Tawuła obserwowała bawiące się rodzeństwo, siedząc przy ogonie matki, kiedy to kocica zdecydowała się ją popchnąć tylną łapą, bez większego uprzedzenia, w kierunku szylkretki i liliowego. Biała koteczka wylądowała na brzuchu, zaskoczona spoglądając na Wieczną Królową.
– Co tak siedzisz... Dołącz do zabawy... – miauknęła, siląc się na wyciągnięcie głowy do góry. – Jesteś kociakiem, więc zachowuj się jak kociak...
Tawuła, kiwając twierdząco głową, wciąż leżąc na brzuchu, podczołgała się w kierunku rodzeństwa. Kiedy znalazła się bliżej siostry i brata, zdecydowała się zaprzestać używania przednich łap. Odpychała się tylnymi, kołysząc się na boki, aż w końcu udało jej się znaleźć wystarczająco blisko rodzeństwa i się do nich odezwać:
– Zgadnijcie, kim jestem... – miauknęła, zwracając uwagę kocurka.
– Robakiem...
– Dżdżownicą... – podsunęła szylkretka.
– A może rybą wyrzuconą na brzeg? Tata mówił, że one wtedy tak się dziwnie telepią, by później całkowicie przestać się ruszać.
– Jak dla mnie udaje węża. No więc? Kto miał rację?
– Żadne z was. – Pokręciła głową. – Udaje Jastrząb... – Na potwierdzenie swych słów, poruszyła się naprzód, w dokładnie w taki sposób, jaki to robiła Wieczna Królowa. No, chyba że akurat zdecydowała się przemieścić skacząc, jednak rzadko to robiła, być może z powodu łapy, która wówczas majtała się we wszystkie strony. – Jak mi poszło?
– Musisz jeszcze popracować... – mówiąc to, kocurek przybrał pozycję bojową i skoczył w kierunku siostry Tawuły, przewracając ją na plecy.
W kociarni rozległ się donośny śmiech. Tawuła natomiast ruszyła dalej, sunąc po podłożu w kierunku dobrego punktu obserwacyjnego. Gdzieś wśród tłumu kotów mignęło jej jedno z białych futer, być może należące do taty. A może do babci. Czy w klanie były jeszcze jakieś białe koty? Jeśli tak, musiała je wszystkie poznać i zaproponować zabawę w chowanego podczas Pory Nagich Drzew.
Prawie udało jej się wydostać ze żłobka, gdy nagle została pochwycona za skórę przez jakiegoś wojownika. Spięła się cała i zaczęła piszczeć na cały głos w trakcie powrotnej do boku matki.
– Słyszałem, że to ty wybrałaś jej imię – miauknął kocur, uśmiechając się do szylkretki. – Powinnaś ją nazwać Szczur. Podobnego dzisiaj przekąsiłem – zaśmiał się, szturchając ostrożnie bok kotki, która wtulała się w bok Jastrzębiego Zewu.
– N-nie wyglądam jak szczur. Chyba – miauknęła nieśmiało do wojownika. Szczury, które wojownicy przynosili Wiecznej Królowej, nie miały białego futerka. A może chodziło o jej uszy? Ale przecież Promyk i Słońce również mieli takie uszy jak ona! Więc dlaczego tylko ona była szczurem, a oni nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz