Promyk już od rana ganiała, jakby jej ktoś za to płacił. Jakby to była jej praca. Wstała, najadła się i zaraz była w którymś kącie żłobka przestawiając mech i kopiąc dziury tylko po to, aby je potem zasypać. Cóż to była za fascynująca zabawa. Potem chwilę powalczyła z bratem i trochę z siostrą, ale z siostrą delikatniej! Potem oczywiście musiała podręczyć tatę — to należało do jej obowiązków! A teraz, kiedy jej rodzeństwo ułożyło się zaraz przy ojcu na obiad, sama też musiała to zrobić. Nawet jeśliby tego chciała jej ciało, na samym powietrzu nie mogło żyć. Ich mama karmicielka napełniła brzuszki i nadeszła chwila błogiego spokoju.
Na całe pięć minut, bo kiedy Słońce i Tawuła spali w najlepsze, Promyk obudziła się bardzo szybko, pełna energii i gotowości na nowe zadania. I zaraz biegała w kółko wokół ojca, który tylko spoglądał na nią z pewną dozą zrezygnowania. W końcu Promyk to było dziecko, któremu energia jakimś cudem się nie kończyła. Drzemki? Pięć, może dziesięć minut i znowu była na łapach. Odpoczynek? Tylko jak usiadła, aby podziwiać coś, co ją wyjątkowo zaintrygowało.
Tak jak teraz. Siedziała w rogu i w dziurze, którą sama wykopała, spoglądała na robaki. Były bowiem bardzo ciekawe, wyjątkowo kolorowe. Łapą wyjmowała je przed siebie i nie pozwalała im wyjść, przenosząc łapki tak, aby zagrodzić im drogę.
— Co tam robisz Promyczku? — Jej ojciec zajrzał na nią z niepokojem. Promyk rzadko siedziała na tyłku i nic nie robiła. To znaczyło dwie rzeczy — w końcu się zmęczyła albo coś psoci! Była też opcja choroby, ale to każdy by od razu zauważył!
— Patrz! — Kociak jak tylko usłyszał tatę, porwał żuczka, jakiego znalazł w zęby i przyniósł mu pokazać. — SAKI ŁAFNY!!! — Kotka miauknęła z nieszczęśnikiem nadal w jej paszczy.
— Piękny… — Jej tato zdawał się nie być do końca przekonany co do jej opinii, ale Promyk nie zwróciła na to większej uwagi. Zamiast tego wróciła do swojej dziury i dalszej zabawy ze swoimi nowymi przyjaciółmi. Bo nie uwierzycie! Znalazła dwa żuczki! I chociaż ciężko jej było je oba utrzymać w ryzach, to bawiła się wyśmienicie.
Aż nie odwróciła głowy. Bo przecież nie można bawić się w spokoju, jak ktoś jej gada za uchem. Promyk uniosła głowę i zerknęła w kierunku taty, a co najważniejsze jej kochanego rodzeństwa. Ale zobaczyła niewiele więcej niż jakiegoś obcego, wielkiego kota pełnego blizn. Och nie! To atak!
Kotka poderwała się na równe łapy, dwa żuczki w końcu wolne od jej tyranii uciekły z powrotem do zapomnianej dziury. Kotka zmarszczyła swoje małe brwi, napuszyła futerko i z jasnym zamiarem nabrała rozpędu. I zaraz była przy przeciwniku. Nie przeliczyła jednak jednej rzeczy.
Hamowania…
Wpadła w nogę intruza z cichym piskiem. Nie! To źle!
— Hej nic ci się nie stało Promyk? — Kot obrócił się do niej. O nie! Jeszcze gorzej. On znał jej imię! Promyk zmierzyła go wzrokiem tak zdeterminowanym, jakim tylko była w stanie po tak wstydliwym przedstawieniu swoich umiejętności i prychnęła. Starała się być większa niż była, w końcu jak wielkie może być świeżutkie kociątko? Obcy tylko zamrugał parę razy.
— Ona tak zawsze? — spytał się jej taty.
— Urocza czyż, nie? — padła odpowiedź i cichy śmiech. — Promyk. To twój wujek. Promieniste Słońce. Przywitaj się ładnie. — Jej tatko skierował te słowa do niej.
No dobra. Rzeczywiście osoba, która zna jej imię, i której tata pozwolił podejść tak blisko jej rodzeństwa, może nie być wielkim zagrożeniem. Jej błąd. Koteczka usiadła i spojrzała jeszcze raz na swojego… wujka?
— Przepraszam. Jestem Promyk — przedstawiła się, jak tata kazał. — Dzień dobry. — I przywitała. W końcu może i jest kulką czystej energii, która odbija się od ścian, ale ma maniery!
<Promieniste Słońce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz