Przed zniknięciem Lulkowego Ziela
Wiatr kołysał na wszelkie strony, przeszkadzając przy tym Pierzastej Kołysance w zbieraniu ziół i poprawianiu sadzonek, które Szepcząca Łapa wsadził krzywo albo ich nie docisnął. Mróz dawał o sobie znać, gdy ogrodniczka poczuła na sobie uczucie, jakby ktoś wkładał jej ostre kolce na grzbiet. Schyliła się i chwyciła zębami sadzonkę, przechylając ją w prawo. Kiedy poprawiła pozostałe grządki, miała zamiar położyć się w legowisku, zmęczona i przemarznięta. Stając w progu, westchnęła, gdy zauważyła, że dwójka jej uczniów leży rozwalona na mchu. Ich chrapanie można było usłyszeć na drugiej stronie wyspy, co strasznie irytowało srebrną. Piórko odwróciła się w napięcie i wskoczyła do zimnej wody. Nieudolnie machając łapami, dotarła na drugi brzeg. Otrzepała się z wody, która leciała na wszelkie strony. Wyglądała trochę jak przemoczony pies, którego właściciele nie wpuścili do domu. Wchodząc do lasu, Pierzasta Kołysanka poczuła zapach zwierzyny. Niestety nie była w tym najlepsza i zawsze łowiła ryby z rodzeństwem, bo to przynajmniej umiała. Kropelki rosy ześlizgiwały się ze źdźbeł trawy niczym dziecko na ślizgawce. To sprawiało ogrodniczce radość; błogi spokój i cisza, tylko ona sama. Jednak pokój ten nie trwał długo, kiedy kotka zatrzymała się przy granicy z Klanem Burzy. Poczuła dziwny zapach, dlatego cofnęła się krok do tyłu. Zmarszczyła nieco pyszczek i przymrużyła swoje ślepe oko. Szelest w wysokiej trawie nasilał się, ale srebrna ani drgnęła. Nie minęła chwila, kiedy jasny kształt wyłonił się z wysokiej trawy. Jego zamglone oczy, przyprawiały Piórko o dreszcze. Ta jednak wciąż wydawała się spokojna, patrząc jak uczeń, nieświadomy niczego stoi przed ogrodniczką. Och, zdecydowanie za blisko. Jeden podmuch wiatru, nawet niewielki, a srebrne uszy poleciały w górę, potem na boki, a kocur, chwytając w pysk kilka korzonków, po które przyszedł, skoczył w tył, strosząc wyraźnie futro, cofając się ostrożnie w tył, tylnymi łapami, szukając drogi ucieczki. Czując silny podmuch powietrza, wbiła pazury w ziemię. Przechyliła delikatnie łeb i postawiła krok do przodu.
— Nie sądziłam, że ktokolwiek w taką pogodę pójdzie na spacer — zaczęła niepewnie, próbując nie spłoszyć jasnego kocura. — Jak masz na imię? — zapytała.
— Hhiii! — Gwałtowny, przestraszony dźwięk wypadł z pyska kocura, który w tym momencie jedną łapą wpadł do dziury, obrócił się, uderzył czołem o wejście do tunelu i dopiero wtedy zrozumiał, że być może nie jest w niebezpieczeństwie. Skulił się tyłem do nieznajomej, łapą przecierając czoło. Dopiero po chwili skierował ku niej swoją głowę, poruszając intensywnie uszami, z obolałą miną i niepewnym uśmiechem na pysku.
— Dzie-eń dobry — zaczął przymilnie, poszerzając nerwowy, acz przyjazny i naiwny uśmiech, który wciąż zawierał, już połowę korzonków. — Proszę mnie nie bić, dobrze?
Ogrodniczka westchnęła i pokręciła głową.
— Z moim talentem do bicia kotów, mogłabym jedynie na ciebie nasłać wojowników — miauknęła. Usiadła na miejscu i polizała swoją pierś.
— Jak masz na imię? — powtórzyła pytanie.
— Aha... aha, to fajnie. Cześć. — Wyprostował się nieco, może nawet odwrócił. — To dobrze. Nie lubię krzyczeć, wtedy mi się bardzo gardło zdziera i boli i muszę brać zioła, a nie lubię. — Wypluł z siebie z nerwowym śmiechem, który chwilę później się uspokoił. — Księży-... Księżycowa Łapa.
— Miło mi cię poznać Księżycowa Łapo. — Uśmiechnęła się do ucznia. — Mam na imię Pierzasta Kołysanka, z rodu królewskiego. Pra pra wnuczka Sroczej Gwiazdy. Pierwsza tego imienia. Pierwsza ogrodniczka — wyrecytowała. Z szacunkiem uchyliła łeb przed Księżycową Łapą.
— Aha. Tooo... fajnie. — Widać było, że nie za bardzo wie, co się do niego mówi. Srebrny najwidoczniej nie chciał brzmieć niemiło czy coś, chociaż pomagało mu w tym to, że miał przez cały czas delikatny uśmiech na pysku. — Cóż, ja jestem synem Rozkwitającej Szanty i jakiegoś pana, ale mam dużo fajnych wujków i braci. A co to ,,ogrodniczka"? Też macie jakieś inne role niż wojownik i medyk i matka? — spytał.
— Owszem. Ogrodnicy, piastunki... Wracając do tematu, moja rola to sadzenie roślin. Tych łagodnych czy śmiertelnych — mruknęła.
— Och, czyli tak jednak się da. — Kocur wyglądał, jakby coś do niego dotarło, albo go olśniło. — Brzmi fajnie, nie boi się pani, że się zatruje? Ja bym się bał, chociaż łatwo jest rozpoznać po zapachu, ale jak się wetrze jedno zioło w drugie, to może być ciężko, a z czasem zapachy płowieją, a na wujku na przykład cały czas siedzi zapach ziół i nie można ich często rozróżnić, wie pani? A piastunka to też sadzi zioła? I w sumie, po co wam trujące… — wymruczał.
— Piastunka pełni inną rolę, czyli zajmuję się naszymi kociętami — wyjaśniła. — Zatruć się? Trujące owoce można jeść jak zwierzyna, do tego mają specyficzny zapach i wygląd. Chociaż przynajmniej Klan Gwiazdy pozostawił mi jedno oko otwarte, by nie popełnić tego koszmarnego czynu — powiedziała.
— Mama chyba w takim razie jest taką piastunką, bo pełni rolę wiecznej matki i siedzi w żłobku z innymi kociętami — zamyślił się na głos. — Dwie różne na... a. Co? Trujące owoce można jeść? — Przynajmniej to wywnioskował z wypowiedzi kotki. Chociaż w sumie, niby można, ale tylko raz.
— Jedne można jeść, ale przy zbyt dużej ilości mogą cię zabić. A te inne... Robią to szybciej. — Kotka zaśmiała się nerwowo.
— ... Zabijacie inne koty za ich pomocą? — spytał niepewnie i powoli, aczkolwiek z naiwnym zaciekawieniem.
— Nie — odparła krótko. Po sytuacji z Pluskającym Potokiem, Piórko zaoferowała bratu otrucie go, jednak ten zaprzeczył. Zawsze robiło jej się smutno, jak trujące owoce gniły i umierały. Tylko zajmowanie miejsc na wyspie i strata sadzonek.
Zmarszczyła brwi. Jak ich nie używają, to po co im to.
— Są w takim razie jakieś ładne...?
— Specyficzne. Przyciągają ciekawską zwierzynę, która bezmyślnie ją je — wytłumaczyła. Wstała z miejsca i rozciągnęła się.
— Mama mówi, że zwierzyna zazwyczaj unika trujących roślin — zauważył spokojnie, unosząc nieco łapę w górę. — Po prostu wiedzą. O tu. — Stuknął mozolnie łapą dwa razy w bok głowy. — To tak jak my, nie zjedzą czegoś, czego nie znają. — Jego pusty, spokojny ton, którym teraz mówił, nagle zmienił się drastycznie, gdy wziął kolejny oddech. — Chociaż ja kiedyś zjadłem szyszkę i musiałem wypluć, bo nie była smaczna i się prawie udławiłem.
— Widzisz? Zjadłeś, bo jesteś ciekaw, jak smakuje. Tak samo reaguje zwierzyna — wymruczała Piórko, muskając ogonem ucznia.
— Acha... — Kichnął, gdy został muśnięty. — Z Wróżką kiedyś mieliśmy plan, żeby ogród zrobić taki ładny na hasło, jak jeszcze w żłobku byliśmy, wie pani? Ale nie taki, żeby truć, ale taki, żeby był ładny. Jej tata miał przynieść taki piękny kwiat, ale chyba się nie uda…
— Nie poddawaj się — rzuciła Piórko. Odruchowo próbowała żartobliwie szturchnąć Księżycową Łapę jak jej rodzeństwo, ale zapomniała, że uczeń prawie jej nie zna. — Piękny kwiat mówisz? — spytała. — Może to coś wam da — powiedziała, zdejmując z ogona białą dalię. Westchnęła i rzuciła biały kwiat pod łapy kocura.
Uśmiechnął się niemrawo, a gdy rzucono coś pod jego łapy, wpierw drgnął, zanim obwąchał przedmiot z zainteresowaniem.
— Co to? Znaczy, wiem, że kwiatek, ale… — urwał.
— Biała Dalia — odpowiedziała. — Pomyślałam, że przyda ci się do twojego ogrodu, albo chwalenia się przed ciekawskimi oczami — dokończyła, gładząc swoje futro na brzuchu.
— I to dla mnie? Dziękuję! — Uśmiechnął się szczerze, szeroko, chwytając kwiatek w zęby. — Jak coś fajnego znajdę, to też Pani przyniosę — obiecał przez zęby. Nagle gdzieś zza krzewów rozległ się słaby, chrapliwy głos:
— Księżycowa Łapo… Gdzie jesteś?
Niebieskiemu uczniowi drgnęły uszy, próbując zawrócić w stronę głosu.
— Już idę! — powiedział. — Do widzenia! I dziękuję za kwiat — dokończył i zniknął w krzakach. Pierzasta Kołysanka westchnęła, z jej oddechu zrobił się mały, biały dymek. Odwróciła łeb z powrotem w stronę wyspy i ze zrezygnowaniem zawróciła w jej kierunku.
<Księżyc?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz