*Dawno, czasy co w ostatnim odpisie sesji*
W końcu wyszła z legowiska, z ulgą wydychając powietrze. Trzeba było zacząć ten dzień. Już miała ruszyć, szukać sobie odpowiedniego zajęcia, zanim nadejdzie pora jej patrolu, lecz wtedy w oddali zobaczyła Iskrzącą Nadzieję. Kotka najwyraźniej również ją zauważyła, ponieważ po chwili zaczęła zmierzać w stronę Mak. To nieco zdziwiło liliową. Była ciekaw, co jej dawna uczennica chciała z nią poruszyć, zwłaszcza przez fakt, że w ostatnim czasie została ona mentorką. Czyżby miała jakieś pytania dotyczące szkolenia?
– Hej, Makowy Nowiu – przywitała się Iskra. – Chciałabyś może dołączyć do naszego treningu? – zapytała, spokojnie podchodząc do byłej mentorki.
– Witaj Iskrząca Nadziejo – Mak kiwnęła jej głową na powitanie. – Nie sądzę, że byłby to dobry pomysł. To jedne z twoich pierwszych treningów z nowym uczniem, co oznacza, że to najlepszy moment na zbudowanie więzi, potrzebnej do zadowalającego zakończenia treningu – zauważyła. – Nie chce przeszkadzać wam w tym zadaniu – stwierdziła i spojrzała na znajdującego się nieco za Iskrą Szczawiową Łapę. Po chwili znów przeniosła wzrok na wojowniczkę, czekając na jej odpowiedź.
– Wiem, jednak dziś będziemy mieć początki walki i przydałby mi się ktoś do pomocy. Oczywiście jeśli masz czas, bardzo zależy mi na dobrym wyszkoleniu Szczawiowej Łapy – wyjaśniła Iskrząca Nadzieja. Liliowa zastanowiła się chwilę. I tak szukała sobie zajęcia, dlaczego by nie skorzystać? Mogłaby przy okazji zobaczyć, jak radzi sobie jej dawna uczennica na stanowisku mentorki.
– Skoro ten etap macie już za sobą, wybiorę się wraz z wami – oznajmiła i kiwnęła głową do dalej stojącego z tyłu Szczawiowej Łapy.
***
*Chwilę po mianowaniu Warczącego Lisa, przed jego śmiercią*
Siedziała z boku, spokojnie jedząc swój posiłek. Łapa po wojnie z Klanem Klifu już zdążyła dojść do siebie, pozostawiając kolejną bliznę. Wszystko wydawało się spokojne, może nawet aż za bardzo? Przez całe swoje życie liliowa zdążyła się już przyzwyczaić, że dany spokój nie trwa długo, a to, co przychodzi po nim, potrafi zwalić kota z łap. Dlatego pomimo tego uwierającego uczucia niepokoju z tyłu głowy, starała się nacieszyć posiłkiem, który niestety tym razem był bez jej partnerki. To również nieco rozpraszało Mak. Posiłki i wspólne spędzanie czasu wraz z Mroczną Wizją stało się na tyle rutyną, że robienie którejś z tych czynności bez niej robiło się... Dziwne. Nieswoje.
Podniosła wzrok znad myszy by oderwać myśli. Powoli rozglądała się dookoła, dokładnie wszystko patrolując. Wtedy to wzrok zastępczyni padł na jej dawną uczennicę. Iskrząca Nadzieja z małym ptakiem w pysku kręciła się w koło, chyba szukając dobrego miejsca na posiłek. W końcu Iskra wyłapała wzrok Mak. Chwilę później wojowniczka podeszła do liliowej.
– Witaj Makowy Nowiu, mogłabym się dołączyć? – zapytała, spoglądając na wolne miejsce obok zastępczyni. Ta kiwnęła głową, przełykając kęs myszy. Przecież i tak zaraz kończyła posiłek.
— Gratuluję Makowy Nowiu, jak widzę, świetnie ci się powodzi! Twoi synowie już zakończyli swoje treningi, ty jesteś zastępczynią... Chociaż nie wiem, nie chcę osądzać. Jak tam u ciebie? Dawno w sumie nir rozmawiałyśmy! – zaczęła Iskra gdy przełknęła kęs swojej zwierzyny.
– Dobrze. Wydaje się spokojnie – mruknęła Mak, spoglądając na wojowniczkę. Miała rację, że dobrze się jej powodzi, ale jak długo? Spokojne dni w jej życiu nie były codziennością, a samo ich występowanie potrafiło wywołać swego rodzaju nieuzasadnione napięcie w całym ciele zastępczyni. – A u ciebie? W końcu dopiero wracasz do swoich obowiązków – zauważyła.
— Dobrze to słyszeć z twojego pyska! – odparła z uśmiechem wojowniczka. – A u mnie? Oh, dziękuję, że pytasz. Jest stabilnie, moje kocięta zostały uczniami, ja wracam powoli do stanu codziennego... Jak one szybko dorastają! Kamyczek jest taki energiczny i z charakteru tak bardzo przypomina Miodową Korę... Jestem pewna, że będzie się dobrze sparować jako uczeń, Wilga jest cichy, ale grzeczny, nie jest nieśmiały, więc też nie powinno być żadnych problemów. Dąbek ma imię po tacie... Budowę ciała też ma podobną do Miodka! Wdał się w niego. Co prawda względem wyglądu jest niemal jak Poświata, ale to nic! Dobrze jest pamiętać o kimś, komu tyle zawdzięczam... W końcu dzięki niemu w końcu spełniłam swoje kolejne marzenie o założeniu rodziny! A sam Dąbek bardzo dumnie nosi swoją posturę, wygląd i charakter! To takie kochane kocięta... Wasze pociechy też takie były? Teraz są już fantastycznymi wojownikami! – opowiadała rozmarzona Iskra, z uśmiechem wymalowanym na pysku. Mak spojrzała na nią kątem oka. Wydawała się szczęśliwa z roli matki. Odwróciła wzrok, wbijając go w swoje łapy. Miała wrażenie, że tylko ona nie chciała kociąt. Nigdy nie widziała siebie w roli matki. Nawet po narodzinach Pustułki, Warkotka i Kruka, nie potrafiła stać się matką, na jaką zasługiwali. Dopiero po tylu księżycach dopuściła ich do siebie, mówiąc im wprost, jak jest z nich dumna.
– To prawda, stali się fantastycznymi wojownikami, lecz nie spędzałam z nimi za dużo czasu jak byli kociętami – przyznała po zamyśleniu. – Rodzicielstwo nigdy nie było dla mnie. Jednak cieszę się, że ty tego chciałaś. Zawsze to nowe łapy do wspierania klanu. A kto wie, może kiedyś zajdą daleko – zagadnęła, znów spoglądając na Iskrę, która po chwili zamruczała z aprobatą na jej słowa.
— Mam taką nadzieję! Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś jeszcze, aby stały się w przyszłości oparciem dla naszego klanu... – powiedziała wojowniczka. – Słyszałam, jak Kamienna Łapa mówił, że chciałby kiedyś poznać swojego biologicznego tatę i zaczęłam się zastanawiać, czy kiedyś, kiedy już dorosną, nie zaprowadzić ich tam, gdzie on mieszka... Poza tym, Dąbek kilka dni przed mianowaniem na ucznia podszedł do mnie i spytał, czy ma jakąś inną rodzinę... Pomyślałam sobie, że... Może chciałabyś, no wiesz... – wzięła głębszy oddech, jakby przygotowywała się do wypowiedzenia tych słów. – Być ich tak jakby babcią? – zapytała, po chwili wyjaśniając. – To znaczy, nie wiem jak to nazwać, ale Borsucza Puszcza nigdy nie była ze mną szczególnie blisko i w sumie to ty byłaś dla mnie mamą... A ona bardziej oschłą rodzicielką lub tą ciotką, którą widzi się raz na trzydzieści księżyców...
Nastała cisza, której Iskrząca Nadzieja nie odważyła się przerwać. Zastępczyni na chwilę jakby zamarzła w bezruchu, powoli przetwarzając wypowiedziane do niej przed chwilą słowa. Jej ogon dopiero po chwili nerwowo zaczął drgać, a w głowie pojawiały się myśli.
— Co o tym sądzisz? – w końcu odezwała się wojowniczka, wyrywając Mak z zamyślenia. Liliowa zwróciła głowę w stronę Iskry. Wpatrywała się w nią bez słowa.
– Ja? Iskrząca Nadziejo nie będę babcią dla twoich kociąt – odparła zwięźle i ostro, gdy tylko ustaliła na jakie słowa może sobie pozwolić. Nie chciała szarpać sobie nerwów, więc mimo wielu słów cisnących jej się na usta, powiedziała te najmniej oskarżające. To jednak nie zmieniło faktu, że Iskrząca Nadzieja jawnie zdziwiła się słowami swojej byłej mentorki, zwłaszcza tonem jej wypowiedzi.
— Dla-dlaczego? — zapytała cicho, nie poznając w kotce Makowego Nowiu.
– Nie jestem twoją matką. Nie będę babcią dla twoich kociąt. Możesz nie określać Borsuczej Puszczy w ten sposób, proszę, ale ja jej nie zastąpie – oznajmiła. Iskra dalej wpatrywała się w zastępczynię, jednak sama się nie odezwała. Wyglądała na wstrząśniętą, jakby nie tej odpowiedzi się spodziewała. Ale w takim razie czego innego? Makowy Nów sama nie miała pojęcia, co tym bardziej doprowadzało ją do szału. Przed chwilą przyznała przed wojowniczką, że nie była i dalej nie jest dobrą matką. Jak w takim razie miała zostać babcią czyiś kociąt?
– Wybacz, mam obowiązki – powiedziała po chwili prawie sycząc. W końcu wstała i napięcie ruszyła w stronę wyjścia z obozu, ani razu nie odwracając się za siebie.
<Iskro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz