Za sobą usłyszał kroki. Odwrócił głowę gwałtownie, płaszcząc uszy, jakby przyłapano go na czymś złym. Gdy tylko zobaczył, kto to był, od razu się skrzywił. Jego matka – Cierń. Nie pogratulowała mu nowej rangi… Zamiast tego obdarzyła ciszą i dystansem. Nie, żeby się tego nie spodziewał – wiedział, że nie była z niego dumna. Że nie cieszyła się z tego, że odnalazł własną drogę.
— Cz-cześć Cierń — wyjąkał, nie mogąc już dłużej znieść ciszy między nimi. Pyszczek wojowniczki wykrzywił się w niezadowoleniu. Nie był w stanie się łudzić, że było inaczej. Nie była z niego dumna. — C-coś się st-sta-stało? — dopytał niepewnie, a jego język plątał się jeszcze bardziej niż zwykle. Postawa matki była groźna, jakby miała zaraz na niego naskoczyć, rozszarpać brzuch, rozciąć gardło… czy coś. Spuścił głowę, nie chcąc na nią patrzeć. — To dlatego, że jes-jestem me-med-dykiem… pr-prawda? — zapytał cicho, czując, jak w gardle wiąże mu się supeł. Wojowniczka wzięła głęboki wdech.
— Nie do końca… Czemu nie możesz być taki jak Jaśminowiec? Ona została wojowniczką i świetnie sobie radzi. A ty… musisz być taki inny.
Na chwilę zapadła cisza. Cierń wzdrygnęła się, jakby dopiero wtedy zrozumiała, co powiedziała. Wiciokrzew uniósł na nią wzrok – wyglądała na zaskoczoną i winną. Czy żałowała swoich słów?
— W-wiem, mamo… — mruknął ponuro, owijając ogon ciasno wokół łap. Spojrzał w niebo, unikając jej spojrzenia. — T-tylko, że bycie wo-wojownikiem nie jest mo-moim powołaniem. Ani ma-marzeniem. To t-twoje marzenie… które prze-przelewasz na mnie — powiedział cicho, wbijając pazury w ziemię. Jego oczy zaszkliły się, lecz szybko przetarł je łapą, jakby bał się, że matka znowu uzna to za oznakę słabości. — P-przepraszam, że nie mo-mogłem być taki, jak chcesz. P-powinienem być sy-synem kogoś innego. Kogoś, kto… by mnie za-zaakceptował. Zasługujesz na kogoś, k-kto doceni twoje a-ambicje. Ale… to nie je-jestem ja — wyszeptał, a jego głos coraz bardziej się łamał.
Nagle podniósł się z miejsca i spojrzał na nią jeszcze raz smutnym wzrokiem.
— Wr-wrócę już do le-lecznicy. Jestem ś-śpiący — mruknął, po czym, nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i zniknął w wejściu do obozu.
Idąc przez polanę, westchnął ciężko. Ile by dał, by urodzić się innej kotce. Takiej, która potrafiłaby być z niego dumna. Może gdzieś tam był ktoś taki, kto by go docenił? Kto wsparłby go na ścieżce do zostania medykiem?
Wszedł powoli do lecznicy i spojrzał na śpiącą Kruszynkę. Jej spokojny oddech i rozluźnione mięśnie napawały go lekką zazdrością. Czy ona też musiała znosić chłód ze strony rodziny? Czy jej matka i ojciec potrafili zaakceptować, jaką ścieżkę wybrała?
***
Wiciokrzew wciąż czasem czuł wstyd po tym, jak razem z Kruszynką rozpuścili plotkę o tym, że… mak jest święty. A przecież to był tylko jego bełkot po wdychaniu tej kolorowej wody. Na samo wspomnienie miał ochotę zapaść się pod ziemię. Cieszył się jednak, że jego przybrany syn i uczeń – Osetek – okazał się na tyle bystry, by od razu zrozumieć, że maki wcale nie są święte. A może właśnie w tym tkwił problem? Wydawało się, że czarnofutry w ogóle nie wierzył we Wszechmatkę, więc jerzyki i jaskółki były dla niego tylko zwykłymi ptakami. Nie podobało mu się to, ale nie chciał naciskać. Nie chciał nikogo do niczego zmuszać – ani do wiary, ani do obranej drogi. Choć… sam zrobił to niedawno nieświadomie, samodzielnie decydując o ścieżce czarnofutrego. Mimo to nie chciał być taki jak jego matka. Chciał być inny. Chciał wychować Osetka po swojemu i dać mu wszystko, czego sam nie dostał od Cierń. Czasem jednak miał wrażenie, że jego starania nie mają znaczenia. Że już od początku był skazany na porażkę. Ale… nie, to nie mogła być prawda. Świergot pomogła mu się odnaleźć, postawiła go na nogi. Dzięki niej się zmienił. Dzięki niej został… naprawiony.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk kroków. Do lecznicy zawitał uczeń stróża. Wiciokrzew dobrze go kojarzył. Fruczak. Chociaż wciąż był uczniem, niewiele młodszy był od niego samego. Wiciokrzew nie zamierzał go jednak oceniać – sam przecież spędził jako terminator o wiele dłużej, niż powinien. Wiedział, że Fruczak też miał swoje problemy i całkiem zawiłą historię. Nie można go winić.
Liliowy uśmiechnął się lekko. W lecznicy nie było Purchawki ani Kruszynki, tylko on, Osetek i nowy pacjent. Uznał, że to dobry moment, by podszkolić swojego ucznia. Popchnął go delikatnie ogonem w stronę pręgowanego.
— Hej… Co ci dolega? — zapytał Osetek, nieco niepewnie. Wciąż jeszcze nie czuł się zbyt pewnie w Owocowym Lesie. Fruczak zamrugał kilka razy i wychrypiał:
— Gardło…
Potem zakaszlał, aż jego ciało zadrżało. Osetek skrzywił się, spoglądając pytająco na mentora. Wiciokrzew od razu uniósł uszy i ruszył do składzika.
— To pe-pewnie infekcja! — oznajmił, sięgając po tatarak i mech. Nasączył mech sokiem z tataraku i podał go Fruczakowi. Czarno-biały uczeń wypił wszystko, po czym odwrócił się, by wyjść. Liliowy patrzył za nim przez chwilę. Przypomniał sobie ich dawne rozmowy i najwyraźniej musiał się zapatrzyć zbyt tęsknie, bo Osetek od razu to zauważył i trącił go nosem.
— Może do niego zagadasz? Patrzysz na niego, jakby był dla ciebie kimś ważnym. Znasz go? — mruknął cicho. Wiciokrzew spojrzał na swojego ucznia ze zdziwieniem.
— N-nie… Nie jakoś ba-bardzo — wymamrotał, na co Osetek uniósł brew.
— To na co czekasz? Idź go poznać! Ma bardzo nieśmiałą aurę tak, jak ty. Pewnie wam obu przyda się trochę towarzystwa — stwierdził spokojnie. Liliowy nie był pewien, czemu czarnofutry tak nalegał. Może po prostu chciał, żeby wyszedł na chwilę z lecznicy? No cóż… może to i dobry pomysł. Uśmiechnął się lekko i ruszył za Fruczakiem.
— H-hej! — zawołał nieśmiało, spuszczając wzrok na ziemię. Czarnofutry odwrócił głowę, a koniuszek jego ogona lekko drgnął.
— Coś się stało? — zapytał spokojnie. Uzdrowiciel przełknął ślinę, powoli żałując, że się odezwał. Teraz musiał… prowadzić konwersację. Ugh.
— N-nie…! Ch-chciałem tylko za-zagadać. Pa-pamiętasz, kie-kiedyś rozmawialiśmy, t-tak? — wyjąkał.
Na pyszczku Fruczaka pojawił się niezręczny uśmiech.
— Tak… pamiętam. Nie wiem, czemu przestaliśmy — mruknął, odwracając wzrok. Zapanowała cisza, która robiła się coraz cięższa z każdą chwilą. — To może… pójdę już do legowiska. Muszę oszczędzać gardło — powiedział w końcu. Wiciokrzew skinął głową, czując, jak jego uszy robią się gorące od wstydu. Kiedy Fruczak odszedł, rozejrzał się po obozie. Dostrzegł Cierń. Stała niedaleko i patrzyła na niego tym swoim wiecznie niezadowolonym spojrzeniem. Gdy ich oczy się spotkały, prychnęła coś pod nosem i odwróciła się, znikając gdzieś między krzewami. Liliowy tylko westchnął cicho. Znowu poczuł się tak, jak gdyby był tylko małym, bezsilnym kociakiem.
***
— Och, absolutnie dziękuję ci, mój drogi, że uratowałeś mnie z objęć tej przebrzydłej swędzącej infekcji! Naprawdę, twoja troskliwość i nieskazitelne oddanie obowiązkom, są wręcz godne oklasków, a nawet wiwatów! — wyrzucił z siebie Bukszpan, coraz głośniej i z coraz większym zapałem, jakby cały obóz musiał poznać jego wdzięczność. — To doprawdy niepojęte, że taki wzorowy, pełen ciepła i wdzięku kot nie ma ojca! O, Wszechmatko, świat się wali, skoro tak bezinteresowna i serdeczna istota jak ty musi dzielić życie jedynie z… cóż, zdziwaczałą, zgorzkniałą matulą! — dodał przesadnie dramatycznie, teatralnie wymachując swoją srebrzystą kitą. Słowa Bukszpana sprawiły, że Wiciokrzew niemal nie zapadł się pod ziemię. Policzyłby teraz każde źdźbło trawy pod łapami, byle tylko nie musieć patrzeć na nikogo, kto teraz spoglądał na dwójkę kocurów ze zdziwieniem. A mimo to nie miał serca mu przerywać. Bukszpan zawsze taki był. Był głośny i używał niecodziennych słów, byle tylko zwrócić na siebie uwagę.
Liliowy westchnął cicho, próbując jakoś zagłuszyć te liczne pochwały ze strony więźnia, gdy nagle wpadł na swoją matkę. Bukszpan natychmiast zamilkł i zmrużył ślepia.
— Ach, Cierń! — zawołał po chwili sztucznie wesołym tonem. — Niezmiernie się cieszę, że mam zaszczyt cię tu widzieć razem z twoim cudownym synem! Jeszcze kilka kotów, a mielibyśmy całe spotkanie rodzinne, mam rację? — dodał, szczerząc zęby. Wiciokrzew zamrugał kilka razy, spoglądając to na Bukszpana, to na Cierń. Czuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Jak łysa kotka zareaguje na słowa srebrnego? Czy będzie zła? Może go zignoruje?
<Mamo?>
Wyleczeni: Fruczak, Bukszpan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz