Kora wiedziała, co ją czeka. Rozmawiała trochę o zostaniu uczniem ze Słotą, no i z ojcem, bo przecież chciała iść pomagać medyczce! Niestety nie mogła. Szkoda, ale jako wojownik też sobie da radę! Tylko najpierw musiała przejść test. Wiedziała, że chodzi o to, że zostanie przeniesiona do lasu, na całą noc! Nie bała się, a skądże, chociaż czuła szybciej bijące serce, gdy tylko nadszedł zachód. Najważniejsze w lesie było, żeby przeżyć, dlatego na kolację zjadła więcej niż zazwyczaj. Nadal była dość mała, taka chyba jej natura, tym bardziej że zawsze leżała w miejscu, więc też nie jadła tak wiele, jak wykończone bieganiem i skakaniem inne kociaki. Co oczywiście też miało swoje plusy! Tym bardziej teraz. Najważniejsze było, żeby zachować spokój… Dlatego, gdy koty, które widziała tylko z widzenia przyszły po nią, wyszła za nimi bez słowa. Żadnej dyskusji, żadnego płaczu, żadnego wynoszenia siłą. Od Piołunowego Dymu słyszała, że takie rzeczy też się dzieją. Zaprowadzili ją do lasu, którego jeszcze kilka dni temu była tak ciekawa… Teraz w nocy wydawał się przerażający. Na każdy dźwięk, kotka odwracała się i jeżyła futro. Musi tu zostać do świtu…
“Zachowaj spokój. Po prostu się gdzieś skryjesz”— myślała sobie, idąc za nieznajomym. Nie zaczynała rozmowy, chociaż w głowie miała pełno pytań. Skupiała się na tym, aby swe kroki stawiać cicho, aby jej oddech był spokojny. “Tylko zachowaj spokój, Koro…”
Wreszcie doszli w jej zakątek lasu. Był dość daleko od obozu… Ale i tak nie mogła się zawrócić. Musiała być tutaj. Nie chciała przecież przynieść ojcu wstydu…
— Rano ktoś po ciebie przyjdzie — rzucił jeden z kotów, które ją tu przyprowadziły.
Kora tylko pokiwała głową i w ciszy patrzyła, jak odchodzą. Gdy zniknęli z jej pola widzenia, kotka się rozejrzała. Środek lasu, same drzewa… I pełno niebezpiecznych zwierząt. Odetchnęła głęboko, nakazując sobie spokój. Była mała! Może znaleźć jakąś dziuple albo norę i tam się schować. Tylko nie odejść za daleko… Rozmyślała chwilę i kręciła się w kółko, szukając idealnego miejsca, ale wreszcie znalazła. Krzak, duży, gęsty krzak. Schowała się pod niego i chociaż gałęzie i liście naruszyły jej skórę i wplatały w i tak krótką, sierść, weszła najgłębiej, jak potrafiła. I czekała. Chociaż czuła zmęczenie, nie umiała zasnąć, bo każdy dźwięk wydawał się zbyt głośny. Szum drzew, huczenie sów i ciche trzaski starych gałęzi mąciły nocną ciszę. W obozie się tak tego nie słyszało… Ale ta cisza, ten spokój… Bardziej się jej podobał niż obozowy gwar. I choć nadal obawiała się o swoje życie, to słuchając harmonii lasu, czuła się spokojna. Noc nie była tak długa, jak kotka sądziła i zaraz nadszedł wschód, a wraz z nim kroki kotów, które po nią wróciły. Nim zdążyły dojść, Kora wygrzebała się spod krzaka i otrzepała. Stała jakby dumna z siebie, że jej się to udało.
“Zostanę wojownikiem! Tatuś będzie dumny!” — Teraz te myśli przejęły jej głowę. Przywitała się z wojownikami, tym razem z uśmiechem i wróciła do obozu, pełna dumy. Tam już było zwołane zebranie, wszyscy stali w półkolu, a Nikła Gwiazda stał na pieńku do przemówień. Gdy zobaczył kotkę, zaprosił ją do wystąpienia przed pień.
— Koro, ukończyłaś sześć księżyców i pomyślnie przeszłaś test. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz nosić imię Korowa Łapa. Twoim mentorem będzie Dyniowa Skórka. Mam nadzieję, że Dyniowa Skórka przekaże ci całą swoją wiedzę — wyrecytował, bez zająknięcia się. A potem spojrzał na rudą kotkę, która najwyraźniej była mentorką Kory. — Dyniowa Skórko, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od swojego mentora, Sowiego Zmierzchu doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją siłę i pewność siebie. Będziesz mentorem Korowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Mentorka podeszła do kotki, aby zetknąć się z nią nosem, no i zaczął się szum, bo koty zaczęły wykrzykiwać nowe imię kotki. Korowa Łapa… Brzmiało ładnie! Zaraz wszystko jednak ucichło i każdy wrócił do swoich obowiązków. Tylko Kora nie do końca wiedziała co teraz…
— Chcesz zacząć dziś? — zapytała ruda.
— Możemy.
— Chodźmy więc.
No więc niebieska kotka ruszyła za mentorką, wyszli z obozu i wrócili do lasu, w którym kotka była jeszcze kilka godzin temu. W sumie… Powinna odpocząć. Dopiero teraz zeszła jej adrenalina i poczuła, jak zmęczona nocą jest. Tylko chyba było za późno, żeby jednak zrezygnować z treningu…
— We wspinaniu się na drzewa… — zaczęła ruda, stając przy jednym, niższym drzewie. — Najważniejsza jest siła łap i pewność siebie. Gałęzie są zdradliwe, łamią się. Musisz umieć wybrać taką, na której na pewno odpoczniesz. A teraz, hop hop, na górę.
Kora zamrugała kilka razy, analizując słowa, ale zaraz wbiła pazury w drzewo i zaczęła się wspinać. Nie zaszła wcale daleko, choć jej wydawało się, że to szczyt, gdy zjechała z powrotem na dół.
— Pewniej! I szukaj gałęzi!
Więc znów to samo… Spędziła tak kilka godzin, drzewo aż zaczęło mieć widoczne ślady jej pazurów. Z czasem dochodziła do gałęzi, odpoczywała, wspinała się wyżej i puf, znów była na ziemi. Tym bardziej że z każdą godziną odczuwała tylko większe zmęczenie…
— No dobrze, koniec na dziś — zarządziła wreszcie mentorka, gdy Kora po raz kolejny boleśnie spadła na ściółkę.
— Przepraszam… — mruknęła cicho.
— Dopiero zaczynasz. Poćwiczymy jutro. A teraz, zmykaj odpocząć.
[837 słów + wspinaczka na drzewa]
[przyznano 17% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz