Dawno temu
— Zdaje mi się, czy chcesz mnie o coś zapytać? — spytała Zalotna Krasopani, przekrzywiając łeb. Jarzębina zawahała się, po czym westchnęła głęboko.
— Tak… chcę — przyznała. — Już jako kocię zauważyłam, że kilku kotów w klanie ma nacięcia na uszach. Ty, Cisowe Tchnienie, Nikła Gwiazda… Wydawało mi się to przypadkiem, ale… tych znaków przybywa. A ci, którzy je mają, nie zgłaszają się do medyka. Rany wyglądają na dawno zagojone, a przecież nie było o żadnych atakach mowy. U niektórych widziałam też drobne szramy, jakby po walkach. — Zawiesiła głos, patrząc matce prosto w oczy. — Nie rozumiem tego. Wyjaśnisz mi?
Na pysku Zalotnej Krasopani pojawił się cień zaskoczenia. W jaskini zapanowała cisza, przerywana tylko świstem zimowego wichru.
Serce szylkretowej momentalnie zaczęło bić szybciej. Przez chwilę wpatrywała się w swoją córkę jak w ducha, po czym odchrząknęła i spoważniała, marszcząc lekko brwi. Końcówka jej ogona drgnęła z nerwów, choć kotka starała się nie wyglądać na rozdrażnioną. Wpatrywała się w pysk medyczki, a w jej głowie kłębiły się różnorakie myśli. “Skąd ona… co?” – próbowała się skupić, czując, jak na jej gardle zaciska się nieprzyjemny supeł. “Dlaczego kwestionuje te nacięcia? Jak mogła to zauważyć?” – zastanawiała się, a na jej pysku pojawił się kwaśny, nerwowy uśmiech.
— To Klan Wilka — wyrzuciła w końcu, śmiejąc się niespokojnie pod nosem. Jarzębinowy Żar nie wyglądała na zadowoloną z tej odpowiedzi, ale Zalotka za nic w świecie nie zamierzała przyznać się do prawdy. Już wystarczyło, że Kosaciec ostatnio zachowywał się inaczej… A może Jarzębina zaczęła iść w jego ślady? Może rodzeństwo coś przed nią ukrywało, może spiskowali przeciwko niej? Szylkretka poczuła, jak jej żołądek wywraca się do góry nogami. — Przecież wiesz, jakie tu panują zwyczaje — zaczęła, starając się mówić spokojnie, choć jej głos lekko drżał. — Kocięta muszą spędzić noc w lesie, uczniowie walczą o rangę wojownika… A pamiętasz, co stało się z Wrotyczową Szramą, gdy powiedziała o jedno słowo za dużo na zgromadzeniu? — dodała, po czym westchnęła. — Samotnicy, sowy, drapieżniki, a przy Ciernistym Drzewie pełno ostrych cierni. Nietrudno o nacięcia, a większość Wilczaków jest zbyt dumna, żeby z czymś takim przychodzić do medyka.
Zalotka mówiła coraz pewniej, jakby chciała tym przekonać samą siebie – jednak w błękitnych oczach Jarzębiny wciąż tliła się niepewność.
— A czemu pytasz? Myślisz, że te nacięcia… coś znaczą? — spytała w końcu łagodniej, próbując brzmieć na zdziwioną, może lekko zmartwioną. — Dziwne, że przypisujesz im jakieś ukryte znaczenie. Czasem szukamy sensu tam, gdzie go nie ma. Może po prostu za dużo o tym myślisz, Jarzębinko… — uśmiechnęła się ciepło. Zbyt ciepło. — Nic dziwnego, że jesteś ostatnio taka spięta i zmęczona. Gdybym ja tyle rozmyślała, też nie mogłabym spać po nocach.
Jarzębinowy Żar zastrzygła uchem, a jej spojrzenie stało się obojętne. Wyprostowała się i cofnęła o krok.
— To nic… nic takiego. Mam tylko nadzieję, że mówisz prawdę. Nie znoszę, gdy ktoś próbuje mnie okłamać — rzuciła szybko, po czym odwróciła się i wróciła do wykonywania swoich obowiązków.
Zalotna Krasopani westchnęła ciężko, po czym rozłożyła się na posłaniu, kładąc głowę na łapach. Och, co ona miała z tymi dziećmi! Dlaczego nie mogły po prostu trzymać się z dala od tajemnic? Dlaczego musiały węszyć, pytać, doszukiwać się jakichś znaczeń? Czuła, że to nie skończy się dobrze. Nie wiedziała jeszcze jak, ale gdzieś w środku miała pewność, że wszystko w końcu runie na jej niekorzyść.
***
Teraźniejszość
Miłość wymaga poświęceń. Miłość zawsze wymaga… poświęceń.
Czy to dlatego przestała rozmawiać z Jarzębinowym Żarem i Kosaćcową Grzywą? Czy dlatego zmarł Prążkowana Kita? Czy dlatego z klanu zniknął Syczkowy Szept? Może wszystko to miało pomóc jej odciąć się od przeszłości. Może tak właśnie miała zapomnieć o dawnych czasach. Teraz nie miała już przy sobie nikogo z dawnej rodziny, z kim naprawdę byłaby blisko. Została… sama.
Ale nie całkiem. Miała przy sobie swoje przybrane dzieci: Słotną Łapę, Pomroczną Łapę i Cienistą Łapę. To one były teraz jej najbliższe – i może tak właśnie miało być? Starała się uparcie trzymać z nimi kontakt, pytała, jak idą im treningi, czy wszystko w porządku.
Choć dni mijały jej bardzo szybko i często zlewały się w jedno, zawsze znajdowała chwilę, by porozmawiać z młodymi. Nie chciała, by skończyły tak jak jej poprzedni miot; Jarzębina i Kosaciec… z każdym dniem wydawali się coraz bardziej od niej oddalać, ale to nie było zwykłe dystansowanie się – Zalotka czuła, jak rośnie w nich nienawiść do niej. Czuła to w ich spojrzeniach, w ich czynach i słowach. Jeszcze niedawno sądziła, że Kosaciec się zmienił. Tyle jej wyznał, tak otwarcie przeklinał Klan Gwiazdy… a teraz? Teraz znowu wrócił do zachowywania się tak, jak te kilkanaście księżyców temu. Miał w sobie tyle sprzeczności, że trudno było za nim nadążyć. Czasem zdawało jej się, że częściej zmienia strony, niż wychodzi z obozu. Jego zachowanie stawało się coraz bardziej nieprzewidywalne, czasem wręcz niepokojące. Zalotna Krasopani już nie wiedziała, po której stronie naprawdę stoi. Częściej widywała go wśród tych, o których wierzyła, że wierzą w Klan Gwiazdy, ale może to tylko pozory? Może planował coś większego? Może miał swój ukryty cel…
Snuła się po obozie jak cień, rozmyślając nad tym i owym. Jej ogon nerwowo przecinał powietrze, a spojrzenie było nieobecne. Tak bardzo pogrążyła się w rozmyślaniach, że nawet nie zauważyła, gdy podszedł do niej Blade Lico.
Kocur wyglądał tak jak zwykle – miał poważny, kamienny wyraz pyska, a w oczach chłód. Zalotka, widząc jego pysk, zatrzymała się i zmrużyła oczy. Czego chciał tym razem?
— Wszystko w porządku? — zapytał. Brzmiał, jakby pytał z grzeczności, a nie faktycznego zmartwienia. Zalotna Krasopani prychnęła pod nosem, ale nic nie odpowiedziała. — To przykre, że… tracisz ostatnio tylu bliskich — dodał po chwili. — Prążkowana Kita, Syczkowy Szept…
Szylkretka obnażyła kły, na co Blade Lico zamilkł.
— Dzięki! Nie musisz mi o tym przypominać — syknęła ostro, z irytacją kładąc uszy po sobie. Żółtooki przez moment milczał, wpatrując się w nią uważnie, jakby próbował odczytać coś z jej spojrzenia. Potem westchnął cicho i zaproponował:
— Spacer?
Zalotka uniosła brew. Dlaczego nagle postanowił się z nią przejść? Czy chciał nadrobić te wszystkie księżyce, gdy był jej mentorem i prawie się do niej nie odzywał? Mimo to nie miała powodu, by odmówić.
— Niech będzie — mruknęła po chwili, a Blade Lico uśmiechnął się lekko.
Po tych słowach wyszli z obozu, zaczynając rozmowę o postępach Pomrocznej Łapy w nauce.
Koniec sesji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz