Chwilę po początku choroby Kalafiorowej mamy
Roztargniony Koperek robiło, co mogło, aby móc wyleczyć chorobę swojej matki. Wiedziało, że w pewnym sensie to od jeno zależy czy ta będzie mogła funkcjonować choćby w najmniejszym stopniu. Niemal cały czas próbowało znaleźć cokolwiek, co pomogłoby Kalafior, lecz nie mogło także stosować na niej losowych ziół z nadzieją, że któreś zadziała. To też zwinęli się w kłębek z boku legowiska, usiłując, choć na moment zamknąć zmęczone oczy. Odpoczynek nie mógł trwać długo. Nie minęła chwila, a usłyszało łapy drepczące nieopodal wejścia do legowiska. Warknęło cicho i dla uspokojenia wyrwało sobie kawałek futra kawałek przed ogonem. W ten oto sposób lekko zjeżone wyszło z kąta, wiedząc, że żadna z kotek będących poza obozem nie zajmie się pacjentem.
— Koperk- To znaczy… Koprze? — rzuciła cicho, a liliowy zjeżył się lekko. — Jesteś tu? — zapytała ponownie, tym razem nieco głośniej, robiąc krok do przodu.
Cętkowany widząc, jak Brukselkowa Zadra ustała na przyschniętym ziele, syknął cicho.
— Ach tak… — miauknęło, wyłaniając się przygnębione z cienia. — Hm? — przechyliło lekko głowę, unosząc brwi.
Choć było jeno miło, że poprawiła się przy wypowiadaniu imienia, to nadal nie było pewne, czego mogła od jeno chcieć. W końcu co, jeśli chciała tylko chwilowo zmanipulować pozostałe jej rodzeństwo, a następnie znowu je porzucić? To byłoby nawet zabawne. Spojrzało na odrobinę wystraszoną kotkę i zamruczało cicho. Miało ochotę się roześmiać, ale zamiast tego przylizało lekko wystające futerko na swojej piersi. Część futra niestety została na jeno języku…
“Chyba go znowu nie wygryzłom…prawda?” zamyśliło się i szybko pozbyło się sierści z pyska.
— R-Roztargniony Koperku… — zaczęła kotka. — Musimy porozmawiać o Kwitnącym Kalafiorze. Nie jest z nią najlepiej, dobrze o tym wiesz… Od kilku dni nieustannie proszę cię o ziarna maku, ale jeszcze nie mieliśmy okazji poważnie o tym porozmawiać — zaczęła, a Koper jedynie przyglądało się jej ze ściągniętymi brwiami. — Ja… nie chcę, aby ona umarła. Nie teraz! Ma jeszcze tyle przed sobą… — jęknęła. — Czy masz jakieś podejrzenia, co może jej dolegać? To jakiś kaszel, infekcja? Mogę nawet… poszukać z tobą potrzebnych ziół! Tylko… błagam, pomóż jej jakoś. Nie mogę patrzeć na to, jak codziennie się męczy, Koprze… to także i twoja matka. Na pewno chcesz dla niej dobrze… — mruknęła, a jej głos był nasiąknięty żalem.
Roztargniony Koperek próbując zachować zimną krew przy siostrze, westchnęło głośno.
— Rozumiem, że się martwisz Brukselkową Zadro — rozpoczęło, specjalnie akcentując jej pełne imię, tak jakby pragnęło wzmocnić mur między nimi. — Wiem. Możemy dawać jej ziarna maku… Zioła wzmacniające odporność i siły. Lecz to niewiele da. Sama widzisz… Nawet po większej dawce ziółek nie jest czasem w stanie nawet podnieść się z własnego legowiska. J-Ja…nie wiem co mam robić. Rozmawiałom na tej temat z Cisowym Tchnieniem. Może być tak, że mama będzie…cierpieć do końca życia. A my nie zdołamy zrobić z tym całkowicie nic — odparło, usiłując trzymać się zdrowych zmysłów.
— Naprawdę? Nie możemy zrobić nic? Naprawdę NIC? Może jeszcze czegoś nie spróbowałoś? A co jeśli jakaś mieszanka ziół pozwoli na uratowanie mamy. Pomyślałoś o tym? — miauknęła kotka, brzmiąc na odrobinę oburzoną, co Koper przyjęło z pewną dozą akceptacji.
— Mieszanie ziół… Niektóre z nich mogłyby jakoś zareagować. Co, jeśli zamiast pomóc, tylko by się pogorszyło? Przecież nie dam mamie losowego ziółka! Boję się, że to mogłoby jej zaszkodzić… — odparło, coraz to bardziej zdenerwowane, cofając się lekko od siostry, tak jakby przestało kontrolować presję naciskającą na jeno podczas rozmowy. — Wymagasz ode mnie czegoś, czego nie mogę zrobić pod żadnym pozorem, choć także nad tym myślałom…
***
Pręgowany pożegnał się z Pszczelim Rojem, krótkim kiwnięciem. Po krótkim odpoczynku, z boku legowiska, stwierdziło, że przydałoby się coś zjeść. Los najwyraźniej chciał, aby spotkało się z siostrą. Podeszło nieco bliżej kotki i lekko pacnęło ją w ucho.
— Możemy porozmawiać? — miauknęło zdenerwowane, choć nadal z pewnym siebie wyrazem pyska.
Brukselkowa Zadra na początku nieco sceptycznie nastawiona w końcu kiwnęła głową.
— O czym? — zapytała, kierując swoją uwagę na Kopra.
— O życiu — parsknął liliowy, liżąc się po piersi.
Wzięli ze stosu po zdobyczy i przesunęli się na bok, siadając na ziemi. Pogoda była coraz chłodniejsza, a co za tym idzie, podłoże też nie było jakieś super przyjemne dla ich zadków.
— A więc? — przechyliła głowę liliowa kotka, wpatrując się w brata pytającym wzrokiem.
— W-Wiesz obawiam się, że zostaniemy sami. Brokuła już dawno z nami nie ma, tata…został poddany egzekucji, a mama… mama jest chora. Ciężko chora, choć nadal nie mogę stwierdzić, co jej jest. Coraz bardziej myślę, że…już nie da się jej wyleczyć — mruknęło, patrząc na siostrę poważnym, ale zarazem przygnębionym wzrokiem. — Dlatego… Czy moglibyśmy się dogadać? Zawsze miałam dużo pytań, których kiedyś bałom się zadać. Masz partnera? Jakie są twoje kocięta? Jak szły ci treningi? — zaczęło, nerwowo grzebiąc łapką w ziemi. — Chciałom też dużo ci opowiedzieć. Że tak naprawdę nigdy nie byłobym w stanie przyłożyć łapy do śmierci przywódczyni i jej zastępczyni. Że ta sytuacja, choć dla mnie dosyć traumatyczna…tak naprawdę dużo zmieniła w moim życiu. Och! I czy zdążyłaś poznać moje kociaki? Nazywają się Cykoria i Aksamitka. Są przeurocze — miauczało, patrząc tylko ostrożnie na pyszczek siostry. Bało się, że Brukselka nie będzie chciała się pogodzić. Co wtedy? Zostanie kompletnie samo. — Brukselko… Przepraszam. Naprawdę nie chcę mieć wroga we własnej…siostrze — spojrzało na nią z niewielkim uśmiechem.
<Brukselko? Byłobym wdzięczne, gdybym mógł nie być twoim wrogiem>
Wyleczeni: Pszczeli Rój (Pszczela Łapa)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz