Niedawno
— Co teraz? — zapytała, a jej ogon przeciął powietrze. Najrozsądniej byłoby zabrać je do obozu – przecież same nie przeżyją w takim chłodzie!
— Weźmiemy je do obozu. Nie możemy ich tak zostawić… — odpowiedział Szczawik. Kamień spadł jej z serca. Jak dobrze, że uważał tak samo. Odetchnęła z ulgą, po czym chwyciła za skórę na karku niewielką, szylkretową kotkę. Wojownik wziął ze sobą rudego kocurka z dużą ilością bieli. Na moment spojrzeli sobie w oczy, po czym oboje ruszyli w stronę obozu.
Podróż odbyła się w ciszy – z kociakiem w pysku trudno było mówić. Mimo to Gąbczasta Łapa co jakiś czas zerkała na swojego kochasia, delikatnie unosząc kąciki ust czy mrużąc oczy na jego widok, wydając z siebie cichy, rozbawiony pomruk. Była podekscytowana – znaleźli przecież dwójkę kociąt! A ten rudy wyglądał prawie jak Szczawik! Miał nawet taki ładny wzorek na zadku, dokładnie jak jego nowy… tatuś. Bo przecież na pewno zajmą się nimi wspólnie! Wychowają je razem, prawda? Przynajmniej przez jakiś czas – dopóki przywódcy nie zażądają, by Gąbka wróciła do swojego klanu. Wtedy będą musieli rozdzielić tę dwójkę, bo dymna na pewno nie pozwoli, by oba skarby zostały w Klanie Wilka. Weźmie jednego z nich, tak… na pamiątkę po Szczawiku i ich zawiłej, skomplikowanej relacji. Miała nadzieję, że nikomu nie sprawi to problemu. W końcu co złego w tym, że chciała mieć przy sobie dowód na to, że to, co było między nimi, naprawdę istniało? Że miało szansę… rozkwitnąć? Gdyby tylko nie to, że pochodzili z dwóch różnych klanów…
Chwila.
Zrobiło się zbyt poważnie. Gąbka nie jest poważna pod żadnym względem!
W końcu dotarli do obozu, gdzie przywitały ich zdziwione spojrzenia pobratymców. Gąbka i Szczawik od razu skierowali się do lecznicy, nawet nie pomyśleli o zostawieniu kociąt w żłobku. Na pewno były zmarznięte i zziębnięte. Potrzebowały ciepła, opieki i może kilku ziół?
Brązowooka jako pierwsza przekroczyła próg lecznicy i położyła małą kotkę na posadzce, szukając wzrokiem jakiegoś medyka. W oczy rzuciła jej się niebieska szylkretka, która układała coś w składziku.
— Znaleźliśmy kociaki! Mogłabyś je obejrzeć? — zapytała, podnosząc uszy do góry. Cisowe Tchnienie spojrzała w ich stronę i skinęła powoli głową. Wyglądała bardzo profesjonalnie i poważnie – zupełnie jak Różana Woń! Na tę myśl Gąbka uśmiechnęła się pod nosem. Ach, chyba wszystkie medyczki są do siebie podobne!
Szylkretka podeszła i przyjrzała się maluchom, delikatnie je potrąciła nosem, obwąchała, sprawdziła oddech. Potem spojrzała na dwójkę młodych “rodziców” i mruknęła:
— Musiały przemarznąć na tym chłodzie. Trzeba je jak najszybciej ogrzać.
Gąbka spojrzała na Szczawika i szerzej się uśmiechnęła.
— Ja z nimi zostanę! Otulę ich swoim długim ogonem, a ty… możesz pójść po jakąś zwierzynę dla nich! Na pewno są głodni — stwierdziła, spoglądając czule na młode. Cisowe Tchnienie skinęła głową.
— Gdyby zaczęły kaszleć albo wyglądały na chore, natychmiast mi to zgłoś. Trzeba będzie podać im zioła — powiedziała spokojnie i wróciła do swoich obowiązków. Brązowooka przytaknęła, a potem odwróciła się, by zagadać do łaciatego kocura… ale jego już nie było. Najwidoczniej poszedł już po jakąś piszczkę.
Dymna wzruszyła ramionami i delikatnie popchnęła maluchy w stronę pustego posłania. Sama położyła się obok i dokładnie zakryła młode ogonem, czule liżąc je po łebkach – tak, jak dawniej robiła jej mama. Nie znała się na rodzicielstwie, ale starała się naśladować Algową Strugę najlepiej, jak potrafiła. Ach, minęło tak mało czasu, a już tak bardzo przywiązała się do tych maleństw! Były takie urocze i bezbronne… Gdyby nie ona i Szczawik, pewnie nie dożyłyby jutra. Normalnie byli dla nich jak łapy z Klanu Gwiazdy! Tyle że… te łapy nie zamierzały ich zabierać na Srebrną Skórkę, o nie!
Gąbka już prawie zasypiała, gdy do lecznicy wślizgnął się łaciaty wojownik, niosąc w pysku dwie świeże piszczki. Położył je przed uczennicą, płaszcząc delikatnie uszy.
— P-przepraszam! Chciałem przyjść szybciej, ale Kocimiętkowa Łapa znowu zaczęła mnie wypytywać o… no, sama wiesz co. Trochę mi zajęło, nim ją spławiłem, ale w końcu się udało. Na moment tak się rozkojarzyłem, że prawie zapomniałem wziąć tego jedzenia! Haha… — mruknął, uśmiechając się nerwowo i marszcząc lekko brwi. Gąbka zachichotała i chwyciła pazurami niewielkiego wróbla, którego zaczęła oskubywać z piórek. W końcu nie będzie kazać robić tego tym biednym dzieciom! Ciekawe, czy miały dobre dzieciństwo? Skoro ich rodzice je zostawili, to pewnie nie…
— To ja już pójdę. Gdybyś czegoś potrzebowała, to mów — pożegnał się Szczawik i wyszedł z lecznicy. Gąbka mruknęła coś pod nosem na pożegnanie, nawet na niego nie spoglądając, bo była zbyt pochłonięta tym wróblem.
Gdy już go obrała, obudziła śpiące maluchy i dała im jeść. A gdy najadły się do syta, znowu otuliła je ogonem, kołysząc do snu. Patrzyła, jak mrużą powieki, a potem szepnęła cicho:
— Nie martwcie się… ja i Szczawik na pewno zajmiemy się wami lepiej, niż ci przebrzydli samotnicy… — jej głos był ledwo słyszalny i pewnie rozpłynął się gdzieś w uszach kociąt, które już zasypiały. Może to i lepiej – w końcu nikt nie chciałby myśleć o tym, że jego rodzice go nie chcieli. Może ta senność oszczędziła im dodatkowej traumy.
***
Gąbczasta Łapa znów przesiadywała w lecznicy obok kociąt, gdy nagle do środka zajrzała łaciata, liliowa wojowniczka, którą dymna znała aż za dobrze – Gąsiorkowy Trzepot, jej mentorka z Klanu Wilka. Wyglądała na zmartwioną, może nawet przygnębioną, więc uczennica szybko domyśliła się, że nie chodziło jej o to, by zobaczyć znalezione latorośle. Dymna położyła po sobie uszy i powoli wstała z posłania, zerkając jeszcze na dwójkę kociąt, które śledziły ją zaciekawionym wzrokiem. Na pewno też czuły, że coś złego się święci!
— Hej… Gąsiorek. Coś się stało, prawda? — zapytała cicho, niemal wzdychając. Żółtooka skinęła głową i gestem łapy, wyprowadziła ją na zewnątrz. Koniuszek jej ogona drgał nerwowo, a w gardle najpewniej miała gulę i trudno było jej mówić.
— Nikła Gwiazda prosił, byś przyszła… — mruknęła w końcu. Brązowooka domyślała się, o co może chodzić. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się lekko, jakby chciała dodać wojowniczce otuchy.
— To musiało się kiedyś stać, prawda? — powiedziała spokojnie. — No nic, nie mam tyle władzy, by coś na to poradzić. Tęsknię już za mentorką, rodziną… Może to i dobrze, że wracam? — dodała, po czym otarła się policzkiem o pysk starszej kotki. — Będę za tobą tęsknić, wiesz?
Gąsiorkowy Trzepot tylko się uśmiechnęła i spojrzeniem naprowadziła uczennicę w stronę legowiska przywódcy.
Gąbka ruszyła niepewnie do przodu, czując, jak serce ściska jej się w klatce piersiowej. Każdy kolejny krok wydawał się cięższy od poprzedniego, a w głowie kłębiła się myśl, by po prostu zawrócić i uciec z obozu, by unikać tej rozmowy najdłużej, jak może. Ale wiedziała, że nie może. Klan Nocy na pewno jej potrzebował, a rodzina tęskniła równie mocno, jak ona. Algowej Strudze na pewno brakowało… obu córek…
Dymna wkroczyła do starej borsuczej nory, gdzie czekał na nią bury przywódca. Jego spojrzenie było poważne, a brwi lekko uniesione.
— Dzień dobry, Gąbczasta Łapo. Czas najwyższy, byś powróciła do swojego rodzimego klanu. Gąsiorkowy Trzepot przekazała mi, że jesteś już dobrze wyszkolona — powiedział spokojnym tonem. Gąbka poczuła w sercu ukłucie żalu. Czy gdyby łaciata mentorka nie skontaktowała się z liderem, mogłaby zostać tu, choć odrobinę dłużej?
— Dobrze… — wydukała w końcu, przełykając ślinę. Jej ogon delikatnie poruszał się na boki, zdradzając napięcie. — Ale… jest jeszcze jedna sprawa — dodała po chwili ciszy. — Widzisz, ostatnio razem ze Szczawiowym Sercem znaleźliśmy kocięta. Bardzo się z nimi związałam i… chciałabym zabrać Łezkę ze sobą do Klanu Nocy. Myślę, że tak będzie sprawiedliwie… — wyjaśniła z lekkim, proszącym uśmiechem, licząc na litość ze strony kocura. Nikła Gwiazda milczał przez moment, jakby rozważał jej słowa. W końcu mruknął:
— Nie widzę żadnych przeciwwskazań. Możesz zabrać ze sobą Łezkę. W końcu mamy sojusz, a jeden kot w te czy w te nie zrobi różnicy. — Uniósł kąciki ust. Gąbczasta Łapa skinęła mu głową z wdzięcznością. — W takim razie możesz się już żegnać. Rano Borsucza Puszcza i Sowi Zmierzch odprowadzą cię na terytorium Klanu Nocy — dodał.
— Jasne! — odpowiedziała od razu, wstając i kierując się ku wyjściu. — Do widzenia! — rzuciła jeszcze przez ramię, by nie wyjść na niewychowaną.
Szczawiowe Serce dostrzegł jej nieco zmieszany wyraz pyska i od razu do niej podszedł. Otarł się o jej bok, jakby chciał ją uspokoić.
— Czy to już…? — wyszeptał do jej ucha, a jego ciało lekko zadrżało. Brązowooka zawiesiła na nim wzrok. Nie odpowiedziała, bo nawet nie musiała. Ich ciasno splecione ogony i przyspieszone bicie serc mówiły wszystko. Szczawik zrozumiał. Wtulił się w nią mocniej, a ona oparła na nim policzek.
— Może spacer? — zaproponował cicho. Dymna tylko skinęła głową i razem wyszli z obozu.
Szli długo w ciszy, jakby opłakiwali swoje pożegnanie już zawczasu. Gdy dotarli nad jezioro – miejsce, gdzie spędzili razem tyle chwil – atmosfera zrobiła się znacznie cięższa. Usiedli obok siebie, patrząc w falującą taflę wody.
— Gąbko… — odezwał się w końcu Szczawik, głęboko wzdychając. — Nie sądziłem, że… że kiedykolwiek znajdę w sobie odwagę, by to powiedzieć, ale czuję, że… czas nam ucieka. Jeśli nie teraz, to już nigdy — mówił, spoglądając jej prosto w oczy. Dymna postawiła uszy i poczuła, jak serce na moment zamiera w jej piersi. — Wiesz, jak dobrze się dogadujemy… jak czule się traktujemy, jak bardzo jesteśmy sobie bliscy. I myślę, że i ty, i ja dobrze wiemy, że to nie jest tylko przyjaźń. Wszyscy to widzą! Może… może Kocimiętkowa Łapa miała rację? Może jest między nami coś więcej? Może to, że nasze ogony są teraz splecione, wcale nie jest przypadkiem? — powiedział drżącym głosem, po czym spuścił wzrok i przejechał łapą po wilgotnej ziemi.
— Co masz przez to na myśli…? — zapytała cicho. Szczawik zawahał się na chwilę, a potem wypowiedział słowa, które już od dawna nosił w sercu:
— Mam na myśli, że… że ja cię kocham, Gąbczasta Łapo…!
***
Minął cały dzień i noc, odkąd dymna zostawiła swojego kochasia bez odpowiedzi. Czuła się z tym okropnie, ale wiedziała też, że to nie był odpowiedni moment, by myśleć o byciu partnerami. Był już ranek – za niedługo miała wyruszać. Nie chciała przywiązywać się jeszcze bardziej. I tak już czuła się niespokojna i przygnębiona na samą myśl o odejściu, a wczorajsza sytuacja tylko pogłębiła jej smutek. Nie odezwała się do Szczawiowego Serca przez cały dzień. Nie spojrzała w jego stronę ani razu. Ani razu! Chodziła ze spuszczoną głową, wpatrując się tępo w jakiś punkt przed sobą, jakby bojąc się, że gdy tylko spojrzy w stronę łaciatego, jej serce pęknie na pół! Jej zwykle radosna, beztroska strona teraz zdawała się przygaszona. Każde wspomnienie spojrzenia czekoladowego sprawiało jej ból, którego nie potrafiła nawet opisać słowami.
Siedziała przed lecznicą, pogrążona we własnych myślach, gdy podeszła do niej Borsucza Puszcza.
— Idziemy — oznajmiła krótko. Gąbczasta Łapa uniosła na nią wzrok i skinęła głową, po czym zanurkowała do środka, by po raz ostatni spojrzeć na kocięta, siedzące razem. Stroczek patrzył na nią z niepokojem, a w jego oczach błyszczało coś, co podsunęło Gąbce myśl, że on przeczuwał, co właśnie miało się wydarzyć. Uśmiechnęła się do niego słabo i bez słowa chwyciła Łezkę za kark. Rudy kocurek wyciągnął w jej stronę łapkę, potykając się o gałązki, z których splecione było posłanie. Wydał z siebie cichy pisk i zamarł, wpatrzony w oddalającą się sylwetkę siostry, która znikała już w świetle dnia.
Uczennica podeszła do Borsuczej Puszczy i Sowiego Zmierzchu, czekających przy wyjściu z obozu. Spojrzeli na nią, a ona tylko skinęła głową, by dać im znak, że jest gotowa. Wtedy ostatni raz obejrzała się za siebie. I wtedy po pierwszy raz od tamtej rozmowy – jej spojrzenie spotkało się z oczami Szczawiowego Serca. W jego wzroku czaił się ból i tęsknota tak silna, że jej łapy zadrżały. To jedno spojrzenie ścisnęło jej serce tak mocno, że niemal uroniła łzę! Wyglądał tak ponuro, tak marnie… a jednak wiedziała, że nie może zostać. Przynajmniej miał jeszcze Stroczka, nie?
Brązowooka odwróciła wzrok, potrząsając głową. Wtedy z jej futerka wypadła mała, błyszcząca muszelka, która wcześniej zaplątała się między jej kręconymi kosmykami. Upadła na ziemię i cicho zadźwięczała, dając Szczawikowi znać o swojej obecności.
Gąbka już się nie obejrzała. Z ciężkim sercem ruszyła między dwoma wojownikami w stronę terenów Klanu Nocy. Znała tę drogę. Wiedziała, że będzie długa i wyczerpująca, ale miała nadzieję, że Łezka zniesie podróż dzielnie i nie będzie za dużo marudzić. Marzyła tylko o tym, by dotrzeć na miejsce spokojnie i by prędko udało jej się zapomnieć o tęsknocie za chwilami spędzonymi w Klanie Wilka.
***
Gdy dotarli na granicę, zauważyli zbliżający się patrol. Trójka kotów – Lśniąca Ikra, Rozpromieniony Skowronek i Błękitna Laguna – kierowali się prosto w ich stronę. Wyglądało na to, że wiedzieli, co się dzieje. Pewnie byli przygotowani na taką ewentualność. W ich ruchach nie było ani napięcia, ani zaskoczenia – sprawiali wrażenie spokojnych, jakby obecność dwójki Wilczaków na ich ziemi była czymś zupełnie naturalnym. Przywitali się z nimi krótko, po czym przez chwilę panowała cisza. Wtedy Borsucza Puszcza zauważyła, że spojrzenia trójki wojowników zatrzymały się na małym kocięciu, które Gąbka niosła. Mruknęła spokojnie:
— Ona? Nazywa się Łezka. To prezent od Nikłej Gwiazdy dla księżniczki Klanu Nocy. Piszczka, którą wyjątkowo upodobała sobie wasza uczennica — powiedziała z lekkim uśmiechem pod nosem. Błękitna Laguna skinął głową na znak, że zrozumiał. Po chwili patrol pożegnał się i ruszył w stronę obozu, a Gąbczasta Łapa odprowadziła ich wzrokiem.
Przez dłuższą chwilę patrzyła, jak sylwetki Wilczaków powoli znikają na horyzoncie. W jej sercu zapanowała dziwna pustka. Myślami wróciła do miejsca, które znajdowało się tam, gdzieś daleko – do Szczawiowego Serca. Do jego spojrzenia, pełnego boleści. Westchnęła cicho i odwróciła się, by ruszyć dalej, tym razem już prosto ku swojemu domowi.
Żegnaj, Szczawiku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz