Kremus otrzepał grzbiet z paprochów, podniósłszy się z łoża. Miał futro ulizane pod włos w niektórych miejscach, a wyraz pyszczka adekwatny do tego, co stało się parę uderzeń serca temu. Przebudzony, odniósł wrażenie, jakby jeszcze śnił. Wyglądało to dość zabawnie. Ziewnął przeciągle, prostując kończyny. Dzisiaj czekały go odwiedziny w żłobku, dokładniej upewnienie się, czy posłania karmicielek nadal są wystarczająco ciepłe, a jeśli nie, to dorzucenie im materiałów. Chłody nadciągały wielkimi krokami, takie zadanie miało dużo sensu. Mimo to – zdziwił się, raczej ciężko było nazwać to karą, ale nie zamierzał narzekać. Bardzo mu to odpowiadało.
— Dzięki Klanowi Gwiazdy — pomyślał. Uwielbiał odwiedzać starszych, jednak od tego też czasami potrzeba było przerwy. Nie chciał doprowadzić do sytuacji, gdzie przesiadywałby u nich całe swoje dnie, nie robiąc nic więcej, niż wyciąganie kleszczy oraz słuchanie ich historii, z czego większość z nich była marudzeniem na jego technikę usuwania pasożytów i nietypowe krzywienie się, zamiast uśmiechu, jeśli coś go rozbawiło. Nie mógł ich winić, pewnie, gdyby sam był takim staruszkiem, to też by mu się nie widziało powierzać zdrajcy opieki nad swoim futrem. Aczkolwiek, oczywiście, gdyby mu rozkazano, to by nie miał wiele do gadania, siedziałby i łuskał. Jednak dobrze było mieć coś innego do roboty od czasu do czasu. Podobnie było z jedzeniem. Zwierzyna mogła się szybko przejeść, jeśli jadło się w kółko to samo.
Może poznałby kocięta, które przyszły na świat zaledwie księżyc temu? Podczas pierwszych paru dni czuł się obco w Klanie Klifu, a to wszystko przez to, że wiele się pozmieniało.
Powoli było coraz lepiej. Przyzwyczajał się do obecnych Klifiaków, zresztą oni do niego chyba też. Już nie patrzyli na niego z taką niechęcią jak tamtego dnia. Oczywiście nadal zdarzały się takie koty, niestety nie mógł za wiele z tym zrobić. Priorytetem było dla niego teraz to, by Kukułczy Wdzięk nie spozierała na niego tak krytycznie.
Zajrzał do żłobka, wewnątrz leżała jedynie Jastrzębi Zew, a obok niej bawiły się trzy małe kłębuszki. Zielonooki uśmiechnął się do niej, jednak musiała go przeoczyć albo umyślnie zignorować. Gdy stanął na miękkiej ściółce, ciepło i zapach mleka momentalnie w niego uderzyły. Poczuł się nagle tak, jakby to on był znowu kociakiem. Pamiętał, jak mu było dobrze w żłobku, u boku swojej mamy i braciszka, wiecznie ciekawskiego całego świata. Potrząsnął łbem, chcąc pozbyć się na razie nostalgii. Nie mógł się tak rozpraszać.
Poczuł, jak ktoś wpada mu na łapy. Spojrzał na dół, a jego oczom ukazał się mały, liliowy kocurek. Rozmasowywał sobie miejsce na głowie łapką, a nieopodal stała Promyk, dużymi zielonymi oczkami wpatrując się w brata. Po chwili wycofała się z radosnym piskiem, chowając się za bokiem matki.
— Nic ci nie jest? — zapytał niewyraźnie Lekkomyślna Łapa, z dostrzegalnym niepokojem przypatrując się kocurkowi.
Kociak podniósł łeb, odrobinę zdziwiony. Chyba już go nie bolało, bo przestał się masować w miejscu, w którym przyrżnął o łapy starszego.
— Nie! Wszystko w porządku — odparł energicznie, z zaciekawieniem patrząc mu na pysk. — Co niesiesz? — zapytał, chcąc dosięgnąć do materiałów, jakie trzymał kremus. Podskakiwał niczym prawdziwy królik.
Lekkomyślnej Łapie udawało się sprytnie unikać małych pazurków liliowego, były niczym igiełki.
— To po to, by wam nie było zimno w nocy — wyjaśnił z lekkim uśmiechem. Miał w pysku trochę suchych paproci, mchu, a także parę innych rzeczy, które by się nadały do tego zadania.
— Ale super! Dasz mi jedną? — poprosił niebieskooki z dosłyszalną nadzieją.
— Tak, ale to dopiero, jak wam wplotę je w posłanie. Będziesz mógł sobie wtedy sam wziąć, co tylko ci się spodoba — odparł starszy, drepcząc w kierunku Jastrzębiego Zewu. Pochylił przed nią łeb z szacunkiem, szybko wyjaśniając, po co tu przyszedł. Kotka kiwnęła głową, robiąc mu na chwilę miejsce, jednak nie spuszczała go z oka. Mimo że była dość pogodna i może pozytywnie nastawiona, to nie ufała mu w pełni, co dobrze rozumiał.
< Co sobie wybierzesz, Słońce?  >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz