Przez gęstą, mleczną mgłę ciężko było dostrzec cokolwiek poza ciemniejszymi zarysami gałęzi bądź korzeni, co jakiś wysuwających się ponad powierzchnię ziemi, jakby czyhając na nieuważnego przechodnia. Aksamitka jednak nie na tym skupiała swoją uwagę — jej największym atutem był wszakże węch. Choć częste potknięcia i wrodzona niezdarność nie należały do przyjemnych, jedynie zapoznając ją ze smakiem i konsystencją ziemi z każdego zakamarku obozu, tak podczas łowów nie to było dla niej istotne. Liczył się cel. Jej pierwsza w życiu szansa na samodzielne pochwycenie zwierzyny. Bardzo starała się nie dekoncentrować, jednak myśli płynące z najczystszej ekscytacji z jej wnętrza, szybko zaczęły zalewać móżdżek, a jako, iż cała kotka była nieduża, to także i kryjący się pod czupryną rozumek do dużych nie należał i łatwo było go utopić w zbędnych przemyśleniach, do których miała skłonność.
Od kiedy pojawiła się wraz z siostrą w Klanie Wilka, słyszała o roli “uczniów”. Zostawały nimi koty, które ukończyły szósty księżyc życia i otrzymały aprobatę lidera, by przystąpić do mianowania. Wtedy dopiero mogły opuszczać obóz, trenować wraz ze swym mentorem, który uczył ich wszystkich potrzebnych umiejętności, poznawać tereny, a także, co najważniejsze, zdobywały szansę na samodzielne polowanie! Właśnie dlatego Aksamitka była całym tym wydarzeniem tak zaafiszowana, bo przecież miała zaledwie nieco ponad dwa księżyce, a właśnie dostąpiła zaszczytu złowienia własnej zdobyczy! Wąsy trzęsły się jej na samą myśl o tym, co powie Roztargniony Koperek, gdy usłyszy tę wspaniałą wieść. Będzie dumny, zdziwiony, poruszony? Być może to właśnie jemu powinna wręczyć ten wspaniały podarek? Na samą myśl o tym na jej mordkę wstąpił uśmiech, a biel ząbków błysnęła między różowymi dziąsłami. Wyobraziła sobie, jaką minę zrobiłby jej opiekun po otrzymaniu od niej myszy. W jej głowie medykowi oczy zaszły łzami, kąciki ust powędrowały aż po policzki, a łapki złożyły się razem, bez ustanku przecierając paluszkami kąciki wilgotnych ślepi. Byłaby jak prawdziwa bohaterka! Najmłodsza łowczyni Klanu Wilka, przyszła wojowniczka, zastępczyni, liderka…
Coś twardego znalazło się na jej drodze, o czym zorientowała się dopiero w momencie, w którym w nie uderzyła. Zawtórował temu głuchy dźwięk jej czaszki uderzającej w korzeń po tym, jak przekoziołkowała parę długości wąsa dalej. Aksamitka zaniosła się cichym kaszlem, zupełnie wyrwana ze swojego pięknego świata fantazji, łapkami próbując oczyścić sobie zamazaną przez pyłki wizję. Obróciła się, marszcząc brewki i szukając sprawcy tego nieszczęśliwego zajścia. Mały pniaczek, poskręcany i sczerniały, z paroma szramami na swojej powierzchni, które przypominały złośliwy uśmiech, stał sobie wbity w ziemię, jak gdyby wcale jej dopiero nie upokorzył. Skrzywiła się z odrazą, widząc ten odpychający obiekt, który w dodatku nie dość, że w brutalny sposób wytrącił ją z rozmyślań, to jeszcze najprawdopodobniej zaprzepaścił jej jedyną szansę na pochwycenie zwierzyny. No właśnie, zwierzyny! Sierść na karku kotki momentalnie się nastroszyła, gdy przypomniała sobie, w jakim celu właściwie się tu znalazła i czemu o tak nieboskiej porze biegała umorusna w błocie poprzez jałowcowe gęstwiny. Podskoczyła w miejscu, węsząc intensywnie w powietrzu i kręcąc uszami we wszystkie kierunki z nadzieją, że jeszcze nie wszystko było stracone. Już czuła, jak do pomarańczowych oczu napływają jej łezki frustracji i zawodu samą sobą, gdy doszedł ją cichy, chrobotliwy dźwięk czegoś sunącego po ziemi. Uszy natychmiast stanęły na sztorc, a ciało instynktownie przywarło do ziemi. Mysz musiała ją usłyszeć, jednak przez uszkodzenie łapy nie była w stanie daleko odbiec. Aksamitka zmrużyła ślepia w wąskie szparki. To mogła być jej ostatnia okazja na złapanie ofiary. Jej brzuch szorował po mokrej ziemi, zostawiając za sobą wgnieciony szlak, z pojedynczymi, jasnymi włoskami wystającymi z powierzchni, jednak nie to się teraz liczyło. Choć w jej ruchach widać było brak szkolenia, w sercu już czuła się jak prawdziwa wojowniczka. Pełzła między wybojami, odgarniała zwisające nad nią badyle, chcące podstępnie wbić się w jej oko, przeskakiwała nad dołkami wypłukanymi przez jesienne deszcze, a jej nos nie odstępował od ziemi nawet na moment. Nie mogła stracić tropu, nawet jeśli oznaczało to, że wyjdzie z zarośli, wyglądając jak upiór z bagien.
Już chciała wyciągać łapkę, by odepchnąć ze swojej drogi kolczastą gałązkę, gdy kątem oka dostrzegła małą, popielatą istotkę. Ledwo powstrzymała zachwycone westchnienie. Znalazła ją! Zgodnie z tym, co mówiła Borsucza Puszcza, jej lewa, wychudła kończyna, ciągnęła się bezwładnie po ziemi, skutecznie utrudniając myszy każdy wykonywany przez siebie ruch. Jej oddech był ciężki, ogon blady, splamiony błotem i krwią. Język Aksamitki sam z siebie wysunął się z pyska, aby oblizać wargi i zapobiec wyciekaniu zbierającej się ślinie.
Wtedy coś w nią uderzyło. Coś, czego nie spodziewała się poczuć, nie dziś, nie jutro, nie nigdy. Litość. Żal, wobec losu tej chuderlawej myszy. Kiedy ich oczy się spotkały, coś w Aksamitce drgnęło. Choć były tak różne, choć dzielił je kolor sierści, kształt uszu, wielkość, ogon, łapki, wszystko co tylko można było sobie wyobrazić, tak spoglądając w te dwa, bezdenne węgielki, błyszczące smętnie w jej stronę, nie mogła powstrzymać gwałtownego ścisku, jaki chwycił za jej klatkę piersiową. Była tym zdezorientowana. Nikt jej przecież nie ostrzegał, że tak się czują łowcy wychodzący na polowanie. Przyzwyczaiła się już do widoku wojowników, który wnosili często nawet kilka piszczek do obozu jednocześnie, ledwo utrzymując je wszystkie w uścisku swych szczęk. Jeśli oni wszyscy się tak czuli, to jak byli w stanie pozbawić życia tylu istnień na zaledwie jednym patrolu? Czy to dlatego, aby zostać wojownikiem, trzeba było przejść tak długi trening? Czy to dlatego cieszyli się w klanie renomą, przedkładając dobro innych kotów nad swoje własne uczucia? Klan Wilka musiał być w takim razie naprawdę bohaterskim klanem, patrząc na ilość chętnych na pozycję wojownika. Sama niedawno słyszała, jak dwójka uczniów, przynosząca im pokarm do żłobka, skarżyła się sobie nawzajem na tłok panujący w ich legowisku. Jednak co jeśli inni wcale tak nie czuli, chcąc dobrowolnie wstąpić w wojownicze szeregi? Przecież wielu z nich nosiło dumę na swych pyskach, chwaląc się ilością złowionych myszy, wiewiórek czy ptaków. Co w takim razie oznaczało to dziwne ukłucie w jej sercu? Jakąś słabość? Defekt? Jedna z tylnych łap kotki cofnęła się, próbując przybrać bardziej stabilną pozycję, gdyż wystraszyła się, że od bólu głowy może lada moment stracić równowagę. Czuła się zagubiona. Coś, czego jeszcze parę uderzeń serca temu tak bardzo pragnęła, teraz było wizją przerażającą. Nie umiała przerwać kontaktu wzrokowego z myszą, która również struchlała. Nie było stąd drogi ucieczki. Z każdej strony otaczały je kawałki grubej kory, odgradzających to miejsce od pozostałej przestrzeni pod jałowcowym krzewem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz