— Gdybym nie chciała twojej pomocy, to bym Cię o nią nie prosiła — miauknęła, opierając głowę na łapach. Jej wąsy zadrżały. — Nie przejmuj się tym, co on mówi. Naprawdę.
***
Rozejrzała się po pustym legowisku.
Prawie pustym. Ciepły ogon Motylki spoczął na jej grzbiecie, gdy obmywała łapy z ziołowej mieszanki, którą naznaczyła powieki Pajęczej Lilii. Jej policzki paliły wstydem; nie chciała myśleć o tym, że nie pozostała, by czuwać przy jej grobie, tak jak Skowronek. Czy powinna? Po odprawionej ceremonii prędko wróciła do obozu, chcąc zaszyć się w półmroku legowiska.
— Wszystko dobrze? — głos wojowniczki był cichy, delikatny.
Pociągnęła nosem i wzruszyła ramionami. Wzięła głęboki oddech, powoli podchodząc do swojego posłania. Starała się nie patrzeć na to, które jeszcze tego poranka należało do rudej medyczki. Nie potrafiła. Nie minęło więcej, niż parę uderzeń serca, aż zwinęła się w kłębek, poklepując miejsce obok siebie ogonem. Jej zielone ślepia znalazły te Motylki.
— Sama… Sama nie wiem. Nie wiem, co mam myśleć — wyszeptała. — Nie spodziewałam się tego. Nie chciałam.
***
Księżyce mijały, a to ona, a nie Skowronek zajmowała pozycję głowy legowiska. Jej bratu zaledwie przypadł tytuł głównego medyka; nie zachowywał się on jednak jak jeden.
Miała wrażenie, że nadal czeka na rozkazy Pajęczej Lili, czeka, aż kocica mu powie, co ma teraz zrobić. Nie chciała tego okazywać, ale irytowało ją to. Obowiązki spadały na nią i Zawilcową Koronę.
Wbiła uparte spojrzenie w pysk brata.
— Naprawdę, wszystko dobrze — parsknął, uciekając gdzieś wzrokiem. Położyła po sobie uszy. — Dajcie mi odpocząć.
Z bólem obserwowała, jak odwraca się do niej tyłem, a jego pazury skrobią o posadzkę.
— Skowronku-
— Przestań!
Początkowo stan kocura jedynie ją martwił; teraz nie potrafiła go znieść.
Nawet nie wychyliła głowy ze składziku, słysząc rytm znajomych kroków. Zastrzygła uszami i kontynuowała przekładanie pęczków ziół.
— Motylko? — jej głos poniósł się echem po wnętrzu wieży. — Coś się stało?
Odgłos łap ustał. Wojowniczka, wyraźnie zaskoczona, przystanęła. Firletka dokończyła porządki i otrzepując sierść z kurzu wyszła przyjaciółce naprzeciw, uśmiechając się ciepło.
— Hm?
— Ah, to nic wielkiego. Szkło wbiło mi się w łapę na patrolu — miauknęła szylkretka, unosząc poduszkę do góry. Zdawała się nieco zawstydzona.
Skinęła głową, usadawiąc się na posadzce. Uniosła kończynę Motylki nieco wyżej, przyglądając się szkiełku.
— Nie wygląda poważnie — westchnęła, w jej tonie nuta rozbawienia. — Sama byś sobie z tym poradziła. Nie potrzebujesz wymówki, aby tutaj przychodzić.
Mimo tych słów delikatnie trąciła nosem łapę młodszej, szybkim ruchem łapiąc również pasmo pajęczyny. Zgrabnie, ale ostrożnie chwyciła szkło między zęby i pociągnęła, od razu odrzucając je na bok; zlizała kropelkę krwi, która pojawiła się na łaciatej poduszeczce, i owinęła ją starannie opatrunkiem.
<Motylko?>
wyleczona: Motylkowa Łaczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz