przed powodzią
Próbował złapać szybki posiłek przed patrolem, na który został tego dnia wyznaczony. Choć dorósł, ciężko było ukryć, że każdy posiłek wciąż stanowił dla niego swego rodzaju wyzwanie – omijał więc zwierzynę, z którą najciężej było sobie poradzić. Szczególnie ptaki. Każdy jego znajomy wiedział, że do wspólnego posiłku najlepszym wyborem była ryba lub jakiś szczur, nawet jeśli tłuste wodne ptactwo wyglądało kusząco... Usuwanie piór to był dla niego zbyt żmudny obowiązek, szczególnie w sytuacji, gdy jego zęby nie nachodziły na siebie nawzajem. Nie chciał się ośmieszać przed resztą klanu ani swoją nieudolnością, ani proszeniem innych o przysługę w przygotowaniu mu mięsa. Co mieli jeszcze robić, przeżuwać i wypluwać mu jedzenie do pyska jak ptasia mama? Był samodzielny. Wystarczająco.
Ze stosu w zęby wpadła mu młoda certa i zabrał się za jedzenie. Nie sądził, że cokolwiek mu przeszkodzi w tej krótkiej chwili odpoczynku.
A jednak...
— Szałwiowe Serce! Jak wrażenia po uroczystości? Bardzo ci dziękuje, że chciałeś się ze mną pobawić w łapanie świetlików — miauczała wesoła Trzcinka, przybiegając do niego sam nie wiedział, skąd. Jakby wyskoczyła z powietrza! Jej uwagę natychmiast przykuł to, co leżało na ziemi i to, co jeszcze miał w pysku, na wpół rozgryzione. — Co tam jesz? Podzielisz się? — zapytała z ciekawością.
— Hej? — miauknął na początek, nie ukrywając specjalnie swojego zaskoczenia i lekkiego zakłopotania. Nie przepadał za jedzeniem z innymi kotami. Sam z siebie proponował to naprawdę rzadko, tylko kotom, którym głęboko ufał. Był przekonany, że inne nocniaki bawił jego nietypowy sposób jedzenia, jak u kocięcia, które dopiero co odstawiało mleko. — Uroczystość piękna, jak każdy inny ślub, co tu dużo powiedzieć... No i nie ma sprawy! — Właściwie nie pamiętał za dużo. Może tylko zabawę z Trzcinką i ten wredny komentarz Baśniowej Stokrotki. Z jakiegoś pokrętnego powodu, gdy tylko powiedział słowo "ślub", nasunęła mu się myśl o pewnej kotce. Zanim jednak zdążyła się dokończyć, rozwiał ją jak chmurę dymu. Koniec, koniec! — A jem rybę. Dokładniej... Chyba młodą certę? Albo płotkę? — mruknął z niepewnością. Połowa ryb wyglądała tak samo. Szczególnie gdy były już w kawałkach.
— Uuu! Dziś rano tata przyniósł nam rybę. Sam ją złowił! Była naprawdę dobra — odpowiedziała i choć nie uzyskała odpowiedzi na pytanie o to, czy mogła się dołączyć, położyła się przy nim. Prędko wyciągnęła pyszczek w stronę mięsa. — Trochę tu bałagan! Też taki był w żłobku, gdy już zjadłyśmy. Moja mama powiedziała wtedy nam, żeby go sprzątnąć i nauczyć się jeść normalnie, jak wojownik, bo dorośli bałaganu nie robią — miauknęła beztrosko, sięgając po kęs. Pewna część jego ego się zatrzęsła. Och.
Wiedział, że nie miała niczego złego na myśli, ale on poczuł się naprawdę zakłopotany. Zawstydził cię kociak! — pomyślał sobie, lecz mimo wszystko gwałtownie wzniósł się na łapy.
— Możesz dokończyć, jeśli ci smakuje — powiedział do Trzcinki, brzmiąc spokojnie. — Ja muszę pójść teraz na patrol. Do zobaczenia — dodał, już odchodząc, zanim mała zdążyła zaprotestować lub przynajmniej coś odpowiedzieć. Do wyruszenia było jeszcze trochę czasu, patrząc na to, że słońce nie było jeszcze w pełni w górze... Ech... Jak poczeka za obozem, to chyba go znajdą... Nie?
***
— Jeśli każdy kot chcący oddać swój głos już się odezwał, to nadszedł najwyższy czas na osąd... — Głos liderki był cierpki. — Idąc głosem większości, Pluskający Potok za swoje zbrodnie, skazany zostaje na karę śmierci. — Rozległy się najróżniejsze głosy. Ciche szepty. Westchnięcia. Przestraszone piski. Cichnęły one jednak w sile wiwatów, krzyków satysfakcji. Jego głos wybrzmiewał najgłośniej. O to właśnie walczył, o sprawiedliwość, której nareszcie stanie się zadość. — Nie chcę, aby ktokolwiek musiał oglądać ten proces. Szałwiowe Serce, Kijankowe Moczary, Siwa Czaplo... Wam powierzam decyzję nad sposobem, w jaki ma zginąć. Zabierzcie go poza obóz. W tym czasie klan przygotuje ciała Sterletowej Łuski i Rozpędzonej Ważki do pochówku. Gdy dopełnicie swojej powinności... Wróćcie, by uczestniczyć w ceremonii ślubnej.
Zamarł, gdy usłyszał swoje imię jako pierwsze na tej krwawej liście. Dostał to, czego chciał, prawda? Pragnął jego zgonu od samego początku. Dlaczego więc zadrżał, gdy zrozumiał, co miał zrobić? Dlaczego chwilę przed wypowiedzeniem słów przygryzł wargę, jakby chciał się zatrzymać?
— Dobrze. Dziękujemy, że powierzasz nam te honory — odpowiedział jedynie, skłaniając łeb. Odwrócił się, wyszukał w tłumie pyski swoich przyjaciół i już miał opuszczać obóz, gdy pojawiła się przed nim Trzcinowy Szmer. Była ostatnią ostałą członkinią swojej rodziny, która zasługiwała na jego pełny szacunek. Nie rozumiał jednak, co chciała zrobić. Czego od niego chciała, skoro wszystko się już skończyło?
— Chcę jutro iść z wami na miejsce egzekucji.
Powiedziała twardo, pewnie. Wpatrywała się w niego z pełną powagą, taką, jaką utrzymuje się mówiąc o sprawach życia i śmierci.
— Naprawdę? — miauknął wpierw, szczerze zaskoczony tą nawet nie propozycją, ale żądaniem. Uniósł do góry brwi. — Nie wiem, czy powinnaś. Rozumiem chęci i bardzo doceniam twoje poświęcenie względem klanu, lecz...
— Lecz, co? — Przekrzywiła łeb. — To mój brat mimo wszystko i chcąc nie chcąc trudno się tego wyprzeć. Chcę być przy jego egzekucji, nie będę się wtrącać — powiedziała szczerze i z pewnością siebie. — Będę stała z boku. Masz moje słowo — zapewniła.
Popatrzył po sobie z przyjaciółmi. Nie wiedział, co o tym myśleć. Nie chciał przerywać Spienionej Gwieździe i jej zastępczyniom przygotowywań do pogrzebu, by zapytać o ich opinię na ten temat. Sam pragnął w ich uczestniczyć i gdyby nie to mroczne zadanie... Czuł, że Kijanka i Czapla także nie byli pewni. Miał nawet wrażenie, że ten pierwszy delikatnie kręci głową, dając mu do zrozumienia, by jakoś grzecznie jej odmówił. Wybrał sobie jednak kiepskiego mówcę...
— W porządku — odpowiedział w końcu Szałwiowe Serce, delikatnie wzdychając. Zanim kotka zdążyła coś odpowiedzieć, już odwrócił się i dał znak reszcie, by poszła za nim.
— Pójdziemy na brzeg rzeki. Z dala od obozu, by żadne oczy nie musiały na to patrzeć. — Machnął ogonem, wskazując prawy kierunek. — Siwa Czaplo, będziesz prowadził Pluskający Potok? — dopytał, ukradkiem patrząc na swojego wciąż nieco roztrzęsionego przyjaciela. Starał się mówić tak spokojnie, jak tylko był w stanie. Jakby szli wypełnić jakąś zwykłą misję. Jakby podmiotem całej rozmowy był przedmiot, nie żywy kot, którego zaraz mieli stracić.
Widział zdenerwowanie na pysku Siwej Czapli. Przypominał sobie to, co powiedział mu zeszłej nocy. Lekko zacisnął zęby. Powinien o to spytać Kijanki, on był twardszy, lepiej przystosowany do takich zadań. Kocur jednak tylko skinął mu głową, podchodząc do drżącego skazańca.
— No chodź... — Czapla miauknął do niego niepewnie.
— I bez numerów — dodał oschle Szałwiowe Serce, patrząc spod byka wprost w jego błękitne oczy.
***
tw - opis egzekucji
Słońce nie zdążyło jeszcze utracić swej palącej mocy, od której zarumieniły się liście odległych drzew. Na żółć, pomarańcz, brąz... I czerwień. Niepokojącą znajomą. Prześladującą go teraz jak omen.
Przeprowadzili go przez wszystkie wyspy. On szedł pierwszy, za nim Plusk, a po jego bokach nieco oddaleni wojownicy. Pochód zamykała Trzcinowy Szmer. Czuł, że inni nie mieli do niej zaufania. Nie chcieli, by tu z nimi była, by patrzyła na tę masakrę. Żaden normalny kot nie chciałby oglądać egzekucji tak bliskiego członka rodziny, co dopiero samemu o to prosić. Szałwiowe Serce nie był pewien, co chciała przez to osiągnąć. Miał to być dowód jej lojalności? Ostateczne odcięcie się od postaci swojego brata? Może sposób na oczyszczenie, pozbycie się gniewu. Cóż... W pewien sposób mógł to zrozumieć...
Pluskający Potok nie miał drogi ucieczki. Szli przez długie polany, od jednej strony przykryci morzem, od drugiej odcięci rzeką. Nie było kryjówki. Nie było dla niego bezpiecznej przystani.
Napięcie przez cały czas było gęste, wręcz wyczuwalne nosem. Powietrze stało się cięższe, twardsze. Posuwali się do przodu wolniej i uważniej. Śledzili każdy krok, swój i jego. Nie mogli pozwolić, by się wyrwał. Każdy z nich czuł stres. Szałwiowe Serce przysiągłby, że gdyby tylko wąsami dotknął podłoża, byłby w stanie wyczuć nimi drżenie łap skazańca. Kto wie, może też jego towarzyszy. Albo i siebie samego.
— Koniec. Stajemy — powiedział, gdy znaleźli się już przy brzegu. Spieniona Gwiazda nie dała im żadnej instrukcji, co i jak powinni zrobić. Uznał się za ich przywódcę. Nikt inny nie chciał wyjść przed szereg i nie żeby było to jego marzenie... Zadanie było jednak zadaniem. Przez splątane myśli przechodziło mu wiele pomysłów, jak go wykończyć. Najbezpieczniej, bezkrwiście i prędko. Nie dlatego, że Plusk nie zasługiwał na cierpienie. Nie robił mu tego z łaski. Chciał tylko jak najszybciej dołączyć do pobratymców, by uczestniczyć w pogrzebie. Koiła go myśl, że Klan Gwiazd i tak wymierzy mu najbrutalniejszy osąd, nawet jeśli on nie miał na to czasu. — Kijankowe Moczary, Siwa Czaplo, dajcie go tutaj. Trzcinowy Szmerze, możesz odejść na bok, jak zaznaczałaś. Zabezpieczaj tyły. A ja... Ja się tym wszystkim zajmę.
Ponownie spotkał się spojrzeniami z Pluskającym Potokiem. Jego błękitne oczy wypełniał strach. Źrenice skakały od kota na kota, w szczególności podążając za sylwetką siostry. Nie otwierając pyska, żałośnie błagał. Była w nich pewna wątła nadzieja, że jakieś niezrozumiałe zrządzenie losu pozwoli mu uniknąć śmierci. Trzcinowy Szmer mogła pokazać trochę ciepła w sercu, które zostało jej dla brata i go uratować. Może jak uderzy oprawców wystarczająco mocno i zacznie biec ile tylko miał sił w łapach, uda mu się uciec. Gdyby nie wierzył w cuda, już dawno zwiesiłby łeb i czekałby na marny koniec.
— Ruszaj się. Nie po to cię tu przytachaliśmy, byś teraz zaparł zad o ziemię i sprawiał problemy. Jakbyś nie narobił ich już wystarczająco — syknął Kijanka, próbując popchnąć rudzielca w stronę Szałwiowego Serca. Czapla momentalnie się do niego dołączył. Pluskający Potok był jednak zaparty. Miał w sobie tę pierwotną gorliwość życia.
Westchnął.
— Nie uciekniesz przed swoim losem. Stań ze mną pyskiem w pysk i pokaż, że masz w sobie przynajmniej na tyle honoru, by umrzeć z godnością! — Szałwiowe Serce zawołał w jego stronę, bijąc ogonem na boki. Pluskający Potok wysunął pazury, by wbić je w ziemię. Pisnął żałośnie, gdy popchnięty przez wojowników, upadł. Siwa Czapla złapał go wtedy za kark jak wielkie kocię i z pomocą przyjaciela przytachał go na sam piaszczysty brzeg. Kocur uderzył łbem o grunt, puszczony, lecz bez możliwości ucieczki. A jednak...
Zanim jeszcze wojownik zdążył się wycofać i zabrać z niego łapy, Plusk zaczął wierzgać na ziemi w próbie ostatniej ucieczki. Natychmiast rzucili się, by go powstrzymać. Wymachiwał rękoma, starając się uderzyć któregoś z nich, lecz na próżno. Był bezbronny. Boleśnie unieruchomiony. Szałwiowe Serce położył mu łapę na szyi, ograniczając oddech. Widział kątem oka nawet, jak trzymająca się z tyłu według polecenia Trzcinowy Szmer momentalnie podbiegła, by w razie czego pomóc.
— Jeszcze ci podstępy w głowie? — zapytał go z pogardą, zacieśniając uścisk. Ruchy uwięzionego stawały się coraz bardziej flegmatyczne. — Czy może w końcu zechcesz oszczędzić nam dziecinnej bijatyki i zaczniesz współpracować?
Gardło kocura poruszyło się tak gwałtownie, że Szałwiowe Serce zabrał z niego łapę. Zamiast odpowiedzieć, jedynie chrząknął, nabierając powietrza. Zamiast tego spojrzał tylko w oddal. W stronę siostry.
— A ty nic? A ty nic!? — wykrzyknął, zanim ruch wojowników zepchnął go na krawędź. Jego głowa i część przednich łap wystawała już poza ziemię. Pod nim kołysały się fale. Spokojne, delikatne... Nie jak wrzask, który wydzierał się z gardła Plusku.
— Zamknij mordę! — syknął gniewnie Szałwiowe Serce, stając na karku Pluskającego Potoku. Musieli być słyszani... Na osty i ciernie! — Nikogo nie obchodzi twój płacz!
Wśród jego przyjaciół nastała pewna niepewność, gdy patrzyli na emocje, które zaczynały ponownie szaleć w Szałwiowym Sercu. Gotująca się w nim krew nie zwiastowała nic dobrego. Wciąż miał poranione, niezagojone rany na przednich łapach, a mimo to stawiał je z pewnością zdrowego kota. Jeszcze zeszłego wschodu słońca utykał i, choć próbował to ukryć, także dziś. Czy pozwolenie mu na dokonanie dzieła z pewnością było tak dobrym pomysłem?
— Może ja to zrobię? — zaproponował cicho Kijankowe Moczary, natychmiast uciszony wchodzącym mu w drogę Siwą Czaplą.
Nie zwrócił na nich uwagi. Jedynym, co słyszał, to wroni wrzask, który grzmiał w jego uszach. Musiał go uciszyć. Pozwolić na spokój żałobnikom.
Niewiele myśląc, rzucił się do przodu, przyciskając łeb Pluskającego Potoku w toń. Zgłusił jego krzyk, który zamienił się w bąble wypływające na powierzchnię. Znów zaczął szamotać się jak złapana zwierzyna. Te chaotyczne ruchy, nieudolne uderzenia jak na oślep... Ten strach, którego zapach wpływał mu do ciała przez nozdrza... To, co robił, to nie był jedynie obowiązek.
— I co? Warto było podskakiwać? — zapytał, gdy z wykrzywionym ze złości grymasem (w pewien sposób przypominający... Uśmiech?) pozwolił skazańcowi podnieść głowę znad wody. Zalewała jego oczy, nozdrza i usta, które rozwierał, na przemian kaszląc i próbując wziąć kolejny oddech. Szałwiowe Serce wiedział, że nie był on zdolny do udzielenia mu odpowiedzi, lecz mimo to w ramach kary znów go przydusił. Jednym ruchem podniósł go na powierzchnię. — Przed chwilą wydawałeś z siebie taki ryk, że wszystkie klany cię słyszały. Co teraz? Co teraz z tobą, Pluskający Potoku? — Podle się z nim droczył, bez zważania na zadziwione spojrzenia Kijankowych Moczarów i Siwej Czapli. On wbijał wzrok tylko w swoją ofiarę.
Chorobliwy kaszel nie przestawał męczyć rudzielca. Zupełnie opadł z łap, niezdolny do dźwignięcia się chociaż odrobinę ponad taflę wody. Kołysał się nad nią jak nad przepaścią, wypruty z sił, z białą łapą położoną na szyi jak groźba. Dźwięk, który teraz opuszczał jego gardło był połączeniem łapczywych wdechów, drżenia całego ciała, płaczu, charczenia i zduszonego krzyku, którego nie mógł wypchnąć z piersi. Szałwiowemu Sercu ten widok dogłębnego upokorzenia i słabości swojego wroga przynosił pewną chorą satysfakcję. Tak dobrze było widzieć, jak cierpiał. A mimo to, wciąż nie czuł w połowie tak strasznego bólu, jaki musieli czuć zdradzeni Sterletowa Łuska i Rozpędzona Ważka. Nigdy nie poczuje, nieważne, jakie tortury chciałby mu zadać.
Nagle Pluskający Potok odwrócił łeb w jego stronę. Delikatnie, na tyle, o ile mógł. Kątem oka spojrzał na niego, mrużąc je z wyczerpania.
— Mówisz o honorze, a rzucasz się na mnie na bezbronnego i chłeptasz się moim cierpieniem — wycharczał, po czym wypluł kolejną porcję wody. — To ten twój honor i święty kodeks, Szałwiowe Serce?!
Książę zmarszczył brwi. Parsknął gniewnie i zanim ten jeszcze zdążył się odwrócić, zsunął mu łeb do wody. Przycisnął dokładnie, naginając szyję. Szurał jego pyskiem o lepki muł. Pomagał sobie pazurami, wbijając je w ciało Plusku ostatni raz.
Szarpanina nie trwała już długo. Ruchy kocura ponownie spowalniały, pokorniały, aż wierzgające łapy nie utkwiły w połowie ruchu, zawisając w wodzie. Przestał go topić dopiero, gdy miał już pewność. Wrócił na brzeg.
Przez chwilę cała ich czwórka patrzyła w ciszy na ciało zbrodniarza, które teraz dryfowało na powierzchni łbem skierowanym w dół. Falowało delikatnie wraz z ruchem wody jak liliowy liść.
Nagle ta obłąkańcza radość go opuściła. Ponownie zadrżał, dopiero teraz widząc, co tak naprawdę zrobił. Jak zrobił... Nie rozumiał, dlaczego nagle zawładnęła nim jakaś obca trwoga. Przecież nigdy nie był delikatny. Plusk nie był jego pierwszym. Już miał krew na łapach – samotnicy posmakowali dawno jego zębów. Dlaczego więc w tej chwili, gdy patrzył na to unoszące się ciało, nagły niepokój zjeżył jego sierść? Rozwarł przerażone źrenice? To była decyzja ich wszystkich, dobra decyzja, jedyna prawowita kara! Zemsta za te plugawe czyny, których się dopuścił!
Sprawiedliwości stała się zadość. To Szałwiowe Serce powtarzał sobie w głowie. Sprawiedliwości... Zadość...
<Trzcinko? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz