— Zazdroszczę Ci mistrzyni za mentorkę, ale muszę przyznać, jest trochę groźna — miauknęła, przycupnąwszy nieproszona obok rudaski. Przekręciła główkę w bok. — Ma bardzo mordercze spojrzenie.
Upuściła swój posiłek na ziemię, wypluwając pojedyncze piórko.
— Jadłaś już? Zaproponowałabym ci kawałek mojego drozda, ale wybacz, jestem zbyt głodna, żeby się dzielić — przyznała bez skruchy. — Zgarnij sobie coś ze sterty i możemy pogadać! Praktycznie nic o tobie nie wiem. Kocimiętka, prawda?
Kocimiętka posłała jej uśmiech, nieobecnym spojrzeniem wpatrując się w jej pyszczek. Potem przytaknęła i delikatnie pokręciła głową, próbując zignorować ból mięśni i skupić się na rozmowie.
— Masz rację! Nazywam się Kocimiętkowa Łapa, ty? — mruknęła trochę niepewnie, mając nadzieję, że szylkretka nie będzie jej miała za złe, że nie zna jej imienia. Brązowooka zamrugała, ale szybko strzepnęła uchem i się przedstawiła:
— Pomroczna Łapa — rzuciła.
Ruda wydała z siebie cichy pomruk, a potem podniosła się z miejsca i otrzepała futro z gałązek i liści, które musiały przyczepić się do niej podczas biegania po lesie w trakcie treningu. Następnie zaczęła iść w stronę sterty ze zwierzyną, rzucając jeszcze przez ramię:
— Ładne imię! Zalotna Krasopani się postarała, wybierając wam człony — zachichotała, podchodząc do stosiku. Tam jej uwagę przykuła nornica. Nie była najświeższa ani najtłustsza, ale powinna być całkiem syta. Kocimiętka pochyliła się nad nią, chwytając ją w zęby. W końcu skoro miała rozmawiać z Pomrok, to niech rozmawiają przy posiłku. W razie czego niezręczną ciszę zawsze można będzie przykryć przeżuwaniem, hah.
Wróciła do młodszej, rozsiadając się i kładąc nornicę pod łapami.
— Ty też nie urodziłaś się w Klanie Wilka, prawda? Ja przybyłam tu przez Dyniową Skórkę, która… jest moją biologiczną mamą, ale to pewnie już wiesz. Mimo że jestem tu już jakiś czas, trochę ciężko się zaaklimatyzować — zaczęła, starając się znaleźć jakiś wspólny temat z szylkretką. — Ta noc w lesie była przerażająca! W ogóle się jej nie spodziewałam. Wcześniej byłam w mieście, tam było spokojnie, nikt nie wymagał ode mnie zbyt dużo. Znałam tam kota, starszego ode mnie, ale tylko niewiele. On nie musiał odbywać takiego testu! Ale co się dziwić; w końcu to samotnicy, nie klany. Myślisz, że w innych klanach też odbywają taki test? Może to jednak normalne… — kontynuowała, nie dając dojść Pomrocznej Łapie do słowa.
Brązowooka przytaknęła na słowa rudej.
— Nie wiem… Nie pytałam o to nikogo. Możemy kiedyś spróbować — odparła, przerzucając wzrok gdzieś w bok. Zielonooka pochyliła się nad swoim posiłkiem, biorąc kęs. Gdy już przeżuła, zapytała znowu:
— Jak ci idzie na treningach?
Młodsza spojrzała na nią i na moment zamilkła, jakby się zastanawiała. Potem zerknęła na Blade Lico, który wciąż rozmawiał z Lodowym Omenem.
— Jest trochę surowy, ale widzi we mnie potencjał. Dba o to, bym go nie zmarnowała i stała się dobrą wojowniczką! — oznajmiła. Kocimiętka zastanawiała się, czy mówiła to pewnie, czy raczej z wahaniem. — A ty? Jak sobie radzisz z mistrzynią za mentorkę? — dodała. Rudą wyrwało to z zamyślenia. Nie do końca wiedziała, co odpowiedzieć.
— Nic specjalnego, naprawdę. Nie gadamy za dużo, a Lód… czasem wydaje się chłodna. Najwyraźniej imię zobowiązuje — zachichotała.
***
Pora Spadających Liści już przeminęła. Teraz coraz częściej w nocy pojawiały się przymrozki, a Kocimiętkowa Łapa za każdym razem, gdy wychodziła na trening, spotykała się ze szronem na trawie. Tak było i dziś. Lodowy Omen zabrała ją rano na szkolenie, choć ruda zebrała się na nie bardzo niechętnie. Nie widziało jej się wygrzebywać z przytulnego posłania, by następnie opuścić ciepłe legowisko. Od zawsze wiedziała, że ma niską tolerancję na zimno, a nawet najmniejszy wietrzyk sprawiał, że drżała z chłodu. Nie pomagało jej to w utrzymaniu się w Klanie Wilka – czasem myślała, że łatwiej by jej było, gdyby została w mieście. Tam od wszystkich ścian bił gorąc i o ile w Porze Zielonych Liści był to minus, tak teraz mogłoby ułatwić Kocimiętce funkcjonowanie.
Gdy dreptała laskiem, zauważyła, że niebo jest prawie śnieżnobiałe. Gdzieniegdzie miało tylko szarawe przebłyski, ale nie było na nim słońca. Całe spowite było gęstą siecią chmur. Kocimiętkowa Łapa zastanawiała się, kiedy po raz pierwszy na ziemię spadnie ten cały śnieg! Ruda nie pamiętała przygód z nim za dobrze, o ile jakieś w ogóle miała. Nawet jeśli, pewnie była wtedy małym brzdącem, chronionym przez mamę. Nie mogła się już doczekać, aż wytarza się w tym białym puchu… o ile najpierw nie zamarznie!
Po jakimś czasie, gdy chłód doskwierał jej już coraz bardziej, zagadała do mentorki:
— Co będziemy dziś robić na treningu?
— Wspinaczka — odpowiedziała spokojnie, nie odrywając wzroku od gęstych koron drzew. — Zanim spadnie pierwszy śnieg, chcę, żebyś nabrała pewności. Mokra kora to kiepski sprzymierzeniec, a teraz jeszcze masz szansę nauczyć się, jak utrzymać równowagę, gdy warunki są w miarę sprzyjające.
Mistrzyni uniosła uszy do góry, jakby w skupieniu słuchała świstów wiatru.
— Powiedz mi, jak myślisz, co jest ważniejsze podczas wspinaczki: siła łap, czy to, w jaki sposób wykonujesz ruchy? — zapytała w pewnym momencie, nawet nie patrząc na Kocimiętkę. Ruda zamyśliła się na moment. Skąd miała to wiedzieć?
— Nie wiem... To drugie, raczej. Brzmi poważniej — wzruszyła ramionami, wlepiając wzrok w łapy. Czy jej mentorka będzie zadowolona z tej odpowiedzi? Przecież to nie odpowiedź, a przeczucie.
— Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale masz rację. — Głos mistrzyni był spokojny, nie wyrażał żadnej aprobaty, ale też nie mówił wprost, że kotka jest zawiedziona. — Jeśli będziesz skupiać się tylko na sile, prędzej czy później upadniesz. Musisz znać taktyki, wyćwiczyć ruchy.
Podniosła wzrok na młodszą kotkę i przekrzywiła lekko głowę.
— Spróbuj wejść na to drzewo — wskazała na sosnę o długim, prostym pniu. — Nie chcę, byś popisywała się teraz swoimi umięśnionymi łapami i solidnym tułowiem. Chcę, byś udowodniła, że myślisz jak lis.
Kocimiętkowa Łapa przełknęła ślinę. Czuła, że ze swoim krótkim ogonkiem i niewielkim doświadczeniem wspięcie się na górę nie będzie wcale łatwym zadaniem. Ale skoro Lód tego od niej wymagała, to musiała spróbować. Dlatego podeszła niespokojnie do drzewa, zawieszając wzrok na jego korze pełnej wypustek. Może pozwolą jej łatwiej zachować przyczepność?
W końcu napięła mięśnie i wyciągnęła łapy w górę, wysuwając pazury. Jej brzuch się rozciągnął, a potem udało jej się na przednich łapach podciągnąć nieco do góry, przystawiając tylne kończyny do pnia. Była nisko nad ziemią – pod jej łapami pewnie zmieściłyby się ze dwie myszy.
— To dobry początek. Spróbuj wspiąć się wyżej — poleciła mistrzyni, podchodząc do uczennicy od tyłu. Kocimiętka czuła, jak robi jej się ciepło. Jak powinna to zrobić? Instynktownie wyciągnęła przednią łapę do przodu, a potem drugą, następnie podciągając tylne do siebie. W końcu nabrała prędkości, wspinając się coraz wyżej i wyżej. Czuła, jak jej futro owiewa wiatr i jak w gardle robi się sucho. W pewnym momencie zatrzymała się, mrużąc oczy. Przykleiła brzuch do pnia, trzymając się go kurczowo.
— Co teraz? Dobrze zrobiłam? — krzyknęła do swojej mentorki, nie mając jednak na tyle odwagi, by spojrzeć w dół.
— Musisz zejść tak samo, jak weszłaś!
— Czyli jak!
— Zejdź tyłem! — usłyszała z dołu.
Jak miała to zrobić? Czy w ogóle potrafiła to zrobić? Może powinna po prostu puścić się i upaść? Słyszała, że koty zawsze spadają na cztery łapy, bo potrafią obrócić się w locie. Ale czy ona będzie w stanie to zrobić? Wydawało się to nierealne! Dlatego przycisnęła się jeszcze bardziej, a zaraz potem wyciągnęła tylną łapę w dół, starając się znaleźć oparcie nieco niżej.
***
Miała lekko zmierzwione futro, przybrudzone na brzuchu i spodzie łap. Siedziała w obozie, czując, jak skóra pod sierścią piecze i jest nieprzyjemnie wilgotna. Była naprawdę zmęczona tą wspinaczką! I co jej po silnych łapach, skoro brakowało jej zwinności i sprytu? Nigdy nie będzie tak szybka i gibka jak… wiewiórki! A przecież miała futerko w niemal identycznym kolorze jak one, więc było to dziwne.
W pewnym momencie jej wzrok padł na siedzącą samotnie Pomrok i postanowiła do niej zagadać. W końcu można uznać, że są koleżankami, prawda? Czasem wymieniały się nowinkami i plotkami. Kocimiętka wiedziała, że może do niej podejść bez wahania! Na pyszczku rudej pojawił się delikatny, przyjazny uśmiech. Podniosła się i podeszła w stronę młodszej uczennicy, której futerko połyskiwało w świetle dnia.
— Cześć! Jak ci dzisiaj mija dzień, Pomroczna Łapo? — zagaiła radośnie, siadając obok niej. Szylkretka uniosła wzrok, jej brązowe oczy spotkały się z zielonymi ślepiami Kocimiętki. Przez krótką chwilę wyglądała na zaskoczoną, jakby nie spodziewała się, że ktoś do niej podejdzie. W końcu jednak otworzyła pyszczek, by odpowiedzieć.
<Pomrok? Mów, co tam u ciebie!>
[1476 słów + wspinaczka na drzewa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz