Kilka dni po trafieniu Kurki do medyków
Guziczek nigdy nie był spokojny. Nigdy nie lubił siedzieć w obozie. Od kiedy zaczął być uczniem, cały swój czas wolał spędzać gdzieś na drzewach. Czasem uczył się z Miłostką, chociaż nie przepadał za mentorką. Była dla niego zbyt nudna, kazała mu robić rzeczy, które potrafił doskonale i na początku nie uczyła go niczego pożytecznego. Teraz na szczęście było trochę lepiej… W każdym razie, jeśli nie był z Miłostką, to ćwiczył sam. Wracał z treningu, jadł i znów uciekał w las. Czasem też nie ćwiczył, a po prostu spacerował po terenie, ale wtedy zazwyczaj towarzyszył mu Kurka. No właśnie… Kurka. Liliowy kocur od zawsze wydawał się Guziczkowi ciekawy. Nadal pamiętał, jak go męczył swoim gadaniem, gdy jeszcze nie umiał dobrze biegać, a gdy się już nauczył? To zaczął być chaosem! Wyciągał przyjaciela, wraz z nim zwiedzał świat, no dobrze, obóz. Pamiętał, jak za nim tęsknił, gdy ten dwa księżyce wcześniej został mianowany i wtedy gdy jeszcze obydwoje mieli treningi od wschodu do zachodu, więc nie mieli czasu dla siebie. Teraz każdą wolną chwilę spędzali ze sobą, czasem nawet ucząc się nawzajem! Chociaż to też nie należało do teraźniejszości, bo w tym momencie Kurka leżał w legowisku medyków… Guziczek już kilka tygodni temu zauważył, że kocur jest dużo mniejszy i słabszy. Tłumaczył to jednak tym, że może jest inaczej zbudowany, może mniej ćwiczy, ale… potem zaczął zauważać, że jego przyjaciel praktycznie nie jadł i słabo spał. Powinien zwracać na to większą uwagę… Pewnego dnia, Kurka po prostu zemdlał. Na jego oczach! Czarno-biały był przerażony i od razu zawołał medyków. Miał tylko nadzieję, że przyjaciel nie miał mu tego za złe. Chciał przecież tylko dobrze… W każdym razie, od kiedy liliowy był pod opieką medyków, Guziczek przestał mieć chęci na treningi. Gdyby tylko mógł, to cały boży dzień spędzałby obok przyjaciela! Nawet jeśli takie leżenie plackiem było nudne, wolał nie zostawiać Kurki samego. Niestety musiał, bo Miłostka nie odpuszczała, no a medycy też wcale nie byli zbyt chętni dopuszczać kocura do swojego legowiska, tym bardziej przez pierwsze kilka bardzo długich godzin. Teraz było ciut lepiej, ale wszyscy inni też kręcili się przy kocurze, a Guziczek… no cóż, i tak już mówione było, że jest zakochany w Kurce! Nie mógł pozwolić plotkom roznieść się bardziej, więc zazwyczaj czekał, aż wszyscy odejdą. Ale on wcale nie był zakochany w przyjacielu, po prostu bardzo się o towarzysza martwił… No bo jeśli Kurce faktycznie by się coś stało, to z kim niby miałby dzielić się władzą, gdy wreszcie do niej dotrze? Samemu byłoby zbyt nudno! Dlatego teraz codziennie po treningach sprawdzał stan przyjaciela i opowiadał mu, co się działo na treningach. Chyba tylko dlatego nadal się nie zbuntował, żeby miał co opowiadać przyjacielowi. Ale i tak do obozu wracał najszybciej jak mógł. Najpierw dziwiło to Miłostkę, no bo wcześniej tyle razy machał łapą po treningu, stwierdzając, że on sobie jeszcze tu zostanie, ale mentorka zauważyła, gdzie chodzi Guziczek, więc tylko z tym durnym uśmiechem, który widywał na twarzy Czajki, gdy opowiadał mu o swoich przygodach z Kurką, kończyła szybciej treningi i wracali do obozu. A potem kocur od razu, praktycznie biegiem, wpakowywał się do medyków i odnajdywał przyjaciela. Oczywiste było, że się martwił, ale nie widział sensu w takim… okazywaniu tego. Kurka i tak już wiedział, co zrobił nie tak. Po co mu nadal o tym przypominać? Teraz, też pod okiem medyków, powoli wracał do zdrowia. Więc Guziczek nie oceniał liliowego ani nie patrzył na niego tym zmartwionym wzrokiem, co wszyscy inni. Po prostu kładł się obok niego i gadał, aż medycy go nie wyrzucili.
***
Gdy Kurka zaczął się czuć lepiej
— Możemy już wracać? — jęknął niezadowolony Guziczek, przeskakując na kolejne drzewo. Jego łapy rwały się już do obozu, więc o mało nie spadł.
— Nie, dopóki nie nauczysz się ładnie przeskakiwać! — mruknęła Miłostka.
— Ale ja umiem!
— Nie widać! Skup się!
Czarno-biały jęknął niezadowolony, ale zaraz skupił się na swych łapach i już bez problemu przeskoczył kolejne kilka drzew. Z ostatniego spokojnie zszedł i spojrzał niecierpliwie na mentorkę.
— Dobra, idź do swojego kochasia — wywróciła oczyma.
— Przyjaciela — prychnął, ale nie kłócił się dłużej.
Biegiem ruszył do obozu, chociaż czuł, jak palą go łapy. Ostatnio wrócił do dłuższych treningów, bo Miłostka miała nadzieję, że kocur mianuje się szybciej. Rozmawiali o tym, ale Guziczek chciał jak najwięcej trenować, aby wstąpić do szeregów zwiadowców, jako ten najlepszy, więc jeszcze o mianowaniu nie myślał. Chociaż od ostatnich kilku tygodni nie myślał o niczym innym niż liliowy kocur. Znaczy, tak, Kurka już dawno temu chodził Guziczkowi po głowie, chyba od kiedy stał się uczniem, no ale teraz, gdy tamten leżał u medyków, to w ogóle nie wychodził z jego głowy. Był taki mały i słaby… i nie wyglądał najlepiej. A Guziczek ciągle obawiał się, że zaraz przyjaciela straci… Więc jaka radość uderzyła go, gdy wbiegł do obozu, a Kurka stał samodzielnie na nogach i to poza dziuplą medyków! Nadal wyglądał słabo, ale kto by się dziwił, skoro w ogóle nie wychodził na słońce. Kocur rzucił się na przyjaciela, wywracając ich oboje, i otarł się o niego, mrucząc głośno.
— Uważaj na niego! — usłyszał z dala. Chyba od Kruszynki… Odsunął się więc od liliowego i pomógł mu się podnieść.
— Wypuścili cię? — zaśmiał się.
— Taa... — Kurka zachichotał. — Cześć, wróciłeś właśnie z treningu?
— Tak. Miłostka ciągle mnie męczy o skakanie po drzewach. Ale ja umiem! — uśmiechnął się dumnie. — Lepiej wyglądasz.
— Ale nadal nie mogę chodzić na treningi — westchnął. — Więc troszkę tu pomagam…
— Nuda! — przerwał. — Jak możesz wyjść, to przejdźmy się trochę po obozie.
Kurka kiwnął głową, ewidentnie z ulgą. Pewnie chciał trochę odpocząć od ciągłego niańczenia… Po to miał Guziczka! Ruszyli na tysięczny obchód po obozie, a czarno-białemu jak zwykle nie zamykał się pyszczek. Lubił towarzystwo Kurki, bo ten jako jedyny faktycznie słuchał długich monologów i nigdy nic nie kwestionował. Uśmiechał się tylko miło i dopytywał o dalszy ciąg historii. Był naprawdę świetnym słuchaczem. Bo przecież tylko o to chodziło… Tak naprawdę, chyba ukradł Kurkę od jego aktualnych obowiązków już na cały dzień, bo wrócili do lecznicy dopiero, jak zachodziło słońce. A co najlepsze ni razu nie wyszli z obozu! Po prostu to gdzieś siedzieli, to wtulali się w siebie, gdy akurat nikt nie patrzył. Bo Guziczkowi brakowało Kurki, ale gdyby to ktoś zobaczył, to znów nazwałby go zakochanym! No bo, co w ogóle znaczyło się zakochać? Patrzeć takimi oczami, jak Czajka na Borowika, czy może zrobić dla tego kota wszystko, jak to Czerwiec robił dla Miodunki? To nie miało dla kocurka sensu. Po prostu lubił Kurkę i tyle. Przyjemnie się z nim spędzało czas, bo wszyscy inni tylko krzywo na niego patrzyli! A liliowy nigdy nie oceniał. I co niby miało to wspólnego z tym całym zakochaniem się…? A nawet jeśli coś miało wspólnego, to nie było mowy, żeby Kurka czuł to samo, więc temat zamknięty!
— Leki, K-Kurko — miauknął Wiciokrzew, gdy zauważył dwójkę kocurów.
— Jasne, już idę — westchnął i spojrzał na przyjaciela. — Mogę dziś spać znów na drzewie…
— To opowiem ci potem coś jeszcze! — zapewnił Guziczek i pozostawił towarzysza w profesjonalnych łapach, a sam poszedł się położyć na swojej gałęzi. Dopiero wtedy poczuł, jak zmęczony jest. Ostatnio słabo sypiał i ciągle zerkał w stronę dziupli medyków, żeby tylko upewnić się, że Kurka jest cały. Teraz na szczęście przyjaciel znów będzie tylko kilka gałęzi dalej! Jeśli Guziczek tylko się zmartwi, to wskoczy do niego i sprawdzi, czy ten nadal dycha. Bo naprawdę, życie bez liliowego kocura byłoby nudne…
Czekając na niego, zwisając tak na tej gałęzi, prawie zasnął. Przebudził go szelest i ciepło drugiego kota. Otworzył zaspane oczy i zobaczył, że starszy wtula się w jego futerko. Noce faktycznie zaczęły być coraz chłodniejsze… temu nie powiedział nic więcej, tylko posunął się trochę, aby Kurka miał więcej miejsca i pozwolił sobie odpłynąć. Przecież poczuje, jeśli coś się stanie…
***
Kilka dni przed osiągnięciem przez Kurki 11 księżyców
Kurka wyglądał coraz lepiej i było widać to gołym okiem! Nawet medycy pozwolili Guziczkowi zabierać go na spacery, żeby “zaznał trochę słońca”. Oczywiście pouczali go, że musi uważać, że nie mogą się ganiać, ani przemęczać, ale kocur doskonale to wiedział. Dlatego, chociaż treningi miał coraz dłuższe i męczące, każdego wieczoru brał Kurkę na godzinny spacer do Owocowego Lasku. A tam leżeli i rozmawiali. Niestety, nie trwało to wcale długo, bo potem Guziczek wracał, jak już było ciemno, chociaż nie powinno. Wtedy zazwyczaj albo pomagał przyjacielowi w jego zadaniach, które dostawał, albo brał go i razem odpoczywali na gałęzi wtuleni w siebie. Kocura przestały interesować też coraz to bardziej rozrastające się o nich plotki. Tłumaczył sobie, że idzie zima, dlatego się tulą, no i są blisko, bo znają się od dziecka. Tego, że mogłaby być to miłość, nie dopuszczał do swojej główki. Miłostka chyba była oburzona tym, że Guziczek tak się o to kłócił, więc przeciągała treningi.
— Szukaj lisa.
— Muszę?
— Dopóki go nie znajdziesz, nie wracamy. Twój przyjaciel sobie poradzi. Ogon do góry!
Ustawił się w pozycji do łowów i przystawił nos do ziemi. Wąchał, ale zapachy mu się mieszały, bo ostatnio dużo padało i wiecznie coś się zmywało. Kilka razy wskazywał inne zwierzęta, aż wreszcie, tuż przed zachodem, chociaż wyszli po południu, znalazł lisią norę.
— Gratulację. Ale więcej skupienia! — mruknęła. — Wracajmy do obozu.
Jak raz, kocur nie wystartował pierwszy, a szedł obok mentorki. Ostatnio to on tracił na sile. Jadł normalnie i spał dobrze, po prostu strach o przyjaciela i długie treningi zżerały mu energię. Nawet jeśli czasem wydawało się to niemożliwe…
— Jutro wolne, odpocznij. Ale nadchodzi Pora Nagich Drzew, więc będziemy dużo polować — miauknęła kotka, gdy doszli do obozu.
— Dobrze. Dziękuję.
Pożegnał się i podbiegł do Kurki. Ten na szczęście coraz bardziej był już przygotowywany do powrotu do treningów. No i jadł więcej! Może jakoś szczególnie nie urósł, bo Guziczek, chociaż młodszy, nadal był widocznie większy, ale nawet on by marnie wyglądał, gdyby cały księżyc musiał odpoczywać. Znaczy, zacznijmy od tego, że żeby on odpoczywał, leżąc grzecznie w miejscu, to trzeba byłoby go przywiązać…
— Znalazłem dziś lisa — pochwalił się. — Znaczy norę…
— Woah! Gratulację.
No i znów się zaczęło. Guziczek opowiadał o swoim dniu, oczywiście podkolorowując trochę te nudne fragmenty. Rozmawiali tak do wieczora, aż nie poczuli zmęczenia. Wtedy wspięli się na wspólną gałąź i zasnęli obok siebie. Guziczek czasem widział, jak komfortowo czuł się Kurka, gdy kolejnej nocy kładł się obok niego, ale gdy spał na swojej gałęzi to… wcale nie spał. To było widać. Więc czarno-biały zawsze się uśmiechał i mruczał, że już zimno i że to w porządku. Zresztą, sam też spał lepiej, gdy liliowy był obok. Oczywiście dlatego, że Kurka dawał ciepło, a on sam mógł mieć pewność, że przyjaciel nadal żyje. Tylko o to w tym chodziło… Chodziło o to nawet wtedy, gdy Kurka zaczął ponownie treningi i czuł się już dobrze, no i wtedy gdy bez problemu zasypiał sam i ni razu nic się nie stało. Cały czas chodziło tylko o to, żeby czuć, jak Kurka oddycha i żeby czuć jego ciepło. A to, że chociaż kładli się tylko obok siebie, a wstawali wtuleni… było winą zimnych nocy. Niczym więcej… Tak przynajmniej wmawiał sobie Guziczek.
[1822 słowa + tropienie lisów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz