Wąsy Aksamitki zadrżały, gdy do jej uszu dotarła komenda Borsuczej Puszczy. Nie do końca jej ufała, chociaż nie do końca ufała większości kotów z Klanu Wilka. Zerknęła na śpiącą obok Cykorię i przełykając ślinę wstała, próbując nie okazywać po sobie nerwów. Roztargniony Koperek sam jej powtarzał, by uważała na siebie, gdy będzie sama w żłobku i aby go pod żadnym pozorem nie opuszczała. Czy do tego zaliczało się także opuszczanie go w towarzystwie innych kotów? Cóż, Aksamitka nie była tego pewna, dlatego posłusznie wstała i podeszła do wyczekującej jej wojowniczki. Ta ruchem głowy wskazała jej na wyjście. Dla kotki ten widok wydał się nieco straszny, gdyż stojąc tak blisko burej, była w stanie dokładnie przyjrzeć się każdemu mięśniowi, rysującemu się pod jej gęstą sierścią, każdej szramie, zdobiącej jej muskularne ciało, a także oku, złocistemu i łypiącemu na niej z góry, gdy ta przekrzywiła łeb w sposób, w który Aksamitka widziała tylko dół jej brody, kawałek policzka i wpatrujące się w nie hipnotyzująco ślepie. Wyszły.
Na zewnątrz żłobka było wilgotno i dość ciemno. Biel spowijała cały obóz, a słońce nie zdążyło się jeszcze wybudzić ze snu, podobnie jak i większość Wilczaków. Kotka wyciągnęła przed siebie łapkę, jakby próbując sprawdzić, jaka mgła jest w dotyku. Wynik tego eksperymentu był bardzo prosty i pojawił się szybciej niż pierwsze przebiśniegi Pory Nowych Liści (czymkolwiek owe przebiśniegi były). Mgła była… Nijaka. Ziemia natomiast, na którą wywróciła się Aksamitka przez swoją nieuważność i niebezpieczne wychylenie się wraz z łapką do przodu, zimna, nieco gorzka i kwaśna. Skrzywiła się, wypluwając grudki twardego gruntu z pyszczka, po czym intensywnie zaczęła trzeć swój nosek, do którego nozdrzy również dostały się nieproszone fragmenciki ziemi. Borsucza Puszcza jedynie przyglądała się jej poczynaniom w milczeniu, nie komentując, nie karcąc, nie pomagając. Znowu to robiła. Obserwowała. Aksamitka nie rozumiała, co było w niej takiego ciekawego, że wymagała ciągłej obserwacji przez starszą. Czy naprawdę była tak interesująca, by wpatrywać się w nią jak sroka w gnat?
Po grzbiecie kotki przebiegł dreszcz, gdy z zawstydzeniem wstała ponownie na cztery łapki, otrzepując się z osiadłego na jej futrze kurzu i rzucając wojowniczce przepraszające spojrzenie.
— Wybacz, Borsucza Puszczo… — bąknęła onieśmielona, a widząc, że wojowniczka nie kwapi się do odpowiedzi, postanowiła kontynuować i przy okazji zadać nurtujące ją od dłuższej chwili pytanie. — Czy mogłabym spytać czemu mnie wezwałaś?
Ruch puszystego ogona nakazał Aksamitce się zbliżyć. Były w jednym z krańców obozu, gdzie nie było nic poza gęsto zarośniętymi ścianami i wilgotną, zieloną trawą. Wtedy też gdzieś zza grzbietów obu kotek dobiegł znajomy głos siostry Aksamitki, Cykorii, która wystawiła swój pyszczek poza ściany żłobka, szeptem nawołując imię czekoladowej. Gdy ją dostrzegła, dostrzegła także górującą nad nią postać Borsuczej Puszczy. Właściwie, dla Aksamitki większym zdziwieniem byłoby, gdyby Cykoria tego nie zrobiła. Wszakże stojąca obok niej kocica była potężna niczym locha, a po jej sylwetce dało się stwierdzić, że walka i praca fizyczna były jej chlebem powszednim. Zerknęła niepewnie w górę, chcąc odczytać mimikę wojowniczki.
Ku jej zdziwieniu, nie zdawała się być zła bądź zirytowana pojawieniem się kolejnego brzdąca. Wręcz przeciwnie, podobnie jak ją samą wcześniej, również i Cykorię przywołała do siebie.
— Przygotowałam dla was zabawę — zaczęła bardzo bezpośrednio, gdy tylko obie siostry znalazły się przy jej boku. Aksamitka zastrzygła uszami. Tych słów zupełnie nie spodziewała się usłyszeć z pyska wojowniczki, ba, była pewna, że zostanie zaraz za coś skarcona, a przy okazji ściągnie nieszczęście na swoją niewinną Cykorię! Sama nie do końca wiedziała, co mogłoby być jej możliwym zawinieniem, lecz pewne było, że jej ułożona siostra nie miała z tym nic wspólnego. — Niedaleko tych jałowców wypuściłam mysz. — Na te słowa pomarańczowe oczy natychmiast zapłonęły z ekscytacji. Z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez burą, Aksamitka była coraz bardziej zaangażowana w to, co mówiła. — Waszym zadaniem będzie ją wytropić. Nie martwcie się jednak, ma złamaną łapę, więc nie uciekła daleko.
Srebrzysty ogonek zafalował, a pazurki same wysunęły się z łapek na myśl o samodzielnym złowieniu zdobyczy. Nie zastanawiała się, w przeciwieństwie do Cykorii, nad przyczyną, dla której Borsucza Puszcza zabrała je o tak dziwnej porze ze żłobka, w dodatku przydzielając im nietypową zabawę. Chociaż, czy faktycznie była ona nietypowa? Aksamitce ciężko było to określić, bowiem w lesie mieszkała od niedawna i nie była jeszcze nauczona wszystkich tradycji, jakie panowały w jej nowym domu.
— Dlaczego? — spytała Cykoria, przekrzywiając łebek.
Wydawała się o wiele mniej pewna intencji starszej, w przeciwieństwie do Aksamitki, wokół której uszu już praktycznie fruwały skowronki.
— Jako nauka — objaśniła krótko Borsucza Puszcza, oszczędzając na słowach, jak ryba na wodzie podczas suszy.
Czekoladowa zmarszczyła nos, nie kontynuując jednak kwestionowania wojowniczki. Zerknęła w bok, na Aksamitkę, która już ryła nosem w trawie, próbując odszukać tropu schowanej w tej okolicy myszy.
Serce biło jej jak szalone, gdyż dawno nie odczuwała takiej ekscytacji, jak podczas tych “łowów”. Biegała z kąta w kąt, wściubiając dzioba w każdą szczelinkę, wybrzuszenie w ziemi czy wygniecioną trawkę. Gdyby robiła tak dłużej, z pewnością jej nosek zastąpiłaby trąbka, a na grzbiecie wyrósłby masywny garb, od szyi skierowanej ciągle w dół. Nie stało się tak jednak, gdyż Aksamitce w końcu udało się złapać świeżą woń myszy, a przynajmniej tak jej się zdawało. Była to jedyna woń, która odstawała od roślinno-glebistych nut, unoszących się nad niewielką polanką, w dodatku po zaciągnięciu się nią, wyczuła gdzieś z tyłu subtelną, lecz wciąż obecną krew. Jej źrenice się rozszerzyły. Nie zwracała uwagi, czy Cykoria radzi sobie równie dobrze, co ona. Póki nie wchodziły sobie w drogę, było dobrze.
Szlak zapachu prowadził krętymi ścieżkami, owijając się wokół postrzępionych liści, przez pokryte drobnymi igiełkami gałązki, wsuwając się pod wystające znad ziemi korzenie i slalomując między chudymi pieńkami, wyrastającymi pośród rozłożystych jałowców. Czuła każdą strukturę, każdą chropowatą korę, o którą ocierały się jej opuszki, każdą zmianę podłoża, pokrytego raz drobnymi kamyczkami, a raz wilgotnym błotem, przysłoniętym zeschniętymi, kolorowymi liśćmi dębu, rosnącego nad obozem Klanu Wilka. Nie zważała jednak na nic. Nie przejmowała się powtarzającymi się potknięciami, gdy zahaczała o jakiś tajemniczy pędzik, skryty pod warstwą runa leśnego, nie obchodziły jej krople rosy, od których nadmiaru ociekało jej futerko, nawet szpileczki cierni, rysujące po jej nakrapianych uszach jasne smużki, nie dekoncentrowały jej. Wiedziała, że cel był blisko, czuła, jak intensywność ciepłego, nieco kwaśnego zapachu, się zwiększa, a wraz z nim coraz mocniej wyczuwalna była metaliczna woń krwi, sączącej się z pogruchotanej łapy zwierzyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz