Szepczącej Pustki. Ich dzieci miały już własne życia, a więc zdawało się, że zostało im tylko wzajemna obecność. 
Nieraz z żalem spoglądała na pusty róg starszyzny, gdzie niegdyś potrafiła gawędzić z Margaretkowym Zmierzchem od wschodu aż po zachód słońca. Świat, choć równie niespokojny jak dziś, wydawał się wtedy lepszy. 
Teraz pozostała już tylko otulina tęsknoty. Kiedy sięgała pamięcią jeszcze dalej, wspominała swoje pierwsze odwiedziny u Ostowego Pędu w tym miejscu. Były to czasy, gdy ona sama mogła uważać się jeszcze za młodą, silną i pełną nadziei. Po obozie kręciło się wtedy wiele kotów, których mogła nazwać przyjaciółmi... 
Nie wiedziała, jak odnieść się do panującego chaosu. Nigdy nie była zwolenniczką tak drastycznych kar jak śmierć, a do jej uszu dochodziły i takie propozycje. Miała świadomość, że nie każdy zasługuje na odkupienie. Natomiast w tym momencie, gdy sprawa dotyczyła młodej kotki, z trudem przychodziło jej myślenie o pozbawieniu życia. Sama przeżyła już tak wiele, że wizja skrócenia czyjegoś czasu na tym świecie wydawała się okrucieństwem. 
Podejrzewała, że jej brak sympatii wobec Norniczego Śladu mógł rzutować na ocenę sytuacji. Mimo to zachowała swoje wątpliwości dla siebie. Wiedziała przecież, że jako zastępca powinna bardziej angażować się w losy klanu i podchodzić do takich spraw obiektywnie. Szczególnie teraz, gdy Królicza Gwiazda zdawał się z dnia na dzień słabnąć, jedynie momentami ukazując przebłyski dawnego siebie. Oparła się o bok Szepczącej Pustki, pozwalając powiekom opaść. Może krótka drzemka pomoże jej uporządkować myśli.

Od Sekrecika CD. Miłostki

Sekrecik zawiesił wzrok na Miłostce, a jego ogon drgnął w lekkiej irytacji. Gdyby słuchała się go od początku, nie byłaby teraz w tak żałosnym stanie. Wciąż pamiętał ją radosną, paradującą po obozie z wysoko uniesionym ogonem, nie odstępującą Lna ani na krok. Była pewna siebie, szczęśliwa, w niczym nie przypominała teraz siedzącej przed nim sylwetki, roztrzęsionej i zaplątanej we własnych myślach.
— Ej, ej, przestań — mruknął w końcu, przesuwając się bliżej. Pazury Miłostki zadrżały na jej własnym czole, a on niezdarnie odciągnął jej łapę. — Nie rób sobie krzywdy, dobra? Bo będziesz wyglądała gorzej niż to zgniłe mrowisko, o którym mówiłaś. Może nawet gorzej od Jaśminowiec, a to już wyzwanie, prawda?
Miłostka nie odpowiedziała, ale nie próbowała się wyrwać.
Sekrecik wypuścił jej łapę i westchnął.
— Wiesz, co jest najgorsze? — zapytał półgłosem. — Że ten cały Len nie był wart nawet połowy ciebie. I to nie jest wyjątkowo żart.
Zamilkł na moment. Czuł, że każde słowo przychodziło mu z trudem — ani on nie chciał nic mówić, ani ona słuchać, ale cisza byłaby gorsza.
— Wszyscy popełniamy głupoty — dodał spokojniej. — Ty przede wszystkim, ale mi także zdarza się zrobić coś niemądrego...
Podniósł się, przeciągnął i pchnął w jej stronę resztę nornicy, którą wcześniej jadł.
— Jedz, zanim ci spleśnieje humor do reszty. Bo jak się rozchorujesz, to mama mnie zabije, a nie ciebie.
Miłostka parsknęła przez łzy, zbyt cicho, by ktokolwiek poza nim to usłyszał. A on tylko kiwnął głową, jakby to był właśnie ten dźwięk, na który czekał — pierwszy krok do tego, żeby znowu była sobą.

***

Śmierć Kruszynki była zaskoczeniem. Co prawda nigdy nie czuł z siostrą bliższej więzi. Szczególnie po pewnym incydencie, w którym został przez nią przyłapany, nie zbliżał się za często do medycznej dziupli. Czuł się jednak wyjątkowo nieswojo. Jeszcze dziwniej było przebywać w towarzystwie rodziców, wiedząc, że dla nich każde dziecko było równie ważne, a utrata jednej z córek była traumą nie do opisania.
Jeśli wierzyć Wszechmatce, Kruszynka zaznała spokój. Zawsze kojarzyła mu się z paniką i wiecznym niepokojem, ale przy bliższym zastanowieniu dostrzegał też, że wiele można by z nią było przepracować. Miała przecież czas. Była młoda. Mógł z nią rozmawiać, spróbować ją zrozumieć, znaleźć wspólny język.
Teraz już tylko gdybał. Po każdym nieszczęściu zostawała tylko seria pytań w stylu: "A co jeśli?" "A co gdyby?"
Nie mógł tej nocy spać. Minęło już trochę czasu od pogrzebu siostry, a jednak to i nakład innych spraw powodował, że leżał bezczynnie na swoim posłaniu i grzebał pazurem po ziemi. Z przeciwnego końca legowiska dochodziło go pochrapywanie Lnu. Tego bezczelnego grzyba.
Westchnął, obracając głowę w bok i rozmyślając, ile problemów kremowy stworzył jego siostrze. Tej, która żyła, i z którą, choć gryzł się od pierwszych dni życia, tak czuł przywiązanie. Tej, której barwne futro zasypiało nieopodal niego każdej nocy. Tej, która powinna właśnie śnić o nakopaniu Jaśminiowiec za zabranie jej lubego, a której...
Podskoczył. Posłanie Miłostki było puste. Przez chwilę poczuł od niego chłód, jakby jego właścicielki nie było w nim od wieków.
Bez zastanowienia wybiegł na zewnątrz. Odkąd Len przestał już gonić Miłostkę (choć raczej bywało na odwrót), myślał, że nie musi jej już tyle pilnować. Nie spodziewał się, że chwila nieuwagi doprowadzi tak szybko do tragedii.
Towarzyszyły mu same czarne myśli. Nienawidził tego, że pomimo całej jej zadziorności martwił się o nią tak bardzo. Kruszynka nie żyła, a jednak to brak Miłostki ściskał mu serce mocniej niż cokolwiek innego.
Obóz był milczący, a drzewa w ciemności wydawały się groźniejsze. Wyobraźnia karmiła go najgorszymi scenariuszami, a on nie chciał nawet myśleć, w jakim stanie może znaleźć siostrę. Biegł więc na oślep — i tak szybko, jak się rozpędził, tak samo gwałtownie wpadł na coś miękkiego. Usłyszał cichy pisk, a potem w ciemności przeszyło go gniewne spojrzenie zielonych ślepi.
— Co ty tu robisz? — syknęła Miłostka.
Ulga, która go ogarnęła, była nie do opisania. Przez ułamek sekundy miał ochotę rzucić się na nią i przytulić, ale na szczęście jeszcze nie stracił zdrowego rozsądku.
— To ja powinienem pytać ciebie! — burknął ostro. — Jest późno — dodał sucho — o tej porze się śpi, a nie włóczy po krzakach! Wiesz, jak się martwi… — urwał, nie chcąc brzmieć słabo. Nie mógł stracić honoru. — Jak mogli się martwić rodzice? Ledwo co stracili jedną córkę, a ty chcesz dokładać im cierpienia? O tej porze nie wiadomo jakie niegodziwe koty kręcą się po okolicy! Ktoś mógłby ci zrobić krzywdę! Idź spać, wariatko, a nie szlajasz się jak niespełna rozumu!

<Niemiła Miłostko?>

Od Kocimiętkowej Łapy do Makowej Łapy

Kocimiętkowa Łapa leżała na posłaniu z nosem przykrytym łapą, zastanawiając się, jak dawno nie rozmawiała z Makową Łapą. Już prawie zasypiała, ale wciąż budziła ją myśl, że odkąd zostały uczennicami, były zbyt zajęte obowiązkami i nie wymieniały się nowinkami zbyt często. Zielonooka czuła, jak jej żołądek ściska się na myśl, że mogłaby stracić kolejnego kota. Wystarczyło jej już, że prawdopodobnie nigdy nie spotka ani Króliczej Ułudy, ani Trójokiego Zająca, którzy pewnie zostali w mieście. Nie chciała też oddalać się od Makowej Łapy czy Dyniowej Skórki, bo obie kotki bardzo mocno kochała. Dlatego, gdy dostrzegła rude futro migoczące w wyjściu z legowiska uczniów, zerwała się na równe łapy, mimo że zwykle wstawanie przychodziło jej z trudem. Jakby napełniona nową energią, w podskokach dotarła do Makowej Łapy, która była zaskoczona takim entuzjazmem swojej siostry.
— Cześć, Kocimiętko. Potrzebujesz czegoś? — zapytała, uśmiechając się delikatnie. Pręgowana odwzajemniła uśmiech i lekko trąciła swoją siostrę bokiem, jakby się z nią przekomarzała.
— Tak sobie myślałam, że dawno nie rozmawiałyśmy! Wpadłam też na świetny pomysł, żebyśmy razem poszły na trening! Będziemy mogły swobodnie pogadać i trochę poćwiczyć. Na pewno raźniej będzie nam się uczyć — mruknęła radośnie. Ranek dopiero się zaczynał, więc ani Mak, ani Kocimiętka nie były jeszcze na treningach i miały sporo energii do spożytkowania w ciągu dnia.
Bursztynowooka skinęła głową i spojrzała na mentorkę, która ze zniecierpliwieniem stała przy wyjściu z obozu.
— To może pójdziemy z Borsuczą Puszczą? Już mnie obudziła, jest gotowa na trening. Nie powinno być problemu, byśmy poszły razem — stwierdziła, idąc powoli do burej kotki. Zielonooka szła tuż obok, a jej wąsy drżały z ekscytacji.
Gdy podeszły do Borsuczej Puszczy, spojrzały po sobie, a Mak mruknęła:
— Czy Kocimiętkowa Łapa może pójść z nami?
Wojowniczka zmrużyła ślepia, skinęła głową i skierowała się do wyjścia z obozu. Przechodząc przez tunel, Kocimiętka spojrzała za siebie i dostrzegła Lodowy Omen. Ich spojrzenia się spotkały, a ruda nerwowo przyspieszyła kroku, wypuszczając powietrze z płuc.
— Coś się stało? — spytała Mak, przekręcając głowę. Zielonooka pokręciła łbem, posyłając jej uśmiech, który mówił: “Nie martw się”.
Po jakimś czasie wędrówki głos Borsuczej Puszczy rozległ się po lesie:
— Skoro jest was dwójka, to poćwiczymy pojedynkowanie. Walka to bardzo przydatna umiejętność dla przyszłych wojowników, a najlepiej ćwiczy się ją z kimś w podobnym wieku, mam rację? — wyjaśniła tajemniczo, zachowując poważną minę. Kocimiętkowa Łapa prawie zasnęła, słuchając jej głosu. Wydawał jej się nudny, ale postanowiła się tym nie przejmować. Nie była tu dla buraski, a dla swojej siostry!
— Och, będziemy się bić! Nie spodziewałam się tego… ale to nic. Przecież to tylko trening, nie zrobimy sobie krzywdy — wymamrotała Kocimiętka, bardziej do siebie niż do siostry. Miała nadzieję, że żadna z nich nie ucierpi. W końcu nie będą używać pazurów, więc nic złego nie powinno się wydarzyć.
Gdy dotarły na polankę otoczoną drzewami, Borsucza Puszcza zatrzymała się gwałtownie, wciskając łapy w cienką warstwę śniegu. Dwie siostry także stanęły po obu stronach wojowniczki. Bura strzepnęła ogonem i rozejrzała się po uczennicach.
— Na mój znak zaczniecie walczyć. Proszę, byście mimo wszystko nie pozabijały się na miejscu. Nie będę taszczyć trupa do obozu — westchnęła, a Kocimiętka uśmiechnęła się pod nosem. W końcu powiedziała coś zabawnego! A już myślała, że Puszcza jest najsztywniejszą kotką, jaka stąpała po terenach Klanu Wilka.
Starsza zrobiła kilka kroków naprzód, odwróciła się i przysiadła, owijając łapy ogonem, by ogrzać się w ten mroźny dzień Pory Nagich Drzew.
— Trzy… dwa… jeden…! — zawołała.
Kocimiętka nie wahała się ani przez chwilę. Napięła mięśnie i skoczyła wprost na Makową Łapę, przyciskając ją do ziemi, aż na futrze bursztynowookiej powstały kule ze śniegu. Ruda nie pozostawała dłużna. Kopnęła siostrę w brzuch, odrzucając ją delikatnie na bok. Zielonooka nie spodziewała się, że Mak ma w sobie tyle siły, ale nie pozwoliła, by ją to rozproszyło. Zresztą jej siostra wcale nie musiała używać dużo energii, by odepchnąć od siebie Kocimiętkę. Wystarczyła odrobina sprytu i wyczucia.
Pręgowana czuła jeszcze, jak brzuch delikatnie mrowi ją od tego kopniaka, ale mimo wszystko zmusiła się, by to zignorować i znów pognać w stronę swojej siostry. Mak była jednak na tyle zwinna, że szybko uniknęła ataku i podstawiła jej łapę. Ruda zachwiała się i upadła, bo zawsze miała problemy z utrzymaniem równowagi. Splunęła, zirytowana. To Mak zawsze chodziła zgarbiona, skulona, jak płochliwa myszka. Niemożliwe, żeby miała ją pokonać w walce.
Zielonooka szybko podniosła się z miejsca i wykorzystała moment, gdy bursztynowooka była rozkojarzona i trochę zmartwiona tym, że wywróciła swoją siostrę. Kocimiętka mocno uderzyła łapą w szyję niewielkiej kotki, na co ta wydała z siebie pomruk zdziwienia i szybko się wycofała, trzymając ogon przy ziemi.
Kocimiętka wiedziała jednak, że to jeszcze nie koniec walki. W kilku susach znalazła się tuż obok uczennicy i w ferworze walki pochwyciła jej łapę zębami i niechcący zrobiła to z całej siły. Pręgowana pisnęła, na co Kocimiętka natychmiast rozluźniła szczękę i odsunęła się.
— Ojej! Mak… ja nie chciałam! To tylko przypadkiem, naprawdę! — zaczęła się tłumaczyć, a w jej oczach zabłysnął niepokój. Z tyłu słychać było narzekania Borsuczej Puszczy, ale Kocimiętka była tak skupiona na pysku swojej siostry, że słowa starszej kotki docierały do niej niewyraźne i stłumione.

***

Do obozu wróciły w ciszy. Dla Kocimiętki była ona niekomfortowa i niepokojąca, ale nie miała odwagi jej przerwać. Czy Makowa Łapa obraziła się za to ugryzienie? A może było jej po prostu przykro? Albo zwyczajnie zmęczyła się po walce i nie miała siły na rozmowę? Ciężko było to stwierdzić, bo bursztynowooka miała ten sam wyraz pyska co zawsze; trochę przygaszony, niepewny.
Gdy tylko dotarły do obozu, niemal od razu się rozdzieliły. Kocimiętka natknęła się po drodze na Lodowy Omen. Biało-czarna kotka otworzyła pysk, jakby chciała coś powiedzieć, ale ruda minęła ją szybko, nie zatrzymując się ani na moment. Skierowała się prosto do stosu ze zwierzyną i wyciągnęła dwie chude ptaszyny – pewnie upolowane dziś rano albo poprzedniego wieczoru. Nie były ani ciepłe, ani tłuste, ale były. A że obie z Mak nie jadły jeszcze śniadania, postanowiła, że przynajmniej tyle może dla nich zrobić.
Zielonooka zanurzyła się w półmroku legowiska uczniów i szybko dostrzegła swoją siostrę. Podeszła do niej cicho, po czym rzuciła przed nią dwie piszczki. Ruda kotka, która wcześniej opierała głowę na łapach, uniosła spojrzenie.
— Właściwie… nie miałyśmy szansy zbyt dużo porozmawiać — mruknęła zielonooka, szczerząc się nerwowo. — Podczas walki ciężko to robić, haha… — Kocimiętka usiadła obok i podrapała się tylną łapą po szyi. — Ale za to… możemy porozmawiać teraz!

<Makowa Łapo? Nie obraziłaś się na mnie, prawda?>

[1041 słów + udział w pojedynkach uczniów]

[przyznano 21% + 5%]

Od Dzwonkowego Świstu do Ognika (Oskrzydlonego Ognika)

Bardzo dawno temu

Ze znużeniem kręcił się po obozowisku, szukając sobie jakiegokolwiek zajęcia. Nie, żeby nie miał swych wojowniczych obowiązków, ale chwila przerwy dłużyła mu się teraz w nieskończoność. Zajrzał do legowiska medyków, tylko po to by odkryć, że jego rodzeństwo było w pełni zajęte swoimi sprawami. Nie chcąc im przeszkadzać w pracy, udał się w drugą stronę. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się pod żłobkiem. Uśmiech od razu zawitał na jego pysku, a cała nuda zamieniła się w pewnego rodzaju ekscytację. Zamachał radośnie ogonem, po czym bez większego zastanowienia wszedł do środka.
Jego oczom ukazały się znajome, drobne sylwetki kociąt, baraszkujących radośnie po całym żłobku. Kilkoro z nich tarmosiło się wzajemnie w kłębowisku futer, inne natomiast z zafascynowaniem goniły liść przetaczany po podłożu przez delikatny powiew wiatru, który zdołał wpaść tu przez wejście. Kątem oka dostrzegł jednego kociaka, który natychmiastowo przypominał mu jego samego. Ganiał za innym młodym, a jego spojrzenie było pełne determinacji i dzikiej radości. Łapki ledwo nadążały za zwinnością ciała, które z każdą chwilą zbliżało się do celu. Gdy tylko ruda kulka futra minęła go, Dzwonek postąpił o krok bliżej.
— Cześć, mały — mruknął łagodnie, siadając tuż obok niego. — Widzę, że masz niezły zapał. Biegłeś tak szybko, niemalże jak prawdziwy wojownik!
Tamten zatrzymał się nagle, hamując może zbyt gwałtownie. Kociak zerknął na niego, przypatrując się mu dłuższą chwilę.
— Dzień dobry. — Przywitał się we wręcz wyuczony, grzeczny sposób. — Oczywiście, już teraz chcę trenować. Dzięki temu będę w przyszłości dobrym wojownikiem dla klanu.
Kocur kiwnął lekko głową i posłał mu lekki uśmiech.
— To dobra postawa. Jak masz na imię? Ja jestem Dzwonkowy Świst. — Przedstawił się młodemu. — Wiesz, w twoim wieku też rwałem się do jak najszybszych treningów — dodał.
— Ognik — mruknął. — Mam jeszcze dwie siostry, Płomykówkę i Rudzik, są o tam. — Wskazał głową na dwie przemieszczające się rude kulki.
Dzwonek zerknął w ich kierunku, próbując pojąć, jak niesamowicie podobna była do siebie cała trójka.
— Też mam rodzeństwo — oświadczył spokojnie. — Mam siostrę, z którą często się ścigam na polowaniach. Pozostała dwójka jest medykami i mimo że ich praca jest zupełnie inna niż moja, zawsze mogę na nich liczyć, gdy coś się stanie. — Zastanawiał się czy powinien jeszcze napomnieć o Pierwomrówczej Gracji. Pomimo pamięci o kotce, ostatecznie przemilczał jej temat.
— Podzieliliście się — zauważył młodszy. — A to jak pan ocenia pracę medyka? W końcu musi pan być jakoś blisko swojego rodzeństwa, prawda? To znaczy też, że bliżej ich pracy.
Wręcz rozczulało go, jak kociak się do niego zwracał. Naprawdę był już tak stary, że zasługiwał na taki zwrot?
— Owszem — potwierdził z lekkim uśmiechem — Dla mnie medycy mają ciężką pracę, pełną poświęceń i odpowiedzialności. Ciężko tego nie doceniać, zwłaszcza jako ich brat. — Zamilkł na moment, spoglądając w bok, jakby na chwilę zagubił się we wspomnieniach. — Będąc szczerym, wątpię, czy umiałbym unieść ich obowiązki. A tak w ogóle nie musisz się do mnie zwracać tak formalnie. Pan brzmi trochę sztywno, nie sądzisz?
— Wypada mówić Pan do kotów, których się bliżej nie zna — wyjaśnił. — Może kiedyś przestanę mówić panu na pan — dodał z lekkim uśmiechem. — No, a z tą pracą medyka, znaczy, medycy są najważniejsi zaraz po liderze, prawda? Bo bez wiedzy medyków, bylibyśmy wszyscy chorzy.
— Zgadza się. Bez nich na pewno bylibyśmy w o wiele gorszym stanie — przyznał. Kocię jak na młody wiek bardzo przejmowało się poważnymi sprawami. Dla Dzwonka w jego wieku liczyło się tylko popchnięcie jak najdalej kulki mchu, a nie dorosłość. — A jak u ciebie to będzie wyglądać? Twoje rodzeństwo będzie się szkoliło na wojowników czy jednak im bliżej do medyków? — zapytał z zaciekawieniem.
— Będziemy dumnymi wojownikami, żeby potem zostać wspaniałymi liderami — rzekł pewnie. — Chociaż nie wiem, czy może być trzech liderów, ale zawsze można to zmienić. Czasami może dojść przez podział władzy do chaosu, ale myślę też, że będzie bardziej stabilnie — wyjawił swój tok myślenia. — Chociaż na pewno ciocia Lilia by się zgodziła kogoś z nas wziąć za swojego ucznia!
Rudzielec zamrugał zaskoczony. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
— O to bardzo ambitnie. Życzę, aby spełniło się wasze marzenie — rzekł, choć nie bardzo widział szansę na taki układ.
— Dziękuję — Ognik uśmiechnął się promiennie — A pan nigdy nie chciał być liderem?
— Nie myślałem o tym szczerze mówiąc. Dobrze mi jest na pozycji wojownika. Lider to jest jednak bardzo odpowiedzialne stanowiska i wątpię, żebym poradził sobie w tej roli — odparł.
Na chwilę zapadła cisza. Spojrzał gdzieś w dal, jakby szukał odpowiedzi. Westchnął cicho, rozmyślając o czekających go obowiązkach.

<Ogniku?>

Od Kocimiętkowej Łapy CD. Stroczka

Przed odejściem Gąbczastej Łapy do Klanu Nocy

— Mysie bobki! Cierń wbił mi się w łapę! — zawodziła głośno, wzdychając na ostry przedmiot w poduszce. Przekazała brązowookiej, że pilnie potrzebowała z nim pomocy, a także najlepiej jakichś ziół, żeby to jej tak nie wadziło. Kocurek skupił się na tym, jak starsza wyciąga jej kolec. Pręguska syknęła i on sam chyba też coś syknął, zupełnie jakby to jego zabolało, a nie Kocimiętkową Łapę.
Gdy ruda zerknęła w jego kierunku, a starsza odwróciła się, by odszukać potrzebne rośliny, rudawy otworzył pyszczek.
— Hej! Jestem Stroczek. Czy widziałaś gdzieś moich rodziców? — zapytał. — Moja mama wygląda jak moja siostra, Łezka, i nazywa się Penelopa, a tata jest jaśniejszy i chyba podobny do mnie, na imię ma Odyseusz — przedstawił ich z wyraźną nadzieją w głosie.
Kocimiętkowa Łapa przekręciła głowę, zastanawiając się, o co w ogóle chodzi młodemu. Penelopa? Odyseusz? Co go skłoniło do myślenia, że może ich znać? Te imiona były jej zupełnie obce i nawet w najgłębszych zakamarkach umysłu nic jej nie świtało! Dlatego tylko wpatrywała się w kocurka z lekkim zdziwieniem. Ach, to był ten… tak, ten, którego ostatnio znaleźli ci dwaj kochasie – Gąbczasta Łapa i Szczawiowe Serce. Stroczek był znajdką. Musiał mieć gdzieś tam rodziców, którzy… cóż, pewnie go porzucili. Albo zmarli. Albo najpierw porzucili, a potem zmarli.
Kocimiętka zamiast, jak normalny kot, po prostu powiedzieć mu, że nie widziała żadnych Penelop ani Odyseuszów, postanowiła podejść bliżej, uśmiechając się chytrze pod nosem.
— Właściwie… to tak! — zawołała, mrużąc swoje zielone ślepia. Stroczek natychmiast się wyprostował, jakby chciał zbliżyć się do rudej. W jego oczach błysnęła nadzieja, a wibrysy zadrżały z emocji. — Tak, widziałam ich. Nie przesłyszałeś się — dodała z powagą, potakując głową.
— Gdzie!? Gdzie ich widziałaś!? — wykrztusił, aż mu się głos załamał. Zielonooka zrobiła krok do przodu i lekko poklepała go łapą po czole.
— Byłam wtedy w lesie z moją mentorką… — zaczęła, siadając ostrożnie na chłodnej posadzce. — I nagle usłyszałam krzyki. Naprzemiennie: Stroczek! Łezka! Stroczek! Łezka! Dziwne, prawda? Pomyślałyśmy z Lodowym Omenem, że to pewnie samotnicy, więc poszłyśmy sprawdzić…
Przerwała dramatycznie, tworząc tym samym napięcie.
— I wtedy, za krzakami, zobaczyłyśmy ich… Penelopę i Odyseusza. Szukali was. Ale… byli samotnikami. — Gdy to mówiła, wysunęła pazurki, przyglądając się ich ostrym zakończeniom. — A wiesz, co się robi z samotnikami?
Stroczek wbił wzrok w jej łapy i przełknął głośno ślinę.
— C-co? — pisnął cicho. Kocimiętka zbliżyła się do jego pyszczka, a potem kłapnęła zębami tuż przy nim.
— Zjada się ich! — oznajmiła głośno, prostując się dumnie. W tej samej chwili zza niej wyłoniła się Cisowe Tchnienie, niosąc w pysku jakąś roślinę. Stroczek zamarł, patrząc raz na rudą, raz na medyczkę, widocznie zmieszany.
— Z-zjadłaś ich…? — wyszeptał w końcu, z trudem łapiąc oddech.
— Zjadłam, nie zjadłam… co za różnica? — odparła nonszalancko, kiedy Cis owijała jej poduszkę pajęczyną po wcześniejszym nałożeniu papki. Kiedy medyczka skończyła, ruda podziękowała jej krótko i ruszyła w stronę wyjścia z lecznicy. Wtem młody kociak zerwał się z posłania i doskoczył do jej nogi.
— Poczekaj! Czy moi rodzice… żyją? — zapytał z desperacją w głosie. Kocimiętka spojrzała na niego przez ramię, uśmiechając się pod nosem, po czym zniknęła w legowisku uczniów, gdzie Stroczek nie mógł już wejść. Biedaczek… pewnie teraz zamartwi się na śmierć!

***

Teraźniejszość

Odkąd Gąbczasta Łapa zniknęła z Klanu Wilka, zabierając ze sobą Łezkę, Kocimiętkowa Łapa zastanawiała się, czy nie zagadać do Stroczka. Bidulek siedział dalej w tej smętnej lecznicy, teraz już bez opiekunki i siostry. Miał tylko Szczawiowe Serce, który trochę przygasł po odejściu swojej kochanki do Klanu Nocy. Ruda miała wrażenie, że to, co wcześniej powiedziała kociakowi, było trochę nie na miejscu. Czuła, że musi mu się jakoś odpłacić.
Właśnie dlatego z własnej woli zajrzała w końcu do lecznicy. Tam zauważyła, że młodziak leżał smutno na swoim posłaniu, przesuwając wzrok po swoich łapach, jakby coś liczył. Może ilość włosków na skórze? Cóż, gdyby ona była na jego miejscu, też z nudy pewnie robiłaby dziwne rzeczy. Zawiesiła na nim wzrok, a kiedy spojrzał na nią, wzdrygnęła się i szybko wycofała. Nie może tam wejść z pustymi łapami!
Szybko rozejrzała się wokół, a wtedy dostrzegła leżącą na ziemi kulkę mchu. Była trochę sztywna i zmarznięta, ale Kocimiętka chwyciła ją w pyszczek i ruszyła w stronę wejścia do lecznicy. Ktoś musiał zgubić tę kulkę, tylko kto? Może Makowa Łapa? Ona w swoim futrze miała wszystko! Właściwie dawno nie rozmawiały. Może później do niej zagada…
Wsunęła się znowu do lecznicy, tym razem rzucając mech pod swoje łapy. Stroczek podniósł uszy do góry, patrząc z zaciekawieniem na nową zabawkę. Ruda popchnęła ją w jego stronę, po czym podeszła bliżej i usiadła, zaczynając przerzucać kulkę z jednej łapy do drugiej.
— To… cześć, kolego! — przywitała się, przenosząc na niego wzrok. Stroczek cofnął się w róg posłania, patrząc na nią z przerażeniem. Właściwie to ona też by tak patrzyła na kogoś, kto teoretycznie zjadłby jej rodziców.
— Musi ci być ciężko… — odchrząknęła, odwracając od niego wzrok. Zaczęła nucić coś pod nosem, lecz potem pokręciła głową, wracając myślami do teraźniejszości. — W końcu… w jeden dzień straciłeś opiekunkę, siostrę… to musi być straszne! Ja też coś o tym wiem, bo sama musiałam pożegnać się w młodym wieku ze swoim ojcem i wujkiem… — westchnęła, grymasząc się lekko. Wciąż tęskniła za Króliczą Ułudą i Trójokim Zającem. Byli fajni… bardzo fajni.
— Ale nie martw się! W końcu będzie lepiej, zapomnisz o nich. A może i nie? Ale to bardzo dobrze. Pielęgnuj pamięć o nich, ale nie zawracaj sobie tym głowy. Znajdziesz wielu przyjaciół, którzy pomogą ci zapełnić pustkę po nich. Poza tym, to nie koniec świata, spotkasz ich kiedyś na zgromadzeniu i tego mogę być pewna! To nie tak, że one zniknęły całkowicie. Odeszły tylko do Klanu Nocy, co znaczy, że wciąż są niedaleko! — mruknęła, starając się pocieszyć młodziaka.
Stroczek wpatrywał się w swoje łapy, jakby rozważał słowa zielonookiej.
— No nic. Takie już jest życie, wiesz? Czasem coś tracimy, czasem zyskujemy. Jednak może zamiast użalać się nad sobą, pobawimy się tym świetnym, pięknym mchem, który ci przyniosłam? Jest specjalnie dla ciebie! W sensie… wzięłam go z myślą o tobie, bo taki smutny siedzisz. Przyda ci się trochę ruchu, więc… głowa do góry i chodźmy trochę porzucać tę kulkę! Widzisz, jak się na ciebie patrzy? Wyobraź sobie, że do ciebie mówi! A wiesz, co mówi? Rzuć mną, rzuć mną!
Po lecznicy rozniósł się jej chichot, na który Cisowe Tchnienie burknęła coś pod nosem.

<Stroczku? To co, pobawisz się ze mną?>

[1028 słów]

[przyznano 21%]

Nowa członkini Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!

 
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Zabicie przez Świerszczowy Skok
Zasłużenie: Morderstwo, wielokrotne próby morderstwa, namawianie do zła, trwałe zranienie innego kota

Odeszła do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!

Od Zawilcowej Korony

Pora Opadających Liści szła ku końcowi, co znaczyło, że ziemię ponownie pokryje biały puch, pozwalając umrzeć pod nim wielu ważnym rośliną, które mogłyby uratować życia wielu kotów, jednak pogody to nie obchodziło. Była taka, jaka chciała, gdy oni żyli na jej łasce, modląc się, aby następnego dnia można było wyjść z legowiska i dojrzeć niebo. Jednak nie to siedziało w głowie asystenta medyka, nie tego się obawiał, nie o to posyłał modlitwy ku Wyroczni. Jeden z wojowników Klanu Burzy przyprawiał go o niepokój. Każde jego zachowanie, każdy wzrok rzucony w jego kierunku, uświadamiał Zawilca, że nie powinien on się do niego zbliżać. Jednak jak miałby obawiać się kocura żyjącego w jego klanie? To był obłęd. A co jeśli przyjdzie do niego, oczekując leczenia? Nie mógł go odesłać do legowiska, to była jego praca, jego obowiązek, Firletka nie byłaby z tego zadowolona. Jego oddech przyśpieszył, a on przymknął swe powieki. Musiał się uspokoić. Żył z tym kocurem w jednym klanie, tego nie mógł niestety zmienić. Cichy szelest dotarł do jego uszu, a wzrok medyka zwrócił się w stronę wyjścia z legowiska. Wdzięczna Firletka i Skowroni Odłamek jakiś czas temu wyszli razem na spacer i to właśnie nich spodziewał się zobaczyć, jednak los chciał inaczej, gdyż na progu dostrzegł niebieskiego wojownika. Tego samego wojownika, który przyprawiał go o dreszcze. Uśmiech stroił jego pysk, a po przeskanowaniu legowiska medyków wzrokiem, padł on na asystenta medyka. Nie chciał go widzieć, tak bardzo nie chciał, jednak kocur zmierzył w jego kierunku.
 – Wyjdź. – Krótki komunikat, który powinien sprawić, że Świerszcz zniknie z jego pola widzenia, szybciej niż się pojawił. Przecież to medycy mieli władzę w swym legowisku, to mówił kodeks i każdy tego przestrzegał, każdy z wyjątkiem tego kota.
 – Nawet się nie przywitałem, a ty już mnie wyganiasz. Nikt nie nauczył Cię podstaw etykiety? To by dużo wyjaśniało. – Głos Świerszczowego Skoku obił się o jego uszy, na co on prychnął cicho i cofnął się, próbując zachować od niego jakiś odstęp. – Nasza ostatnia rozmowa nie zakończyła się poprawnie. Nie dałeś mi dokończyć, więc zrobię to teraz, póki nie masz co robić.
 – A kto powiedział, że chcę ją dokończyć? Ostatnio powiedziałem Ci wprost, nie chce mieć nic wspólnego Świerszczowy Skoku.
 – Kłamiesz. Czemu musisz rujnować wszystko? Czemu nie pozwalasz mi być szczęśliwym? Łączyło nas coś, dalej łączy, jednak ty chcesz to przerwać. Dlaczego? Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić? 
 – Wybrałeś Jagodowe Marzenie. Co mam Ci więcej powiedzieć? Przez twój wybór teraz w żłobku latają cztery kociaki. Ja spotykając się z tobą, nie widziałem się później z innym kotem, nie przystroiłem sobie futra, by pokazać kogoś miłość do mnie. Może coś było pomiędzy nami, jednak rzuciłeś to w błoto i dałeś mu się utopić. Teraz nie ma już nic.
 Widział, jak powoli uśmiech znika z pyska niebieskiego, przeradzając się w zaskoczenie, a kończąc na złości. Zapadła cisza, zbyt długa, którą przerwał ostry głos Świerszcza.
 – Zasłużyłem na szczęście, a ty nie będziesz tym, który o nim zadecyduje. – Po tych słowach rzucił się on medyka, przygniatając go do ziemi. Jego łapy powędrowały na jego szyję, tym samym odcinając mu dopływ powietrza. Zawilec próbował strącić go z siebie, jednak z każdym mrugnięciem powieki, słabł, czując przerażające skutki ucisku na swej szyi. Wzrok wojownika wbity w niego, jakby ta scena nie była niczym nowym dla niego. – Ty będziesz szczęśliwy ze mną, czy tego chcesz, czy nie. – Głos kocura ponownie rozbrzmiał w jego uszach, jednak był cichszy niż wcześniej. Wszystko wydawało się cichsze, czuł jak powoli wszystko przykrywa czerń. Czy to był jego koniec? Nie chciał jeszcze odchodzić do Wyroczni, nie chciał zostawiać rodzeństwa samych.
 – Tato…? – Cichy głosik dotarł do uszu medyka, a wraz z nim uścisk zniknął, pozwalając mu wziąć wiele, szybkich oddechów. Czuł, jak łapy mu się trzęsły, nie mógł się uspokoić. Wzrok Zawilcowej Korony powędrował w stronę źródła głosu, aby zastać jedno z kociąt Jagodowego Marzenia stojące w wyjściu z legowiska ze Świerszczowym Skokiem już u jego boku.
 – Pyłku. Co Ci mówiłem o przeszkadzaniu starszym? – zapytał spokojnie Świerszcz, jakby wcześniej nie próbował ukrócić życia kremowego medyka. – Nie możesz plątać się po pobliskich legowiskach, Zawilcowa Korona jest bardzo zajęty. Wracamy do żłobka.
 Wraz z tymi słowami kocur chwycił kociaka za kark, znikając w wyjściu. Zawilec dalej był w szoku, próbując powoli się uspokoić. Wszystko działo się za szybko, wszystko było za głośne. Dlaczego? To było jedyne pytanie, które krążyło w jego głowie. Dlaczego on?

*****

 Ten dzień wydawał się spokojny, nikt nie zawitał do ich legowiska, a jedyne co mogło zakłócić ten spokój to ciemne chmury, które zbierały się na niebie. Westchnął cicho. Chociaż nie widział nigdzie Świerszczowego Skoku, czyżby wyszedł z obozu? Oby nigdy nie wrócił. Medyk cieszyłby się z wieści o jego śmierci, zasłużył na nią. Jego wzrok pokierował się na Wdzięczną Firletkę, która rozmawiała ze swym bratem, jakby miało to zmienić jego stan. Od śmierci Pajęczej Lilii to Skowroni Odłamek był prawowitym medykiem Klanu Burzy, jednak kremowemu wydawało się, że to jego mentorka miała więcej władzy w legowisku medyka. Tą myśl zachował, jednak dla siebie, był przekonany, że niektóre koty z klanu wiedzą dobrze o stanie czekoladowego medyka, a rozpowiadanie następnych plotek o nim, nie byłoby dobrym pomysłem. Zawilcowa Korona przymknął oczy, zatapiając się w chwilowym spokoju. Wiedział, że nie będzie trwać on trwać wiecznie, jednak dalej liczył, że będzie dłuższy niż z początku zakładał.
 Głośny krzyk uderzył jego uszu, co nie było czymś, czego oczekiwał. Nie minęła chwila, a łapy poniosły go w stronę wyjścia, w którym stała już szylkretowa kotka, wpatrując się w głębie obozu. Zamrugał kilka razy, nie wierząc w to, co widział. Piątka kotów stała na środku obozu, a ich futra przyozdobione były ranami oraz błotem, który mieszał się z krwią. Pośród nich znajdował się Opadający Rumianek, co go zdziwiło. Co on tam robił? Czemu był w to zamieszany? 
 – Weź zioła Zawilcowa Korono – powiedziała zmartwiona Firletka, która ruszyła w stronę tłumu. Kocur ruszył za nią, ówcześnie biorąc potrzebne zioła. Koty zaczęły zbierać wokół nich, zaciekawione, bądź zmartwione wydarzeniem, które działo się przed ich oczami. Któż by nie był? Nie każdego dnia koty wracają ledwo żywe do obozu.  Nawet starsi wyszli ze swego legowiska, zmartwieni sytuacją, jednak brakowało mu jednego wojownika. Zawodzące Echo zniknął, chociaż mógł przysiąc, że chwilę temu widział go w obozie. Zawilcowa Korona zajął się Przeplatkowym Wiankiem, której rany na szyi nie wyglądały dobrze, a jego mentorka znalazła się u boku Motylkowej Łączki, która wyglądała, jakby zaraz miała paść na ziemię, co stało się po chwili. Pośród zbędnych obserwatorów, wyłoniło się czarne futro Króliczej Gwiazdy, który nie wyglądał na zadowolonego tą sytuacją. Samo to, że się pojawił, wydawało się kremowemu zaskakujące. Od śmierci jego syna i partnerki zdawał się popadać w rozpacz, nawet niezdolny udać się na zgromadzenie. Taki kot nie powinien zasiadać jako lider klanu, jednak zdanie kremowego nie miało znaczenia, przynajmniej na razie.
 – Królicza Gwiazdo i koty Klanu Burzy, Norniczy Ślad i Nieustraszony Chomik to zdrajczyni Klanu Burzy, które podjęły próbę morderstwa Przeplatkowego Wianka – ostry głos Świerszczowego Skoku dotarł do jego uszu. – Na całe szczęście ja, Opadający Rumianek i Motylkowa Łączka byliśmy w okolicy i udało nam się powstrzymać ten okropny plan. Jednak podczas walki zginęła Norniczy Ślad, pochłonięta przez wodę, tym samym uciekając przed karą za jej czyny. – Jego mowa nie była naturalna, jakby powtarzał ją wiele razy, próbując dobrać odpowiednie słowa. Kątem oka dostrzegł, że szylkretowa medyczka wraz z pomocą Rumianka, zmierzyła w stronę legowiska medyka z Motylkową Łączką na swych barkach. Czyli został chwilowo sam między rannymi? Cudownie. Chociaż z dobrych wieści, to jego brat nie był już tutaj, nie słyszał szeptów, nie czuł na sobie wzroku innych. Wzrok Zawilca skierował się na wojowniczkę, która wydawała się niezbyt przejęta słowami kocura, mimo że oskarżano ją o bycie zdrajcą. Czego by się spodziewał po kimś, kto stwierdził, że wybranie strony Norniczego Śladu przyniesie tylko pozytywne skutki? Westchnął cicho, co zauważyła Przeplatka, po chwili schylając pysk do jego ucha i szepcząc:
 – Musimy później porozmawiać. 
 Ogon Zawilca drgnął niespokojnie. Te słowa nigdy nie oznaczały nic dobrego, tym bardziej padając z pyska tej kocicy, jednak nie miał czasu się tym teraz przejmować. Musiał zająć się swoimi obowiązkami, jakimi było doprowadzenie tej trójki do porządku. Wreszcie po obozie rozniósł się głos Króliczej Gwiazdy, uciszając wszystkie szepty.
 – Nieustraszony Chomiku, dokonałaś jednego z najbardziej karygodnych i niewyobrażalnych czynów, jakie można popełnić, i które stoją w przeciwieństwie do jakichkolwiek zasad kodeksu wojownika... – przywódca mówił nie-ciągle, przerywając czasem i jakby plącząc się we własnych słowach. W oknie Skruszonej Wieży błysnęła na moment czyjaś głowa... Przywódca kontynuował. – Pokazałaś tym samym, że nie respektujesz zasad Klanu Gwiazdy. Odbieram Ci więc miano, które otrzymałaś w ich imieniu i za ich poparciem. Nie jesteś już od dziś Nieustraszonym Chomikiem. Od dzisiaj wszyscy będą się do ciebie zwracać po prostu Chomik – powiedział donośnie, choć jego głos brzmiał słabo, a chrypa wdzierała mu się między słowa. – Od tego dnia pozbawiam Cię rangi wojownika. Stajesz się więźniem Klanu Burzy, a wszyscy zebrani tu dziś pod naszym kamiennym gigantem są tego świadkami... – znów przerwał. – Obowiązuje Cię absolutny zakaz wychodzenia poza granice obozu, nie licząc wyjść w celu pracy. Zabraniam Ci kontaktowania się z uczniami i kociętami bez nadzoru. Do twoich nowych zadań należy praca fizyczna; codzienne kopanie tuneli i polowanie pod strażą przynajmniej dwóch dorosłych wojowników, sprzątanie obozu, pomaganie karmicielką w opiece nad kociętami, medykom zarówno w ich legowisku, jak i w opiece nad starszymi. W każdym przypadku będziesz pod stałym nadzorem wojowników, którzy zrelacjonują mi, jak się sprawujesz i będą pilnować, abyś nie sprawiała kłopotów – tutaj jego głos stał się ostrzejszy, wyraźnie poddenerwowany. – Dodatkowo, będziesz mogła jeść posiłek tylko przed pracą, po niej i wieczorem, gdy wszyscy inni już się pożywią. Nie masz prawa jeść, jeśli nie wypełnisz swoich obowiązków. Masz prawo domagać się zwiększenia racji żywnościowych, jeśli poczujesz, że są zbyt małe, byś mogła z nich żyć i pracować – zrobił długą, wymowną pauzę. – I niech mi Klan Gwiazdy świadkiem - za udział w morderstwie powinnaś zostać wygnana. Znaj moją łaskę i jej nie zmarnuj.  Daję Ci szansę, bo jesteś młoda i niewiele jeszcze wiesz o życiu. Każdy z nas czasem błądzi. Najważniejsze jest znaleźć właściwą ścieżkę – przez chwilę znów widać było w Króliku dawnego siebie, surowego, ale wyrozumiałego, umiejącego dać komfort nawet najbardziej zbłąkanej duszy. – Jeśli wykażesz się odwagą i poświęcisz się dla klanu, pozwolę Ci zostać w naszych szeregach.  Jeśli złamiesz którąkolwiek zasadę, zostaniesz stąd bezpowrotnie wygnana. Skrzypiąca Łapa nie jest już twoim uczniem; teraz przechodzi pod pieczę Szakłakowej Barwy. Nie wyszkolisz już nigdy żadnego nowego ucznia, nawet jeśli wrócisz do łask. Jeśli chcesz wytłumaczyć swój czyn, możesz zrobić to teraz.
 Zapadła cisza, której koty nie chciały przerwać, przetwarzając słowa lidera. Nie były one tym czego on się spodziewał, nikt się nie spodziewał tak łagodnej decyzji. Medyk nawet mógł przysiąc, że w oczach Świerszczowego Skoku pojawiło się rozczarowanie, jakby był zawiedziony decyzją przywódcy, jednak znikło ono wraz z mrugnięciem jego powieki. Nagle ciszę przerwał głos wojowniczki, na której wbity był wzrok większości klanu, czekając na jej wyjaśnienie.
 – Chciałabym przeprosić wszystkich zmarłych przodków za to, co zrobiłam, po prostu kot, którego kochałam jak własnego rodzica, zmanipulował mnie do czynów niegodnych kodeksu. Teraz stojąc tu przed mym klanem, widzę to na oczy. Ja przyjmuję moją karę na siebie bez żadnych protestów i nie oczekuję od nikogo przebaczenia ani współczucia. Postaram się odpokutować moje splamione czyny.
 – Nim Chomik zostanie wrzucona do dołu, pozwolisz Królicza Gwiazdo, że zajmę się jej ranami – wtrącił się kremowy, odchodząc od wojowniczki i stając przy więźniu. – Nie chcemy przecież, żeby zdechła pierwszego dnia przez zaniedbanie jej ran. – Szybkie skinięcie głowy Królika, dało mu pole do działania, którego potrzebował. Nawet jeśli klan teraz nienawidził kotki, to nie znaczyło, że on pozwoli jej umrzeć przez infekcje jej ran. Przeplatowy Wianek i Świerszczowy Skok udali się w stronę wieży, a zaraz po nich Chomik i Zawilcowa Korona, którzy po chwili zniknęli w legowisku medyka. Teraz mógł zająć się pracą, odcinając myśli, chociaż na chwilę.

Od Motylkowej Łączki

 Łąki, które jeszcze niedawno pokryte były kolorowym dywanem kwiatów, teraz spowijała gęsta mgła. Krople rosy osiadały na źdźbłach trawy i powoli spływały po ich krawędziach, zatrzymując się czasem na grzbietach owadów, które z trudem przeciskały się między liśćmi. Wiatr świszczał między wzniesieniami niczym spłoszony koń galopujący przez pastwisko. Uderzał w boki kotów, zmuszając ich futra do dzikiego, niespokojnego tańca. Słońce dopiero wspinało się nad horyzont, jakby z wahaniem, wiedząc, że wkrótce przykryją je ciężkie, deszczowe chmury. Ptaki również to przeczuwały — przerywały śpiew i znikały w gniazdach lub innych bezpiecznych kryjówkach. Nagle po łąkach poniósł się krzyk sójki — cichy, a jednak przeszywający, pełen bólu i niepokoju. Motylkowa Łączka drgnęła, stawiając uszy na sztorc, po czym uniosła zaspane powieki. Przetarła je łapą, by pozbyć się czarnych plamek przed oczami. Ziewnęła przeciągle, szeroko otwierając pysk, a potem mlasnęła kilka razy, rozglądając się po legowisku. Poranny patrol już dawno ruszył, a popołudnie zdawało się zbliżać pod ciężkimi chmurami. Mimo to słońce wciąż nieśmiało przebijało się przez szarość nieba, rozlewając po ziemi ciepły, mleczny blask. Motylka przeciągnęła się i podniosła z miejsca, nie trudząc się nawet, by ułożyć futerko. Wysunęła się spod krzewów, które osłaniały legowisko wojowników, i przysiadła przed stosem zwierzyny. Martwe ciała zwierząt wyglądały żałośnie — żylaste, chude, z matową sierścią. A jednak była głodna. Sięgnęła po dwa norniki, myśląc, że choć to niewiele, wystarczy, by uciszyć burczenie w brzuchu. Usiadła pod krzewem, który dawał nieco schronienia przed deszczem, i zaczęła leniwie chrupać swoje późne śniadanie. Jej wzrok powoli przesuwał się po sylwetkach kotów krzątających się po obozie. Z każdą chwilą zdawało jej się, że wszystkie zlewają się w jedną bezkształtną, szarą masę. Jakby nie było tu nikogo, kogo mogłaby rozpoznać. Westchnęła cicho, wypuszczając powietrze przez pysk, i przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła, coś przykuło jej uwagę. Poruszyła wąsami, pochylając się lekko do przodu. Zobaczyła, jak jej matka, Przeplatkowy Wianek, wychodzi z obozu wraz z Nieustraszonym Chomikiem. Kocica zmarszczyła brwi — była zaskoczona, widząc, że jej siostra kroczy u boku matki. Motylka poczuła znajome ukłucie winy. Wiedziała, że relacje w rodzinie rozpadły się przez nią… a przynajmniej tak to czuła. Unikała spojrzeń matek, bo za każdym razem, gdy próbowała patrzeć im w oczy, miała ochotę krzyczeć. Chciała, by wreszcie powiedziały jej prawdę. Wiedziała, że coś ukrywają — ich zachowanie, a także spojrzenia innych kotów, wszystko to wskazywało, że pod powierzchnią codzienności tli się coś więcej. Oparła pysk na łapach i odsunęła resztki norników. Wbiła spojrzenie w przestrzeń przed sobą — w miejsce, w którym chciałaby teraz być. W legowisko medyków, w przeszłość, w decyzje, które okazały się błędne. Przymknęła oczy. Na chwilę. Minutę… może dwie… Nie wiedziała, jak długo spała, gdy znajomy głos wyrwał ją z półsnu.
— Motylko — odezwał się Świerszczowy Skok, stojąc nad jej głową. Jego pysk był poważny, a w głosie brzmiała determinacja.
Motylka nie odpowiedziała od razu, bo jej uwagę przykuł kocur stojący tuż obok – Opadający Rumianek. Nerwowo przestępował z łapy na łapę, a jego uśmiech był niepewny, jak u kociaka, który właśnie zrobił coś złego.
— O co chodzi, Świerszczu? — zapytała z lekkim uśmiechem, podnosząc się. Nie usiadła, bo i kocury stały wyprostowane, jakby gotowe do drogi.
— Może wybrałabyś się z nami na spacer? — zaproponował, już odwracając się w stronę wyjścia z obozu. Brzmiał tak, jakby był pewien jej zgody. I miał rację.
Motylka mruknęła rozbawiona.
— To dość nietuzinkowa propozycja, ale wiesz, że ja nigdy nie odmawiam — zamruczała wesoło i ruszyła przodem.
Świerszczowy Skok spojrzał na nią, po czym zgrabnie ją wyprzedził, dając do zrozumienia, że to on chce prowadzić grupę. Motylka skrzywiła się lekko, ale nic nie powiedziała. Rumianek dreptał u jej boku, z położonymi po sobie uszami i ogonem, który nerwowo poruszał się na boki. Dlaczego był taki spięty? To dziwne, że w ogóle z nimi szedł. Wydawał się jak mech wśród kwiatów – równie potrzebny, a jednak niepasujący. Nie chciała, by cała wędrówka przebiegła w ciszy, więc zerknęła na niego i spytała:
— Jak się czujesz? Twoje rany już się zagoiły, ale wyglądasz na zestresowanego.
Rumianek drgnął, jakby słowa go zaskoczyły, po czym na jego pysku pojawił się wymuszony uśmiech. Machnął łapą i zrobił duży krok naprzód, jakby chciał uciec przed rozmową.
— Czuję się dobrze! Zestresowany? No wiesz, jaki jestem… — mruknął wymijająco, spoglądając gdzieś w bok, zamiast na rozmówczynię.
— Ach… rozumiem — szepnęła Motylka, niezbyt zachęcona do dalszej rozmowy. Normalnie próbowałaby pociągnąć temat, ale tym razem coś nie dawało jej spokoju.
Szli w stronę wody – tego była pewna – lecz czuła, że to nie był zwykły spacer. Ich kroki wydawały się bardziej ostrożne, wyważone… jakby kogoś śledzili. Czy to był przypadek, czy może zaplanowane działanie? Znajomy zapach burzaków był tak wyraźny, jak pewność, że po zimie zawsze nadchodzi wiosna. Może jednak się myliła? Postanowiła to sprawdzić – czy to tylko iluzja, czy faktycznie zmierzają w miejsce, gdzie ktoś już był. Zwolniła krok, wyostrzyła zmysły i nastawiła uszy. Poza szumem wiatru nie dosłyszała niczego konkretnego. Jej nos jednak wychwycił słabe ślady kilku kotów, które przechodziły tędy wcześniej. Oczy dostrzegły coś jeszcze – lekko nadłamane źdźbła trawy, które nie zdążyły jeszcze wrócić do pierwotnej pozycji. A na ziemi… czy to był ślad łapy?
— Och, Motylko, patrz! — rozległ się nagle głos Świerszczowego Skoku.
Kotka poderwała głowę i szybkim kłusem podeszła do brata. Świerszcz wskazywał łapą na coś w trawie – drobnego, zielonego. To był konik polny. Motylka przykucnęła i zbliżyła nos, by przyjrzeć się stworzeniu. Zwierzątko jeszcze żyło – jego tylne nogi drżały lekko. Kiedy dotknęła go końcówką pyska, konik polny nagle poderwał się i wyskoczył prosto w stronę Opadającego Rumianka.
— Ojej! — zawołał Rumianek, podskakując i uskakując w bok, by nie nadepnąć na owada.
Motylka już miała zaśmiać się cicho z jego reakcji, kiedy rozległ się głos – zimny, ostry jak pazur po ostrzeniu.
— Trudno nie zauważyć, że Norniczy Ślad zmieniła swojego ulubieńca i zaczęła przejmować się swoją rodziną. Poza tym okazuje się, że pewien medyk jest bardzo spostrzegawczy, mimo że to ty prawie zabrałaś mu wzrok. Ważne jednak, że wszystko wraca do mnie.
Słowa uderzyły w Motylkę niczym piorun. Jej futro zjeżyło się natychmiast, a serce zabiło szybciej. Znała ten głos. Przeplatkowy Wianek. Jedna z jej matek. Ale… co ona powiedziała? Czy wspomniała o medyku? Czy chodziło o Zawilcową Koronę?
— Zadajesz się z tym pasożytem?! — ryknął ktoś, a Motylka niemal zadrżała.
Ten głos również znała – szorstki, twardy, przepełniony gniewem. Norniczy Ślad. Kotka podniosła się z ziemi, wpatrując się w brata i przyjaciela. Obaj zastygli jak wryci, nasłuchując rozmowy, która rozgrywała się gdzieś pośród wysokich traw.
— Z twoim bratankiem, jeśli mam być dokładna — odparła chłodno Przeplatka. — Okazuje się, że Ważkowy Lot jednak miał kocięta.
Jej słowa zabrzmiały, jakby wypowiadała coś bez znaczenia, lecz ich ciężar rozlał się po powietrzu jak trucizna. Opadający Rumianek drgnął obok – może przez podmuch wiatru, a może przez szok i niedowierzanie.
— Przepraszam, że się wtrącę, ale… ja mam kuzynów?! — rozległ się krzyk.
Motylka zamarła. To była Nieustraszony Chomik. Więc i ona tu była – słyszała wszystko. Czy to dlatego matki zabrały ją wcześniej z obozu? Czy od początku planowały tę rozmowę?
— Co? Kłamiesz! Z pewnością kłamiesz, Przeplatkowy Wianku! — głos Nornicy był pełen wściekłości. — On umarł! Cykoriowy Pyłek nie mógł…
Wiatr zawył prosto w pysk Motylki, jakby chciał zagłuszyć te słowa, a jednak słyszała wszystko.
— Bardzo zły moment, Chomiku — odparła Przeplatka lodowato. — A ty możesz zapytać Opadającego Rumianka o to. To przecież on zdradził mi ten sekret. Choć nie wiem, czy przełkniesz jego imię ponownie, kiedy poznasz prawdę.
Motylka potrząsnęła głową i nastawiła uszy, próbując usłyszeć więcej. Wiedziała, że podsłuchiwanie było złe, ale ciekawość – ta paląca, dręcząca ciekawość – była silniejsza niż moralność. Serce tłukło jej się jak oszalałe, a każdy szmer wydawał się głośniejszy od burzy. Czy naprawdę wszystko, w co wierzyła, właśnie się rozpadało?
— Norniczy Ślad ma rację! Pewnie wymyśliłaś to kłamstwo na poczekaniu, by nas zdezorientować! — wysyczała Chomik.
Po jej słowach zapadła cisza. Przez kilka długich uderzeń serca nie było słychać nic… poza śmiechem. Przeplatkowy Wianek śmiała się. Śmiała się zimno, gardłowo, jakby szydziła z całego świata. Kolejny podmuch wiatru zagłuszył jej głos, a w tym samym momencie do nozdrzy Motylki dotarł zapach, którego nienawidziła. Krew. Metaliczny, lepki, duszący zapach krwi. Zadrżała. Futro na karku stanęło jej dęba, a łapy zesztywniały. Zanim zdążyła zareagować, Świerszczowy Skok rzucił się do przodu, znikając między trawami. Opadający Rumianek zawahał się tylko chwilę.
— Przepraszam… — wyszeptał i pobiegł za niebieskim wojownikiem.
Trawy zamknęły się za nimi niczym zielona kotara, a Motylka została sama. Stała nieruchomo, nie wiedząc, co robić. W głowie dudnił jej tylko jeden dźwięk – bicie własnego serca. Zapach krwi nasilał się z każdym oddechem. Strach ścisnął ją w gardle, ale instynkt wojowniczki nie pozwalał się cofnąć. Zacisnęła zęby, napięła mięśnie i ruszyła przed siebie. Z każdym krokiem powietrze stawało się cięższe. Szum wiatru mieszał się z odległymi krzykami. Gdy przebiegła kilka długości ogona, dźwięki stały się wyraźniejsze – syk, świst pazurów, ciężkie oddechy, uderzenia. Walka. Zwolniła, serce dudniło w uszach. Wyszła spomiędzy traw… i zamarła. Przeplatkowy Wianek stała w wodzie. Jej łapy drżały, a futro było przemoknięte i poszarpane. Szkarłatna ciecz spływała z pyska i szyi, barwiąc taflę jeziora na czerwono. Oddychała z trudem, nieregularnie, ale mięśnie wciąż miała napięte, gotowe do walki. Trochę dalej Nieustraszony Chomik potrząsała głową, jakby próbowała się ocucić po silnym uderzeniu. A potem Motylka zobaczyła coś, co ścięło jej krew w żyłach. Świerszczowy Skok był uczepiony boku Norniczego Śladu. Jej brata. Ich matki.
— Dlaczego…? — szepnęła bezgłośnie.
Zrobiła krok do przodu, nie wiedząc, co robi. Wiatr poszarpał jej futro, a deszcz zaczął siąpić z nieba. Nikt jej nie zauważył. Nagle Nieustraszony Chomik poderwała się na łapy i z sykiem wściekłości rzuciła się na Świerszcza. Kocur nie ustąpił ani o krok. W jego oczach błyszczała furia i coś, czego Motylka nie potrafiła rozpoznać – może rozpacz, może nienawiść. Tuż obok niego pojawił się Opadający Rumianek. Futro miał nastroszone, spojrzenie rozbiegane, jakby sam nie wiedział, co się dzieje. Przez ułamek sekundy czas stanął w miejscu. Wszystko zamarło – wiatr, deszcz, oddech Motylki. Świat zastygł w nierealnym napięciu. A potem wszystko ruszyło naraz. Kot rzucił się na kota, krzyki i syk pazurów przebiły się przez huk burzy. Niebo otworzyło się, zrywając z siebie ciężkie chmury. Deszcz spadł gwałtownie, uderzając w ziemię i wodę. Jedna z kropli trafiła Motylkę prosto w nos. Chłód przywrócił ją do rzeczywistości. Chciała krzyknąć, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Patrzyła tylko, jak jej brat – jej ukochany brat – rani ich matkę bez chwili zawahania. Krew mieszała się z deszczem, chlupocząc pod łapami walczących. Świst pazurów był tak głośny, że aż bolało. Wwiercał się w umysł kotki, rozdzierając ciszę między jej myślami. Woda chlupała dookoła, trawy wyginały się, futra nasiąkały, a powietrze przesycał zapach żelaza. Kępki sierści unosiły się i opadały, lepiąc się do mokrej ziemi. Świat pogrążył się w chaosie. Motylka patrzyła na to wszystko i czuła, jak w środku coś w niej pęka. Dlaczego to się działo? Dlaczego jej rodzina nigdy nie była normalna? Nie tak ją zapamiętała. Nie znała prawdy. Nie znała przeszłości. Nigdy o nią nie pytała – i może to był jej największy błąd. A teraz musiała patrzeć na konsekwencje cudzych sekretów. Nie chciała być częścią tego szaleństwa. Nie chciała już niczego z tego rozumieć. W głowie zabrzmiały jej słowa Zawilcowej Korony: Twoja matka jest morderczynią. I po raz pierwszy Motylka naprawdę w to uwierzyła. Czy obie miały krew na łapach? Czy Świerszczowy Skok i Nieustraszony Chomik również splamili się tym, co nieodwracalne? Motylka spojrzała na własną łapę. Czerwień powoli spływała po jej futrze, mieszając się z błotem. Krew. Jej krew. Cudza krew. Nie wiedziała już. Ona też zabiła. Czy to przeznaczenie ich rodziny? Morderstwa, tajemnice, błędy przeszłości – wszystko, od czego próbowała uciec, dopadło ją tutaj, nad tym jeziorem. Czy i ona była częścią tego przeklętego dziedzictwa? Była medyczką. Leczyła. Pomagała. A potem porzuciła to. To była jej zła decyzja. Czy i jej konsekwencje miały doprowadzić do tej rzezi? Życie przemknęło jej przed oczami jak cień. Serce biło zbyt szybko, łapy drżały, oddech rwał się w krótkich szarpnięciach. Nie wiedziała, co robić. Biec po pomoc? Dołączyć do walki? Podejść do Przeplatkowego Wianka? Nie… Nie chciała jej tknąć. Nie chciała już czuć zapachu jej futra. Nie chciała znać nikogo z nich. Wbiła pazury w ziemię, zamknęła oczy i próbowała oddychać. Kiedy je otworzyła, zobaczyła, jak Rumianek toczy się po ziemi, aż w końcu przygniata jej siostrę. Chomik szarpnęła się, próbując uderzyć go łapą, ale kocur przycisnął ją mocniej. Błoto rozprysło się na jego policzku. Nie reagował. Świerszczowy Skok i Norniczy Ślad nadal walczyli. Szarpali się pazurami, rozdzierali futro, rany otwierały się na ich ciałach. Wyglądali jak dwa duchy, które nie potrafią umrzeć. W pewnym momencie Norniczy Ślad zatrzymała się. Z pyska wypluła strumień krwi i spojrzała prosto w oczy swojego syna.
— Zawsze wiedziałam, że jesteś niczym Zgubo — wysyczała. — Mogłam cię zabić, gdy przyszedłeś na świat. Ale popełniłam błąd. Choć nie sądziłam, że to ty mnie zdradzisz, Popielico. Wiedz, że wszystko, o co mnie ona oskarża, jest również jej zbrodnią. Stała u mego boku, a teraz maluje mnie jako zdrajcę!
Słowa uderzyły w Motylkę jak grzmot. Popielico? Dlaczego tak ją nazwała? Przecież to nie było jej imię. Nigdy nim nie było. Chciała zabić własnego syna? Przeplatka o tym wiedziała? Wiedziała o zbrodniach? Jakich zbrodniach? Co te dwie kocice, które śmiały nazywać się jej matkami, zrobiły?! Motylka patrzyła, jak Norniczy Ślad szepcze coś do Świerszcza. Nie słyszała słów, ale widziała, jak zmienia się jego wyraz pyska. Oczy rozszerzyły mu się, a potem… 
Wrzask. Przeraźliwy, zwierzęcy wrzask. Świerszczowy Skok rzucił się na matkę z nową furią, rozdzierając pazurami jej gardło. Przeplatkowy Wianek zrobiła krok do przodu, jakby chciała go powstrzymać — po chwili jednak cofnęła się. Jak zawsze. W cień. W milczenie.
„Nie... przestań!” – krzyczała w duszy Motylka.  „Proszę, nie rób tego!”
Zrobiła krok do przodu, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Szok był zbyt silny. Serce waliło jak młot, dudniło w każdej komórce ciała. A potem wszystko ucichło. Norniczy Ślad padła do wody z głuchym pluskiem. Fala rozlała się po błocie, rozbryzgując czerwone krople. Cisza. I krzyk. Tak przeszywający, że serce Motylki pękło na pół. To Nieustraszony Chomik. Rozdzierając ziemię pazurami, próbowała wyrwać się z uścisku Rumianka, dostać do swojej matki.
— Nie zasługujesz na pochówek! — wysyczał Świerszczowy Skok. — Twoje ciało niech zgnije. Niech rośliny zwiędną od twojej obecności!
Jego głos był już tylko ogniem i nienawiścią. Chwycił martwe ciało matki za kark i z trudem pociągnął je w stronę głębiny. Zostawiał za sobą ślady krwi, aż wreszcie wrzucił ją w wodę. W ciemną, głęboką wodę. Tam, gdzie już nikt jej nie znajdzie. Kiedy wyszedł na brzeg, futro miał przylepione do ciała, oczy zimne i puste. Odwrócił się do Chomik.
— Teraz twoja kolej — warknął, wysuwając pazury, które już i tak ociekały futrem, skórą i krwią.
Zanim jednak zdążył zrobić krok, Przeplatkowy Wianek stanęła obok niego.
— Zabieramy ją do obozu. Królicza Gwiazda wyda wyrok — burknęła cicho, siadając ciężko na mokrej trawie.
Przetarła pysk łapą, zostawiając smugę błota i krwi na szyi. Deszcz wciąż padał, zmywając krew z ziemi, ale nie z serc. Wszyscy zdawali się schodzić z emocji. Jakby to, co właśnie się wydarzyło, było tylko złym snem. Jakby rozlane mleko trzeba było po prostu posprzątać. Motylkowa Łączka stała w miejscu. Wpatrywała się to w wodę, to w tych, których nazywała rodziną. Chciała tyle powiedzieć. Chciała krzyczeć. Chciała zabić ich wszystkich. Chciała uciec i już nigdy nie wracać. A jednak… tylko stała. Jakby wrosła w ziemię, jakby deszcz przybił ją do mokrej trawy. Czy zrobiła dobrze? Może powinna była spróbować ich rozdzielić, spróbować zakończyć tę walkę. Może wtedy jedna z jej matek wciąż by żyła. Myśli kotłowały się w jej głowie jak rwący potok. Nie łączyła już faktów, nie kontaktowała z rzeczywistością. Dźwięki wokół niej rozmywały się, zamieniały w głuche szepty. Pyski kotów stawały się niewyraźne, rozmazane, jakby ktoś popisał je długopisem, próbując skreślić największy błąd natury. Nie pamiętała, jak dotarła do obozu. Nie pamiętała, kto ją prowadził, ani czy w ogóle szła o własnych siłach. Dopiero gdy stanęła pośrodku polany, otoczona kotami, coś w niej pękło. Królicza Gwiazda zbliżył się, jego wzrok pełen był niepokoju i niezrozumienia. Wokół niej szeptali wszyscy — wskazywali łapami, mrużyli oczy, pytali. Nie wytrzymała. Serce zabiło tak mocno, że aż zachwiała się na łapach. Jego rytm dudnił jej w uszach jak uderzenia burzy. Łapy zadrżały, a potem ciało odmówiło posłuszeństwa. Upadła. Ziemia była mokra, chłodna, lepiła się do futra. Słyszała głosy, widziała zamieszanie, ale wszystko docierało jak przez mgłę. Świat zlał się w jeden szary szum, pozbawiony kształtów i sensu. Była uwięziona we własnych myślach. Sama — przeciwko temu, co zobaczyła. Nie chciała już znać prawdy. Wolała być okłamywana. Bo zderzenie z prawdą okazało się ciężarem, którego nie potrafiła unieść. I wiedziała, że nigdy już nie uniesie.

Od Nieustraszonego Chomika

 Przeszłość 

Była Pora Nowych Liści, gdzie śnieg prawie już nie padał, a Chomik widziała, że trzeba działać, że Norniczy Ślad i ona muszą dopracować plan. Królicza Gwiazda stawał się coraz słabszy, jego autorytet się chwiał, niektórzy mieli wątpliwości co do jego przywódca. Wiedziała, że bezradny przywódca nie zepsuje im planu, zobaczyła Norniczy Ślad, która jadła, podeszła do niej i usiadła.
– Cześć mamo chcesz wyjść ze mną na spacer? Musimy pogadać, to bardzo ważne...
Trzeba było w końcu dopracować lepiej plan jak pozbyć się Przeplatkowego Wianku z powierzchni ich klanu.
Wzrok kocicy wylądował na młodszej, a na jej pysku zagościł uśmiech.
– Witaj kochanie.
Przywitała się wojowniczka.
– Z chęcią, nawet znam idealne miejsce, w które możemy się udać.
Po tych słowach skierowała swój krok ku wyjściu z obozu.
Nieustraszony Chomik poszła za matką, kotki przekroczyły wyjście z obozu i były już poza ich domem. Pora nowych liści jak zwykle była obfita w zieleń i zwierzynę, trawa jak zwykle pachniała zielenią, a wiatr pyłkami. Było to idealne i przyjemne miejsce, aby porozmawiać w pagórkach.
– Wiesz, chciałam zapytać jak u ciebie i przy okazji porozmawiać o naszym planie co do Przeplatkowego Wianka.
To trochę niemoralne pozbywać się swojej drugiej matki, ale moralność na tym świecie można było różnie interpretować i o niej myśleć, bo nie istniała.
– W końcu myślę, że możemy już się pozbyć zbędnych osobników, którzy nie są potrzebni. Puszczają pędy niczym zbędne chwasty w tym miejscu i osłabiają nasz klan.
– Trzeba ją wyeliminować jak najszybciej, nim zdąży wyrządzić większe zło.
Prychnęła, a jej ogon przejechał po ziemi.
– Od początku wiedziałam, że Królicza Gwiazda nie nadaje się na przywódcę, a aktualna sytuacja to tylko potwierdza. Jeśli sam nie umie działać, to trzeba wziąć sprawy w swoje łapy i powoli pozbywać się problemów z klanu. Zaczynając od Przeplatkowego Wianka, a kończąc na samej Króliczej Gwieździe.
Czy ona dobrze słyszała?Norniczy Ślad chciała wyeliminować Przeplatkowy Wianek i samotników, ale Chomik się nie spodziewała, że sięgnie też do przywódcy. Szczerze, podobało jej się to, że jej matka zostanie, przywódczynią. Nornicza Gwiazda brzmiało szlachetnie.
– Myślę wtedy, że uczynimy ten Klan lepszym miejscem. Obiecuję, że będę lojalnym i wiernym zastępcą u twojego boku!
Bycie zastępca było czymś, z czego Chomik chętnie skorzysta, Skrzypiąca Łapa robił już znaczne dostępny więc gdy kotka poleci go na wojownika i on nim zostanie, to wtedy będzie miała otwarte możliwości na zostanie legalnie zastępca.
– Ale oczywiście pierwsze będzie Przeplatka, a potem Królicza Gwiazda i Przepiórczy Puch.
Uśmiechnęła się szyderczo, myśląc już, by dorwać się do wysokiej rangi i uczynić swoje ambitne plany, prawdą namacalną.
Na pysku kocicy zagościł grymas, gdy wspomniana została Przepiórczy Puch, jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił.
– Jednak zacznijmy od kocicy, która splunęła na naszą rodzinę, myśląc, że nie dosięgną ją konsekwencję. Potrzebujemy ją poza obozem. Potrzebujemy ją blisko rzeki. Poślizgnie jej się łapa i już nigdy nie postanie na tej ziemi, jak to stało się z Pszczelą Łapą. Jeden nieszczęśliwy wypadek. Każdemu może się zdarzyć, prawda?
Utonięcie pod wodą dla srebrnej szylkretki było prostym i skutecznym sposobem, podczas topienia zapach się zmyje od wody i nikt się nie domyśli.
– Oczywiście, wypadki chodzą parami, więc następny nieszczęśliwy wypadek też przybędzie niedługo.
Dodała jeszcze od siebie.
– Jak doczekamy, to jakiś nieboszczyk znajdzie ciało i wtedy zacznie się chaos, gdzie logiczne myślenie zastąpi strach. Wtedy my będziemy mieć pole do popisu.
– Pamiętaj jednak, że czas gra też dużą rolę. Jeśli wypadek będzie miał miejsce co wschód słońca, to stracą one swoje tytuły wypadków. Trzeba to przemyśleć.
Kocica na chwilę zamilkła, próbując wymyślić poprawne rozwiązanie.
– Wiem, zaprowadzisz ją do jej upadku, jako niepozorna córka. Przecież krzywdy własnej matce nie zrobiłabyś. Któż by Cię podejrzewał?
– Raczej wątpię, by ktokolwiek na to zważał.
Pomyślała na głos córka Przeplatki, jednak też rozważała nad tym, jak upozorować wypadki, by zapomniano o nich tak szybko, jak o tajemniczej śmierci Pajęczej Lili.
– Możemy zrobić tak, że odczekamy z 4 czy 5 księżycy i zrobić jakiś masową czystkę, której nikt się nie spodziewa, w tej porze roku jest dużo drapieżników. Tylko jednego trzeba zaprowadzić na nasze tereny lub kilka.
Myślała ona o lisach, była ciekawa, co sądziła o tym jej matka.
– Bądź nie brudzić naszych łap i dać drapieżnikowi zrobić najbrudniejszą robotę. Tylko sprowadzić odpowiednie koty w miejsce, w którym nie uciekną przed jego kłami.
– Tylko chyba nie mamy zbytniego wyboru gdzie ich zapędzić, nasze tereny są otwarte, nie mamy lasów. Chyba że–przy upadłym potworze jest las. Tam możemy ich zaciągnąć.
Dała sugestię.
– Niestety Klan Burzy ma swe specyficzne tereny, jednak to możemy ustalić po udanej śmierci pierwszej kocicy. Wtedy dowiemy się, co działa dobrze, a co nie. Może nawet uda nam się odtworzyć wypadek medyczki, tylko na innym kocie.
Srebrna szylkretka uznała, że już nie trzeba więcej ustalać.
– To skoro wszystko jasne to może wrócimy do obozu?
Spytała swoją rodzicielkę, a ta tylko chytrze się uśmiechnęła, jakby jej córka niezłączona jej krwią jednak czytała w jej myślach.
– Dobrze i tak wszystko już jest ustalone.
Nieustraszony Chomik więc ruszyła do obozu a za nią jej matka, pomyśleć, że żaden z burzaków jeszcze nie wiedział, co szykują, na nie dwie kocice. Tylko Norniczy Szlak i sama Chomik wiedziała, co zrobi w niedalekiej przyszłości, kotki podczas drogi upolowały jakieś króliki, by nie mieć pustych pysków i tak wróciły do obozu.



“Parę księżyców później - teraźniejszość”

Kilka księżyców jeszcze trwało dopowiadanie ważnych szczegółów i dopięcia reszty szczegółów. Norniczy Ślad wyszła z obozu, jak miało być w ich planie, a Nieustraszony Chomik miała wybawić Przeplatkowy Wianek z obozu, wiedziała już jak, to zrobić więc nie musiała się głowić. Popatrzyła przed siebie, widząc jak Przeplatak rozmawia z Świerszczowym Skokiem, ten odszedł na szczęście, a potem wbiła ona do matki.
– Witam mamo, jak tam się czujesz?
– Oh, Nieustraszony Chomiku. Nie spodziewałam się spotkać Cię dziś.
Powiedziała Przeplatka, rzucając na nią swój wzrok.
– Dziś czuję się bardzo dobrze, tym bardziej że mam szansę z tobą porozmawiać.
Przeplatka chciała z nią porozmawiać? To wspaniale! Jakoś idealnie się to złożyło co do tego szczęśliwego dnia.
– To bardzo się cieszę, może pogadamy poza obozem? Spacery zawsze są czymś przyjemnym, jeśli chodzi o rozmowy. Siedzenie tylko w obozie też jest trochę nudnym zajęciem.
Rzuciła kotka, byleby Przeplatka zgodziła się wyjść z obozu.
– Spacer brzmi jak dobry pomysł. Przyda mi się trochę świeżego powietrza, a trening z Wełnistą Łapą mogę dziś odpuścić. Nie będę przecież wymęczać mego ucznia.
A no tak ta Wełnista Łapa… dziwak był z niej, jak się patrzyło jej w oczy, to było widać coś dziwnego, coś niepokojącego. Po prostu Chomik nie pałała do niej sympatią ani w sumie do żadnych samotników w jej klanie, choć ta lista nie była długa.
– Nawet uczniowie zasługują na chwilę wytchnienia, na pewno trening jej nie ucieknie.
Powiedziała, już chcąc zmienić temat i skierowała się ku wyjściu z obozu, patrząc czy jej matka idzie za nią.
Uśmiech zagościł na pysku kocicy, gdy zmierzyła za wojowniczką w stronę wyjścia z obozu. Jej wzrok na chwilę powędrował za nią, kiedy młodsza kocica zniknęła w tunelu, by szybko powrócić na nią, jakby wcześniejsze wydarzenie nie miało miejsca.
– Także Nieustraszony Chomiku, masz może kogoś na oku?
Zaczęła Przeplatka, szukając jakiegoś dobrego tematu na zaczęcie rozmowy.
– Nasza rodzina rozrasta się i może trzeba by przemyśleć tą sprawę. Nie możemy przecież zostawić kocięta twego brata bez kogoś w ich wieku.
Czy miała kogoś na oku? Może, ale nie chciała się spieszyć z kociakami, i tak ich rodzina była już duża.
– Cóż ktoś mi wpadł, ale nie chcę by nasza rodzina rozniosła cały Klan Burzy swoją wielkością.
Patrząc na to, że Jagodowe Marzenie urodziła cztery kociaki, to było już dużo.
– Czemu nie? Jagodowe Marzenie urodziła tylko czwórkę kociaków, z których pewnie dwójka lub trójka pozostanie w Klanie Burzy. Szczerze mówiąc, przydałoby się im towarzystwo, więc nie uważam to za zły pomysł.
– A czemu ktoś by miał odchodzić? To dogodne miejsce do życia, jest tu spokojnie od wielu księżycy, nie licząc tego incydentu z opętaniem lub z tym samotnikiem co został zabity. Dzieci mojego brata na pewno tu się doskonale odnajdą, nawet bez innych kociąt.
Tak jej się dobrze rozmawiało z matką, że zapomniała, że ją posyła na pewną śmierć, było widać z daleka rzekę, a czarna srebrna szylkretka miała chwilowe wyrzuty sumienia, czy robi dobrze? Chociaż przecież Przeplatka niszczy im reputację w klanie, więc zasługuje na pogardę. Skoro Norniczy Ślad mówiła, że trzeba ją zabić, to przecież wiedziała co robić, w końcu jej najlepsza matka nie myliła się w tej kwestii.
– Wypadki chodzą po kotach, czy tego chcesz, czy nie. Sama przeżyłaś to na własnym futrze, bo przecież była was też była czwórka.
Zaczęła wojowniczka, nie odrywając swego wzroku od swej córki.
– I na czym się to skończyło? Mysia Łapa odeszła z Klanu Burzy, jak i z tej ziemi, i pozostała was tylko trójka. To nie jest dużo, a nawet mogę powiedzieć, że możliwe, iż ta liczba ulegnie szybko zmianie.
Co ona miała na myśli przez to, że za chwilę, że ta liczba ulegnie zmianie w ich kontekście? Miała się bać teraz Przeplatki? A po drugie czemu ona mówi o Mysiej Łapie, jakby miała ją gdzieś? To chyba jej córka, a nie kolejny kot co się w grobie obalił.
– No cóż, niestety tak wyszło.
Powiedziała swoją myśl na głos, mając nadzieję, że są bliżej rzeki niż przedtem.
– Niestety czy stety, wszystko ma swoje skutki, dobre czy nie. Lecz nie zbaczajmy z tematu. Klanu Burzy potrzebuje młodej krwi. Koty cały czas starzeją się, a od tego powrotu nie ma.
Skoro Przeplatka chce tak wielce dzieci ,to niech na przykład zmusi Szafirowy Wiatr lub Pozłacaną Pszenicę, one więcej żyły od niej, a potomstwa z własnej woli nie zrobiły. Czarna srebrna szylkretka chciała mieć potomstwo, ale w swoim zakresie, nie chciała być naciskana do tego. Gdyby ktoś ją bardziej naciskał, to by bardziej nie chciała.
– Mam jeszcze dużo czasu na to... chociaż może ktoś w najbliższym czasie zdecyduje się na potomstwo.
Jej matka popatrzyła na nią, jakby jej się to nie podobało.
– Uważaj, bo czas leci szybciej, niż mogłabyś się spodziewać. Jedno mrugnięcie i kilka księżyców po prostu znika.
Wraz z tymi słowami kotka zwróciła swój wzrok na drogę przed nią.
Spojrzała tylko na matkę, potem na horyzont. Dopiero co niedawno się wiązała z Rudą Lisówką, nie wiedziała, czy jest gotowa na potomstwo. Czuła już zapach rzecznych traw, które ukoiły jej nerwy, które się pojawiły przez tą rozmowę. Ich łapy z twardego gruntu przeszły w drobny piasek, tak samo Chomik zmieniła swoje myślenie, bo teraz nadszedł czas na utopienie Przeplatki. Zbliżyła się do rzecznej wody na tyle, aby pomoczyć łapy i mieć płytką powierzchnię.
– Chcesz pomoczyć łapy? Temperatura tej wody nie jest taka zła jak na Porę Spadających Liści.
Chciała ją przekonać do siebie, zwieść ją jak zwierzynę łowną, która jeszcze nie wiedziała, że zostanie upolowana, że jest na celowniku drapieżnika.
Wojowniczka rzuciła wzrok na kotkę, jednak szybko wróciła nim na wcześniej wspomniane miejsce, a jej ucho drgnęło lekko.
– Trzeba tylko uważać, aby nie wylądować na głębokiej wodzie. Nie chcemy się przecież utopić, prawda?
– Oczywiście głupio by było się utopić na własnym terenie.
No oczywiście, że by było głupio, zwłaszcza że Nieustraszony Chomik nie zamierzała siebie utopić, tylko kogoś innego przy jej zasięgu wzroku. Miała tylko nadzieję, że Przeplatka przestanie gadać i wejdzie do rzeki.
Przeplatka zmierzyła w stronę zbiornika wodnego, jednak stanęła na jego brzegu, odwracając pysk w stronę wojowniczki.
– Jednak chyba niemiłym będzie zignorowanie, tu obecności Norniczego Śladu Powiedziała, zwracając wzrok w stronę pobliskich zarośli.
– Nigdy nie byłaś dobra w kryciu swej osoby Nornico.
Miała już nadzieję, że jej niebieska matka się skusi na kąpiel, która by ją doprowadziła do wiecznego snu. Niestety kotka nie weszła nadal do wody.
– Że kogo?
Odwróciła się i zobaczyła matkę, która czekała aż wykona swoje zadanie w zaroślach, tylko jak tu teraz zabić Przeplatke jak zobaczyła Nornicę? Gorzej być nie mogło, ale skoro Przeplatkowy Wianek skupiła się na czarnej szylkretce, to ona uzyska czas.
– O no cóż, też się nie spodziewałam, że ktoś do nas dołączy, witaj mamo!
Mówiła, jakby widziała pierwszy raz kotkę, co było kłamstwem, ale trzeba było kłaniać, by nie dać się złapać.
Po chwili z zarośli wyłoniła się szylkretowa kocica. Jej ogon drgał nerwowo na boki, a na jej pysku malował się grymas niezadowolenia.
– Odezwała się głupsza.
Rzuciła Nornica, wbijając swój wzrok w Przeplatkowy Wianek.
– Nie doszłoby nigdy do takiej sytuacji, gdybyś już dawno umarła ze Zgubą, jednak zakorzeniłaś się w Klanie Burzy jak pasożyt.
Cichy śmiech opuścił pysk Przeplatki.
– Naprawdę jesteś głupia, jeśli liczyłaś, że twój marny plan prześlizgnie się obok mych uszu bez większej reakcji. Chociaż muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż zejdziesz na tak niski poziom i wciągniesz do tego naszą córkę.
Nieustraszony Chomik przez chwilę milczała, czy Przeplatkowy Wianek się dowiedziała o ich planie? Ona miała trzeci mózg czy co? Wolała się na ten moment nie wtrącać i postanowiła popatrzeć na rozwój sytuacji. Powiedzenie tu czegokolwiek z jej pyska tylko by sprawiło, że nie byłoby lepiej.
– Powinnaś umrzeć wraz z tym wstrętnym kocurem!
Syknęła Nornica, a jej futro zjeżyło się.
– Chociaż teraz, będę miała pewność, że będziesz gnić pod ziemią w ciszy.
Wraz z tymi słowami kotka rzuciła się z pazurami w stronę Przeplatkowego Wianka.
Chomik zamurowało, nie mogła się ruszyć. Pomimo tego, że chciała zabić Przeplatke, to w tym momencie nie umiała, może jej świadomość mówiła jej, że Norniczy Ślad tym się zajmie. To głupio wyglądało, że nie umiała pomóc swojej ulubionej matce, ale jakoś ją przyczepiło w miejscu, pomimo że woda nie była grząska jak błoto. Jedyne co zrobiła, to wyszła z wody, czuła jedynie, że na jej wilgotnych łapach lepił się piasek.
Patrzyła tylko, jak kocice wylądowały w wodzie. Przeplatka pod łapami Nornicy, które przytrzymały jej ciało przy dnie, tym samym przytrzymując jej pysk pod powierzchnią wody. Lekki uśmiech opanował pysk kocicy, kiedy patrzyła jak kotka, próbuje się wyrwać spod jej łap. Łapa młodszej wylądowała na jej pysku, pazurami tworząc na nim ranę, jednak ta nie drgnęła, mimo przeszywającego ją bólu.
– Tym razem nikt nie przybędzie na twój ratunek.
Syknęła Nornica, rzucając wzrok na Chomik.
Kotka jednak wykorzystała moment nieuwagi i tylnymi łapami zepchnęła kotkę ze siebie, by szybko wstać, wykrztuszając nagromadzoną w jej pysku wodę i łapiąc głębokie wdechy powietrza. Wzrok Przeplatki przepełniony paniką latał po pobliskim terenie, jakby czegoś szukała, na końcu wylądować na Norniczym Śladzie. Cała jej pewność znikła, zamieniając się w czysty strach.
– Nie jesteś normalna, oni mieli rację.
Wyrzuciła cicho z siebie.
Srebrna szylkretka złapała kontakt wzrokowy z Norniczym Śladem, zapewne liczyła, że ona coś zrobi, tylko że Chomik nadal nie umiała wbić w rytm walki, czuła się okropnie.
Jednak szybko się wszytko zmieniło, gdy Przeplatkowy Wianek kopnęła czarną szylkretkę i rola się obróciła. Wtedy Nieustraszony Chomik się ogarnęła i ruszyła na Przeplatke, skoczyła na nią i popchnęła ją, odrzucając ją od Norniczego Śladu.
– Zostaw ją!
To jedyne co mogła z siebie wydusić, planowała ona z Norniczym Śladem zabić Przeplatkę, a razie tego nie umiała, choć była ciekawa, jak się kotka domyśliła o ich planie.
– Skąd wiedziałaś?
– Trudno nie zauważyć, że Norniczy Ślad zmieniła swojego ulubieńca i zaczęła przejmować się swoją rodziną.
Syknęła niebieska szylkretka w odpowiedzi.
– Poza tym okazuje się, że pewien medyk jest bardzo spostrzegawczy, mimo iż to ty prawie zabrałaś mu wzrok. Ważne, jednak że wszystko wraca do mnie.
– Zadajesz się z tym pasożytem?!
Nornica nie była ani trochę szczęśliwa tym faktem i miała ponownie zaatakować, gdyby nie dalsze słowa kocicy.
– Z twoim bratankiem, jakbym miała to sprecyzować. Okazuje się, że Ważkowy Lot, jednak miał kocięta.
Nornica zmieniła ulubieńca? Co to znaczy? Nie była jej ulubioną córką czy coś? To jakieś kłamstwa wyssane z palca! Przecież Chomik w swoim sercu zawsze wiedziała, że Nornica ją lubi.
Co do ciąg dalszego nagle zamurowało ją i to bardzo, czy ona miała crusha na kuzynie wtedy gdy była jeszcze uczennicą i on w przeszłości jeśli chodzi o Zawilca? Na Klan Gwiazdy, jak dobrze, że już dawno nim nie był i była partnerką Rudej Lisówki.
– Przepraszam, że się wtrącę, ale ja mam kuzynów?!?!?
Jej mózg dosłownie wybuchł, czuła zaskoczenie i zażenowanie własną osobą. Miała nadzieję, że nikt nigdy się nie dowie, że jej pierwszym crushem był spokrewniony z nią kot.
Czarna szylkretka stanęła zaskoczona wiadomością, jakby ktoś ją uderzył.
– Co?
Wyrzuciła tylko z siebie, po chwili lekko trzęsąc głową na boki.
– Kłamiesz! Z pewnością kłamiesz Przeplatkowy Wianku! On umarł, Cykoriowy Pyłek nie mógł…
Za to Przeplatka zaczęła mówić dalej.
– Bardzo zły moment Chomiku. A ty możesz zapytać Opadającego Rumianka o to. To przecież on mi zdradził ten sekret, chociaż nie wiem, czy przełkniesz jego imię ponownie, znając prawdę.
Chomik fuknęła tylko na to, Opadający Rumianek to i tak była jakaś ciota, niby baba a wolał tą piękną płeć zmienić na męską, jednak są koty głupie i głupsze.
– Norniczy Ślad ma racje! Pewnie wymyśliłaś to kłamstwo na poczekaniu, by nas zdezorientować!
Nie trawiła tego, nawet machała już intensywnie ogonem, jej druga była matka działała jej na nerwy, miała teraz ochotę jej poderżnąć gardło, nie to, co wcześniej.
Jedyne co wydobyło się z pyska kocicy, to śmiech. Głośny śmiech, który wydawał się wędrować po najbliższych im terenach.
Nieustraszony Chomik była zdezorientowana, jej futro zjeżyło się po całym ciele przez ten śmiech, każdy włos zaczyna drgać po samym dźwięku, a ogon szylkretki ruszał się bardziej intensywnie. Czy jej odbiło, czy coś? Ten śmiech mógł zwabić inne koty, trzeba było ją uciszyć.
Nornica tylko zmarszczyła czoło.
– Teraz jesteś na pewno martwa!
Kotka skoczyła w kierunku Przeplatkowego Wianku, była już tak blisko, tylko że na pysku Przeplatkowego Wianku pojawił się uśmiech, czy ona nie wiedziała, że teraz umrze? Ta myśl przeszła przez głowę Chomika, lecz coś śmigneło i rzuciło się na Nornicę przeturlując się z nią blisko brzegu. Kotka spojrzała się do tyłu, widząc Świerszczowy Skok, co on u licha tu robił?!? Czarna srebrna Szylkretka obróciła się szybko w stronę Przeplatkowego Wianku.
– Co to ma znaczyć?!?
Syknęła, a następnie zobaczyła za Przeplatką, Opadającego Rumianka i Motylkową Łączkę. Nieustraszony Chomik wraz z Norniczym Śladem była na przegranej pozycji, cztery koty na dwa to duża przewaga. Kotka patrzyła ze zdziwieniem na koty, lekko się cofając, nie dowierzając wręcz że to ich koniec.


Od Tawuły

Słońce i Promyk dokazywali po całej kociarni, skacząc na siebie i ćwicząc udawane walki, natomiast Tawuła próbowała rozgryźć przezroczysty kamyk w karmelowym odcieniu, który otrzymała od ojca. Bursztyn okazał się być wspaniałą zabawką; tuliła się do niego podczas snu, by za dnia próbować dostać się do owada, który tkwił w jego wnętrzu.
– Wiesz, co to za owad w środku? – spytała, na co Tawuła podniosła spojrzenie na Wieczną Królową. W tej właśnie chwili trzymała bursztyn w pysku, próbując rozmiękczyć go za pomocą śliny. – Komar. To takie małe stworzonka, bardzo natarczywe. Pije krew. Chociaż niektóre z nich piją także nektar... – Królowa zamyśliła się. – Jeśli usłyszysz bzyczenie, a po chwili poczujesz delikatne ukłucie na skórze, to znaczy, że zostałaś ofiarą komara i wypije z ciebie całą krew, do ostatniej kropli krwi!
Tawuła wypluła kamyk. Z wystającym językiem z przejęciem przyglądała się matce.
– Nie chcę być ofiarą komara...
– Ten już raczej nie zrobi ci krzywdy. Jest martwy. Dawno temu musiał wpaść w żywicę, która po tym, jak stwardniała, stała się bursztynem. Pokaż mi go. – Skinęła łebkiem. Tawuła przesunęła pod pysk Wiecznej Królowej kamyk. – Podobno bursztyny chronią przed negatywną energią – miauknęła, na co kociak przekrzywił łebek. Nic z tego nie rozumiała. – Wspaniały okaz. Dbaj o niego. Rozświetlona Skóra musiał bardzo długo szukać, aby sprezentować ci tak piękny skarb.
Ponownie pochwyciła bursztyn ząbkami i za zgodą królowej wyszła z kociarni w celu odnalezienia ojca. Chciała mu jeszcze raz podziękować za prezent i podzielić się zdobytą wiedzą. Tata na pewno nie widział, że w bursztynie znajduje się komar. I na pewno nie widział, że ten kamyk jest magiczny i potrafi chronić.
Nim udało jej się dotrzeć do Rozświetlonej Skóry, w drodze do legowiska wpadła na łapę jednego z wojowników. Nie odezwała się do niej ani słowem, jednak pomogła wstać. Tawuła początkowo onieśmielona Gołebim Puchem chciała z powrotem wycofać się do kociarni, jednak dostrzegając zainteresowanie kocicy jej skarbem, zadarła głowę do góry, aby czarna mogła mu się lepiej przyjrzeć.
– Gołębi Puchu. Mniszkowy Nektar na nas czeka. – miauknęła Pchełkowy Skok, podchodząc do wojowniczki i kociaka.
Tawuła przeniosła spojrzenie na szylkretkę, która wyglądała podobnie jak ona i jej rodzeństwo. Jak Jastrzębi Zew, tylko dodatkowo miała śmieszny mały ogonek. Kotka na ułamek sekundy zawiesiła spojrzenie na białym maluchu, jednak nie zdecydowała się do niego odezwać. Razem z czarno-białą kocicą skierowały się w przeciwną stronę, gdzie czekali na nie Mniszkowy Nektar, Nietoperza Łapa oraz Przepiórcza Wichura, natomiast Tawuła ruszyła do legowiska wojowników. Na jej widok Rozświetlona Skóra cały się spiął i być może miał skarcić córkę, za to, że nie przebywała w żłobku, jednak kiedy dopadła do jego boku, tuląc się do sierści na piersi, na jego pysku zagościł uśmiech.
– A podobno z całej trójki to ty jesteś najgrzeczniejsza... Urwisie ty. Jastrzębi Zew wie, że wyszłaś z kociarni? – Przytaknęła.
– Dowiedziałam się, że w tym kamyku śpi sobie komar. – Wskazała na bursztyn. – Gdyby nie spał, mógłby mnie ugryźć. I Promyka. I Słońce też. I... I podobno ten bursztyn jest magiczny!

Od Mrocznej Wizji do Kamiennej Łapy

Tuż po porodzie Iskrzącej Nadziei
Minęło już kilka wschodów słońca, odkąd Iskrząca Nadzieja urodziła kocięta. Mroczna Wizja była zajęta codziennymi obowiązkami, dlatego dotąd nie miała okazji poznać maluchów. Tego dnia wróciła właśnie z polowania, a do następnego patrolu granicznego zostało jej jeszcze trochę czasu, więc postanowiła wpaść do żłobka w odwiedziny.
Gdy przekroczyła próg kociarni, od razu uderzył ją mleczny zapach. W legowisku panowało przyjemne ciepło. Myśli Mrocznej Wizji powędrowały do czasów, gdy sama była kocięciem, a potem — gdy została matką. Schyliła głowę w geście powitania.
– Witaj, Mroczna Wizjo – przywitała ją Iskrząca Nadzieja. Wyglądała na zmęczoną, ale jednocześnie dumną i szczęśliwą. Obok niej leżały trzy małe kuleczki futra.
– Gratulacje. Oby wyrosły na wspaniałych wojowników – zamruczała czarna kotka. W przelocie oceniła młode. Ten pośrodku, czekoladowo-biały, wyglądał na kocurka — silnego i zdrowego. Co prawda Iskrząca Nadzieja nie należała do kultu, lecz to nie dyskwalifikowało jej dzieci.
„Przyjdę później” – pomyślała Mroczna Wizja. – „Sprawdzę, czy któreś z was się nadaje.”
****
Obecnie
Mroczna Wizja przystanęła przy wejściu do obozu. W powietrzu unosił się zapach świeżej trawy. Jej uwagę przyciągnął Kamienna Łapa, wracający właśnie z treningu. Ich spojrzenia się spotkały.
– Hej, Kamienna Łapo – przywitała się spokojnie. – Jak ci idzie szkolenie?
Kocur odwrócił się natychmiast, a jego ogon drgnął z lekką niepewnością.
– Eeem… no… ani dobrze, ani źle – miauknął nieśmiało. – Tak mi się przynajmniej wydaje.
Mroczna Wizja przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie. Czyżby jednak źle go oceniła jako kocię?
<Kamienna Łapo?>

30 października 2025

Od Księżycowej Łapy

Obił się dwa razy o kamienne korytarze, przywalił bokiem o wystający korzeń i z rozmachu zaorał pazurami w skałę, pozostawiając przez to w łapie nieprzyjemne uczucie. Oprócz tego szło mu całkiem dobrze, jeśli nie liczyć raczej marnej siły. Tak mniej więcej przebiegał trening walki w tunelach z Wędrującym Niebem i drugim uczniem, z którym miał stoczyć próbną walkę i niezbyt mu to szło. Gdyby walczył z wrogiem, na pewno by się bardziej postarał, jednak z przyjacielem? Nie chciał się bardziej zamachnąć, nie tylko z obawy przed uderzeniem znów w głaz, ale przez to, że nie chciał zranić przez przypadek Lotosa. W końcu miał wrażliwą skórę... z resztą, na pewno by później oberwał od Alby, tylko ciężko stwierdzić, czy bardziej by dostał po uszach jego syn, czy ten, kto by go zranił. 
A teraz pozostało mu jedynie wracać, gdy po skończonym treningu mentor pozwala im w końcu się rozejść, chociaż zapowiada jeszcze późniejsze ćwiczenia. W sumie, walka w tunelach wcale nie była taka zła, jeśli chodziło o sam koncept wciągania przeciwnika do ciasnej, ciemnej przestrzeni. Było to całkiem zabawne i ćwiczenie tego było całkiem ciekawym przeżyciem. Co innego dalsze starcie. Westchnął przeciągle. 
,,Drogi wszechświecie, czemu ja?" To były myśli które przez ostatni czas zajmowały umysł kocura. Bez przerwy, dzień w dzień sprawiały, że Księżyc zaczynał się nieco zmieniać. Stał się mrukliwy, chociaż nie miał konkretnie ku temu powodu, wszystko go irytowało, chociaż nie dotyczyło konkretnie jego osoby, a jego wewnętrzne monologi zdawały się przechwycać jego umysł i całkowicie nad nim sprawować władzę. Chociaż i tak dobrze, że siedziały w głowie, bo bywały dni, gdy znajdowały w sobie na tyle energii by wyjść na zewnątrz. A wtedy... ah.. wtedy głośne mamrotanie i rozmowy samego ze sobą owijały całą grotę pamięci, przez co denerwował tym nie tylko Lotosa, ale jak się zdawało, również swojego mentora. Zostawała jeszcze Wróżka, która od czasu do czasu zaglądała do tej, zdawałoby się - piwnicy pełnej graczy lola. Nie byłoby przesadzą stwierdzić, że ta majestatyczna w odbiorze przestrzeń która miała mieć wydźwięk mistyczny, w rzeczywistości, gdyby tak stanąć z boku, przypominała rupieciarnię twojego starego w której od lat nikt niczego nie rusza, zalęgły się karaluchy, a syn marnotrawny, gamer który nigdy dziewczyny nie dotknął, znalazł sobie w owym garażu cichy kącik, gdzie w spokoju w wolnym czasie gra ze wcześniej wspomnianymi karaluchami w karty w przerwie od streamowania. Jedyną rzeczą, albo raczej osobą która zakłócała tą męską jaskinię była Obserwująca Salamandra, która jeszcze trzymała to miejsce w ryzach i jak za pomocą magicznej, kobiecej różdżki odganiała opinię nory samotnych samców. No, może nie do końca tą część o samotności, bo o ile Księżyc niczego nie ominął, wszyscy kronikarze, wraz ze swoimi uczniami należeli do grona samotnych wiecznych singli. Ale przynajmniej srebrny miał jeszcze nadzieję, gdyż właśnie, Wróżka... co prawda nie pojawiała się ostatnio szczególnie często i miała własne problemy, ale... 
Ale hej, wciąż mnie lubi! 
Nie w taki sposób jaki byś chciał. 
No i co? Przyjaźń ponad wszystko! Nie chcę zepsuć relacji jaką teraz mamy...
Masz na myśli tą relację, gdzie traktuje cię jak brata?
... Wciąż jest dobrą przyjaciółką? 
Haha, dalej sobie tak wmawiaj, frajerze. 
Jeju, ale jesteś negatywny. Mamy przed sobą tyle wspaniałych znajomości i typów relacji do odkrycia, tyle ciekawych uczuć a ty się skupiasz na tym najgorszym.
Tak, a wiesz co będzie fajne? Jak odkryjesz nowe uczucie, gdy Wróżka sobie rzeczywiście kogoś znajdzie i przestanie ci poświęcać tyle uwagi, co do tej pory. Mam nadzieję, że się będziesz świetnie bawić, bo przyznaj, lubisz ją, czy atencję jaką ci daje? 

Kocur stanął, by nie ruszać się na moment w całkowitej ciszy, zanim wydał z siebie coś pomiędzy jękiem a rykiem ubijanego jednorożca. Jego ostatnia magiczna istota żyjąca w głowie właśnie została zdominowana przez jakąś mhroczną kreaturę która słuchała ,,angel with a shotgun" na słuchawkach skrytych pod czarną, krzywo obciętą emo grzywką. Całym zwieńczeniem obrazu okazała się być koszulka z wyjącym wilkiem.
Co za paskudny widok. 
I to o wiele bardziej paskudny od głosu Kukułczego Skrzydła, który może nie był szczególnie złym kotem, ale Księżycowi wcale nie odpowiadał. Brzmiał, zachowywał się i stawiał kroki jakby miał zaraz napluć na niego, że krzywo stoi, garbi się, a kłaki to ma jak zwichrzona dziewka. Nie odpowiadało to uczniowi w żadnym stopniu, dlatego też z ulgą stwierdził, że kocur mówi o czymś zupełnie nie związanym z jego osobą. 
- Powinniśmy już dawno zmienić władzę - prychnął, mocnym jak na wiek głosem - Lider jak i zastępca są w takim wieku, że oboje powinni zrezygnować ze swoich stanowisk dla dobra klanu, zamiast się ich uparcie trzymać, pomimo opinii płynącej wśród kotów. 
Odpowiedziała mu najpierw cisza, a później coś na wzór zrezygnowanego, cichego westchnięcia. 
- Być może tym razem masz rację, musisz jednak zrozumieć... 
- Zrozumieć? Tu nie ma dłużej czego rozumieć. Czas na żałobę dawno minął - uczeń, rozpoznając zapach swojej babci jeszcze zanim ta otwarła pysk, przyczłapał do niej by przycupnąć obok. Zdawała się nie przejąć jego obecnością, a już po chwili poczuł jak kładzie ogon na jego grzbiecie. 
- Miejmy chociaż nadzieję, że dobrze się to wszystko skończy. My, starzy i tak niewiele możemy zrobić, już nie do nas należy prawo działania... 

[walka w tunelach]
[845 słów]
(jednak nadal będę zapisywać słowa bo chcę wiedzieć ile mi do czasu mianowania % wpadnie xd)

[przyznano 17% + 5%]

Od Jagodowego Marzenia Do Motylkowej Łączki

 Dni w żłobku bardzo jej się dłużyły. Mimo tego, że otaczały ją kociaki, co ją cieszyło, to czuła jakby każdy zachód słońca wydłużał się o kilka mrugnięć powiek. Brakowało jej wiatru w futrze, uczucia produktywności, jednak gryzła się w język, przemilczając ten temat. Kochała swe kocięta, nawet jeśli przypominały jej o swojej naiwności i nie wymieniłaby je za nic. Wzrok Jagody pokierował się na wyjście ze żłobka, oczekując na kogoś przybycie. Kogo? Sama do końca nie wiedziała. Rozkwitająca Szanta wyszła chwilę temu, więc nie oczekiwała, że wróci tak szybko. Brakowało jej kogoś obecności. Kogoś z kim mogłaby porozmawiać na temat pogody lub podpytać o sytuacje w klanie. Żłobek izolował ją. Kochała przebywać pośród innych. Sama, kiedy była jeszcze kociakiem, miała czwórkę rodzeństwa, z którym robiła wszystko, od zabaw przez polowania, aż do ich małych wypraw poza znany im teren, jednak teraz zastąpiła ich pustka. Tęskniła za nimi. Gdyby tamtego dnia postąpiła inaczej… Może wtedy Bażyna lub Żurawina zasiadaliby u jej boku. Może wtedy nie popełniłaby błędu, a przynajmniej to sobie wmawiała. Żurawina zawsze wydawał się najrozsądniejszym z ich piątki, więc może on by ją uratował przed tym nieudanym związkiem. Dalej w jej głowie rozbrzmiewały słowa Świerszczowego Skoku z dnia ich rozstania. “Nigdy Cię nie kochałem i nigdy nie powiedziałem, że Cię kocham, to tylko ty mnie kochałaś.” Pomimo, że usłyszała je pięć księżyców temu, to dalej łamały jej serce. Uszy Jagodowego Marzenia drgnęły, a po chwili dostrzegła szylkretową wojowniczkę z myszą w wyjściu. Na pysku królowej zagościł uśmiech, może i nie zamieniła dużo słów z Motylkową Łączką, jednak doceniała jej towarzystwo, tym bardziej że była ciotką jej kociaków.
 – Ciocia!!! – krzyknął Pyłek, nim Jagoda zdążyła cokolwiek powiedzieć. Kremowy kocurek pobiegł do wojowniczki, prawie wywracając się po drodze. – Ciociu Motylko! Pobawisz się ze mną? Cierń znowu powiedział, że nie robię za dobrego przywódcę w zabawie.
 – Pyłku, daj Motylkowej Łączce wejść. – Na słowa królowej, kociak tylko mruknął coś pod nosem, po chwili siadając obok niej. Kocica podeszła do niej, kładąc mysz przed nią. – Miło mi Cię widzieć i dziękuje za zwierzynę. Nie przejmuj się Pyłkiem, kociaki mają zbyt dużo energii. Ważne, że chociaż ty przychodzisz. Ostatnio coraz rzadziej widać tu kogokolwiek z twej rodziny.

<Piękna kotk-... Znaczy! Motylko?>