BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 16 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 października 2025

Od Kocimiętkowej Łapy do Kołysankowej Łapy i Słotnej Łapy

Noc mianowania

Był środek nocy. Kocimiętka i Mak już dawno chciały spać, lecz ich matka co jakiś czas nerwowo trącała je łapą, zmuszając do tego, by miały otwarte oczy. Ruda nie rozumiała, o co chodziło w tym całym zamieszaniu. Spędziła tu przecież tyle księżyców, wygodnie wtulona w swoje posłanie, a teraz Dyniowa Skórka zachowywała się tak, jakby nawet chwilowe przymknięcie oczu było czymś zakazanym. Była poirytowana, a właściwie teraz to już nawet rozgniewana. Nie cierpiała, gdy ktoś przerywał jej sen, zwłaszcza bez powodu. Spoglądała z zazdrością na Słotę, która mogła sobie spokojnie drzemać ze swoją mamą obok. Co ona takiego zrobiła, że mogła odpoczywać, a Kocimiętka nie?
— Mamo! Ile jeszcze każesz nam tu siedzieć? Jestem śpiąca! — mruknęła półszeptem, marszcząc brwi z niezadowolenia. Dyniowa Skórka tylko poklepała ją łapą po głowie i uśmiechnęła się delikatnie, nie mówiąc nic więcej. Ruda zmrużyła oczy. Czy jej matka ogłuchła? A może po prostu ją ignorowała? Zachowywała się tak, jakby córki przestały istnieć, jakby ich słowa rozpływały się powietrzu, nim zdążyły dotrzeć do jej uszu.
Kocimiętka westchnęła ciężko. Chyba wolała już zostać w mieście. Tam przynajmniej nikt nie budził jej w nocy. Była tam traktowana jak księżniczka – dostawała jedzenie pod pyszczek, nie musiała się o nic martwić. Tutaj wszystko wydawało się jakieś… dziwne. Koty mówiły o czymś, co nazywali “Miejscem, Gdzie Brak Gwiazd”, ale szczerze mówiąc, Kocimiętka nie miała pojęcia, czym było to miejsce – i niespecjalnie ją to interesowało.
W końcu w progu żłobka pojawiły się dwie sylwetki. Jedną z nich był liliowy, dostojny kocur, którego Kocimiętka już gdzieś widziała. Nazywał się Sowi Zmierzch. Wiedziała, że był jednym z wojowników przydzielonych do pilnowania Dyniowej Skórki, bo ta, odkąd przybyła do Klanu Wilka ze swoimi kociętami, nie odzyskała jeszcze pełnego zaufania pobratymców.
— Kocimiętko, musimy iść — powiedział chłodno, a jego głos zabrzmiał jak rozkaz. Ruda spojrzała pytająco na matkę, ale ta tylko skinęła łbem, ponaglając ją wzrokiem. Żołądek młodej nagle wywinął ze strachu fikołka. Nie wiedziała, dokąd idą ani dlaczego akurat teraz. No i czemu Mak wciąż siedziała? Czemu nie mogła iść razem z nią? Na pewno byłoby im raźniej…!
Niechętnie podniosła się z miejsca i zrobiła kilka kroków w stronę Sowiego Zmierzchu. Kocur zgarnął ją delikatnie ogonem i popchnął w stronę wyjścia. Kiedy Kocimiętka wyszła na zewnątrz, od razu owiał ją chłodny wiatr. Cała się wzdrygnęła, mrużąc oczy. Zimno przeszyło ją od czubka nosa aż po koniuszek krótkiego ogona. Miała wrażenie, że zaraz zamarznie! Jej futerko całe się zjeżyło, próbując ją ogrzać, choć na niewiele się to zdało. Przecież jej sierść wcale nie była taka krótka! A jednak nie dawała tyle ciepła, ile powinna.
Sowi Zmierzch ruszył w stronę wyjścia z obozu, a Kocimiętka zawahała się tylko na moment, po czym pospiesznie podążyła za nim. Zanim jednak zdążyła wyjść z polany, pisnęła niepewnie:
— C-czy ja mogę… wyjść z obozu? Mama mówiła, że-
Wojownik uciszył ją lekkim ruchem łapy. Kocimiętka przełknęła ślinę i już się nie odezwała. Ruszyła za nim w ciszy, stawiając drobne kroki i trzymając się tuż przy jego łapie, czując, że gdyby oddaliła się od niej choćby na długość wąsa, mogłoby stać się coś złego.
Las nocą wydawał się przerażający. W powietrzu było czuć grozę i przeszywający chłód. Wysoko w koronach drzew rozbrzmiewały sowy, a gdzieś w oddali coś szeleściło wśród leśnej ściółki. Kocimiętka miała też wrażenie, że słyszy, jak ostre szpony ptaków drapią o korę. Czyżby szykowały się do tego, by porwać ją na śniadanie? Na tę myśl serce zaczęło bić jej szybciej. Każdy szelest i każdy podmuch wiatru zdawał się zagrożeniem, podczas gdy jej łapy drżały z zimna i strachu.
W końcu Sowi Zmierzch zatrzymał się, nawet nie uprzedzając wcześniej Kocimiętki. Kotka również przystanęła, delikatnie kładąc po sobie uszy. To… wcale nie było fajne! Dlaczego znaleźli się w środku lasu, i to w nocy? Czemu nie było z nimi Dyniowej Skórki ani Mak? Czy… czy to miała być jakaś egzekucja? Czy Sowi Zmierzch zamierzał ją zabić, uprowadzić, a może… torturować? Ruda cofnęła się o krok, marszcząc brwi. Była gotowa się bronić, lecz zanim zdążyła cokolwiek zrobić, liliowy wojownik odwrócił się na pięcie i rzucił przez ramię:
— Nie ruszaj się stąd do świtu. Musisz przetrwać. Jeśli wrócisz do obozu, zanim odbierze cię stąd jakiś wojownik, dostaniesz karne imię, a twój honor zostanie na zawsze splamiony. Chyba tego nie chcesz, prawda? — jego chłodny ton świdrował jej w głowie. Kiwnęła głową, choć zaraz zdała sobie sprawę z tego, że Wilczak nawet jej nie widział.
— Dobrze…? — rzuciła niepewnie, gdy odchodził. Wkrótce Sowi Zmierzch zniknął między krzewami, a ona została kompletnie… sama. Choć właściwie – nie do końca czuła się sama. Miała wrażenie, że coś czai się w ciemności, obserwując ją z każdej strony. Dlatego ostrożnie ruszyła kilka kroków do przodu i oparła się o pień. Pod nim usiadła, zgarbiła się i wlepiła wzrok w glebę. Mając przy sobie drzewo, czuła się nieco pewniej.
Z czasem jednak senność zaczęła ją ogarniać. Położyła się na wilgotnej trawie, opierając brodę na łapach. Przez chwilę próbowała walczyć ze zmęczeniem, powtarzając sobie, że jeśli zaśnie, coś ją zaatakuje, ale nie potrafiła dłużej się opierać. Ziewnęła, zmrużyła oczy, a świat w mgnieniu oka spowiła czerń.

~~~

Gdy otworzyła oczy, ze zdziwieniem zauważyła, że nie była już w Wilczackim Lesie, a… w zupełnie innym miejscu. Mimo to wydawało jej się ono dziwnie znajome. Zaciągnęła się powietrzem, które połaskotało ją w nozdrza – było nieprzyjemne, gryzące, a mimo to w jakiś sposób… kojące. Nie fizycznie, bo jej układ oddechowy z pewnością by się z tym nie zgodził, ale psychicznie – dawało jej spokój, którego nie czuła, odkąd Dyniowa Skórka zabrała ją z siedliska. Zanim jednak zdążyła się rozejrzeć, zza pleców dobiegły głosy. Bardzo znajome głosy. Na moment zmrużyła oczy, a potem rozszerzyła je z radości. Czy to naprawdę… jej tata? A obok niego wujek? I ten cały Tiramisu? Zamrugała kilka razy i zobaczyła ich wszystkich – siedzieli razem, cała piątka, z jej siostrą i mamą pośród nich. Rozmawiali spokojnie jak nigdy dotąd. Kocimiętka uśmiechnęła się szeroko. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
— Chodź, Kocimiętko! — zawołał Królicza Ułuda, zapraszając ją ruchem łapy. Ruda ruszyła biegiem w ich stronę, serce waliło jej jak oszalałe. Ale im szybciej biegła, tym dalej byli. Dystans, zamiast maleć, zaczął się wydłużać. W końcu poczuła, jak ziemia pod nią zaczyna falować, a świat wirować. Walczyła o to, by zachować równowagę, jednak nie zwalniała kroku – chciała do nich dotrzeć, choćby miała paść z sił.
Finalnie nie udało jej się. Znajome sylwetki rozpłynęły się w powietrzu, jakby nigdy ich tam nie było. Kocimiętka potknęła się i runęła pyskiem na ziemię. Ból rozlał się po jej mordce, ale szybko się podniosła, ciężko oddychając. I wtedy zauważyła, że nie była w mieście. Teraz stała w lesie. Mrocznym, ciemnym, z aurą tak negatywną, że zdawała się rudą kotkę dusić. Każdy dźwięk zdawał się nienaturalnie głośny, a każdy cień wyglądał, jak sylwetka drapieżnika. Kocimiętka zjeżyła się, a jej grzbiet wygiął się w łuk. Wtedy też zauważyła, że na gałęziach drzew siedziały sowy – właściwie to ich dziesiątki. Każda inna, w innych barwach, jakby każda coś symbolizowała. Tylko co? Czy to byli… członkowie Klanu Wilka, przemienieni w te drapieżne ptaki? Patrzyli na nią, jak na bezbronną mysz, a ich oczy połyskiwały w mroku. Czy to znaczyło, że ją widzą? Że ją śledzą?


~~~

Najwyraźniej ta myśl przeraziła ją na tyle, że aż wyrwała ją ze snu. Ruda otworzyła sennie oczy, mrużąc je od bladego światła. Nad nią rozciągało się piękne, granatowe niebo, gdzieniegdzie przysłonięte chmurami. Przy horyzoncie przybierało barwy beżu i różu. To znak, że wkrótce miało wzejść słońce i zacznie się nowy dzień. Dzień, w którym Kocimiętka zostanie uczennicą…? Na to wyglądało.
Zielonooka ziewnęła przeciągle, prostując łapy przed siebie. Jak dobrze, że nic jej w nocy nie zaatakowało! To, co zrobiła, było głupie. Naprawdę głupie i ryzykowne. Ale kto by wytrzymał całą noc, siedząc w miejscu i tylko patrząc w ciemność? Prędzej czy później każdy by oszalał… albo poszedł spać, jak ona.
Podniosła się, a wtedy owiała ją chłodna, poranna bryza. Zadrżała lekko, czując, jak chłód muska jej rozgrzaną skórę. Ciekawe, czy Mak też została zabrana na próbę… musieli ją zabrać, prawda? Ale jak sobie poradziła? Kocimiętka położyła po sobie uszy, czując ukłucie niepokoju. Myśl o tym, że jej siostrze mogłoby się coś stać, ścisnęła ją za serce. Mak była przecież jedną z niewielu bliskich kotów, jakie jej zostały. Odkąd opuściły miasto, straciła już ojca i wujka... nie chciała stracić więcej.
Po chwili dostrzegła, że w jej stronę zbliża się jakiś kot. Ciemne futro migotało między pniami drzew, a żółte oczy lśniły w porannym świetle. Kocimiętka poczuła ulgę. Nareszcie! Wreszcie ktoś po nią przyszedł, wreszcie będzie bezpieczna. Zaraz wrócą do obozu, a ona odpocznie, porozmawia z mamą albo Słotą… i wszystko znowu będzie jak dawniej.
— Wracamy — mruknęła Jaskółcze Ziele, przedzierając się przez ostatnie krzewy. Gdy stanęła przed młodszą kotką, przyjrzała się jej dokładnie, jakby szukała jakichś ran czy blizn. — Jak ci poszło? Masz spore szczęście, że nic cię nie zaatakowało tej nocy! W końcu to już się nieraz zdarzało. Był kiedyś taki kociak – Brokuł. Porwała go sowa… No i była jeszcze ta, no, Pajęczynka. Ona też zginęła podczas testu.
Ruda skrzywiła się lekko, uśmiechając niezręcznie.
— Tak… to świetnie, że mi to mówisz… ale może już wracajmy? — mruknęła, delikatnie muskając futrem bok wojowniczki. Jaskółcze Ziele skinęła głową i obie ruszyły razem w stronę obozu, w ciszy przerywanej jedynie cichym śpiewem ptaków, które właśnie budziły się do życia.

***

Trzy dni po zgromadzeniu

Kocimiętkowa Łapa budziła się każdego dnia z tą samą myślą: kolejny dzień minął od zgromadzenia, a to znaczyło, że razem ze Słotą były coraz bliżej spotkania z tym całym Burzakiem! Jak on miał na imię? Kołysząca Łapa? A może Kosząca Łapa? Zresztą, to nie ma znaczenia. Ważne, że w końcu miały się z nim zobaczyć i przeprowadzić konkurs!
Tego ranka ruda otworzyła oczy i przez chwilę tylko rozglądała się po legowisku, jeszcze zaspana. Jej wzrok padł na Słotną Łapę, która spała obok, spokojnie oddychając. I wtedy malutka lampka zapaliła się nad głową zielonookiej – to dziś! Dziś miały spotkać się z rudym uczniem z innego klanu! Jej wąsy drgnęły z ekscytacji, a serce na moment zabiło szybciej. Poderwała się z posłania, po czym podeszła do śpiącej przyjaciółki i szturchnęła ją łapą.
— Słota! Słota, wstawaj, szybko! — pisnęła podekscytowana. Z początku szylkretka tylko poruszyła się niechętnie i mruknęła coś pod nosem, wyraźnie niezadowolona z takiego budzenia. Kocimiętka cofnęła się o krok, lekko kładąc uszy po sobie.
— Słota… — szepnęła niepewnie, przełykając ślinę. — Dzisiaj spotykamy się z tym… no, tym rudym! Jak on miał? — zamyśliła się na moment, po czym machnęła łapą. — A zresztą, nieważne! Nie muszę mówić do niego po imieniu, prawda?
Zanim Słota zdążyła odpowiedzieć, ruda już wyskoczyła z legowiska uczniów. Zniecierpliwiona czekała na polanie, z ogonem drgającym z ekscytacji. Jej krótki jak u królika kikut, musiał wyglądać teraz komiczne, śmigając na boki.
W końcu Słotna Łapa zjawiła się obok niej. Zielonooka od razu posłała jej szeroki uśmiech, po czym rozejrzała się dookoła.
— Musimy znaleźć twoją mentorkę! — oznajmiła pewnym tonem. — Jest fajna, tak? Na pewno się zgodzi.
Słota pokiwała dumnie głową, a jej wąsy poruszyły się z radości.
— Oczywiście! Zalotna Krasopani jest najlepszą mentorką i mamą, jaką mogłabym sobie wymarzyć. Jest taka wyrozumiała! Zawsze dba o moje dobro i rozwój ponad wszystko. Na pewno zgodzi się, żebyśmy pokazały temu Burzakowi, gdzie jego miejsce! — dodała z chytrym uśmiechem. Kocimiętka skinęła z zapałem głową, a gdy tylko dostrzegła starszą wojowniczkę nieopodal, natychmiast do niej podbiegła. Słota ruszyła za nią, zadzierając brodę z dumą.
— Proszę pani! — zaczęła ruda, trochę za głośno z wszystkich tych emocji. — Nie chciałaby nas pani zabrać na wspólny trening? Mogłybyśmy przejść się nad granicę z Klanem Burzy i… zapolować na króliki! A przy okazji sprawdzić, czy żaden Burzak nie kręci się po naszych terenach!
Zalotna Krasopani zmrużyła oczy i spojrzała na Kocimiętkową Łapę z lekkim wahaniem. Po chwili odchrząknęła.
— No… dobrze. Mogę was wziąć. Kiedy wyruszamy? — mruknęła, a w jej głosie dało się słyszeć nutę niechęci, która skierowana była do rudej. Kocimiętka wpierw spojrzała na Słotę, potem z powrotem na jej mentorkę.
— Teraz? Lepiej zacząć z samego rana! Wtedy zostanie nam więcej czasu wolnego w ciągu dnia! — stwierdziła pociesznie. Zalotna Krasopani skinęła głową i, ruchem ogona, wskazała im kierunek. Ruszyły za nią w milczeniu. Wojowniczka kroczyła przodem, a dwie uczennice podążały tuż za nią.
— Widzisz? Mówiłam, że jest świetna! — wyszeptała Słota. Kocimiętka przytaknęła, choć w jej głowie zaczęło kiełkować lekkie zwątpienie. Zalotna Krasopani wydawała się jakaś… inna. Jakby nie ufała jej do końca. Ale przecież nie zrobiła nic złego, prawda?
W końcu cała trójka dotarła na polanę przy Potwornej Przełęczy. Zielonooka od razu zaczęła rozglądać się wokół, wypatrując znajomego, rudego ucznia.

<Kołysankowa Łapo? Jesteś tu gdzieś?>

[2065 słów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz