BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(Brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

25 października 2023

Od Rusałki

*Porą Nagich Drzew*

Słońce zniżało się już z wolna ku zachodowi, a Rusałka dalej zawzięcie pracowała. Od kiedy nastała Pora Nagich Drzew, a obóz Klanu Nocy regularnie nawiedzały mniejsze lub większe śnieżyce, na jego obrzeżach zaczęły rosnąć wielkie białe zaspy, pieczołowicie usypywane przez wojowników starających się uchronić swoje wspólne schronienie przed całkowitym zniknięciem pod warstwą puchu. I takie niechciane masy śniegu znalazły jednak swoje wielbicielki w postaciach dwóch małych koteczek, które szybko uznały je za wyborne miejsce do stworzenia sobie własnej kryjówki do zabawy. Już od kilku wschodów słońca drążone były korytarze, wygładzane ściany, a tu i ówdzie pojawiały się i dekoracje z najróżniejszych przedmiotów, które coraz śmielej opuszczające kociarnię młode znalazły w jakimś zakątku obozu. Oczywiście tak wymagające prace wymagały odpowiednio długich chwil odpoczynku, które pozwalały matkom kotek odegnać od nich chciwe łapy mrozu, a ich pociechom odzyskać siły potrzebne do dalszych wyczynów. Na taką przerwę właśnie udała się Biedronka, skarżąc się, że od mrozu sztywnieją jej łapki; Rusałka natomiast została jeszcze chwilę, żeby wykończyć ich wspólną jamkę, w której do zrobienia pozostało już bardzo niewiele. Z białej górki co i rusz dobiegał więc chrobot pazurków przekopujących śnieg, a co jakiś czas z ledwie widocznego otworu u jej podstawy wysuwała się para nie mniej białych łapek, wypychająca na zewnątrz kolejną porcję niepotrzebnego materiału.
— Czołem! — odezwał się ktoś podczas jednego z takich wyrzutów, tak niespodziewanie, że prawie poślizgnęła się i zjechała na zewnątrz po gładkiej powierzchni korytarza. W ostatniej chwili udało jej się jednak zaprzeć i z otworu w ślad za łapkami ostrożnie wyjrzał tylko łaciaty łepek.
Stojący na zewnątrz osobnik uśmiechnął się. Był to starszy od niej, średniej wielkości pręgowany kocur, którego mokra sierść układała się sztywno na szczupłym ciele. Kotka przyglądała się mu nieufnie, oczekując dalszego ciągu.
— Powiesz mi, co tam robisz w tym śniegu? — Nieznajomy opadł niżej na przednich łapach, żeby zrównać się z nią wysokością. Jego głos zdawał się nieco zniekształcony; stało się jasne, dlaczego, kiedy kocur pociągnął nosem. Kontynuował jednak przyjaźnie: — Wygląda bardzo tajemniczo! Nie przyszłoby mi do głowy, że ktoś może chować się w tej stercie. W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś biała mysz zamieszkała w obozie. To by dopiero było!
— Nie jestem myszą — odezwała się wreszcie Rusałka, wysuwając się z korytarza na tyle, żeby przednimi łapkami stanąć na ziemi przed chichoczącym do siebie przybyszem. Jej spojrzenie nabrało nieco hardości. — Nie mogę powiedzieć. To jest górka moja i Biedronki.
— Biedronka to twoja siostra, prawda? Czyli ty jesteś Rusałka — odgadł obcy, najwyraźniej niezrażony jej reakcją. Zastrzygła uszami nieswojo. — Ja jestem Kolcolistna Łapa, ale możesz mi mówić Kolcolistek. 
Wysunął jedną łapę do przodu, jak gdyby w jakimś powitalnym geście, ale zanim koteczka miała szansę odpowiedzieć, dobiegł ich zniecierpliwiony okrzyk:
— Powiedziałam coś, Kolcolistna Łapo! Idź się ogrzać raz, dwa. Chyba że chcesz się rozchorować jak twoja matka?
Kocur skrzywił się i położył uszy po sobie; odwrócił głowę i przez moment sprawiał wrażenie, że ma zamiar rzucić się do biegu. Czy rzeczywiście tak było, czy nie, po chwili napięcia rozluźnił się nieco i wrócił do kotki spojrzeniem, a na jego pysku znów zagościł uśmiech, chociaż zauważalnie bledszy, niż wcześniej.
— Miłej zabawy, Rusałko. Na razie — pożegnał się i, skinąwszy jej głową, niepewnym krokiem odszedł w stronę legowiska uczniów.
Rusałka odprowadziła go wzrokiem. Z cichym pacnięciem o zmrożoną ziemię uwolniła z tunelu resztę ciała. Chwilę została w miejscu, przebierając zesztywniałymi z zimna łapami i niecierpliwie wytrzepując z futerka resztki śniegu, po czym podążyła za Kolcolistną Łapą do wejścia do legowiska.
W jego wnętrzu panował półmrok; zmrużyła przyzwyczajone do ostrego światła oczy, ostrożnie wyglądając zza okalających wlot gałęzi. Powietrze w środku było niewiele cieplejsze od tego na zewnątrz — umocnione niedawno ściany chroniły przed wiatrem, jednak w tej chwili kotów w środku było zbyt niewiele, żeby uczynić legowisko przytulnym. Na to przynajmniej wskazywało kilka cieni, które dawało się dojrzeć z zewnątrz, intensywny zapach zaś dawał jasno do zrozumienia, że o odpowiedniej porze potrafiło się od uczniów zaroić.
Jedna z sylwetek w środku poruszyła się, błysnęły czyjeś ślepia; rozległy się bynajmniej nie tajone, ale niemożliwe do odkodowania szepty. Rusałka zawahała się wyraźnie, ale postąpiła do środka i przemykając wzdłuż ściany, podbiegła do miejsca, w którym szarzyła się sierść podobna do tej spotkanego niedawno kocura. Towarzyszyły temu kolejne szepty i czyjś świdrujący chichot.
Leżał zwinięty w kłębek, z ogonem ciasno otulającym łapy. Z wyjątkiem powolnych oddechów i pociągania nosem nie poruszał się; podniósł głowę dopiero, gdy znalazła się już całkiem blisko, i zamrugał z zaskoczeniem. Rusałka pokręciła się nieco w miejscu, po czym nagle wyprostowała się i wlepiła w kocura rozemocjonowane spojrzenie.
— Czy twoja mama naprawdę jest chora? 
— Skąd ty się tu wzięłaś? — odparł tym samym dyskretnym półszeptem, wyraźnie zdziwiony, ale chyba nie zdenerwowany jej obecnością, bo po chwili jego pysk rozjaśnił się. 
Rusałka przestąpiła z łapy na łapę.
— Przyszłam — stwierdziła niepewnie, po czym znów zebrała w sobie, żeby wypalić: — Bo ja muszę wiedzieć.
Czarno-białe koty w dalszej części żłobka zdawały się patrzeć w ich stronę.
— To trochę podejrzane? — Kolcolistna Łapa przechylił głowę; w jego przytłumionym katarem głosie bardziej, niż podejrzliwość, pobrzmiewało zaciekawienie. Parsknął i zmienił nieco pozycję. — Ale tak, moja matka... Wzburzony Potok jest chora. Na czerwony kaszel.
Z pyszczka łaciatej kotki uleciało mimowolne westchnienie; wpatrzyła się w niego bez słowa, szeroko otwartymi ślepiami. Jej przypuszczenia okazały się słuszne.
To był cały powód, dla którego się tutaj znalazła. Wiele wschodów słońca minęło, odkąd klan po raz pierwszy usłyszał zatrważającą diagnozę: czerwony kaszel rozwijał się u trzech z jego wojowników. Słabnące w uścisku choroby koty pośpiesznie ulokowano w pustym legowisku zarezerwowanym zwykle dla starszyzny i przytulna wnęka za bylicową kępą, do niedawna jedno z ulubionych miejsc zabaw dwójki niesfornych kociaków, stała się strefą zakazaną, którą każdy kot, którego nie zmuszały do tego obowiązki, omijał szerokim łukiem. Rusałka także przestrzegała zasady, pilnując się, by jej łapa nie stanęła za blisko uwitej ze zmrożonych gałęzi zasłony, zza której co i rusz dobiegało suche pokasływanie; starała się kierować poleceniami matek, które oprócz zachowania ostrożności kazały poruszonej koteczce nie zajmować sobie myśli chorymi. Niedawno ktoś już przecież zmarł. Morelowa Łapa odeszła nagle, niezrozumiale, i teraz patrzyła na nich wszystkich z wysokości Srebrnej Skórki. Ostatecznie nic strasznego się nie stało, tłumaczyła mama. Nie było sensu w zamartwianiu się stratą kotów, którymi nie martwiło się także za życia.
Ale przecież martwił się nimi ktoś inny. Chociaż kotka starała się im tego nie okazywać, Rusałka przeczuwała, że śmierć Morelowej Łapy mocno dotknęła ciocię Kawkę, która była przecież jej siostrą. Koty, które choroba przygnała do krawędzi życia, także należały do czyjegoś rodzeństwa, były przyjaciółmi, znajomymi, miały dzieci... Od kiedy mgliście zdała sobie z tego sprawę, w sercu nosiła cichy lęk, który właśnie zdawał się urzeczywistniać.
— Ej, ale nie przejmuj się tym, dobra? To naprawdę nic takiego — wymamrotał tamten zakłopotany, najwyraźniej dostrzegając, że z kociakiem dzieje się coś niedobrego.
— Ale twoja mama może umrzeć! Przecież to straszne! — Nie potrafiła zrozumieć, czemu tak mówił. Poczuła, że zbiera jej się na łzy, ale starała się je odegnać. — To jest... najokropniejsza rzecz...
— Twojej... Twoim mamom nic się nie stanie, okej? Nie musisz się o nie martwić — odpowiedział Kolcolistna Łapa łagodnie, po czym stłumił kichnięcie. — Medycy ciężko pracują i czerwony kaszel jest pod kontrolą. To raczej one boją się o ciebie.
— Ale... Ale twoja...!
— Posłuchaj — powiedział cichszym głosem — na pewno bardzo kochasz swoje mamy i one ciebie też. Ale nie wszystkie matki kochają swoje dzieci. 
Spojrzała na niego bezradnie.
— Moja nigdy mnie nie znosiła... ja jej też nie. Więc nie przejmuj się. Okej?
Uśmiechnął się znowu. Nie mogła tego wytrzymać. W jej głowie pojawiały się sceny, sytuacje; wyobrażała sobie to, o czym mówił, widziała to na własny sposób; coś w brzuchu zaciskało jej się niczym kły na karku zwierzyny. Niekochająca matka — to była sprzeczność dla niej, ale najwyraźniej nie dla tego świata, i ta nowo uzyskana świadomość sprawiła teraz, że włos zjeżył się na jej karku.
— A twój tata? — wydukała, siadając na ziemi; poczuła teraz, jak jest jej zimno, ale nic nie mogla z tym zrobić. Zwykła współczuć kotom, którym los jako rodzica podarował kocura, sama nie wyobrażała sobie spędzać dni z jakimś wiecznie u boku, jednak w tej chwili błagała Klan Gwiazdy o to, aby okazało się, że wracającego po udanym treningu Kolcolistną Łapę czule wita w obozie ojciec.
— Mój tata mnie kochał i był wspaniałym wojownikiem — odpowiedział szybko i machnął ogonem, dając do zrozumienia, żeby dalej nie drążyła tematu, ale Rusałka nie mogła. Ta sytuacja pozbawiała ją sił; wobec użycia czasu przeszłego poczuła, jak opuszczają ją jej resztki.
— Patrzy na nas z Klanu Gwiazdy — powiedziała cicho, beznamiętnie, powtarzając te słyszane tyle razy słowa jako ostatnią deskę ratunku. 
W Kolcolistnej Łapie zaszła nagła zmiana. Sierść na karku zjeżyła mu się, a pozlepiane wilgocią włosy zyskały przy tym wygląd cierni; poderwał się na łapy i posłał kotce spojrzenie tak ostre, że aż się skuliła.
— Żebyś wiedziała! — syknął, stawiając kilka kroków do przodu. — Że niby on miałby... zdradzić... Lisie ścierwa! — wyrzucił z siebie, wściekłym ruchem łapy posyłając wyściółkę legowiska w powietrze. Przefrunęła tuż obok głowy kotki, która w panice starała nie wejść mu w drogę. — Zapamiętaj sobie dobrze, że mój ojciec, że Sarni Tupot nigdy nie zdradził klanu, cokolwiek ona... Cokolwiek nagadają! Był niewinny! Sto razy bardziej godny Klanu Gwiazdy niż... ta... morderczyni...!
Jego boki falowały. Wydawało się, że chce mówić dalej, ale wciąż zatkany nos musiał utrudniać mu oddychanie, bo stracił dech; przez chwilę sapał ciężko, machając tylko na boki ogonem. Wśród siedzących nieco dalej kotów zapanowało poruszenie, ktoś coś zawołał, jakby do niego, ale nie zwrócił na to uwagi ani sam Kolcolistna Łapa, ani Rusałka, która zamarła nisko przy ziemi, skupiona tylko na tym, żeby ustrzec się przed atakiem.
Kocur zwrócił łeb w jej stronę i jego ogniste spojrzenie złagodniało; zaczęła znikać z niego wściekłość, zastępowana przez zaniepokojenie, a sierść nieco opadła. Nadal lekko dysząc, zbliżył się do kotki i zwrócił się do niej chropowatym głosem:
— Hej... Hej, Rusałko, przepraszam, ja... nie powinienem był... Przecież wiem, że nie chciałaś i no, na osty i ciernie, znowu to zrobiłem... Przepraszam... Klanie Gwiazdy, ty się trzęsiesz, przecież tobie musi zimno być, powinienem był cię odprowadzić od razu...
— Nie trzęsę się — wymamrotała, gramoląc się na łapy. Serce wciąż szybko jej biło po jego napadzie złości i czuła się niezwykle skołowana. Mróz zaczynał ją przeszywać i z tęsknotą pomyślała o ciepłym wnętrzu żłobka, ale nie wyobrażała sobie tak po prostu odejść od kocura, który wywołał jej taki mętlik w głowie. — Sam się trzęsiesz...
I była to prawda. Łapy kocura drżały; poruszył nimi niezręcznie, jakby starając się to ukryć, ale bez skutku.
— No to obydwoje się trzęsiemy — zgodził się, pociągając nosem, z pewną ulgą w głosie. — Dlatego wracaj szybko do żłobka i idź do mamy się ogrzać.
Rusałka jednak nie poruszyła się. Spod zmarszczonych brwi wpatrywała się w przypadkowy punkt na ziemi w głębokim zamyśleniu.
— A ty? — zapytała wreszcie, nie podnosząc wzroku.
— Ja... Posiedzę z moim bratem, jak tylko wróci z treningu. No już, chodź.
— Czyli masz brata...! — zawołała, ale zaraz na powrót sposępniała. — Jest za wcześnie. Nie wróci teraz.
— Chyba że też wpadnie do wody — rzucił Kolcolistna Łapa i spróbował się zaśmiać, ale wyszło mu to nieszczerze i bardzo ochryple. Potrząsnęła głową i spojrzała na niego rozpaczliwie. Tego nie dało się już dłużej słuchać, a przynajmniej ona czuła, że jeżeli dowie się o choćby jednej więcej tragedii, która spotkała Kolcolistną Łapę, pęknie coś w jej ciele i nie dożyje jutra.
Stała tak jeszcze chwilę, marznąc w chłodnym powiewie z zewnątrz, po czym zacisnęła powieki i głęboko westchnęła.
— To ja cię ogrzeję.
— Ty... Hę? — Przygotowujący się do wyjścia kocur stanął jak wryty; musiał poświęcić chwilę, żeby odkaszlnąć. — To bardzo miłe z twojej strony, ale przecież nie możesz...
— Nie! Nie! — Nagłym skokiem odcięła mu drogę na zewnątrz i zmierzyła zaciętym spojrzeniem. Drżała dwa razy mocniej, niż jeszcze chwilę temu. To było to, co musiała zrobić, jeżeli tylko cokolwiek zrobić się dało, i nie zamierzała pozwolić Kolcolistnej Łapie, aby ją przedtem odprawił. To oznaczałoby powrót beznadziei. — Nie pójdę sobie stąd! Bo wtedy umrzesz! Koty umierają, kiedy im jest zbyt zimno, wiesz?!
— Rusałko... — zająknął się, wyraźnie głowiąc się, co począć w takiej sytuacji. Spróbował wyminąć kotkę, ale była na to przygotowana i znów zastąpiła mu drogę. Kiedy wreszcie zdawało się, że ma zamiar tę obronę po prostu sforsować, zdenerwowana Rusałka rzuciła się bezpośrednio na niego.
Przetoczyli się kawałek do tyłu, ale niewiele; mała kotka nie była w stanie uderzyć z wielkim impetem, a uczeń po pierwszym zaskoczeniu szybko odzyskał kontrolę nad sytuacją. Łapą przytrzymał kociaka nisko, kiedy ten wił się, próbując się wyrwać.
— Puść mnie — zażądała Rusałka, starając się spojrzeć na niego groźnie. Nie obchodziła jej własna przegrana pozycja, ale osiągnięty cel — Kolcolistna Łapa znalazł się na ziemi.
— Słuchaj, wcale nie chcę zrobić ci krzywdy, ale akurat o tym coś wiem, że nie możesz tak po prostu wszczynać walk z... — Nie dokończył, bo gdy tylko się uwolniła, koteczka natychmiast wtuliła się w jego futro i w tej pozycji zastygła. On sam też znieruchomiał; po dłuższej pauzie poczuła, jak nabiera powietrza w płuca, by powiedzieć powoli: — ...Jesteś strasznie dziwnym dzieckiem.
Rusałka nie odpowiedziała. Sierść kocura zdążyła wyschnąć tylko odrobinę i wciąż była nieprzyjemnie wilgotna, pozlepiana w twardsze kosmyki; oprócz zapachów tych wszystkich nieznanych rzeczy spoza obozu, których woń przynosiły na sobie często koty odwiedzające żłobek tuż po powrocie z treningu, śmierdziała kocurem. Pomyślała, że kiedy już wróci, Biedronka nie da jej żyć, ale poczucie, że musiała postąpić w ten sposób, jej nie odstępowało. Leżała więc wytrwale, ułożywszy głowę na szyi Kolcolistnej Łapy; usłyszała tam bicie jego serca i słuchając, czekała, aż ciepło rozejdzie się po ich ciałach i przegna całkiem lekkie drżenie, którego wciąż jeszcze nie mogła się pozbyć.
Uspokajała się, powoli ogarniała ją senność. Chociaż mokra sierść kocura nie była szczególnie przyjemna w dotyku, a on sam nadal co jakiś czas pociągał nosem, udało jej się umościć całkiem wygodnie, a dotyk końcówki ogona, którą najwyraźniej owinął jej łapki, dawał pewne poczucie bezpieczeństwa. Zamruczała cicho, co spotkało się z nieoczekiwaną reakcją: poczuła na łebku szorstki dotyk języka.
— Hej — zaprotestowała, odrzucając głowę i obrzucając ucznia nieufnym spojrzeniem. Nie była pewna, co o tym myśleć. Z jednej strony jej sierści przydałoby się przygładzenie, z drugiej myśl o kocurzym zapachu w miejscu, które zwykle pielęgnowała Pszczela Duma, odczuła jako wysoce nieprzyjemną. — Nie rób tak. Nie jesteś moją mamą.
— Przepraszam, nie wiedziałem — zmieszał się nieco, a zorientowawszy się w swojej pomyłce, dodał pośpiesznie: — ...że ci się to nie podoba, znaczy się. Już nie będę. To oczywiście jasne, że twoje mamy to Pszczela Duma i...
Tu urwał, a jego pysk nagle stężał. Kolor roześmianych dotąd oczu jakby zblakł, a ich spojrzenie uciekło gdzieś w przestrzeń; Rusałka poczuła, jak jego mięśnie zaczynają spinać się pod sierścią.
— Makowe Pole — dokończył ochrypłym szeptem. — Przecież Makowe Pole mnie zabije. O, Klanie Gwiazdy.
— Nieprawda! — zapewniła Rusałka, kiedy po chwili zdezorientowania domyśliła się, że to o nią może tu chodzić. — Mama czasem mówi straszne rzeczy, ale tylko na niby. Ja też czasem mówię Biedronce, że ma umrzeć, ale wcale nie chcę, żeby umarła i to jest tak samo. Mama Mak by nigdy nie zabiła kota. — Widząc przerażenie kocura, na wszelki wypadek wyjaśniła to, co oczywiste.
— Skoro tak twierdzisz — wymamrotał, na co zmarszczyła brwi. Jak mógł w to nie wierzyć! Przecież wiadomo, że wojownikowi nie wolno zabijać innych kotów, chyba że w walce okaże się to konieczne. 
— Powiem mamie, żeby cię zostawiła w spokoju i już — powiedziała, żeby ukrócić jego zmartwienia, chociaż sama wcale nie była pewna, czy odniosłoby to zamierzony skutek, i szybko położyła łebek z powrotem na jego sierści, żeby przypadkiem nie zdecydował się jej stąd wyrzucić. 
Nie wróciła już jednak do stanu poprzedniej błogości; pewna myśl zaprzątała jej głowę, nie dając spokoju. Odczekała dłuższą chwilę, aż nie stwierdziła, że tętno kocura wystarczająco się uspokoiło.
— Kolcolistna Łapo...? A mogę o coś zapytać, tylko tak, że obiecasz, że się nie zdenerwujesz?
— Może być po prostu: Kolcolistek — powtórzył, ciaśniej oplatając ją ogonem. — Pytaj, o co chcesz. Przepraszam, ja się strasznie łatwo wkurzam, ale przysięgam ci, że tym razem...
— W takim razie...  — Poprawiła się nieco i jeszcze chwilę zbierała myśli, zanim nabrała powietrza, by ostrożnie zapytać: — Kto zabił twojego tatę?
— No tak — odparł kocur pod nosem. Mogła wyczuć, że wywarło to na nim jakieś wrażenie, ale zgodnie z obietnicą nie okazał żadnych gwałtowniejszych uczuć. — Ciebie przecież jeszcze nie było na świecie.
Czekała w napięciu.
— Mglista Gwiazda — powiedział wreszcie — Nazwała go zdrajcą i kazała zamordować Gawroniemu Obłędowi.
Rusałka poczuła, jak sierść jeży jej się od samego karku aż po końcówkę ogona. Jak oparzona, poderwała się na łapy i wlepiła w kocura spojrzenie szeroko otwartych oczu. Kolcolistna Łapa nie kontynuował; w odpowiedzi również wpatrzył się tylko w kotkę. Smutek i gniew, jaki wyczytała z jego wzroku, były najlepszym świadectwem na to, że mówił prawdę. Stali tak przez chwilę, nie odzywając się do siebie, aż wreszcie kocur uśmiechnął się, rozluźniając mięśnie, i otworzył pysk.
— Niech wszystkie koty zdolne do samodzielnego polowania zbiorą się na spotkanie klanu! — Wrzask przeszył powietrze, zanim zdążyły paść jakiekolwiek słowa pocieszenia.
Kolcolistna Łapa podniósł się pospiesznie i wraz z kilkoma innymi uczniami ruszył do wyjścia, oglądając się na nią z zakłopotaniem; Rusałka pobiegła w ślad za nim. Na głównym placu obozu zaczynało już roić się od kotów, które wylegały nań ze swoich legowisk. Powietrze było chłodne i wilgotne, jego muśnięcia nieprzyjemne po cieple, którego jeszcze przed chwilą doświadczała, ale ledwie była tego świadoma; całą jej uwagę zagarnęły postaci srebrzystej kotki i jej czarno-białej towarzyszki, które górowały teraz ponad pozostałymi na ogołoconych gałęziach sumaku. Tuż pod drzewem, pilnowany przez dwójkę innych kotów, stał ze spuszczonym łbem szarawy wojownik. 
— Klanie Nocy! — zabrała głos czarno-biała; na ten okrzyk umilkły szmery, a gdy jej słowa rozbrzmiały ponownie w powstałej ciszy, ich ton był ostrzejszy od pazurów wyciągniętych w bitwie. — Śnieżne Wspomnienie, który stoi teraz przed wami, widziany był dzisiaj podczas opieki nad obcą kotką na terenie naszego klanu.
Mglista Gwiazda poruszyła się na gałęzi. Blade słońce Pory Nagich Drzew połyskiwało zimno na jej sierści.
— Rozmawiałam już zarówno ze Sroczym Lotem, jak i Okraszoną Polaną i Pchlim Nosem, którzy byli naocznymi świadkami tego zachowania — przemówiła, a dwa towarzyszące Śnieżnemu Wspomnieniu koty skinęły głowami. — Wreszcie także z samym Śnieżnym Wspomnieniem, który sam przyznał się do winy. Macie przed sobą kota, który już od kilku księżyców ukrywał obecność pieszczoszki na naszym terytorium, karmiąc ją zwierzyną, na której brak tak cierpi teraz nasz klan, a jak gdyby to samo w sobie nie było wystarczającą przewiną... Sprawił jej kocięta, z którymi w tej chwili jest ona w ciąży. Czy nie tak, Śnieżne Wspomnienie?
— Tak jest, Mglista Gwiazdo — odpowiedział martwo, ale mało kto usłyszał jego słowa, pochłonięte przez wrzawę syków, jęków i wrzasków, jaka rozpętała się wśród zgromadzonych kotów. W ogólnym zamieszaniu Rusałka straciła z oczu najpierw Kolcolistną Łapę, a potem i samego oskarżonego i sądzące go koty; usuwając się z drogi oburzonym członkom klanu, zdołała jednak usłyszeć kolejne słowa Mglistej Gwiazdy, których dźwięk zmroził jej krew w żyłach.
— Wobec całego klanu ogłaszam tego kota zdrajcą.
Koteczce wydało się, że śni. Zatoczyła się, nieomal wpadając na jakiegoś kota obok. Słowa przywódczyni odbijały się echem w jej głowie, za każdym razem jeszcze bardziej koszmarne. Ledwie cokolwiek widziała i zajęło jej chwilę, żeby zorientować się, że ktoś przygarnia ją do siebie łapą.
— Rusałka! Dziecko, co ty tutaj robisz? Wracaj do żłobka, już! — To Makowe Pole musiała znaleźć ją w tłumie. Drżąca Rusałka chętnie po prostu pozostałaby wtulona w jej sierść, ale przekaz matki nie pozostawiał wątpliwości. Pokiwała łebkiem i niepewnym krokiem powlokła się w stronę kociarni.
— Mamo! — powitał ją okrzyk u wejścia. — Rusia wróciła!
Jasnobure łapki podreptały w jej stronę, żeby w odległości kilku mysich ogonów zatrzymać się jak wryte.
— Co ty... — usłyszała, jak Biedronka mamrocze z odrazą, po czym jej głos zmienił się, jakby ktoś chwycił ją za gardło. — Ktoś cię porwał...?
— Rusałka! — Zanim się zorientowała, już otaczała ją puszysta sierść Pszczelej Dumy. — Co wy mówicie! Jakie porwanie? Gwiezdni... Co się stało, kochanie?
Wreszcie podniosła głowę. Złote oczy matki patrzące na nią czule i z wielkim niepokojem. Dźwięki z zewnątrz, dotąd przytłumione, nagle napłynęły falą; pomimo matczynych objęć na skórze poczuła chłód. Na powrót zdała sobie sprawę z tego, co zaszło — co mogło jeszcze zajść — i poczucie czegoś potwornego zacisnęło się na jej sercu niczym kleszcze.
— Mamo... — Musiała wyplątać się z jej sierści, ale manewrowanie łapami przychodziło jej z trudem. W desperacji traciła kontrolę. — Mamo! Ona go zabije! Zabije kota!
— Kto zabije? — odpowiedziała jej konsternacja Pszczelej Dumy. Uwolniwszy się wreszcie, Rusałka na powrót przylgnęła do matki, napierając na nią łbem, aby popchnąć w kierunku wyjścia.
— Mglista Gwiazda... Szybko, chodź! Chodź! — nalegała, a gdy to nie skutkowało, z całej siły natarła na nią barkiem. Jej głos przeszedł niemal do wrzasku. — Mamo!
— Ejże! — Pszczela Duma nie tylko nie uległa jej błaganiom, ale odepchnęła ją lekko, dając wyraźny znak, że przebrała miarę. Odwróciła się do niej i spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. — Rusałka! Kto to widział takie rzeczy. Powiedz normalnie, co się stało.
Ale ona nie mogła mówić normalnie. Wejście do żłobka zajaśniało w jej oczach zimnym blaskiem, z zewnątrz wciąż dobiegały krzyki rozeźlonego tłumu. Nie bacząc na nic innego, wyrwała do przodu.
— Rusałka! — Znowu, znowu ten sam okrzyk, tylko jeszcze bardziej zaalarmowany; nim zdążyła wyhamować, odbiła się od ciała Pszczelej Dumy, która w ułamku sekundy zastąpiła jej drogę. Zaryła pyszczkiem o wyściółkę żłobka, ale natychmiast zaczęła zbierać się z powrotem na nogi. — Co ty wyprawiasz! Uspokój się, kochanie, i powiedz powoli.
— O-ona... zabije... Zabije! Zabije go! — Ze wszystkich sił starała się wyminąć matkę, ale ta nie dawała za wygraną; ostatnia próba szarży skończyła się tym, że kotka przyszpiliła ją do ziemi, po czym sama usiadła obok i przytuliła całym ciałem.
— Ćśś, Ćśś. Już dobrze. Nic się nie stanie — mówiła kojąco, podczas gdy Rusałka szamotała się rozpaczliwie w jej objęciach. Świat rozmywał się w ciepłych kroplach łez. — Przestraszyłaś się czegoś na spotkaniu klanu? Niemądra gąsko, właśnie dlatego wołają wszystkie koty, które umieją polować, a nie takie małe rybki, jak wy. No już, już.
— Nie... nieprawda...! — zapłakała Rusałka, ostatnimi siłami starając się odepchnąć matkę, która tylko przycisnęła ją do siebie mocniej, tak, że nie mogła się już ruszyć. — Mglis... Mglista Gwiazda chce...
— Przecież jest tam mama Mak i nie pozwoli, żeby coś złego się stało, prawda? Wszystko będzie dobrze. 
Zanim zdążyła przetrawić to zdanie, w żłobku odezwał się nowy głos.
— Pszczółko... Nie uwierzysz, co się tam okazało. — W syku Makowego Pola gniew mieszał się z kpiną, kiedy podchodziła do ukochanej. — Śnieżne Wspomnienie zrobił sobie dzieci z jakąś łachudrą i łaził do niej, zamiast przyłożyć się do dbania o nas, jak przystałoby każdemu kocurowi z odrobiną rozumu w głowie, chociaż nie wiem, czy taki istnieje...! Aż mnie mdli od tego obrzydlistwa, powinni go zaraz wyrzucić na zbity pysk, a tu...! A co to się stało? — zapytała zdziwiona, już lżejszym głosem, najwyraźniej zauważając wreszcie swoją córkę, która teraz łkała cicho, pokonana we wszystkich swoich próbach ucieczki.
— Musiała coś tam usłyszeć na zewnątrz, nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale powtarza, że Mglista Gwiazda kogoś zabije... — wyjaśniła Pszczela Duma, nie bez pewnego napięcia w głosie. 
— Żeby tylko...! — mruknęła Makowe Pole, a Rusałka poczuła, jak wszystko w jej wnętrzu pochłania mrok. — Spokojnie, słońce. Nie przejmuj się...
Więcej jednak nie dała rady powiedzieć, bo jej córka wybuchła tak potwornym szlochem, że przez chwilę było to wszystko, co można było w żłobku usłyszeć. Obydwie matki rzuciły się do uspokajania; opowiadały coś, kołysały, przytulały, jednak głucha na wszystko kotka dalej płakała rozdzierająco, aż zupełnie nie zabrakło jej tchu. Od początku Pory Nagich Drzew poznała wiele zimnych rzeczy — zaspy śniegu, zmrożoną ziemię, powiew wiatru o kryształowym brzasku. Żadnej z nich nie dało się jednak porównać z chłodem kocich serc, które wypełniały cały ten okrutnie zimny świat, które teraz sprawiały, że zamarzała.
— Mamo — odezwała się Biedronka gdzieś z bliska. Być może ona też włączała się w wysiłki matek, a może po prostu spędziła ten czas trochę dalej, w strachu i niezrozumieniu — nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Nie chciała już nic wiedzieć. — Trzeba wymyć Rusałkę, bo dalej trochę śmierdzi.
— Właśnie, co to jest za zapach... Rusałka? Możesz nam powiedzieć, czemu pachniesz jakimś kocurem? — zapytała Makowe Pole łagodnie, ale z ukrytym napięciem, jasno wskazującym na to, co mogło ewentualnie spotkać osobnika, dla którego odpowiedź okazałaby się niekorzystna. Ale Rusałka nie chciała odpowiadać.
Zacisnąwszy mocno zmęczone powieki, pogrążyła się w ciężkim, bezbarwnym śnie.

***

— Macie wodę z rzeki zamiast mózgu!? Wy-klu-czo-ne! Chyba po moim trupie!
Potarła łapą sklejone oczy. Bolało ją gardło; chwilę zajęło jej, żeby przypomnieć sobie, dlaczego. Rozejrzała się niepewnie — na zewnątrz panowała ciemność, ale mam nie było obok; została tylko na wpół wtulona w jej sierść Biedronka, która wierciła się niespokojnie, jakby również bliska wybudzeniu. Przed żłobkiem wyraźnie coś się jednak działo. Co najmniej kilka kotów musiało spotkać się tam w mroku, a atmosfera bynajmniej nie zdawała się pokojowa.
— Naprawdę rozumiem twoje uczucia, ale kocięta potrzebują mleka — odezwał się ktoś spokojnie, ale nie bez nuty zniecierpliwienia; Rusałka z niepokojem rozpoznała głos Sroczego Lotu. — Nie ma nikogo innego, kto mógłby im to zapewnić, a przecież nie możemy skazać ich na śmierć.
— Co mnie obchodzi, czy jego dzieci przeżyją, czy nie! Skoro sam je sobie zrobił, to niech sam je karmi! — odpowiedziała jej rozwścieczona Makowe Pole. Koteczka zamarła. — Pszczółka nie ma nic do tego i jeśli ktoś chociaż spróbuje jej wcisnąć pomioty tej lisiej wywłoki, to będzie miał pamiątkę do końca życia!
— Co się dzieje...? — Z boku dobiegł jej pomruk zaspanej Biedronki. Kiedy ta już wygramoliła się na łapy, Rusałka polizała ją w policzek.
— Nie wiem — odparła półgłosem, zwracając głową z powrotem w kierunku wejścia do żłobka. — Mama się kłóci z zastępczynią i ktoś jeszcze tam jest. Chyba... Chyba o te kociaki.
Poczuła ucisk w żołądku na myśl o sprawie Śnieżnego Wspomnienia, ale jak tylko mogła, starała się odegnać strach. Nie chciała ani słowa uronić z tego, co działo się przed kociarnią.
— Słuchaj, nikomu nie podoba się ta sytuacja, ale nie ma innego wyjścia.
— Nie interesuje mnie to! Trzeba się go było pozbyć z klanu razem z tą kotką, proszę, wyjście idealne! Pszczółka nie będzie cierpieć z powodu jakiegoś...
— Wcale nie będę cierpieć, Maczku — przerwała Pszczela Duma bardziej pogodnym, ale wciąż pełnym emocji głosem. — To nie będzie trwało dłużej, niż do czasu mianowania Rusałki i Biedronki, prawda?
— Tak, do tego czasu powinny już przejść na stały pokarm. Kiedy to się stanie, możecie zupełnie o nich zapomnieć, nie proszę o nic więcej — padła odpowiedź, która najwyraźniej nie zadowoliła Makowego Pola.
— Nic więcej...! Dobre sobie! Co jeszcze mogłybyście nam zrobić, czego... — urwała na moment. — ...Jeśli wśród tych kociąt będą kocury, to nie ręczę za siebie.
— Że co? Błee! — niespodziewanie odezwała się Biedronka. Trąciła siostrę w bark, wykrzywiając pyszczek. — To jest tak na serio z tymi kociakami? Dawaj, musimy ich powstrzymać, bo zaraz nam tu wcisną jakieś samce!
— Głupia jesteś — wymamrotała tylko Rusałka w odpowiedzi. Ta sytuacja ją przerażała — nieczułość matki i siostry były jak ciosy zadawane jej sercu w ciemności, wystarczające, by wprawić ją w drżenie — ale na dnie tego mroku jaśniała iskierka. W chłodzie śmierci, na którą nie oglądał się nikt, w kręgu nieprzyjaznych spojrzeń na świat miały przyjść kocięta, które jak nikt inny potrzebować będą ciepła. I jeśli tylko zastępczyni uda się przekonać ich matkę... będzie mogła je ogrzać.
Będzie musiała je ogrzać.
Odpierając ataki Biedronki, która nie mogła jej słów puścić płazem, nasłuchiwała dalszych słów wypowiadanych przed wejściem do kociarni, gotowa interweniować sama, by za wszelką cenę doprowadzić do szczęśliwego rozwiązania.

1 komentarz:

  1. Znakomite opowiadanie, niezwykle ujmujące momenty wybuchu emocji. Czekam na więcej, pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń