BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 16 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

27 października 2025

Od Mniszkowego Nektaru

Dzień dla kotów Klanu Klifu zaczął się od sporego deszczu, który zmył wszystkie zapachy zwierzyny z terytorium. “Patrole łowieckie nie będą mieć dziś szczęścia” — pomyślał Mniszkowy Nektar, leżąc na półce skalnej. Dźwięk kropel wody odbijających się od kamieni dudnił w uszach kocura. Liliowa sierść kocura plątała się o jego legowisko, co dało mu kilka minut na dalsze leżenie. Nie miał zamiaru wstawać, bo wiedział, że Pikująca Jaskółka wybrała go na patrol łowiecki. Myśląc, że o nim zapomną, Mniszek przewrócił się na drugi bok. Liliowy chciał jedynie odpoczywać, po długiej wojnie z Klanem Wilka. Mówił, że te samotniczki są dziwne i prędzej czy później wsadzą nam pazur w plecy. Jednak Judaszowcowa Gwiazda był oślepiony Pikującą Jaskółką, która drwiła z Jastrzębiego Zewu. Ten odgłos ruszających się paproci, koło wejścia do obozu, czy zdenerwowane koty biegnące schronić się do obozu. Miał nadzieję, że żadne okropne, mokre cielsko nie położy się koło niego. To śliskie, okropne futro i mokre kropelki wody, które ciekną i ciekną. Nagle Mniszek usłyszał jak ktoś idzie w jego kierunku. Czyżby ktoś z patrolu zauważył jego nieobecność? Albo mokry kot, który chce wypocząć po patrolu granicznym. Wzdrygnął się na to drugie i z przerażenia zasłonił sobie oczy łapami.
— Hej Mniszkowy Nekta! — głos się urwał. Liliowy wzdrygnął się, a kilka chwil później Przepiórcza Wichura leżała na wojowniku. Najwyraźniej potknęła się o próg i na nim wylądowała. Kocur wściekle zawarczał i powoli podniósł się z ziemi, zrzucając z siebie cynamonową szylkretkę.
— Oj… B-bardzo przepraszam! Ja się… Rozkojarzyłam! — jęknęła. opuszczając głowę. Mniszkowy Nektar otrzepał się z kurzu, krzywo patrząc się na młodą wojowniczkę. Przez jej dziwny ton, jąkanie się, sam nie był pewien jej słów. Kiedy Przepiórka otrząsnęła się, pokierowała wojownika do “miejsca zbiórki” gdzie czekali już Mroźny Wicher i Przepiórczy Puch. Liliowy wojownik próbował rozśmieszyć czarną kotkę jednym ze swoich kiepskich, sarkastycznych żartów.
— Każdy już jest? Świetnie! Idziemy — miauknęła z entuzjazmem szylkretka. Jej rudy ogon w okamgnieniu zniknął za wodospadem. Wtem trójka kotów postanowiła się ruszyć i wyjrzeć za obóz. Duże krople wody nadal leciały z chmur, tak jakby ktoś wylewał je wiadrami. Już po chwili futro zaczęło przylegać do Mniszka, a jego kroki zdawały się cięższe. Kto wymyślił polowanie w takiej pogodzie? I kto pomyślał o tym, żeby Przepiórcza Wichura prowadziła patrol? Nie potrafi trzymać swojej energii na wodzy, jest strasznie hałaśliwa na tyle, żeby odstraszyć całą zwierzynę w okolicy. Owa kotka w tej chwili radośnie podskakiwała, machając przy tym zabawnie ogonem. Deszcz nie ustawał. Spływał po krawędziach skał jak przelewające się źródło, cicho i uparcie, jakby chciał przypomnieć im wszystkim, że świat nie należy do kotów, tylko do wody i wiatru. Mniszkowy Nektar szedł jako ostatni w szeregu, jego łapy zapadały się w miękką, rozmokłą ziemię, a każdy krok był cięższy niż poprzedni. Gdyby mógł, wróciłby na swoją półkę skalną i pozwolił deszczowi nucić za niego wszystkie myśli, które wciąż nie miały końca. Woda zmyła zapachy. Zniknęły tropy królików, ślady myszy, nawet cień lisiego futra gdzieś pod zaroślami. Świat był pusty i gładki jak kamień. Przepiórcza Wichura jednak szła z podniesionym ogonem, jakby wbrew wszystkiemu chciała wierzyć, że w tym błocie i milczeniu znajdzie coś dobrego.
— Las będzie spokojniejszy po takim deszczu! — zawołała przez ramię, ale jej głos zginął w szumie. Mniszek westchnął cicho. Nie był pewien, czy spokój to dobre słowo. Las po deszczu był raczej jak sen, w którym wszystko śpi. Z przodu Mroźny Wicher zatrzymał się i uniósł pysk. Woda kapała mu z wąsów, a jego oczy, blade jak poranny świt, błysnęły krótkim niepokojem.
— Nic tu nie czuć — powiedział. — Ani nas, ani ich.
Mniszek zbliżył się, ostrożnie stawiając łapy. „Ich”, czyli Dwunożnych. Jeszcze niedawno w tym miejscu niektóre koty mogły dostrzec ich ogromne maszyny, które chodziły po Złotych Kłosach.
— Może to i dobrze — mruknął, bardziej do siebie niż do innych. Przepiórczy Puch obróciła się w jego stronę, marszcząc czoło.
— Co masz na myśli? — zapytała.
— Chodzi mi o to, że już mieliśmy dość obaw. Klan Wilka, Terpsychora, a do tego te potwory dwunożnych — mruknął. Reszta patrolu patrzyła na niego chwilę, a potem ruszyła dalej. Las gęstniał. Krople deszczu zwisały na igłach sosen jakby by były do nich przywiązane, liście paproci ocierały się o futra, a powietrze pachniało żywicą i ziemią. Gdzieś w oddali zaszurał kos. Mniszkowy Nektar podniósł wzrok ku niebu, choć chmury nadal zasłaniały wszystko. W tej szarości było coś pocieszające, świadomość, że deszcz zaraz minie, a sierść Mniszkowego Nektaru wyschnie. Do tej pory liliowy wojownik próbował nie przewrócić się o błoto, czy nie ubrudzić sobie sierści.
– Słyszeliście to? – wymruczała nagle Przepiórczy Puch. Do tej pory kotka siedziała cicho, jedynie przyglądając się otoczeniu. Jej futro otarło się o krzewy, po czym Przepiórka schyliła się i chwyciła tajemniczy przedmiot. Pod liśćmi znajdowało się biało szare piórko, ledwie nietknięte przez deszcz. Przepiórczy Puch powąchała pióro, ale Mroźny Wicher szturchnął ją i powiedział:
— Deszcz zmył wszystkie zapachy, nic nie wyczujesz! — syknął. Czarna kocica położyła po sobie uszy, ale piórko wzięła, chowając je w futrze. Nagle w uszach Mniszkowego Nektaru rozległ się cichy odgłos piszczenia. Rozejrzał się, aż w końcu zobaczył, że z krzaków wystaje długi, podobny do sznura ogon. Nie minęła chwila, a ten zgiął się wpół i skoczył na krzak. Schwytał ogon w zęby, a później przeciągnął resztę. Mała mysz machała łapkami, próbując wywinąć się z kłów wojownika, ale nie miała szans.
— Możecie próbować znaleźć coś w tej ulewie, ale dla mnie nie ma to sensu. Lepiej, żebyśmy wracali — dodał. Reszta patrolu, zrezygnowana kiwnęła głowami, po czym zawróciła w kierunku obozu. Mniszek z dumą niósł mysz w pysku. Jako jedyny upolował zwierzynę, a ta banda patałachów nawet się nie starała; Ci natomiast mieli łby opuszczone do dołu, jedynie Przepiórczy Puch wydawała się uratowana. Liliowy zawsze widział ją jako cichą kotkę, która lubi pióra. Ten oczywiście też je lubił, ale tylko jednego gatunku.
Droga powrotna była cicha. Deszcz powoli ustępował, choć z nieba wciąż spadały pojedyncze, ciężkie krople, uderzające o futra i kamienie. Ziemia pod łapami patrolu była miękka, miejscami śliska, przez co każdy krok wymagał uwagi. Mniszkowy Nektar szedł na czele, mysz zwisała mu z pyska, a jego ogon poruszał się leniwie w rytm kroków. Przepiórcza Wichura trzymała się nieco z tyłu, jakby deszcz wreszcie ugasił jej niekończącą się energię. Mroźny Wicher co jakiś czas przystawał, unosząc głowę i wciągając powietrze, lecz wciąż nie czuł nic oprócz mokrej ziemi. Ścieżka między głazami prowadziła ich coraz bliżej obozu. Woda spływała z półek skalnych cienkimi strużkami, tworząc drobne, błotniste potoki, które przecinały drogę. Mniszkowy Nektar przeskakiwał je z wprawą, czując, jak mięśnie w końcu rozgrzewają się od ruchu. Gdy znaleźli się u podnóża głównego wodospadu, deszcz ucichł prawie całkowicie. Słychać było jedynie stały, jednostajny huk wody, który zawsze towarzyszył powrotom do obozu.
— Przynajmniej coś przyniosłeś — mruknął Mroźny Wicher, zerkając na mysz w pysku Mniszka. — Gwiazdy wiedzą, że dzisiaj i tak nikt więcej nic nie złapie.
Mniszek mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi, po czym przyspieszył kroku. Myślał już tylko o cieple i spokoju. Gdy koty przecisnęły się przez zasłonę wodospadu, powitał ich znajomy zapach wilgotnych skał, stęchłego mchu i zapachu ziół z lecznicy, w której rośliny suszyły się na półkach. W obozie panował ruch. Kilka kotów wymieniało swoje legowiska, które woda strasznie poniszczyła, a młode wojowniczki wynosiły z legowisk nasiąkniętą ściółkę. W powietrzu unosił się zapach błota i świeżej wody. Judaszowcowa Gwiazda siedział na wyższej półce i obserwował powracające patrole. Jego futro było przemoczone, ale spojrzenie pozostało czujne. Przepiórcza Wichura pierwsza odłożyła swoją zdobycz — pusty pysk i szeroki uśmiech.
— Nic nie złapaliśmy, ale sprawdziliśmy zachodnią granicę. Żadnych oznak Dwunożnych! — zawołała z dumą.
Przywódca skinął tylko głową, a jego wzrok spoczął na Mniszkowym Nektarze.
— Ty coś masz — zauważył, a w głosie zabrzmiało zaskoczenie.
Liliowy wojownik położył mysz przy stosie świeżej zdobyczy. Krople wody spływały mu z wąsów, gdy mruknął:
— Tyle się dało. Reszta tropów zniknęła. — Wzruszył ramionami. Judaszowcowa Gwiazda skinął głową z uznaniem.
— Dobrze. Choć jedna zdobycz w taką pogodę to już coś. Odpocznijcie, wszyscy — powiedział, znikając w swojej grocie. Koty rozeszły się po obozie. Przepiórczy Puch usiadła w cieniu przy ścianie i zaczęła delikatnie czyścić futro, uważając, by nie zgubić schowanego piórka. Mroźny Wicher wymienił z nią krótkie spojrzenie, a potem skierował się ku legowisku wojowników. Mniszkowy Nektar został jeszcze przez chwilę na środku placu. Czuł chłód kamieni pod łapami, ale nie przeszkadzało mu to. W obozie panował spokój zwyczajny, codzienny, po którym tak tęsknił. Z ulgą spojrzał w stronę wodospadu, gdzie pojedyncze promienie słońca zaczynały prześwitywać przez chmury. Deszcz naprawdę minął. Odwrócił się i ruszył w stronę swojego legowiska, z myślą, że jutro, może po raz pierwszy od dawna, dzień zacznie się od słońca, a nie od deszczu. Mniszkowy Nektar był już przy swoim legowisku, kiedy usłyszał podniesione głosy gdzieś w pobliżu wejścia do legowiska uczniów. Przez chwilę próbował je zignorować, licząc, że to tylko jakaś drobna sprzeczka. Jednak z każdym mruknięciem i pośpiesznym krokiem stawało się jasne, że coś się dzieje.
— Kukułczy Wdzięku, widziałaś je? — głos Stokrotkowej Pieśni był napięty. — Nigdzie nie mogę znaleźć Morświnowej Łapy! Focza Łapa też gdzieś zniknęła.
— Szukałam ich przy wodospadzie, ale tam też ich nie ma! — odpowiedziała druga kotka, równie zaniepokojona. Mniszkowy Nektar uniósł spojrzenie, po czym westchnął. Dwie uczennice znów gdzieś się zawieruszyły. Znał je dobrze ciekawskie, wiecznie pełne pomysłów, które kończyły się kłopotami. Liliowy wojownik przeciągnął się, po czym powoli ruszył w stronę wyjścia z obozu. Nie czuł potrzeby, by mieszać się w ich poszukiwania. Chciał po prostu zaczerpnąć powietrza po ciężkim dniu. Deszcz dawno już ustał. Z nieba spadały tylko resztki mgły, a ziemia błyszczała od wilgoci. Gdy wyszedł za wodospad, świat wydawał się cichy jakby sam las odpoczywał po ulewie. Ścieżka prowadząca ku pogorzelisku była znajoma, rozjechana przez deszcz i ciemniejsza niż zwykle. Tam, na małej polanie, Mniszkowy Nektar usiadł. Wokół leżały jeszcze czarne, spalone gałęzie, a powietrze pachniało mokrym popiołem. Było spokojnie, aż za spokojnie. Wtedy usłyszał pisk. Był cichy, stłumiony, ale wystarczająco wyraźny, by Mniszek poderwał uszy. Drugi rozdarł ciszę już głośniej, bardziej rozpaczliwie. Wojownik w jednej chwili zerwał się na łapy i pobiegł w kierunku dźwięku, przemykając między kamieniami i paprociami. Serce biło mu mocno, a powietrze przeciął trzepot skrzydeł. Kiedy dotarł na miejsce, zamarł. Na niewielkim wzniesieniu ogromna mewa trzymała w szponach Morświnową Łapę. Młoda uczennica szarpała się piszcząc, a pióra drapieżnego ptaka mieniły się od wilgoci. Obok niej Focza Łapa desperacko próbowała doskoczyć, uderzając łapami o powietrze, ale mewa trzymała zdobycz zbyt wysoko.
— Zostaw ją! — warknął Mniszkowy Nektar i bez namysłu wskoczył na głaz. Z jego grzbietu odbił się i runął prosto na ptaka. Uderzenie było mocne, ciężar wojownika sprawił, że mewa zaskrzeczała i straciła równowagę, przewracając się w błoto. Szpony puściły Morświnową Łapę, która upadła, dysząc z bólu. Mniszkowy Nektar wylądował na mewie, wbijając pazury w jej pierś. Ptaka ogarnęła panika; rozłożył skrzydła, uderzając nimi na oślep, próbując zrzucić kota z siebie. Liliowy wojownik wbił się mocniej, po czym uderzył łapą w jej szyję. Głośne skrzeczenie przeszło w krótki charkot, a po chwili ciało mewy zwiotczało. Przez kilka uderzeń serca panowała cisza. Jedynie szum wiatru i ciężki oddech kotów przerywały milczenie. Focza Łapa podbiegła do przyjaciółki, tuląc ją. Mniszkowy Nektar odetchnął i zeskoczył z truchła, po czym przeszedł kilka kroków i spojrzał na uczennice surowo.
— Co wy sobie myślałyście? — syknął. — Dlaczego nie powiedziałyście swoim mentorom, że wychodzicie z obozu? Czemu w ogóle wychodziłyście z obozu! — warknął. Focza Łapa spuściła głowę, a Morświnowa Łapa, cała brudna i z rozczochranym futrem, drżała lekko. Krew sączyła się z kilku miejsc na jej boku, gdzie szpony mewy zostawiły głębokie rany.
— My tylko chciałyśmy… zobaczyć, czy deszcz wypłukał strumień… — wymamrotała Focza Łapa.
— Gdyby nie to, że byłem w pobliżu, mogłoby się to skończyć inaczej — przerwał jej Mniszkowy Nektar. Jego ton był chłodny, ale nie krzyczał. — Natychmiast wracacie do obozu. Powiecie medyczce, żeby obejrzała rany Morświnowej Łapy. A ja sam porozmawiam z Judaszowcową Gwiazdą — dokończył. Kotki skinęły głowami, a Focza Łapa pomogła przyjaciółce wstać. Powoli, ostrożnie ruszyły z powrotem, zostawiając za sobą ślady łap w błocie. Mniszkowy Nektar wziął mewę w zęby. Jej skrzydła zwisały bezwładnie, a ciężar był większy, niż się spodziewał. Mimo to ruszył w stronę obozu, czując, jak w mięśniach tętni jeszcze napięcie po walce. Gdy dotarł do wodospadu, zapadł już zmrok. W obozie rozległy się głosy ktoś krzyknął, ktoś podbiegł, a potem wszyscy zamilkli, gdy zobaczyli wojownika z ogromnym ptakiem w pysku. Mniszkowy Nektar położył zdobycz na środku placu.
— Znalazłem uczennice za pogorzeliskiem — powiedział, odwracając się do przywódcy. — Mewa porwała Morświnową Łapę, ale udało się ją uratować — dokończył. Judaszowcowa Gwiazda skinął głową z powagą.
— Dobrze, że byłeś w pobliżu. Zajmiemy się tą sprawą później. A teraz… — jego spojrzenie spoczęło na mewie — …przynajmniej obóz będzie miał co zjeść.
Koty szybko zebrały się wokół ptaka, mrucząc z zainteresowaniem. Głód po całym dniu bez polowania dawał o sobie znać. Jeden z wojowników przeciął brzuch mewy, by oczyścić ją z wnętrzności. W tej samej chwili w powietrze uniósł się odór zepsucia. Z wnętrza ptaka wysypały się robaki: białe, wijące się, jakby dopiero co obudziły się do życia. Koty cofnęły się z obrzydzeniem, niektórzy syknęli, inni zaczęli szeptać. Mniszek tylko patrzył. Czuł, jak z jego futra powoli spływa resztka adrenaliny. Wokół niego słychać było szepty: „choroba”, „zgnilizna”, „coś z morza”.
— Nie ruszajcie tego — powiedział spokojnie, choć stanowczo. — Nie nadaje się do jedzenia.
Judaszowcowa Gwiazda westchnął i kazał wynieść truchło poza obóz. Koty zaczęły się rozchodzić, niektórzy z niesmakiem, inni z cichym przerażeniem. Mniszkowy Nektar został jeszcze chwilę, patrząc na ślady robactwa na kamieniach. Potem powoli obrócił się w stronę lecznicy, gdzie wiedział, że dwie młode uczennice leżą już pod opieką medyczki. Westchnął cicho. Mniszkowy Nektar przechadzał się po obozie powoli, bez pośpiechu, choć myśli wciąż miał rozbiegane. Noc zapadła już na dobre, a jedynym światłem była blada poświata księżyca odbijająca się od mokrych skał. Wokół panował spokój. Koty spały, strażnicy wymieniali się zmianą, a z lecznicy dobiegał cichy zapach ziół.
Zatrzymał się przed wejściem do legowiska medyczek. Wsunął łeb do środka, starając się nie przeszkadzać. W środku Ćmi Księżyc pochylała się nad Morświnową Łapą, delikatnie przemywając rany. Krew już przyschła, ale futro młodej uczennicy było jeszcze sklejone i brudne. Obok, skulona Focza Łapa czuwała w milczeniu, co jakiś czas podając medyczce liście babki.
— Rany są głębokie, ale miała szczęście — mruknęła Ćmi Księżyc, czując zapach Mniszka w wejściu. — Mewa strasznie ją uszkodziła, ale jeszcze kilka dni i rany powinny zacząć się goić — rzuciła. Mniszkowy Nektar skinął głową, nie mówiąc nic. Widział, jak Morświnowa Łapa otworzyła na moment oczy i spojrzała na niego z wdzięcznością. Skinął jej tylko lekko, po czym cofnął się, pozwalając medyczce pracować w ciszy. Na zewnątrz wiatr niósł zapach soli i wody. Gdzieś w oddali huczało morze. Liliowy wojownik skierował się ku wyższej półce, gdzie dostrzegł Judaszowcową Gwiazdę i Pikującą Jaskółkę. Obaj rozmawiali szeptem, ale głosy niosły się w spokojnym powietrzu.
— Mówię ci, nie była sama — Pikująca Jaskółka miauknęła ostro. — Jeśli jedna mewa zaatakowała uczennicę, reszta pewnie gnieździ się niedaleko klifów. Widziałam podobne w czasie ostatniego patrolu. Judaszowcowa Gwiazda milczał przez chwilę, po czym odparł spokojnie:
— Sprawdzimy to rano. Jeśli rzeczywiście mają tam gniazdo, musimy uważać. Nie chcę kolejnych rannych.
Mniszkowy Nektar przystanął w półcieniu, słuchając ich rozmowy. Gniazdo mew to brzmiało prawdopodobnie. Ale w myślach wciąż powracał do obrazu rozciętego ciała ptaka, z którego wypełzło robactwo. Tego nie potrafił wyrzucić z głowy. Odwrócił wzrok ku niebu. Gwiazdy ledwie prześwitywały przez chmury, ale jedna, słaba, błyszczała prosto nad obozem. „Czy to był znak?” — pomyślał. — „Czy te robaki to ostrzeżenie? Może Klan Gwiazdy próbuje coś powiedzieć… albo przypomnieć, że nawet z nieba potrafi spaść coś zgniłego”. Westchnął cicho i ruszył w stronę swojego legowiska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz