*Przed śmiercią Sówki*
Chwast doskonale pamiętał reakcje Mgiełki na informacje, że trójka maluchów "umarła". Jej płacz, czy krzyki. Nie mógł w tamtej chwili na to patrzeć, czując się okropnie z faktem, że to on wraz z siostrą doprowadzili ją do tego stanu. Przekonywał siebie samego, że ich decyzja była słuszna, jeśli chciał każdego utrzymać przy życiu. Ale czy to wystarczyło? Na Wszechmatkę, dlaczego życie składa się z tak dramatycznych decyzji? Nigdy nie mógł znaleźć odpowiedzi na to pytanie, nawet, teraz gdy stał przed swoją matką, która od małego uczyła go wszystkiego i na pewno umiała w jakiś sposób odpowiedzieć na jego rozterki. Jednak on nie potrafił ich wyrazić. Nie potrafił się odezwać, patrząc prosto na Świergot, której to nie widział przez tyle księżyców. Nic nie czuł, miał wrażenie, że śni, zwłaszcza patrząc na fakt, że jedyne co w tej chwili pamiętał z okresu po "śmierci" kociąt to jego słowa, że muszą wrócić do domu. Do ich domu. I oto stał w Owocowym Lesie, czując błogą pustkę, która była zbawieniem dla jego ciała, ale również pełnego zmartwień umysłu. Ocknął się dopiero gdy zobaczył łzy na pysku Świergot, ale też tulące ją Mgiełkę i Pszczółkę. Chwiejnie podszedł do szamanki i również się przytulił, pragnąc tej matczynej miłości, której od tak dawna nie dostał, ale też właśnie tej, o której kiedyś myślał, że jest mu zbędna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, ile znaczyły dla niego obie jego matki. Nigdy nie musiał się bać, że ich zostawią. Nigdy nie powinien w nie wątpić.
***
Kilka pierwszych dni było prawdziwym wyzwaniem, na które kocur na pewno nie był gotów. Trudno było mu się przyzwyczaić do tego wszystkiego, co zmieniło się w Owocowym Lesie podczas ich nieobecności. Zaczynając od władzy, po nowe twarze, aż do dwójki innych medyków, a raczej powinno się powiedzieć uzdrowicieli, co ogłosiła jego matka pod okiem Sówki, wprowadzając tym samym nowe reformy dla jego stanowiska.
Siedział gdzieś cicho z boku, przyglądając się wszystkim obecnym w obozie kotom. Łapami rytmicznie uderzał o ziemię ze stresu. Po tylu księżycach spędzonych poza społecznością, naprawdę bardzo odzwyczaił się od obecności tylu kotów. Od tych wszystkich spojrzeń, cichych szeptów za plecami, które momentami wywoływały dreszcz na jego grzbiecie. Które przypominały mu o jego błędzie, tylko podsycając kłębiące się w nim potwory poczucia winy czy stresu. Przełknął głośniej ślinę czując jak niektórzy starsi patrzą na niego chyłkiem. Nie był świadom, o co go oskarżają.
Pokręcił szybko głową, chcąc wyrzucić wszystko z głowy. Dopiero wtedy poczuł niewielki, ale jednak, ból, promieniujący z jego łap. Od razu postawił je na ziemi, domyślając się, że jest to spowodowane ich nadmiernym ruchem. Cały się spiął, chcąc zapanować nad swoim ciałem.
– Cześć Poranku – nagle poczuł na sobie czyiś dotyk, a obok zobaczył znajomy pysk Świergot. Wciągnął gwałtownie powietrze i jak oparzony odsunął się od matki. Choć wyraz jego pyska ani trochę się nie zmienił, kotka miała pewność, że udało jej się przestraszyć syna. – Wybacz, nie chciałam cię wystraszyć – powiedziała czule Świergot i usiadła obok rudego.
– Cześć i nie, nic się nie stało. Ja... Po prostu się zamyśliłem – mruknął i spojrzał na mamę, znów się spinając. Niestety kotka szybko to zauważyła, czego kocur nie przewidział.
– Wszystko dobrze? Bardzo się spinasz – zauważyła.
– Chcę zapanować nad ruchem – wyjaśnił krótko Chwast.
– Może znajdą się na to lepsze sposoby? – zaproponowała, spoglądając na syna. – A w dodatku, nie musisz hamować każdych swoich ruchów. To część ciebie – uśmiechnęła się. Poranek spuścił wzrok. Przez chwilę się nie odzywał, w głowie szukając odpowiednich słów. Było tyle rzeczy, które chciał jej powiedzieć. Tyle historii, tyle rozterek, myśli. Myślał, że jeśli ktoś ma go zrozumieć, to właśnie Świergot. Jednak nie potrafił żadnej z myśli wypowiedzieć na głos. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko wreszcie zaczęło się układać.
– Przepraszam – powiedział za to cicho, tym bardziej uciekając wzrokiem. Jego ciało się rozluźniło, po chwili pozwalając na lekkie drganie ogona.
– Poranku... Nie ma... – zaczęła szamanka, lecz Poranek jej przerwał.
– Nie ufałem ci. Nie ufałem wam obu od samego początku. Bałem się, że nas zostawicie. Do tego stopnia, że nie powiedziałem wam nic o ucieczce, zabrałem ze sobą Mgiełkę i Pszczółkę, narażając ich życie – powiedział szybko, jednak zostawiając taką samą intonację głosu. – Zawdzięczam wam życie. Ale dopiero teraz zrozumiałem, że nie mam czego się bać.
***
Wiatr mierzwił jego rude futro. Chłodny powiew co jakiś czas dodatkowo wywoływał lekki dreszcz na grzbiecie kocura. Mimo ogarniającego go chłodu, nie mógł się ruszyć. Nawet nie myślał, by wrócić do obozu. Wszystkie jego myśli były skupione na otaczającej go szarej rzeczywistości. W końcu położył głowę na zimnej ziemi i przymknął oczy. W jednej chwili całe jego ciało się rozgrzało, pod wpływem płonących wyrzutów sumienia, które w chwili zamknięcia oczu, pojawiły się w jego głowie. Jego ogon zaczął niespokojnie drgać, lecz on już nie zwracał na to uwagi, całkowicie będąc pod łapą swojego własnego sumienia. Nastroszył sierść na karku, czując to jedno nieprzyjemne uczucie. Cała skóra pod futrem zaczęła go uwierać, jakby futro nie było jego. Chciał tak bardzo uciec od tego uczucia. Chciał zacząć biec, gdzieś daleko przed siebie, uciec od tego wszystkiego, od swojego ciała, które w jednej chwili stało się tak obce. Same chęci jednak nie wystarczyły, a sił na to nie było. Łapy były ociężałe jak po wejściu w wodę, a sam nie wiedział, co może z tym zrobić. Nic? Najpewniej.
Westchnął cicho i otworzył oczy, znów wlepiając je w ziemię. Nagle wizja zaczęła mu się rozmazywać. Nie wiedział, o co chodzi. Nigdy nie wyrażał emocji "na zewnątrz". Pierwszy raz płakał.
Świergot, Gruszka i Mróz umarli.
[*]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz