TW: problemy z jedzeniem
Po mianowaniu na ucznia
Wszystko na tym świecie ma swoje miejsce i tak zapewne zostanie, dopóki słońce się pod sobą nie zapadnie. Bowiem każdego poranka pojawia się światło, a każdej nocy ciemność. Każdy krok zostawia ślady czy to na piasku, czy na śniegu. Trawa zawsze rośnie po deszczu, a deszcz pada, gdy chmury robią się za ciężkie. Drzewa zawsze rosną w górę, a korzenie w dół. Tam, gdzie pojawia się rzeka, będzie ryba. Tam, gdzie kamień — chwast i mech. Wszędzie gdzie ziemia była miękka — był lis lub borsuk, ich nory wykopane na brzegach lasów. Pora nagich liści przychodziła i odchodziła, nowe liście zastępując szare smutne gałęzie.
Mysz rodziła się i umierała. Jak kot. Jak Kurka. Ten sam Kurka, który spoglądał właśnie na swoje łapy. Ciemna noc dawno pochłonęła gałęzie drzew, które zarumieniły się już świeżymi liśćmi. Młody kocurek wysuwał i chował swoje pazury, pozwalając swoim przednim kończynom wisieć swobodnie tyle lisich pysków nad ziemią. Trawa w dole błyszczała świeżą rosą w mdłym blasku księżyca.
Kurka był uczniem tylko parę uderzeń swojego serca. Ledwie godziny wcześniej Sówka spoglądała na niego i jego brata i z uśmiechem nadawała im to miano. Kurka jednak nie czuł się ani gotowy, ani chętny do spania z dala od żłobka. Tam w środku było cieplej. Tam była Kajzerka i jego przyjaciel Guziczek. Tu w górze wiał tylko wiatr, który uporczywie wpychał Kurce jego własne futro do nosa. Kociak poprawiał je nieustannie, jednak niewiele mu to dawało. Zawinięty we własny ogon wisiał tak w legowisku uczniów.
Wysokość nie sprawiała Kurce problemu. To emocje nie dawały mu spać. Do tej pory był podekscytowany. Wizja zostania zwiadowcą jak jego tato była naprawdę kusząca. Teraz, jednak kiedy stał oko w oko z szansą, stania się tym, czego tak pragnął, sierść na jego karku stroszyła się ze stresu. Nie był pewien na ile, był gotowy zmierzyć się z treningiem i walką.
Noc milczała na swój własny, pokręcony sposób. W oddali huczała sowa. Wiatr targał gałęziami i bawił się w liściach. Coś skrobało w ziemi. Inni uczniowie chrapali lub obracali się na swoich miejscach. Nawet ich ciche oddechy były jak uporczywy akompaniament, który grał specjalnie dla Kurki. I Kurka próbował go słuchać, jakby to miało pomóc mu zasnąć. Łapał się dźwięków wokoło jak koła ratunkowego. Tkwił w nich jak w mantrze, że wszystko będzie dobrze. I nadal bezmyślnie patrzył na własne pazury, znikające i pojawiające się na zawołanie. Uporczywie też ignorował tę bolesną kulkę stresu zebraną w jego gardle.
Jeżyna zastała go już na ziemi, gdzie mył swoje potargane futro. Noc nie dała mu za wiele spokoju. Kurka spojrzał na swoją mentorkę zmęczonymi oczami i uśmiechnął się do niej szeroko.
— Gotowy? — zapytała. Kurka pokiwał głową. Stres nadal zżerał go od środka do tego stopnia, że podekscytowanie nie było w stanie się przebić. — To chodźmy!
I poszli. Poszli jeszcze zanim Borowik ześlizgnął się z drzewa. Zanim Guziczek wstał. Poszli o świcie.
Pierwszy trening był prosty. Kurka musiał zapoznać się z terenami Owocowego Lasu. Obejrzał z dala Grotę Strachu i nawet przestraszył się, kiedy Jeżyna opowiedziała mu o duchach i chwyciła go za ramiona, kiedy nie patrzył. Potem przeszli przez Owocowy Lasek. Tutaj drzewa zaczynały już zielenieć na dobre. Znaki nowego, świeżego życia objawiały się wszędzie i każdemu. Zielone listki, miękka trawa, małe kwiatki rozsypane po ziemi. Kurka przyglądał się temu wszystkiemu i zrobiło mu się trochę lepiej. To miejsce zdawało mu się być trochę znajome. Szybko jednak musiał podążyć za energiczną Jeżyną, która śmiała się w najlepsze i co chwilę opowiadała mu ciekawostki na temat tego miejsca. Jego miejsca.
Kiedy wrócili do obozu, słońce chyliło się ku zachodowi. Kurka był zmęczony i głodny, ale zadowolony. Stres w jego trzewiach został złagodzony. Jednak noc dalej nie dawała mu spokoju.
════ ⋆★⋆ ════
— To jest… dąb? — Kurka spojrzał na Jeżynę, która siedziała obok niego na gałęzi. Kurka od jakiegoś czasu grzecznie uczył się wspinać i skakać między liśćmi. Jednak rodzaje drzew dalej zdawały się być ciężkim tematem dla młodego kota.
— Nie. To jest lipa. — Kotka zamachała niecierpliwie ogonem. — Popatrz na liście. W późniejszym czasie będą też ziarenka z małymi lotkami. A przed tym bardzo dużo drobnych kwiatków.
— Ach. Lipa. Okej. — Kurka sięgnął łapą po jeden z listków. Był on jeszcze maleńki, młody i niedoświadczony — zupełnie jak Kurka.
— Tak. Dąb jest tam! Chodź! — Jeżyna skoczyła na kolejną gałąź. Kotka była pewna siebie, miła i wiecznie uśmiechnięta. Po drzewach kroczyła jak wiewiórka, z gracją i zwinnością, o jakiej Kurka mógł tylko pomarzyć. Przynajmniej na ten moment.
Kociak skoczył za nią, jego łapy niezgrabnie wbijały w korę pazury, aby uchronić się przed upadkiem. Kotka nie czekała na niego długo, zaraz znajdując sobie miejsce na kolejnych i kolejnych odnogach drzewa. A Kurka mógł tylko spoglądać z zazdrością i podziwem. Jego trzewia natomiast znowu robiły się ciężkie. Kotek też chciał być tak zwinny, tak zgrabny, jednak niewiele mógł. ”Trening czyni mistrza” — niektórzy tak mówią, aby dodać sobie ducha, ale Kurce to nie pomagało. Gdzieś tam w zakamarkach jego umysłu zawsze był ten głos, który mówił mu, że nie da rady, że żaden z niego mistrz. Żaden trening mu nie pomoże. I ten głos odbijał się echem w pustej głowie Kurki każdej nocy, zasiewając ziarno niepewności i beznadziei. Wątpliwości co do samego siebie zjadały kociaka od środka, a on nie wiedział co z nimi zrobić.
— Idziesz? — Jeżyna machnęła na niego łapą.
— Idę!!!
════ ⋆★⋆ ════
Każda noc zdawała się być zbędnie długa dla Kurki. Czasem udawało mu się zamknąć oczy na dłużej niż parę uderzeń serca. Z każdym dniem treningi stawały się trochę cięższe. Kurka był zwyczajnie zmęczony, często niezdolny do skupienia się na dłuższe chwile. Ale kocur próbował i próbował, ile mógł. Z jakiegoś powodu czuł w sercu, że nie mógł polec. Jeszcze nie. Nie wybaczyłby tego sobie.
— A to? — Jeżyna nastawiła uszu. Kurka poczynił tak samo.
— Sójka — odpowiedział kotek. Właśnie siedzieli na gałęzi starego dębu w Dębowej Ostoi i słuchali lasu. Kurka podobno musiał się tego nauczyć, aby zostać zwiadowcą. Aczkolwiek kotek i jego nieprzespane noce spędzone na słuchaniu sów i wiatru szepczącego w liściach, poranki, które wyły śpiewem rudzików i drozdów. Kurka dobrze znał głos lasu.
— Dobrze! — Jeżyna machnęła ogonem, wyraźnie zadowolona i z wyników Kurki i z siebie. — Bardzo dobrze słuchasz. Aczkolwiek nadal musimy popracować nad tą gracją skakania po drzewach, a raczej jej brakiem. Ale na dzisiaj koniec! — Kotka zamruczała i zgrabnie zeszła z drzewa. Kurka tylko zmarszczył nos i skoczył. Nie siedzieli bardzo wysoko, więc jego upadek nie był bolesny. Jego łapy uderzyły o ziemię z cichym jęknięciem w stawach. Jeżyna spojrzała na niego nieco krzywo.
— Chyba schodzenie też musimy przerobić ponownie — skomentowała i ruszyła do obozu. Kurka tylko westchnął i usiadł na zimnej trawie.
— Ja chyba na razie zostanę na chwilę. — Kurka zawołał do swojej mentorki.
— Dobrze. Ale wróć przed zachodem! — odparła do niego i zniknęła w zaroślach.
Kurka został sam. Tylko on, drzewa i wiatr. Kotek odetchnął ciężko. Ponownie tego dnia poczuł, jak jego zmęczenie przyciska go do ziemi, jak jego oczy się kleją. Jednak walczył z tym na tyle, ile mógł. Najprościej było wybrać się na spacer. W ten sposób właśnie Kurka znalazł się na Śmietnisku. Ten Cmentarz Potworów śmierdział z daleka, zabijając zapachy wiosny, które teraz rządziły w lesie. Ogromne góry śmieci porzuconych przez dwunożnych patrzyły na niego, jakby chciały go pożreć. Kurka podkulił ogon i ruszył dalej. Jednak nie udał się w kierunku domu, nie. Jego ciekawość doprowadziła go do samej granicy, gdzie ścieżka dwunożnych ciągnęła się, jak daleko oko sięgało. Szara pokrywa zasłaniała trawę i delikatnie oddawała ciepło słońca, które grzało dość przyjemnie tego dnia. Krzaki wokół były przycięte nisko na, tyle że Kurka miał problem znaleźć dobre miejsce, aby się schować. Kotkowi udało się znaleźć mały dołek i przysiąść na brzegu tego dziwnego zjawiska. Jeżyna opowiadała mu, że to miejsce, gdzie potwory pędzą na złamanie karku. I Kurka był tego świadkiem właśnie teraz. Jeden z tych wielkich potworów przejechał po ścieżce. Futro Kurki zmierzwiło się od powiewu wiatru, jaki został po monstrum. Kotek poczuł własny puls w gardle i tylko przycisnął ciało mocniej do zimnej ziemi. Kurka był bojaźliwy. Zawsze spoglądał w niebo z niepewnością czy to na pewno się na niego nie napadnie w dowolnym momencie. Bał się głośnych dźwięków. W pewnym sensie bał się własnego cienia, ale jednak znajdował w sobie tę iskrę, aby pójść na długi spacer pod otwartym niebem, aby oglądać chmury płynące po spokojnym niebie, aby siedzieć przy ścieżce potworów i spoglądać na nie wielkimi, przestraszonymi, acz ciekawskimi oczkami.
Właśnie teraz, w tym momencie kociak musiał siłą swojej słabej woli uspokoić urywany oddech i serce próbuje wyrwać się z jego piersi. Może to był błąd, żeby tu przychodzić. Jeden wielki błąd, za który Kurka teraz płacił swoim zdrowiem. Ale z drugiej strony w głowie kocurka było pytanie o to, co jest za tą ścieżką. Co tam się czai? Co tam tkwi? I może Kurka miał na tyle odwagi, aby podejść tak blisko do tego dwunożnego wynalazku, ale przejście na drugą stronę przekręcało jego żołądek w kłębek.
Kurka odszedł od tego miejsca, kiedy tylko trochę się uspokoił. Jego sierść nadal była napuszona na karku, uszy postawione na baczność a ogon zawieszony nisko, ale jego ciekawość była odrobinę zaspokojona. Wracając do obozu, Kurka zahaczył jeszcze o Rozlewisko. Od jakiegoś czasu ciocia Kajzerka uczyła go jak pływać i szło mu to całkiem dobrze. Kociak odkrył dość szybko, że bardzo uwielbia kąpiele i pływanie. Przechodząc po mokrym gruncie, obok tej wysokiej trawy Kurka uspokoił się już całkowicie. Przejście przez to bagno nie było proste, ale nie było też bardzo trudne, o ile uważało się, gdzie się idzie. Kurka szybko przebrnął przez błotnisty teren i opłukał łapy w rzece, zanim wskoczył na wielki konar, który służył za jedyny most na drugą stronę. Stary spróchniały konar był znacznie cięższym zadaniem dla Kurki niż błotniste bagno. Śliska powierzchnia sprawiała, że kociak wątpił w swoje łapy i wahał się przed postawieniem następnego kroku. Jego mentorka mówiła mu już, że musi popracować trochę nad odwagą, ale jak, kiedy wszystko wokół go ciągle przytłacza?
— Wolałbym przepłynąć tę rzekę. — Kurka mruknął pod nosem, kiedy drzewo zaskrzypiało pod jego marną wagą. Jego słowa były szczere, a jednak na razie pozostawały tylko marzeniem. Kociak nie pływał jeszcze na tyle dobrze. Ciocia Kajzerka mówiła mu, że nie jest źle, jeszcze troszkę i może sam ćwiczyć, więc na razie nie wchodził sam do wody. Dobrze wiedział, jak łatwo jest się utopić. Tylko raz nabrał wody w złą dziurkę… Raz. I do tej pory czasem nawiedza go to w snach. Aczkolwiek pływanie to jedyna zajęcie, którego Kurka nie chciał porzucać za nic. Coś wołało go do wody, a on nie opierał się temu wołaniu. Kociak zeskoczył z buka prosto w miękką trawę na drugiej stronie rzeki i ruszył przed siebie. Chciał odwrócić się i pójść w kierunku obozu, w końcu zachód wcale nie był już tak daleko, ale jakoś nie chciał spędzać kolejnego momentu swojego życia akurat tam. Czasem czuł się przytłoczony wszystkim wokoło. Tyle kotów, tyle zapachów. I tak — one unosiły się i tutaj. To naturalne, w końcu koty z Owocowego Lasu, żyją w Owocowym Lesie! To żadna filozofia, a jednak poza obozem Kurka czuł się dzisiaj trochę lepiej. Jakby zmęczenie go tak nie przytłaczało. Chociaż to zapewne wina spotkania potworem.
════ ⋆★⋆ ════
Kurka zamknął oczy. Ta noc była wyjątkowo cicha. Gdzieś niedaleko jego brat zamruczał we śnie. Coś o swoim mentorze i coś o śniadaniu. Kurka mógł tylko posłać mu zmęczone spojrzenie. I tak był za daleko, żeby sprzedać mu kopniaka. Kurka bowiem wybrał sobie swoja ulubioną gałązkę na tym wielkim kasztanowcu. Była ona krótka, ale pewna, daleko od innych i w miarę nisko. Tutaj Kurka utkał sobie swoje gniazdko, które składało się… właściwie z niczego. No dobra. Miał trochę mchu pod głowę. Starczało mu, zwłaszcza że większość nocy i tak siedział i patrzył w nicość. Tej nocy jednak kociak spadł na ziemię, wszystkie cztery łapy uderzając o ziemię jak kamienie w wodę. Ten upadek mało nie wybił całego powietrza z płuc kociaka. Jeżyna miała rację, przydałoby się popracować nad schodzeniem z drzew, które nie wiąże się z potencjalnym łamaniem swoich kości. Kurka otrzepał się i polizał napuszone na piersi futro. To jak zwykle uczepiło się jego języka, ciągnąc się z nim uporczywie. To było największe przekleństwo posiadania długiego futra, przynajmniej dla Kurki.
Kociak odetchnął. Jego łapy poprowadziły go do legowiska stróży. Jego krok był ostrożny. Kotek nie chciał nikogo obudzić, a jednocześnie czuł palącą potrzebę bliskości z tatą. Kociak przyczaił się przy wejściu, jego uszy nasłuchując uważnie. Śpiące ciało Orzeszka leżało niedaleko wejścia, więc Kurka zwolnił tempa przekradania się dalej. Oddech zadrżał mu w piersi, kiedy czarny kot poprawił swoje łapy we śnie. Kawałek dalej Miodunka chrapała w najlepsze, zagłuszając to uporczywe bicie Kurkowego serca. W kącie leżał Cień, jego ciało w bezruchu. Widocznie spał na tyle głęboko, aby nie słyszeć, jak Kurka popycha nosem swojego tatę. Puma otworzył oko zaskoczony i zdawało się, że miał się pytać Kurki, co on robi u niego w środku nocy, ale kociak nie słuchał. Ułożył się blisko taty, wtulił w jego futro i zamknął oczy.
Miodunka chrapała, Orzeszek mruczał, wiatr wył na zewnątrz i ta parszywa sowa nadal oświadczała światu, że jest już noc. Ale w objęciach taty było lepiej. Puma odetchnął ciężko i przesunął językiem po czuprynie Kurki. Kociak tylko zamruczał, jego świadomość wyrywała mu się spod kontroli. I tak zasnął. W miejscu, w którym wszystkie nerwy w końcu opuściły jego mięśnie.
════ ⋆★⋆ ════
— Tyłek nadal trzymasz za wysoko. — Jeżyna mruknęła. Korygowała go już chyba trzeci raz. Kurka odetchnął i obniżył tyłek, jak mu kazano. Postawa łowiecka nie była jego mocną stroną. I dobrze, może udało mu się złapać okazjonalną mysz, ale nie był w tym zbyt porządny. Często były to zdobycze, które miały pecha. Mysz, która zaplątała się między runem, taka, która była już poturbowana i jedna jeszcze… Jedna jedyna, którą Kurka upolował sam. Zaczaił się, przysiadł, skoczył. Była jego i tylko jego. Szkoda, że była ewidentnie głucha, gdyż Jeżyna skomentowała, że Kurka stąpał jak potwór, kiedy polował. Kociak tylko odetchnął ciężko. Jego mentorka była widocznie poirytowana i niecierpliwa z powodu braku jego postępów.
— Robimy to już cały dzień… — Kurka odetchnął.
—Trening czyni mistrza! — Jeżyna tylko klapnęła na niego zębami. Kurka rzucił jej niezadowolone spojrzenie, ale ponownie przyjął pozycję łowiecką i zaczął się skradać. — Tyłek! — upomniała go kota. Znowu… Ile można powtarzać ten sam błąd!!! Kurka był sfrustrowany samym sobą! Po chwili przychylania łba do ziemi Kurka usłyszał, jak Jeżyna wzdycha ciężko.
— Może masz rację. Zrobimy coś innego! — oznajmiła. Kurka podniósł na nią oczy, sadzając tyłek na ziemi, co by nie musieć już go unosić w górze.
— Czyli co? — Kotka zamyśliła się na to pytanie. Ściągnęła brwi, wbiła wzrok w niebo — tego typu zamyślenie.
— Co ty na to, aby zobaczyć drogę? — zaproponowała w końcu.
— Już ją widziałem. I potwora też — przyznał Kurka. Jeżyna podniosła brwi. — Nie wchodziłem tam, przyrzekam! Byłem po prostu niedaleko na ostatnim spacerze niedaleko śmietniska — tłumaczył się.
— Ach! Rozumiem. Dobrze, że się mnie słuchasz. — Poklepała go po głowie. — Co nie znaczy, że nie możemy omówić jak przez nią przejść.
— Będziemy przechodzić przez ścieżkę potworów?! — Kurka zjeżył się na samą myśl.
— O nie! Jeszcze nie! To się ćwiczy znacznie później. Zwłaszcza że twój tyłek nadal jest w górze przy polowaniu, a twoje schodzenie z drzew to bardziej upadki, niż rzeczywiście schodzenie. Opowiem Ci, jak to robimy. I może dorzucę parę historii o wypadkach — wyjaśniła. Kurka skrzywił się nieco na ostatnie słowa. — Nie krzyw się tak. Musisz dobrze poznać zagrożenia naszych terenów! — dodała. Kurka tylko pokiwał łebkiem. Jego mentorka wiedziała przecież lepiej. Znacznie lepiej.
════ ⋆★⋆ ════
Kurka schudł. To było widać z daleka. Przekładał swoją mysz łapą przez jakiś czas, zanim wziął jej gryza. Spanie, jedzenie — to wszystko przychodziło mu ostatnio bardzo ciężko. A do tego był taki zmęczony i powłóczył nogami, ale nadal stara się wkładać całe swoje małe serce w treningi. Nocami nasłuchiwał lasu, za dnia skakał po drzewach, jego łapy były coraz zgrabniejsze. Pomimo niedospania radził sobie całkiem nieźle. Nawet Jeżyna go pochwaliła. To dobrze… prawda?
— Myślisz kiedyś o tym, jak by to było, gdybyśmy nigdy nie trafili do Owocowego Lasu? — Kurka mruknął cichutko. Jego brat przysypiał już, wcale nie tak daleko od niego. To była jedna z tych nocy, kiedy zmęczenie przyciskało Kurkę do ziemi, a mimo to umysł szarżował jak rozwścieczony borsuk.
— Nie. Tu jest mi dobrze. — Kocur machnął ogonem. Jego zielone oczy mignęły w świetle księżyca. — Tobie nie?
— Dobrze jest. Świetnie… Tylko. Czasem się zastanawiam, kim byśmy byli, gdyby mama nas… nie przekazała dalej — westchnął.
— Ona nas po prostu porzuciła. Może i dobrze. Tu jest lepiej. A teraz idź spać. – Borowik pacnął go łapą po grzywce. Kurka mógł tylko odetchnąć i wstać ze swojego miejsca. Jego gałązka była niżej i zadawała się go wołać do snu. Jednak coś w kościach kociaka mówiło mu, że tam i tak nie zaśnie. Jego oczy podążyły w kierunku wejścia do krzaka stróżów, ale szybko wróciły do obserwowania łap. Kurka przymknął oczy, siedząc tak w bezruchu jeszcze chwilę. Gdzieś w oddali na wietrze zahuczała sowa, jej skrzydła bezgłośne, a oczy wbite w kolejną ofiarę. I Kurka mógł tylko słuchać, jak już całkiem niedaleko mysz wydaje z siebie ostatni okrzyk życia. I potem cisza. Relatywna cisza, gdyż wokół niego spadło sporo innych kotów. Borowik był zwinięty w kulkę, jego sen już głęboki i wygodny, kompletnie nieskalany myślą, czy zmartwieniem. Kot nawet nie zadrżał, kiedy Kurka przekroczył obok niego. Fruczak uniosło tylko jedno oko, niedbale, jakby nie chcąc przerywać swojego odpoczynku. I tak szybko, jak pomarańczowe źrenice błysnęły w świetle księżyca, tak szybko zniknęły. Jaśminowiec cichutko chrapała pod nosem, jej pręgowane ciałko rozłożone na jednej z gałęzi. Gąseczka właśnie przewróciła się na drugi bok i nakryła tylne łapki swoim ogonkiem. Kurka zamarł na chwilę. Nie chciał jej przebudzić do końca. Zaraz obok niej spało Czajka głośno, acz spokojne. Wiatr zawył pomiędzy drzewami. Kurka odetchnął ciężko, acz cicho. Jego ramiona spięły się, kiedy przeskoczył z gałęzi na gałąź i już nie rozluźniły się. Kociak wbił wzrok w horyzont. Niebo było ciemne, pokryte gwiazdami ułożonymi w milczące konstelacje. Księżyc zaglądał na niego i obserwował każdy ruch biednego kotka. Był już blisko pełni, tak blisko, że zaczynał błyszczeć żółtymi barwami, a nie srebrnym połyskiem nocy. Kurka zamknął oczy i skupił się na delikatnym wietrze muskającym jego zakręcone wąsy. Siedział tak chwilę, skupiony na sobie i tylko sobie, kiedy czyjś nos przetarł po jego boku. Kurka zjeżył się i przez chwilę myślał, że spadnie. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Guziczek usiadł obok niego, stara gałąź zaskrzypiała nieco pod ich ciężarem. Młodszy kocur spojrzał na zielonookiego i Kurka musiał podnieść oczy, aby spojrzeć na niego. Guziczek był młodszy i już był od niego nieco większy. Wyrósł jak grzyb po deszczu. Jego futro było niego zmierzwione, a brązowe oczka zaspane.
— Nie śpisz? — zapytał, jakby było o co pytać.
— Właśnie… się zabierałem do snu. Szukałem… miejsca. — Kurka nie był dobry w kłamaniu. Bądźmy szczerzy, za bardzo się wahał, za wiele myśli i strachu zbierało się w jego sercu. Jego sierść na ogonie jeżyła się nieco i Guziczek dobrze o tym wiedział. I tam właśnie spoglądał. Kurka szybko zwinął swój ogon do siebie, jednak było na to za późno. Guziczek odetchnął cichutko i ściągnął Kurkę łapą do leżenia.
— Idziemy spać — miauknął i wyłożył głowę na plecach Kurki. Jego półdługie futro zlało się z liliową masą, jaka pokrywała Kurkę. Kot mógł tylko rozluźnić nieco mięśnie i położyć się wygodniej. Jego głowa wylądowała na łapkach, a Guziczkowy ogon na jego boku. Sen jednak zwlekał. Jego przyjaciel zasnął, jego oddech spokojny, jego łapa przerzucona przez ciało Kurki. A Kurka patrzył się w nicość. I nicość patrzyła się na niego. I w końcu sen go pochłonął, czarna pustka. Nic. Żadnych snów, żadnego zapachu, który krążył w jego pamięci. Tylko ciepło drugiego ciała i spokojny wiatr.
Kurka zeskoczył z drzewa. Ćwiczenia z Czerwcem, własne wysiłki i pomoc od Jeżyny opłaciły się bardzo. W końcu nie spadał na cztery łapy lub na szyję za każdym razem, kiedy schodził z drzewa.
— Dobrze ci idzie. — Jeżyna wylądowała obok niego. — Wspinasz się po drzewach jak prawdziwy zwiadowca. — Poklepała go po ramieniu.
— Dziękuję. — Kurka uśmiechnął się.
— Dobra. Dzisiaj jeszcze poćwiczymy robienie legowiska na drzewie. Twoje ostatnie było dobre, ale możemy poprawić trochę strukturę! — przydała. Kurka pokiwał głową i od razu schylił się do ziemi, aby odszukać parę dobrych gałązek na start.
Po zebraniu materiałów Kurka zaczął targać je na drzewo i budować. Jeżyna tylko spoglądała na jego starania. Liście, gałązki, mech — wszystko, czego Kurka niekoniecznie potrzebował. Śnieg i deszcz nie przeszkadzały mu za bardzo, chociaż wiedział, że może się przeziębić od mokrego futra. Jednak ciężar, który zapewniało mokre futro, był przyjemny. Może dlatego tak dobrze Kurce spało się przytulonym do innych kotów. Ale… nie mógł ciągle polegać na innych, aby zaspokoić tę parszywą potrzebę.
— Proszę. — Kurka położył ostatnią gałązkę i dumnie wypiął pierś.
— Bardzo dobrze. Poprawiło się od poprzedniego razu! — Jeżyna uśmiechnęła się do niego. — Na pewno nie napada na ciebie śnieg!
— Na pewno! — Kurka miauknął.
— Dobra. Wracajmy! — Jeżyna zeszła z drzewa, a Kurka za nią.
— Ja dzisiaj zostaję — miauknął uczeń. Kotka tylko spojrzała na niego z uniesioną brwią. — Kajzerka ma mnie dalej uczyć, jak się pływa.
— Ach. Rozumiem. — Jeżyna uśmiechnęła się do niego i zaraz zniknęła w niskich zaroślach dębowego lasu. Kurka przysiadł sobie na chwilę. Czekało go jeszcze tyle do zrobienia tego dnia i był trochę głodny. Powinien wrócić się do obozu, zjeść i pływać, ale… nie chciał. Nie czuł takiej potrzeby. Zje wieczorem! To tylko jedna lekcja pływania. A nóż wyłowi jakąś rybę i będzie miał się czym pochwalić!
════ ⋆★⋆ ════
Kajzerka była doskonałą nauczycielką i jeszcze lepszą ciocią. Była dla niego cierpliwa i miła. I Kurka kochał ją na swój własny sposób, w końcu spędził z nią wiele swojego dzieciństwa, kiedy kotka miała swoje własne dzieci.
— Przebieraj tymi łapkami porządnie! — mruknęła na niego. Woda zalewała jego futro, jego łapy przedzierały się przez jej fale z trudnością. Nie szkodzi. Pływanie sprawiało mu wiele przyjemności, a Kajzerka obserwowała go uważnie.
W końcu trening pływania się skończył. Przemoknięty Kurka wyszedł z wody i otrzepał się porządnie. Kropelki spływały z niego w trawę z każdego miejsca jego ciała.
— Coraz lepiej Ci idzie Kurko. Jeszcze chwila, a będziesz pływać lepiej ode mnie! — Kajzerka usiadła obok niego i uśmiechnęła się szeroko. Kurka mógł tylko odwzajemnić ten uśmiech, pomimo zmęczenia wdzierającego się do jego kości.
— Dziękuję ciociu. Bez ciebie w ogóle nie umiałbym pływać! — przyznał i otarł się delikatnie o jej suche futro w ramach okazania wdzięczności. Kotka poklepała go po głowie w odpowiedzi.
— Dobrze już dobrze. Wracajmy do obozu.
════ ⋆★⋆ ════
Kurka był wyczerpany po całym dniu treningu, polowań i skakania po drzewach. Marzył tylko i wyłącznie o położeniu się na swojej gałęzi i zamknięciu oczu w bezsensownym oczekiwaniu na sen. A jednak jego ciało wołało o to od wielu godzin. Parę dni temu wyłowił rybę z wody przy treningu z Kajzerką. Wszyscy byli dumni — przynajmniej tak mu mówili. Potem upolował zająca — Jeżyna mało nie wybuchła z radości, bo “w końcu zaczyna trzymać dobrą posturę”. I za każdym razem, targał się z powrotem do obozu na zmęczonych łapach z czymś w pysku. Porzucał to na stosie zwierzyny i odchodził. Spało mu się lepiej na pusty żołądek, a jadł rano przecież! To… wystarczająco.
— Kurko… — Cichy głos zatrzymał jego kroki. Kot uniósł głowę, aby spojrzeć na medyczkę. — Zjedz coś… wyglądasz marnie.
Nieśmiała kotka zniknęła z powrotem w swoim królestwie. Kurka zamrugał i chwilę stał w bezruchu. Naprawdę wyglądał marnie? Jego oczy spojrzały na jego łapy, które trzęsły się delikatnie. Prawdopodobnie ze zmęczenia — tak sobie mówił. I czuł się dobrze! Może trochę wyczerpany, bo noce mu nie służyły, a treningi męczyły jego niedospane ciało. Czasem, kiedy kładł się z bratem albo z Guziczkiem to spał dobrze. I to wystarczało. Jadł… czasem dwa razy dziennie, czasem raz. To też było okej. Dawał radę!
— Ma rację. — Głos jego ojca Czernidłaka przebił się przez jego pędzące myśli.
— Co? — Kurka spojrzał na niego wielkimi oczętami. Kot górował nad nim i spoglądał na niego ze zmartwieniem w oczach.
— Zjedz coś. Schudłeś w oczach, wyglądasz, jakbyś miał zaraz paść na ziemię. — Kot podszedł bliżej i trącił go nosem. — No dawaj! Idziemy zjeść kolację!
— No… No dobrze. — Kurka nie mógł odmówić tacie, chociaż jego żołądek ściskał się na samą myśl o myszy. Kurka przysiadł przy stercie martwych zwierząt i skrzywił się. Co powinien wziąć? Jego ojciec już schylił się i wydobył z niej sporą myszkę. Kurka poszedł w jego kroki i wygrzebał małego ptaszka. Pióra mu wcale nie przeszkadzały.
— No chodź. Zjemy gdzieś na boku. — Czernidłak machnął na niego ogonem i przeszedł pod zupełnie inne drzewo, z dala od domu medyka, z dala od ciekawskich oczu wbijających się w futro Kurki. W końcu Kurka jadł rano. Jeszcze ktoś pomyśli, że jest obżartuchem! To była myśl, która zaskoczyła Kurkę. Kto by tak w ogóle pomyślał? Skąd u niego takie wątpliwości.
— Okej. Smacznego! — Czernidłak usiadł i zaczął jeść. Kurka usiadł obok i spojrzał na ojca wielkimi oczkami. I schylił głowę. Modraszka leżała przed nim i śmiała się z niego. Jaki to w końcu problem zjeść takiego małego ptaszka? Ale Kurka miał problem. Jego szczęka zacisnęła się i nie chciała otworzyć. Kotek czuł, jak jego mięśnie spinają się i żołądek przewraca nieprzyjemnie. Ale wziął głęboki oddech i schylił głowę. Jego zęby wbiły się w ptaka i wyszarpały spory kawałek. Kurka nawet porządnie nie przeżuł. Połknął ten kawałek w całości. I kolejny. I kolejny. Aż cały ptak nie był w jego żołądku.
— Ach. Dobry posiłek po treningu co? Pewnie dodał Ci trochę siły! — Czernidłak uśmiechnął się do niego.
— Tak. To… To był dobry pomysł. — Kurka szepnął. Jego ogon zjeżył się, ale ojciec zdawał się nie zauważać tego małego szczegółu. Bo w końcu żołądek Kurki zdawał się z nim nie zgadzać, bardzo intensywnie. Kurka uśmiechnął się szeroko. — Chyba jeszcze przejdę się na spacer przed snem. Ruch… poprawia mi… humor! — Mogło się zdawać, że Kurka jest zwyczajnie nieśmiały. A wszystko tylko po to, aby nie przyznawać się do swoich problemów — nawet przed samym sobą. Przecież on nie miał problemu innego niż zaśnięcie! No i może regularne jedzenie, ale to dało się… naprawić.
Kurka wyszedł poza tereny obozu i przysiadł sobie pod jednym z krzaków. Pochylił się nieco, kiedy jego żołądek zawył nieprzyjemnie. Czuł się, jakby zaraz miał oddać światu to, co przed chwilą zjadł. Może nie będzie tak źle. Kurka skulił się pod tym krzakiem, zakładając ogon prawie na głowę, aby odciąć resztki słońca otaczające las. Kot musiał wziąć parę głębszych oddechów, aby się uspokoić. I kiedy tak leżał i cierpiał z jakiegoś nieznanego mu powodu, w końcu dopadło go zmęczenie. Wyczerpany po treningu, braku snu i marnej kolacji, która kopała go w brzuch, zamknął oczy i zasnął. Pod krzakiem, może nie daleko od obozu, ale jednak poza nim.
— Tu jesteś… — Znajomy głos przebił się przez tę marną warstwę snu, jaka go nakryła. Kurka uchylił oczy i zajrzał na Jeżynę, która spoglądała na niego zmartwiona.
— Tu jestem — potwierdził, nie wstając, nie poruszając się.
— Już noc. Nie wróciłeś do obozu Kurko. Sporo z nas się martwi. Może jesteś coraz zgrabniejszy w walce, ale nadal jesteś uczniem! — warknęła. Jej gniew miał sens, wszystkie podstawy i powody, ale Kurka był tak zmęczony, że mógł tylko pokiwać głową i spuścić oczy.
— Przepraszam, ten trening mnie tak zmęczył, że zasnąłem, gdzie stałem — przyznał i podniósł tyłek z ziemi. Jego łapy były jak z ołowiu. Ledwo trzymały jego wagę, jeszcze pogrążone we śnie.
— No dobrze. Wracajmy, szybko! Przynajmniej nie byłeś nigdzie daleko. — Jeżyna pocieszyła chyba tylko siebie tymi słowami. Kurka nie był zbyt zadowolony.
════ ⋆★⋆ ════
— To jest klon. — Kurka miauknął.
— A to? — Jeżyna uniosła łapę ponownie.
— Brzoza.
— Tam.
— Buk
— Tam?
— Wierzba
— Dobrze. Właściwie to masz spełnione w całości. Doszlifować musimy jeszcze polowanie i walkę. — Kocica stwierdziła, ale była wyraźnie zadowolona. Czy z siebie, czy z Kurki, czy z obu — Kurka nie dbał o to. Był koszmarnie zmęczony, ale uśmiechał się. Uśmiechał się i udawał, że wszystko jest dobrze, pomimo że rozsypywał się od środka. Powoli, kawałek po kawałku.
— Powalczmy więc!
— Okej! — Kurka zebrał w sobie resztkę energii i zanim Jeżyna zrobiła cokolwiek, kocur już był przed nią w odpowiedniej pozycji. Gdyby chciał, zrobiłby atak z zaskoczenia, ale wolał nie ryzykować.
— Jakiż ty chętny! — Jeżyna uśmiechnęła się i sama przybrała pozycję. Chwilę trenowali, aż Jeżyna nie zatrzymała ich w połowie. Kotka wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się.
— Czas na inny trening! Pamiętasz ten zapach? — zagadnęła. Kurka przysiadł sobie i sam wziął głęboki wdech. Wśród liści, wśród traw, starych tropów myszy i bawiącego się na wietrze zapachu ptaków, Kurka odnalazł zapach, który tylko kojarzył. Musiał sięgnąć daleko w swój umysł, aby odszukać właściciela.
— Lis? — szepnął niepewny.
— Dobrze. Teraz znajdź gdzie. — Jeżyna machnęła na niego łapą. I to akurat nie było trudne. Trop lisa był całkiem niedaleko. Niekoniecznie świeży, ale też niestary.
— Dobrze! — pochwaliła go Jeżyna.
════ ⋆★⋆ ════
Polowanie szło Kurce świetnie. Był z siebie dumny. Jaka droga była za nim i jaka jeszcze przed nim? Kto wie. Ale każda mysz, każdy krok, oddech był inny. Kurka przywarł do ziemi. Jego krok powolny i uważny. Jeżyna spoglądała na niego z gałęzi, jej wzrok uważny. Ale Kurka nie czuł jej obecności, jej superwizji. Był w swoim żywiole, w pewnego rodzaju transie. Nastawił uszu, wsłuchał się. Cichy szelest, delikatny krok i złamana gałązka. Oho! To nie była mysz! Kurka momentalnie przybrał inną pozycję, bardziej stosowną do polowania na zające i wsłuchał się jeszcze bardziej. Szukał pośród dźwięku lasu bicia serca. Najpierw znalazł swoje. Pełne energii i ekscytacji, równomierne, acz szybkie. Potem doszedł do niego szum lasu i oczekujący oddech mentorki. I potem on. Szybki, intensywny dźwięk uderzeń serca. To doprawdy był zając. Cóż za łup! Kurka przybił się do ziemi, jego kroki jeszcze ostrożniejsze, oczy skupione tylko na jednym punkcie. I zbliżył się. Skoczył. Wbił pazurki w swoją ofiarę, zęby w kark. I tylko pisk przebił ciszę. Ptaki zerwały się z najbliższego drzewa, przestraszone nagłym dźwiękiem.
— Dobra robota! Bardzo dobrze zmieniłeś pozycję, szybko! Nic tylko być dumnym! — Jeżyna zeskoczyła na ziemię i dołączyła do Kurki. Kociak spojrzał na nią i uśmiechnął się nieśmiało. Krew na jego zębach skręcała jego żołądek, ale przecież musiał polować. To nic. To nic. Jest okej!
— Zabieramy go do obozu. Trochę jest chudy, ale zając to zając! — Jeżyna poklepała go po plecach.
Kurka był wyczerpany. Walczenie, warczenie, polowanie, wspinaczka. To wszystko wysysało z niego życie kropelka po kropelce. Noc zerkała na jego otwarte oczy poprzez swoje morze gwiazd. Kurka siedział na brzegu legowiska uczniów i spoglądał na swoje łapki. Tego dnia Guziczek namówił go na posiłek i Kurka mało nie popłakał się, jedząc. Mięso smakowało jak żwir. Jego żołądek przewracał się do tej pory na samo wspomnienie. Kurka myślał, że odda wszystko, ale jego ciało tak desperacko potrzebowało energii, że do tego nie dopuściło. Dodatkowo sen nie zawitał do niego od dwóch nocy i Kurka myślał, że zaraz oszaleje. Ten dzień stał się jeszcze gorszy, kiedy jego ukochana ciocia Kajzerka skrzywiła się na jego widok.
— Jak ty marnie wyglądasz! — stwierdziła.
— Ach… To tylko ciężki trening! — pocieszał ją Kurka, ale zdawało się, że nikt mu już nie wierzył. Kurka nie rósł, nie przybierał na wadze, a nawet odwrotnie — tracił ją. Tracił ją szybko. Martwiąco szybko.
— Zjedz coś Kurko! — Jeżyna pchnęła go w kierunku sterty z myszkami. — Jedz! — miauknęła. Wtedy przyszedł Guziczek. I jakoś go zmusili. Dlaczego? Kto ich tam wie. Kurka miał ochotę tylko skulić się na swojej gałązce i pogrążyć się w udawaniu snu. Ale nie mógł. Nie był w stanie.
— Jedz, bo zabiorę cię do medyka! — Jego przyjaciel mu pogroził. No i co? Kurka miałby się nie posłuchać? Zjadł. Teraz jego żołądek mruczał na niego niezadowolony, a jego oczy piekły go niemiłosiernie. Kurka bezmyślnie spoglądał w dół, w ziemię poniżej drzewa. Guziczek leżał niedaleko, tak spokojnie — pewnie też zmęczony po treningu. Kurka mu zazdrościł. Zazdrościł mu wszystkiego. I to tylko dołowało go jeszcze bardziej. Kocur czuł się bezużyteczny. Nie jestem bezużyteczny! Niespełniony. Przecież idzie mi tak dobrze! Bezwartościowy. Przecież Guziczek mnie lubi. Tatusiowie kochają. Nawet Kajzerka i Jeżyna się martwią. Nijaki. E… Może. Kurka westchnął. Westchnął i przymknął oczy. Bezsenność męczyła go niemiłosiernie, ale gdyby tak tylko… gdyby tak mógł przytulić się do tego milusiego futra przyjaciela. Zasnąć otulonym w jego komfortowym zapachu. Nie! Pokręcił głową. Nie możesz. Nie przeszkadzaj Guziczkowi we śnie! Tak. Jakby to o sen chodziło. Kurka zarumienił się. Nie. To chodziło o sen. Na pewno! Kocur otrzepał głowę i odetchnął po raz n-ty tej nocy. I znowu zamknął oczy. I tym razem usnął. Och jakież to błogie, pozwolić swojemu ciału po prostu uderzyć o legowisko i spać.
════ ⋆★⋆ ════
— Spałeś coś w nocy? — Jeżyna spojrzała na niego, krzywiąc się.
— Tak. Prawie całą! — Kurka dumnie wypiął pierś. Jego kłamstwa szły mu coraz lepiej. Nie spał. Nie spał już tak długo. Och… Ale próbował. To się liczy! To się zawsze liczy! Przynajmniej w świecie Kurki.
— No dobra. Chociaż tak marnie wyglądasz…
— Wszyscy mi to ciągle powtarzają! — Kurka zmarszczył nos. — Nie wyglądam tak źle. Może trochę źle śpię, może trochę mniej jem, ale przecież nie głoduję! — Tupnął nogą. Frustrowało go to wszystko. Czy on nie mógł już mieć problemów w spokoju! Nie myśl tak! Dobrze jest mieć kogoś, kto się martwi! To… prawda. — Ale… Dziękuję, że się tak martwicie — dodał po sekundzie.
— Jak my się mamy o ciebie nie martwić, jak nie urosłeś prawie nic od kocięcia Kurko! — Jeżyna mruknęła. — Niewiele jesz, masz wory pod oczami i twoje łapy trzęsą się tak często, że czasem boję się, że spadniesz z drzewa!
— Och! — Kurka podniósł łapy i spojrzał na nie. Rzeczywiście. Jego przednie łapki trzęsły się delikatnie. — Nawet nie zauważyłem! — Kłamstwo uciekło z jego pyszczka, zanim zauważył.
— Naprawdę? — Jeżyna zmarszczyła nos.
— No… tak! Nie przeszkadza mi to w niczym właściwie. — Ciężko mu się chodziło. Łapy miał z ołowiu, trzęsły się, załamywały pod nim. Ale czy przed kimś się przyzna? HA! Dobre! Nie jestem słaby! To nic nie znaczy, niech się trzęsą!!!
— Może dzisiaj nie będziemy robić treningu. — Jeżyna chwyciła jego łapki i położyła je na ziemi.
— Ale…
— Żadnych, ale. Idź odpocząć! — Machnęła na niego łapą. Może miała rację.
— Okej… — Kurka pochylił głowę i powoli odszedł w kierunku legowiska uczniów. Jeżyna na pewno miała rację! Potrzebował trochę snu. W końcu te cienie pojawiające się w rogach jego wizji nie były dobrym znakiem. Te głosy, które wołały do niego zza granicy jego własnych myśli. Zapachy, które nie istnieją. Kurka podszedł do drzewa uczniów i podskoczył. Jego pazurki wbiły się w korę i wtargały go na jedną z niższych gałęzi, gdzie jego głowa zdecydowała, że nie będzie współpracować. Zakręciło mu się w głowie i aż musiał sobie przysiąść na chwilę i odetchnąć.
— Hej Kurka! — Z dołu doszedł do niego głos. Kot zajrzał na to, kto do niego woła.
— Co tam? — Kurka uśmiechnął się do Guziczka.
— Nie masz dzisiaj treningu?
— Jeżyna wysłała mnie, żebym odpoczął.
— Ma rację! Wyglądasz, jakbyś miał paść w każdym momencie! — Guziczek mruknął do niego.
— Wszyscy mi to mówią, ale... Ja czuję się dobrze. — Kurka kłamał. Nie czuł się dobrze. Cienie, które trzymały się boków jego oczu, zachodziły coraz dalej. Oddychanie robiło się coraz cięższe, jakby ktoś przyciskał go do ziemi całym swoim ciałem.
— No nie sądzę! Kiedy ostatnio jadłeś?! — Guziczek, jego najlepszy przyjaciel, znał go tak dobrze. A może po prostu go obserwował. Kurka myślał chwilę, zwłaszcza że myślenie robiło się tak ciężkie. Jakby jakaś mgła wdarła mu się do głowy. — Ale szczerze! — Guziczek nacisnął.
— Wczoraj wieczorem! Jak każdego wieczoru! — Kurka mruknął.
— No nie! Widziałem, że nie! Od razu się położyłeś! — Nie? Kurka był pewien, że zjadł. Przecież… zjadł. Zjadł. Zjadł! Och... Nie. Nie zjadł. Przecież był tak zmęczony. Właśnie… zmęczony.
— Przedwczoraj? — szepnął. Jego łapy robiły się tak ciężkie. — Ja...się chyba… położę… — Jego głos był cichutki. Na, tyle że Guziczek nieźle musiał nadstawiać uszu.
— Położysz? Ale… — I tyle Kurka słyszał, jak jego oczy zamknęły się. Jego uszy zapiszczały i ciemność pochłonęła go w całości. Och jak błogo pójść spać.
Kurka wracał do przytomności bardzo powoli, acz raczej szybko. Uchylił oczy, bo to było najprościej otworzyć. Nic nie słyszał oprócz koszmarnego pisku. Jego głos ugrzązł w jego gardle. Ale widział. Bo cienie ustąpiły trochę, na tyle, żeby Guziczek pojawił się w jego widoku. Kurka uśmiechnął się. Wyglądasz na zmartwionego, Guziczku. Przecież ja tylko śpię! I ciemność pochłonęła go ponownie.
════ ⋆★⋆ ════
Kurka przebudzał się powoli. Najpierw zaczął ponownie widzieć. Jego oczy uchyliły się delikatnie, obraz jeszcze rozmazany. Potem uchylił się pyszczek i dotarły do niego zapachy. Zapach ziół otoczył go jak dziwnie przyjemna kołderka. Kurka zamrugał parę razy, aby rozproszyć to nieprzyjemne uczucie pieczenia. Obraz wyostrzał się mu bardzo powoli, w głowie się kręciło, a razem z głową kręcił się cały świat. I potem pisk w uszach, który mało nie położył go z powrotem w odmęty ciemności.
— Hugh… — jęknął pod nosem i podniósł głowę z posłania. Gdzie on był? Uchylił oczka i rozejrzał się.
— Kurka!— Znany mu głos przebił się przez przemijający pisk, jaki jeszcze gdzieś się toczył przez jego umysł. Kociak podniósł oczy na kota, który stanął nad nim. Liliowe futerko, zielone oczy i dawne rany bitewne — to był cały Wiciokrzew. Kurka niewiele z nim rozmawiał, nie znał go za dobrze. Czasem tylko słyszał o nim historie, o tym, jak stracił łapę. — K-Kruszynko. K-Kurka się p-przebudził! — Kot odwrócił głowę za siebie. Głębiej w norze zaszeleściły zioła.
— To dobrze. —Kotka pojawiła się ledwie chwilę potem. — Jak się czujesz?
— Dobrze. — Kurka nie kłamał, przynajmniej częściowo. W porównaniu do tego, co działo się w jego głowie przed chwilą, teraz było spokojnie. Cienie z kątów jego oczu zniknęły, czuł się trochę bardziej wypoczęty, chociaż jakby coś go przeżuło i wypluło, ale czy to miało znaczenie?
— Dobrze? — Kruszynka zmrużyła na niego oczy.
— Tak. Przynajmniej lepiej niż przed chwilą. — Kurka chrypiał strasznie. Ile spał? Spał. Czy on w ogóle spał?
— No d-dobrze. Najważniejsz-sze, że się p-przebudziłeś. — Wiciokrzew sięgnął po coś i chwilę potem przed Kurką leżały jakieś zioła. — Z-Zjedz wszystkie. — I Kurka się posłuchał. Mówienie nie, nie było jego silną stroną. To było gorzkie i niemiłosiernie niedobre, ale Kurka przełknął wszystko. I otrzepał głowę. Wtedy też poczuł, jak jego prawe ucho jest dość niekomfortowe. Jak tępy ból emanował z tamtego miejsca. Syknął cichutko i podniósł łapę do głowy, która została zatrzymana, zanim dotarła do celu.
— Nie dotykaj się tam. Jeszcze nie. — Kruszynka odłożyła jego łapkę na ziemię. — Jak będzie bardzo boleć, to powiedz.
— Co… co się dokładnie stało? — Kurka zapytał jeszcze. Zrobiło mu się dziwnie śpiąco.
— Spadłeś z drzewa. Zemdlałeś Kurko. — Kruszynka odeszła i teraz kociak został tylko z Wiciokrzewem.
— Spadłem? Ale… poszedłem tylko spać… — Uczeń położył głowę na łapach. Nie padła żadna odpowiedź i oczy Kurki ponownie się zamknęły.
════ ⋆★⋆ ════
Kurka spędził kilka dewastujących dni u medyka. Pierwszego dnia odwiedził go ojciec. Puma. Był bardzo niezadowolony, ale przede wszystkim zmartwiony. Wymył Kurkę od góry do dołu, bez naruszania zabezpieczonego miejsca na jego głowie.
— Tak bardzo żałuję, że nic nie zauważyłem. — W końcu mu powiedział. Och. Nie! To nie twoja wina!
— Ale czego? Przecież było… jest okej. — Kurka zapewnił go, ale oczy Pumy tylko zbiły go z tropu. Nie potrafił ich rozszyfrować.
Tego samego ranka Kruszynka położyła przed nim myszkę. Kurka spoglądał na nią chwilę. No tak. Jedzenie! Nagle poczuł się paskudnie głodny. Musiał długo nie jeść! Schylił się i z podziękowaniem na pysku zaczął jeść swój posiłek. Bardzo powoli i jakoś tak… nie smakowało mu nic, ale śniadanie musiał zjeść. Codziennie. Chociaż śniadanie…
W południe za to Kruszynka przyniosła mu następną. Kurka zerknął na nią, jego oczka zmęczone.
— To dla mnie? — spytał niepewnie.
— Tak. Jedz — mruknęła i przesunęła zdobycz bliżej. Kurka spojrzał na nią wielkimi oczkami. — Jedz. Musisz zebrać na nowo siły.
— Dobrze. —Kociak przytaknął i wziął od niej zwierzę. Kotka odeszła, a on został na posłaniu, spoglądając na to nieszczęsne stworzonko przed nim. Jego szyja nastroszyła się delikatnie. Schylił głowę i wziął gryza. Jego nos zmarszczył się. Ta była jeszcze gorsza. Śmierdziała śmiercią, była twarda, żylasta. Jak każda inna. Jedz! Nie narzekaj! I jadł. Aż nie zjadł. Jego żołądek zamruczał głośno zaraz potem. Aż Wiciokrzew podniósł uszy.
— Wszystko okej? — zapytał.
— T…tak! — Kurka uśmiechnął się krzywo. Chociaż nie było okej. Czuł, jak jego mięśnie się spinają i ślina zalewa pysk. Kociak próbował wstać, ale był jeszcze strasznie osłabiony, więc łapki się pod nim załamały. Jego ramiona podniosły się gwałtownie i zaraz jego obiad był poza jego ciałem.
— Kurka! — Kruszynka pisnęła i zaraz była obok. — Czemu nie wołałeś.
— Nie… Nie spodziewałem się… — przyznał. Pierwszy raz oddał tak swój obiad, ale też… od tak dawna nie jadł więcej niż jednego posiłku dziennie. Kurka skulił się, nagłe obrzydzenie sobą uderzając w niego z wielką siłą. Bał się. Och jak on się nagle zaczął bać na, tyle że jego oczka zaszły łzami.
════ ⋆★⋆ ════
Wieczorem Kruszynka podała mu zioła i mysz. Jakby to miało pomóc mu z jego problemami. Kurka nie kwestionował. Zjadł zioła. Zjadł mysz, ale rezultaty były identyczne. Jego żołądek pusty, jego głowa pełna. Bo… dlaczego tak się dzieje.
— To może być zwyczajnie związane z porą dnia. Może po śnie trawisz lepiej — zastanowiła się Kruszynka. Kurka nie miał serca ani odwagi powiedzieć na głos, że to jego własna wina. Bo jadł tylko śniadanie, czasem nic. Że nie jadł, bo… jedzenie zdawało się być tak… obrzydliwe ostatnimi czasy. Dlaczego coś tak prostego było tak trudne dla niego? Nieudacznik. Nawet zjeść nie umiesz dobrze. Kurka skulił się w sobie, łapami nakrył pyszczek i wziął głęboki wdech, próbując nie popłakać się na samą myśl o tym, co nadchodzi. Ocenianie. Pouczanie. Problemy. Ale z ciebie ciapa Kurka… Ciapa.
Wszystko się powtarzało. Kurka leżał i kisił się u medyka, bo żadne z tej dwójki nie chciało puścić go do ponownego treningu. Medyczka wydała mu jasny rozkaz jedzenia częściej i Kurka robił, co mógł, aby się jej słuchać. W końcu słowo medyka słowo święte!
— Jesz za mało. Jesteś chudy jak patyk, słaby, a do tego nie śpisz po nocach! — Kruszynka podawała mu kolejne zioła i kolejne leki aż nie znalazła takich, co działają na jego nieszczęsny żołądek. Nie, żeby Kurka czuł się po nich jakoś względnie dobrze, ale przynajmniej trzymał obiady w żołądku.
—J-Jedz małe porcje. — Wiciokrzew pouczał go co chwilę. I właściwie tylko cień radości wpadał do jego serca, kiedy w wejściu pojawiał się znajomy pyszczek. Guziczek!
Guziczek był właściwie jedyną stałą rzeczą w jego życiu aktualnie. Kurka doceniał młodszego kolegę bardzo mocno. Ten prawie codziennie zjawiał się u niego, kładł lub siadał blisko jego futra i opowiadał mu o swoim dniu. Nie pytał, nie oceniał, nie zaglądał na niego jak wszyscy wokół — z politowaniem. Jeżyna była niezadowolona — ale zmartwiona o niego. Puma miał oczy wielkie i pełne żalu. Czernidłak nie wiedział co mówić, ale jego pysk skręcał się w smutku. Kajzerka też na niego zaglądała, zmartwiona. A Kurka za każdym razem czuł, jak jego żołądek przewraca się strasznie. Poczucie winy zjadało go od środka, łzy spływały do jego gardła, kiedy wstrzymywał się od rozpadnięcia przed wszystkimi, którzy o niego dbali.
A przy tym był Guziczek… Siedzący futro do futra, wypełniający ciszę w głowie Kurki i przeganiający jego czarne myśli. Kiedy łzy zbierały się w kącikach jego oczu, nie komentował. Pytał się go o jego opinię o piórkach, o innych kotach, przynosił najnowsze plotki. I dawał dozę ciepła, takiego szczerego, którego Kurce teraz tak bardzo brakowało.
════ ⋆★⋆ ════
Cały księżyc. Pełny, od dnia jego 10 księżyca do 11 księżyca, prawie co do godziny, Kurka spędził u medyka lub odpoczywając. Miał kategoryczny zakaz uczestniczenia w treningach, ale przynajmniej nie musiał siedzieć u medyka. Zajmował się zbieraniem mchu dla starszyzny, słuchaniem ich historii i wybieraniem ich pcheł. Mógł spać u siebie, na swojej gałązce, którą porzucił na koszt Guziczkowego futra. Co noc odnajdywał przyjaciela i kładł się bardzo blisko, aby rano obudzić się wtulonym w niego jak w kocyk. Czy to on? Czy Guziczek? Kto wie. Chodziło o sen. Definitywnie…
Ale w końcu nadszedł dzień, kiedy Kurka mógł przywitać się z Jeżyną przy wejściu do obozu.
— Gotowy na pierwszy trening od księżyca? — spytała, uśmiechając się. Poczucie winy trochę w Kurce zelżało, podobnie jak żal w oczach wszystkich wokoło. Może kociak nie był za wielki i może większy nie urośnie, ale był gotów zostawić to za sobą. Nawet jeśli myszy dalej smakowały jak mech spod starszyzny. No i pomagało, że Guziczek wisiał nad nim, a Kruszynka oferowała mu zioła na wspomożenie. Było lepiej. Coraz lepiej.
— Gotowy! — Kurka uśmiechnął się. Jego łapy w końcu się nie trzęsły, cienie z oczu zniknęły, głosy odeszły w dal. W końcu jego głowa była czysta, niekoniecznie pusta, bo było w niej wiele myśli, które przyprawiały go o rumieniec. A takie myśli lepiej zignorować... Skup się na treningu Kurka! Już tak niewiele zostało Ci do stania się prawdziwym zwiadowcą!
[7347 słów]
+ rozpoznawanie tropów lisów
+ tworzenie legowisk na gałęziach drzew
+ wspinaczka na drzewa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz