parę wschodów słońca po zgromadzeniu
Sam nie był pewien, w jaki sposób udało mu się wyjść. Obóz Klanu Nocy okalała ze wszystkich stron woda, która wydawała całkiem zauważalne dla kociego ucha dźwięki, nawet jeśli ktoś próbował płynąć cicho – nie chciał ryzykować. Stojąca tej nocy na straży Krabowe Paluszki z pewnością by go zauważyła i poszła sprawdzić, co się działo. Przez te kilka dni myślał... Aż nie wymyślił akceptowalnego planu. Wysepki wokół obozu stanowiły może i trochę ciężki, ale możliwy do przebycia dużymi susami most z jednej strony na drugą. Więcej rzeczy szeleściło w zaroślach, niż pluskało w wodzie. Na brzegach wysp, gdy otaczały go wysokie trzciny, był niezauważalny. Przeszedł obok starszej kocicy i zniknął za umocnieniami. Przeskoczył wpierw na mały skrawek zieleni. Później na prawdziwy brzeg. I zniknął, idąc w stronę granicy z Klanem Klifu tak, jak jej wtedy obiecał.
Próbował ułożyć sobie w głowie odpowiednią mowę, lecz nie mógł skupić swoich myśli. Ciągle odpływał. Zanim odszedł w głąb polany, jeden raz spojrzał na falującą taflę wody. Wspomnienie Pluskającego Potoku uderzyło w jego głowę nagle z głuchym dźwiękiem. Musiał mrugnąć, by pozbyć się obrazu, który wyrósł przed oczami. Nawet wtedy pozostał w formie fioletowego, rozmytego obrysu wypalonego na powiekach.
Spotkania ze Źródlaną Łuną zawsze były dla niego słodko-gorzkie. Zawsze przynosiły mu stres. Ktoś mógł ich razem zobaczyć, zaraz wybuchną plotki, robił z siebie przed nią najgorszego rybiego móżdżka, łamał kodeks, zdradzał klan i własne wartości. Te myśli go nigdy nie opuszczały. A mimo to jej sama obecność i to ciepłe uczucie w najczystszej jego postaci, gdy był w stanie wyodrębnić je z plątaniny nerwów, przynosiło niesamowite ukojenie dla rozedrganej duszy. Było to kilka błogich chwil jak moment zapadania w sen. Tylko kilka – a pomimo całej otoczki zdenerwowania, stresu i niepokoju sprawiały, że wracał. Jak teraz.
Widział z oddali, jak kotka sama szła w tę stronę. Jej sylwetka przystanęła na miejscu wcześniej niż on. Szałwiowe Serce przełknął nerwowo ślinę, gdy znalazł się już parę lisich skoków od niej. Miał nadzieję, że tego nie usłyszała... Uśmiechnął się do niej nerwowo, próbując wybadać, czy wciąż była na niego zdenerwowana. Odwzajemniła gest, podchodząc o krok bliżej. Odrobinę wygładził samo podnoszące się futro na grzbiecie.
Księżyc wciąż jeszcze jasno lśnił, choć ćwierć tarczy zdążyła przykryć ciemność. Jego delikatne światło opadało na pysk i ciało Źródlanej Łuny, okrywając ją łagodnym cieniem. Nad wszystko wybijał się blask złotego oka i lekko opalizujące pióra sroki.
Speszył się tym widokiem.
— Jak tam ucho? — zapytał, gubiąc wszelkie pomysły na rozpoczęcie rozmowy w lepszy sposób.
— Dobrze — odparła, uprzednio wzdychając. Pomimo tego zapewnienia delikatnie się skrzywiła. — Prawie się zagoiło. Gorzej było z wypytywaniem przez mojego ojca... — Przechylił łeb, pokazując, że słuchał. Wojowniczka jednak zamiast kontynuować, nagle wzdrygnęła się i podniosła na niego wzrok. — Ale do rzeczy. Obiecałeś... Że mi to wszystko wyjaśnisz. Słucham.
Westchnął, usiadł na ziemi i owinął łapy ogonem. Noce stawały się już chłodne, a ziemia nie trzymała tak dobrze ciepła słońca, jak porą zielonych liści.
— Tak, obiecałem...
Uciekł wzrokiem w ziemię, zastanawiając się, jak mógł być z nią szczery, a jednocześnie wdać się w kolejną kłótnię jak ta na zgromadzeniu. Na chwilę zacisnął zęby. Nieważne ile by się namyślał, pewnie i tak skończy jak ostatnio.
— Nie masz nigdy takiego poczucia, że robimy coś złego? — zapytał nagle. — Gdyby ktoś nas odkrył, bylibyśmy skończeni. Nasze klany nie dałyby nam spokoju. Ba... — Nagle spojrzał w górę, na gwiazdy, które zaczynały migotać na czarniejącym niebie. — Myślisz, że przodkowie to pochwalają?
Chyba... Nie była to odpowiedź, której się spodziewała, wnioskując po podarowanym mu spojrzeniu.
Gdyby się nie powstrzymał, przez ból, który teraz roziskrzył się w jego brzuchu, złamałby się w pół.
— Ja się po prostu boję. I wierzę, że też się boisz. Kochasz Klan Klifu, jak ja kocham Klan Nocy. Wierzysz głęboko. Jesteś dobrą wojowniczką, która przestrzega kodeksu wojownika. A jednak go łamiesz. Oboje to robimy.
Pauza.
— Mimo – nie, proszę, nic nie mów, daj mi skończyć — przerwał kotce, widząc, jak otwierała usta, by coś powiedzieć. Z pewnością rozumiała go teraz źle. Nie zdążył przekazać jej wszystkiego. — Mimo wszystko, chciałem powiedzieć, i tak do tego wracamy. I tak tu stoimy, po zmierzchu, sami, ukryci przed resztą świata. Bo ty wiesz, my wiemy, że to jest tego warte.
Prawda?
— I to jest to twoje wytłumaczenie? — powiedziała zdziwiona, przekrzywiając głowę.
— Posłuchaj mnie — miauknął, podchodząc do niej. Źródlana Łuna wstała z miejsca, widząc, jak ten się przybliża. — Wtedy kotłowało się we mnie tak wiele emocji. Wciąż się kotłuje. Nie potrafię nawet ich wszystkich nazwać. Spanikowałem, gdy tamtego dnia... To powiedziałaś. Żałowałem tego długo i nie przestałem. Wiem, że unikałem tego miejsca i spotkań. To było okropne. Przyznaję się, bo nic innego mi nie zostało. — Machnął ogonem, próbując strącić z siebie przynajmniej odrobinę narastającego niepokoju. — Myślałem jednak o tobie. Każdego wschodu słońca — przyznał. Oblał go wstyd. Nie wierzył, że mówił to na głos i to jeszcze jej. Jakim cudem się na to zdobył? I jeszcze nie wykitował? Chociaż do tego mu chyba było już blisko. — Jest w moim życiu dużo trudnych rzeczy i uczuć, przed którymi chciałbym uciec. — Przełknął nerwowo ślinę drugi raz. Jego łapy drżały. Wiedział, co zaraz opuści jego pysk. Wiedział i bał się tego strasznie. — Ale, nawet gdybym próbował, ja nie mogę uciec przed tobą. Nie chcę, nie mogę, bo... Naprawdę cię kocham. Tak bardzo nie chcę cię tracić. Nie takim głupstwem. Przepraszam.
<Łuno? ;3>
 rysunek wykonany przez @kermitnx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz