Jeszcze niedawno wszystko wydawało się takie spokojne, takie idealne, a teraz… znowu wrócił do punktu wyjścia. Czuł się jak wtedy, taki zagubiony, bezradny, przerażony. Jedyne, co trzymało go przy życiu, to myśl, że teraz miał kociaka, którego musiał wychować. Osetek był dobrym kotem – należał mu się opiekun. Żywy opiekun.
Czarnofutry zawsze siedział przy jego boku – choć może nie dlatego, że chciał, lecz dlatego, że nie miał wyjścia. Podawał mu wodę, próbował pocieszyć, czasem mówił coś śmiesznego, byle tylko wywołać uśmiech u liliowego. Nie zawsze mu się udawało, ale Wiciokrzew i tak doceniał jego starania.
Może nawet doceniał je zbyt bardzo. Z czasem zaczął mylnie wierzyć, że może właśnie takie jest przeznaczenie Osetka – że młody kocur został wręcz stworzony do pomagania innym kotom. Wiciokrzew coraz mocniej utwierdzał się w tym przekonaniu za każdym razem, gdy młody przynosił mu mech namoczony wodą czy piszczkę ze stosu. Gdzieś w głębi serca bał się też, że kiedy czarnofutry zostanie uczniem wojownika, zwiadowcy czy stróża, jego życie całkowicie się zmieni – że przestanie mieć czas na rozmowy z pręgowanym, że pochłoną go treningi i nowe obowiązki. Dlatego jedyne, co wydawało mu się rozsądne, to uczynić go swoim uczniem. Uczniem uzdrowiciela.
Przecież Osetek tak dobrze by sobie poradził! Już pomagał Wiciokrzewowi we wszystkim, był cierpliwy i opanowany. Całe dzieciństwo w Owocowym Lesie spędził w lecznicy, więc na pewno znał już przynajmniej kilka ziół. Według liliowego to był znak. Znak, który mówił mu, że jego podopieczny doskonale sprawdzi się jako jego następca.
Dlatego, w dzień jego mianowania, postanowił działać. Wiedział, że nie będzie to łatwe. W klanie było już trzech uzdrowicieli – on sam, Kruszynka i Poranek, który niedawno powrócił do Owocowego Lasu po kilkudziesięciu księżycach nieobecności. Wiciokrzew bał się, że Pieczarka się nie zgodzi, że powie, że kolejny uzdrowiciel to już za dużo – ale on czuł inaczej. Święcie był przekonany, że Osetek został powołany do tej ścieżki. Czy nowa liderka mogłaby naprawdę podważyć jego zdanie?
Rankiem, gdy większość kotów jeszcze spała, Wiciokrzew zerwał się z ziemi i niemal wybiegł z lecznicy. Osetek, który już wtedy nie spał, uniósł ze zdziwieniem głowę, ale nic nie powiedział. Jedynie jego oczy śledziły opiekuna, gdy ten znikał w świetle poranka. Po chwili czarnofutry podniósł się i cicho ruszył za nim.
Wiciokrzew wspiął się powoli na drzewo, na którym Pieczarka miała swoje legowisko. Czuł potworny ból w łapach, a także to, jak całe jego ciało drżało od wysiłku. Gdy dotarł na górę, obejrzał się za siebie. Osetek zatrzymał się w progu lecznicy i obserwował go z niepewnością. Uzdrowiciel posłał mu słaby uśmiech, po czym zwrócił się do nowej liderki:
— P-Pie… Pie-Pieczarko…! — wydyszał w końcu, ledwo łapiąc oddech. Taki niewielki kawałek drogi wystarczył, by wykończone ciało kocura zaczęło stawiać mu opór. Jasnofutra liderka uniosła głowę. W jej oczach widać było zdziwienie, ale i zmartwienie – najpewniej złym stanem kocura.
— Wiciokrzewie… czy wszystko w porządku? — zapytała cicho, przechylając głowę. — Śmierć Świergot musiała tobą wstrząsnąć…
Uzdrowiciel odwrócił wzrok, jakby samo imię zmarłej szamanki sprawiało mu okropny ból. Wziął głęboki oddech, a potem znów spojrzał na Pieczarkę.
— Pieczarko… ja… w-wiem, jak to wygląda, ale p-proszę… proszę cię, Pieczarko… — głos mu się załamał, a zielone oczy zaszkliły łzami. — Z-zrobię wszystko, żeby O-Osetek został moim uczniem… żeby zo-został uzdrowicielem…! P-proszę… Pieczarko…, on m-musi nim zo-zostać! To przeznaczenie! — wydukał. Pieczarka rozdziawiła lekko pyszczek w zaskoczeniu. Przez chwilę milczała, wpatrując się w liliowego, jakby nie była pewna, czy dobrze go usłyszała. Dopiero po chwili zamrugała kilka razy i odchrząknęła, próbując zachować rozsądek. Na jej pysku malowała się jednak niepewność.
— Przykro mi, Wiciokrzewie… ale mamy już trójkę uzdrowicieli. Nie jestem pewna, czy jest sens, by Osetek także nim został. Wasza trójka z pewnością poradzi sobie z wszelkimi przeciwnościami losu — powiedziała łagodnie, ale stanowczo, na co zielonooki zgarbił się, położył po sobie uszy i podkulił ogon. Poczuł ukłucie w klatce piersiowej – dokładnie tam, gdzie biło jego serce. Nie… to nie mogło się tak skończyć! Ona nie rozumiała!
— P-Pieczarko… ja w-widzę w nim o-ogromny po-potencjał! — zaczął drżącym głosem. — Ś-śmierć Świergot… w-wstrząsnęła mną, a wtedy O-Osetek bardzo mi p-pomagał! Jest troskliwy, c-cierpliwy… On jest w-wręcz stworzony do t-tej roli! — mówił coraz szybciej, prawie błagalnie, z trudem łapiąc oddech. — P-proszę… ja nie chcę, żeby z-został kimś innym. On się tylko zma-zmarnuje… — wyszeptał, a jego głos załamał się w połowie zdania.
Na moment zapadła cisza. Pieczarka opuściła wzrok na swoje łapy. Wzięła głęboki wdech i westchnęła cicho. Na jej pysku pojawił się cień zmęczenia i może też odrobina współczucia. Ostatnie dni także były dla niej trudne, a teraz stała przed rozhisteryzowanym uzdrowicielem, który najwyraźniej nie odpuści, dopóki nie usłyszy tego, co chce.
— Dobrze… — mruknęła w końcu. — Niech będzie. Osetek zostanie twoim uczniem.
Wiciokrzew uniósł głowę gwałtownie, a jego oczy po raz pierwszy od śmierci szamanki, ukazały coś więcej, niż tylko żal i smutek.
— Na-nawet nie wiesz, jak b-bardzo jestem ci w-wdzięczny! — wyrzucił z siebie pospiesznie. — Przy-przysięgam, że we-wezmę się w garść! O-Osetek zostanie na-najlepszym uzdrowicielem w całej hi-historii Owocowego Lasu!
Pieczarka tylko skinęła głową, a potem odwróciła wzrok. Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby zastanawiała się, czy podjęta decyzja była tą słuszną.
Przez resztę dnia Wiciokrzew chodził dziwnie uszczęśliwiony. Jego nastrój szybko przykuł uwagę Purchawki, Osetka i pewnie kilku innych kotów. Wszyscy patrzyli na niego z lekkim zdziwieniem, jakby podejrzewali, że ktoś go podmienił. Nikt jednak nie odważył się spytać, dlaczego chodzi cały w skowronkach. Niektórzy szeptali między sobą, że może wziął kocimiętkę… lecz nikt nie powiedział tego głośno. W lecznicy zapanowała dziwna, nieco napięta atmosfera – jakby towarzysze Wiciokrzewa spodziewali się najgorszego.
Wszystko miało się wyjaśnić, gdy Pieczarka zwołała zebranie.
— Niech wszystkie koty Owocowego Lasu zbiorą się pod mównicą! — zawołała donośnie. Wiciokrzew poderwał się z miejsca jak oparzony. Szybko szturchnął nosem Osetka, który akurat siedział obok i popchnął go delikatnie w stronę wyjścia. Już wcześniej dopilnował, żeby młody porządnie się umył, najadł i napił. Chciał, by jego podopieczny wyglądał jak najlepiej w tym ważnym dniu.
Pieczarka, stojąc na gałęzi, zawiesiła wzrok na nich obu. Liliowy usadowił się z Osetkiem na przedzie. Jego końcówka ogona drgała nerwowo, a kiedy na polanie zebrała się już spora grupa kotów, Pieczarka przemówiła:
— Osetku, wystąp.
Czarnofutry zawahał się na moment, po czym obejrzał się na swojego opiekuna.
— I-idź… — szepnął Wiciokrzew, lekko się uśmiechając, choć jego łapy trzęsły się z emocji. Wyglądał, jakby to on miał zostać mianowany, a nie jego przybrany dzieciak. Osetek wziął głęboki wdech i zrobił kilka kroków naprzód. Pieczarka śledziła go wzrokiem. Gdy mówiła, jej głos złagodniał:
— Osiągnąłeś już wiek czterech księżyców. Zgodnie z zasadami Owocowego Lasu, jesteś gotów opuścić żłobek… w twoim przypadku lecznicę… i zostać pełnoprawnym uczniem.
Zrobiła krótką pauzę, po czym dodała z uśmiechem:
— W tym dniu mianuję cię uczniem uzdrowiciela. Twoim mentorem będzie Wiciokrzew. Wierzę, że przekaże ci całą potrzebną wiedzę.
Na polanie zapanowała cisza. Koty spojrzały się po sobie, lecz zaraz potem obóz zaniósł się wiwatami. Koty gratulowały młodemu, a Wiciokrzew czuł, jak ciepło rozlewa mu się po klatce piersiowej. Jak rozpiera go duma i radość. Jeszcze wczoraj wydawało mu się, że po śmierci szamanki nigdy nie będzie szczęśliwy, ale teraz miał okazję, by zapomnieć o tym przykrym zdarzeniu. Wiedział, że Świergot byłaby z niego dumna – na pewno chciałaby też, by Wiciokrzew nie zamartwiał się tak jej odejściem i skupił się na tym, by jak najlepiej wyszkolić młodego Osetka.
— Wiciokrzewie… czy wszystko w porządku? — zapytała cicho, przechylając głowę. — Śmierć Świergot musiała tobą wstrząsnąć…
Uzdrowiciel odwrócił wzrok, jakby samo imię zmarłej szamanki sprawiało mu okropny ból. Wziął głęboki oddech, a potem znów spojrzał na Pieczarkę.
— Pieczarko… ja… w-wiem, jak to wygląda, ale p-proszę… proszę cię, Pieczarko… — głos mu się załamał, a zielone oczy zaszkliły łzami. — Z-zrobię wszystko, żeby O-Osetek został moim uczniem… żeby zo-został uzdrowicielem…! P-proszę… Pieczarko…, on m-musi nim zo-zostać! To przeznaczenie! — wydukał. Pieczarka rozdziawiła lekko pyszczek w zaskoczeniu. Przez chwilę milczała, wpatrując się w liliowego, jakby nie była pewna, czy dobrze go usłyszała. Dopiero po chwili zamrugała kilka razy i odchrząknęła, próbując zachować rozsądek. Na jej pysku malowała się jednak niepewność.
— Przykro mi, Wiciokrzewie… ale mamy już trójkę uzdrowicieli. Nie jestem pewna, czy jest sens, by Osetek także nim został. Wasza trójka z pewnością poradzi sobie z wszelkimi przeciwnościami losu — powiedziała łagodnie, ale stanowczo, na co zielonooki zgarbił się, położył po sobie uszy i podkulił ogon. Poczuł ukłucie w klatce piersiowej – dokładnie tam, gdzie biło jego serce. Nie… to nie mogło się tak skończyć! Ona nie rozumiała!
— P-Pieczarko… ja w-widzę w nim o-ogromny po-potencjał! — zaczął drżącym głosem. — Ś-śmierć Świergot… w-wstrząsnęła mną, a wtedy O-Osetek bardzo mi p-pomagał! Jest troskliwy, c-cierpliwy… On jest w-wręcz stworzony do t-tej roli! — mówił coraz szybciej, prawie błagalnie, z trudem łapiąc oddech. — P-proszę… ja nie chcę, żeby z-został kimś innym. On się tylko zma-zmarnuje… — wyszeptał, a jego głos załamał się w połowie zdania.
Na moment zapadła cisza. Pieczarka opuściła wzrok na swoje łapy. Wzięła głęboki wdech i westchnęła cicho. Na jej pysku pojawił się cień zmęczenia i może też odrobina współczucia. Ostatnie dni także były dla niej trudne, a teraz stała przed rozhisteryzowanym uzdrowicielem, który najwyraźniej nie odpuści, dopóki nie usłyszy tego, co chce.
— Dobrze… — mruknęła w końcu. — Niech będzie. Osetek zostanie twoim uczniem.
Wiciokrzew uniósł głowę gwałtownie, a jego oczy po raz pierwszy od śmierci szamanki, ukazały coś więcej, niż tylko żal i smutek.
— Na-nawet nie wiesz, jak b-bardzo jestem ci w-wdzięczny! — wyrzucił z siebie pospiesznie. — Przy-przysięgam, że we-wezmę się w garść! O-Osetek zostanie na-najlepszym uzdrowicielem w całej hi-historii Owocowego Lasu!
Pieczarka tylko skinęła głową, a potem odwróciła wzrok. Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby zastanawiała się, czy podjęta decyzja była tą słuszną.
***
Przez resztę dnia Wiciokrzew chodził dziwnie uszczęśliwiony. Jego nastrój szybko przykuł uwagę Purchawki, Osetka i pewnie kilku innych kotów. Wszyscy patrzyli na niego z lekkim zdziwieniem, jakby podejrzewali, że ktoś go podmienił. Nikt jednak nie odważył się spytać, dlaczego chodzi cały w skowronkach. Niektórzy szeptali między sobą, że może wziął kocimiętkę… lecz nikt nie powiedział tego głośno. W lecznicy zapanowała dziwna, nieco napięta atmosfera – jakby towarzysze Wiciokrzewa spodziewali się najgorszego.
Wszystko miało się wyjaśnić, gdy Pieczarka zwołała zebranie.
— Niech wszystkie koty Owocowego Lasu zbiorą się pod mównicą! — zawołała donośnie. Wiciokrzew poderwał się z miejsca jak oparzony. Szybko szturchnął nosem Osetka, który akurat siedział obok i popchnął go delikatnie w stronę wyjścia. Już wcześniej dopilnował, żeby młody porządnie się umył, najadł i napił. Chciał, by jego podopieczny wyglądał jak najlepiej w tym ważnym dniu.
Pieczarka, stojąc na gałęzi, zawiesiła wzrok na nich obu. Liliowy usadowił się z Osetkiem na przedzie. Jego końcówka ogona drgała nerwowo, a kiedy na polanie zebrała się już spora grupa kotów, Pieczarka przemówiła:
— Osetku, wystąp.
Czarnofutry zawahał się na moment, po czym obejrzał się na swojego opiekuna.
— I-idź… — szepnął Wiciokrzew, lekko się uśmiechając, choć jego łapy trzęsły się z emocji. Wyglądał, jakby to on miał zostać mianowany, a nie jego przybrany dzieciak. Osetek wziął głęboki wdech i zrobił kilka kroków naprzód. Pieczarka śledziła go wzrokiem. Gdy mówiła, jej głos złagodniał:
— Osiągnąłeś już wiek czterech księżyców. Zgodnie z zasadami Owocowego Lasu, jesteś gotów opuścić żłobek… w twoim przypadku lecznicę… i zostać pełnoprawnym uczniem.
Zrobiła krótką pauzę, po czym dodała z uśmiechem:
— W tym dniu mianuję cię uczniem uzdrowiciela. Twoim mentorem będzie Wiciokrzew. Wierzę, że przekaże ci całą potrzebną wiedzę.
Na polanie zapanowała cisza. Koty spojrzały się po sobie, lecz zaraz potem obóz zaniósł się wiwatami. Koty gratulowały młodemu, a Wiciokrzew czuł, jak ciepło rozlewa mu się po klatce piersiowej. Jak rozpiera go duma i radość. Jeszcze wczoraj wydawało mu się, że po śmierci szamanki nigdy nie będzie szczęśliwy, ale teraz miał okazję, by zapomnieć o tym przykrym zdarzeniu. Wiedział, że Świergot byłaby z niego dumna – na pewno chciałaby też, by Wiciokrzew nie zamartwiał się tak jej odejściem i skupił się na tym, by jak najlepiej wyszkolić młodego Osetka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz