Obudził się w lepszym humorze niż na początku. Blanka leżała tuż obok niego i nie potrafił się nacieszyć z jej towarzystwa. Pudło, w którym spali było wygodne i do szczęścia brakowało mu już tylko zdjęcia tego kołnierza z głowy. Niestety... Wciąż tkwił na swoim miejscu, a on nieważne jak bardzo się starał, nie mógł nic na to poradzić.
Nagle kocica zastrzygła uszami i wyjęła główkę z pudełka.
— Słoneczko nas woła — oznajmiła.
Naprawdę szybko zareagowała, co go zirytowało. Nie cierpiał tego typa, a fakt, że pieszczoszka była już gotowa, aby wyjść i skierować się w stronę tego osobnika, nie pocieszał.
— Niby po co? — miauknął, krzywiąc pysk i kierując wzrok na wyjście z bezpiecznego schronienia. — I skąd wiesz, że na pewno nas? On jest dziwny... Może woła do ptaków? — liczył, że tak było.
Nie chciał mieć z nim nic do czynienia! Już mu starczy, że go upokorzył, dając zabawkę niczym dla kociaka, zamiast prawdziwą mysz, którą mógłby zjeść. Nie wspominając, że Blanka lubiła go bardziej niż powinna.
— Dlaczego miałby wołać do- — Spojrzała na niego zdziwiona, po czym pokręciła głową. — No chodź, wiesz, że nic ci nie zrobi. Sam widziałeś. Może przyniósł nowe zabawki — zamiauczała z entuzjazmem, wychodząc.
Nowe zabawki?! Podziękuję! Nic od niego nie chciał. Nie był kociakiem! Oszukał go podle, więc nie zamierzał znów dać się nabrać. Blanka jednak ruszyła, aby to sprawdzić. Nie wierzył, że przestanie się łasić do Wyprostowanego. Musiał mieć na nią oko, dlatego też skierował się za nią, opierając się zaraz o jej bark. Nie chciał tam iść, ani się zbliżać, lecz zrobił to dla jej dobra.
Bengalka zaprowadziła go niedaleko Dwunoga, który trzymał coś w ręce. Schował ją jednak szybko za siebie i podszedł troszkę bliżej, rzucając Wypłoszowi smakołyka, co go wielce zaskoczyło.
No i znowu to robił! On naprawdę był nienormalny! Rzucał jedzeniem, a mało co pojmował. Mysi móżdżek. Takie to wielkie a głupie. I znalazłby jeszcze wiele obraźliwych określeń, które chętnie by wypowiedział, lecz widząc łakome spojrzenie swojej towarzyszki, prychnął na niego pod nosem i zabrał kulkę, by Blanka jej nie zjadła i nie odstawiła kolejnego przedstawienia. A wierzył, że była do tego zdolna.
Korzystając z tego, że był zajęty przełykaniem, Słoneczko zbliżył się, ręką sięgając w stronę jego kołnierza. Cofnął się od razu, ale nagle zrozumiał, że może chcę zdjąć to ustrojstwo z jego szyi. Pokazał łapą na ten obiekt, próbując je zdjąć, by ten zrozumiał, że to ma zniknąć. Jeżeli tak się stanie, nareszcie będzie wolny!
Wyprostowany znów postąpił krok i nachylił się. Zaczął grzebać coś u nasady tego ustrojstwa, na co zamarł. To było... straszne uczucie. Te jego lepkie, bezwłose palce, które zagłębiały się w jego sierści, były niczym z koszmaru. Zaczął drżeć i znów dostał ataku paniki. Bał się, że może zaciśnie tą obręcz bardziej i umrze. Zamknął oko, kuląc się, by jakoś to przeżyć. Taka była cena, pozbycia się kołnierza. Musiał jakoś wytrzymać. Musiał.
Kiedy łapa potwora zniknęła, otworzył oko, nadal wyczuwając, że na szyi coś jest.
— CO ZA IDIOTA! — syknął widząc, że nadal był zniewolony. — Mówiłem byś to ściągnął! Co ty tam grzebałeś tak długo, co?
Blanka podeszła, by się przyjrzeć, co takiego Dwunóg wymyślił, gdy nagle i ona została pochwycona. Czekała w przeciwieństwie do kocura grzecznie, aż ten skończy robić cokolwiek robił. Na jej pyszczku widniał za to rozbawiony wściekłością Wypłosza uśmieszek.
Ha, ha! Bardzo śmieszne! Typ jak nic z niego drwił! Napuszył się z irytacji, obserwując co jej robił. Nakładał też kołnierz? Oby nie. Nie chciał się z nią zderzać. Cenił sobie to, że mógł jako tako zbliżać się do bengalki. Gdyby i jej ograniczyli widoczność, mógłby sobie pomarzyć o wspólnym śnie.
— No i z czego tak się cieszysz? — fuknął widząc uśmiech kotki.
Słoneczko skończył, pogłaskał jeszcze pieszczoszkę po łebku, a ta, tak jak obiecała Wypłoszowi, nie poprosiła o więcej. I całe szczęście, bo już mu powieka drgała. Odwróciła się za to w jego stronę, uśmiechając się tylko bardziej.
— Patrz, mamy podobne! — miauknęła, przyglądając się czemuś na jego szyi.
Nie wiedział o co jej chodzi. Spojrzał na to coś co dostała od Słoneczka i zaśmiał się drwiąco. Potwór nałożył jej obrożę! Nie potrafił się powstrzymać od drwiącego tonu.
— No, no. Tamtą zgubiłaś i sprawili ci nową. Teraz prawdziwy z ciebie pieszczoch. I jak podobne? O czym ty mówisz? — Skierował wzrok tam gdzie ona, lecz nic nie widział, bo pole widzenia miał ograniczone przez to badziewie, które wciąż nie potrafiło się od niego odczepić.
— Uważałabym ze stwierdzeniem "prawdziwy pieszczoch". Oprócz kołnierza masz jeszcze obróżkę, mój drogi — zamruczała rozbawiona.
— CO?! — zapowietrzył się. Szok bowiem to nie wszystko co poczuł. Przeważała tam wściekłość, żal, a nawet rozgoryczenie, że ten znów go oszukał. Drań spieszczoszkował go?! No chyba go porąbało. Nie mógł mu tego zrobić, nie mógł! Najeżył się cały. — Niemożliwe! Ja nie jestem przecież pieszczochem! Mówiłaś, że nie zostanę! — fuknął oskarżycielsko. — Zdejmij mi to!
Czemu świat go tak nienawidził?! Co podkusiło tego mysiego bobka do uznania go za swoją własność?! Przecież był dzikim kotem! Nie zamierzał tu zostawać! Gdy tylko mu zrośnie się łapa, ucieknie i tyle z niego będzie! A nie mógł ponownie dać się przyłapać na tym, że miał na szyi oznakę hańby! Jego koledzy nie dadzą mu żyć! Wszyscy będą go wyśmiewać! Ta wizja była tak bardzo realna, że nie potrafił jej znieść.
— Hej! Nie ja ci ją założyłam! Nie wiem, jak ją ściągnąć... — Jak nic pewnie kłamała, chcąc trochę pocieszyć się widokiem Wypłosza-pieszczocha. Bardzo zabawne! On za to czuł się okropnie! Już po raz kolejny Wyprostowany udowodnił mu, że nie należało mu ufać!
Położył po sobie uszy, zaczynając kopać łapą obroże na szyi. Rzeczywiście czuł coś tam jeszcze prócz kołnierza. Okręcało się dookoła. Wypełniła go prawdziwa żałość.
— Ja nie chcę! Jestem samotnikiem! Prawdziwym! Nie chcę żyć jak księżniczka! — syknął zły. —Głupi Wyprostowany!
— Nie będziesz żyć jak księżniczka przez głupią obrożę! — westchnęła kotka, wywracając oczami — Przecież to nic strasznego. Jak ją ponosisz trochę, to pozwolę ci się przytulić do mnie blisko podczas spania
Przestał kopać obiekt swej udręki i spojrzał na Blankę. Wzrok przeniósł na jej obroże. Coś nim telepało wiedząc, że ma to samo na szyi. Jednak... jej propozycja kusiła. I tak musiał tu żyć, póki łapa się nie zrośnie, a raczej nikt nie zauważy go na dzielni, bo był w dużym pudle, więc wstyd oszczędzony. A możliwość przytulenia się do futra kotki, była takim luksusem, że uznał, że warto jakoś to wszystko przeboleć.
— Dobra... Ale nie myśl sobie nie wiadomo co! — nadal siedział najeżony. Do tego idioty Słoneczka nie podejdzie już nigdy! Kto wie co znów mu strzeli do łba? Nie znał w końcu tych potworów. To wszystko było dla niego obcym światem, który starał się dla swojego bezpieczeństwa pojąć. I najwyraźniej pojmował źle, ponieważ dawał się przekonywać bengalce do postępowania wbrew własnemu sumieniu i co? I jedyne co dostawał to kopa w tyłek!
— Oj nie dąsaj się tak. Nie jest aż taka zła.
— Jest. To oznaka hańby. Gdyby się dowiedzieli ci z zewnątrz, byłbym skończony. Śmialiby się ze mnie — fuczał niepocieszony. — Na serio nie rozumie co się do niego mówi. Idiota — prychnął.
— Nie idiota, tylko inny gatunek. Nic dziwnego, że cię nie rozumie.
— Ale jasno pokazywałem łapą! Mógłby się domyślić. — nagle uderzyło w niego jak grom z jasnego nieba — Blanka... czy... z tą obrożą mam to świecidełko? Co pieszczochy mają? Tam oni dają imię. Mam inne imię?! — spanikował — Nie chcę być jakimś Puszkiem!
Ta świadomość mroziła. Bo skoro Wyprostowany uznał go za część swojego stada, to jak nic musiał wymyślić mu imię. Pieszczochy miały je takie głupie i tępe, że obawiał się, co takiego ten podlotek sowy tam zawarł.
Kotka przyjrzała się obróżce swojego kompana.
— Świecidełko jest. I coś ma tam pobazgrane, ale nie wiem co. Nie umiem czytać — poinformowała go.
Sapnął aż, gdy jego przypuszczenia się sprawdziły. Czyli jednak! Został bardziej spieszczoszkowany! Nie wierzył... Blanka nie wiedziała co tam było napisane, więc do końca życia będzie żył ze świadomością, że został Puszkiem. Nagle coś mignęło. Odwrócił łeb na Słoneczko z dziwnym pudłem w łapie. A on u licha co znowu robił?! Mało mu napsuł krwi?!
— Co to? Co on tak błyska? Umiera? — zapytał z nutką radości jak i nadziei w głosie. Liczył na to, że to były ostatnie chwile życia tego dużego stworzenia. Może przejadł się tymi kulkami, które ciągle mu rzucał albo właśnie dostawał ataku drgawek!
— Nie, nie umiera — miauknęła Blanka z rozbawionym tonem — Czasem na mnie też tak błyska, a potem Słoneczko śmieje się albo uśmiecha do tego pudełka. Taka rozrywka.
Jego radość szybko się skończyła. Czyli to było normalne? Niech to! A już liczył na to, że zniknie z ich życia i to piekło się skończy.
— Phhh... głupek z niego. Niech mi powie jak mnie nazwał! Nie chcę być Puszkiem! Wiem! Trzeba mu pokazać gdzie jego miejsce. Ugryzę go — to powiedziawszy położył się na ziemi i tylną łapą odepchnął, by zbliżyć się do dziadygi, aby rzeczywiście spełnić swoje zamiary.
— Nie! Ani mi się waż go gryźć! — Blanka zagrodziła pełzaczowi drogę. — Bo ja ugryzę ciebie! — zagroziła. — Oni pomagają ci tylko... z dodatkami! Rób jak chcesz, ale
zostałeś ostrzeżony.
Słoneczko tym
czasem, niczego nie świadomy, zaczął potrząsać saszetką z jedzeniem i wołać
Wypłosza cały czas jednym słowem, co wzbudziło jego zainteresowanie. Oho! Czyli jednak chce dostać lanie! Inaczej by tak gorliwie się nie dopominał. Może był masochistą? Widząc jednak co miał w łapie sapnął tylko. On chyba oszalał! Znowu jeść?! Nie widział tyle jedzenia nigdy w życiu! Naprawdę nie miał pojęcia skąd on to wszystko brał, ale to powoli robiło się nie tyle co męczące, a nierealne.
— Co on mówi? — zapytał się Blanki, jeszcze zastanawiając się, gdzie go powinien użreć. Nie zrezygnował ze swojego celu, nawet po groźbach pieszczoszki. Według niego ten typ zasłużył na karę.
Kotka wsłuchała się w dźwięki, jakie wydawał Dwunóg.
— Zaczyna się na L... — myślała na głos, przekrzywiając głowę — Cały czas powtarza to samo. Może to twoje imię według niego? Mnie też wołali w ten sposób aż się nie nauczyłam.
— Mam imię na L?! Dobrze, że nie Puszek, ale i tak mi się to nie podoba! — syknął, próbując zrozumieć co Wyprostowany mówi. — Dobra Blanka. Pomóż mi go rozszyfrować to go nie pobije.
— Nie chciałbyś mieć na imię Puszek? — zamruczała rozbawiona — Wiesz co, może jednak mówi Puszek...
— Ej! Mówiłaś przed chwilą, że zaczyna się na L! To nie to samo! — oburzył się. — I nie. Nie chciałbym, bo to lamerskie imię pieszczocha. Co drugi to Puszek, Okruszek i inne bzdety.
— Oj żartuje sobie tylko. Daj mi chwilkę to ci powiem. I idź do niego, ucieszy się jak przyjdziesz — starała się go namówić do tego okropnego czynu.
I po co? Co zyska tym, że ugnie się pod naporem i się zbliży? Absolutnie nic! Albo gorzej! Zostanie jeszcze bardziej zhańbiony!
— Jak niedawno podszedłem to spieszczoszkował mnie, kto wie co zrobi teraz. — Zjeżył się — Nie chce być kotką po Obcinaczu! Niech wypcha się tym jedzeniem. Jadłem raz na kilka dni, nie czuje potrzeby, by go lizać po łapach.
— Nie będziesz kotką po Obcinaczu! — Bengalka wydawała się załamana jego myślami. — Mnie co jakiś czas tam brali, a nadal wszystko mam, nie tak jak moja poprzednia sąsiadka. Tobie by też nic nie ucięli — prychnęła — Nie musisz jeść, wystarczy, że podejdziesz.
I to miało go pocieszyć? Zawsze w każdej chwili mógł zmienić zdanie. A świadomość tego, że sąsiadka kotki została tak brutalnie potraktowana, wcale nie pomagała. Przypominało mu to tylko o tym, że teraz jego życie leżało w tej bezwłosej istocie. Bo co mógłby zrobić w swoim stanie? Absolutnie nic!
— Ale nie lubię go. Jak podejdę to będzie szczęśliwy. Wole jak ryczy — miauknął chociaż nigdy nie widział smutnego Wyprostowanego, a szkoda. To byłby naprawdę miły dla oka widok.
Blanka westchnęła, wciąż nasłuchując co mówi Dwunóg.
— Wydaje mi się, że woła na ciebie coś w stylu Luki? Liki? Lucky? Któreś z tych...
— Okropne! Brzmi pieszczoszkowo! — Skrzywił się. — Niech ogarnie się i mówi jak do samotnika! Jestem Wypłosz przez W! — warknął, ale wiedział, że raczej to nie wyjdzie, bo Wyprostowany to debil
— Zawsze mogło być Mruczek — prychnęła.
Aż zamarł, gdy tylko to usłyszał.
— O nie! To jeszcze gorsze! Wracajmy do pudła. Zignorujmy go, zaraz się zmęczy i da nam spokój — postanowił.
Nie zamierzał się mu poddawać. Blanka była głupia jeżeli sądziła, że sprawi, aby zmienił o nim swoje zdanie. Na ten moment Słoneczko wypadał w jego oku źle. Nie miał w sobie nic co by sprawiło, aby z własnej woli spełnił jego prośbę i zareagował na to imię.
— Akurat Mruczek by ci pasowało — stwierdziła kąśliwie, podchodząc do Dwunoga, co od razu wywołało jego irytacje jak i gniew.
— Ej! Nie podchodź do niego! — Starał się ją zatrzymał, lecz jedyne co zaliczył to upadek na pysk. Przeklął pod nosem, czołgając się za kotką w złości, by ją powstrzymać przed mizianiem się z Wyprostowanym.
Widząc jak kocur powoli do niego pełznie, tak jak zapowiadała Blanka, Słoneczko uśmiechnął się. Wyciągnął łapę i pogłaskał burego, gdy ten znalazł się w miejscu gdzie mógł się do niego dostać. Na osty i ciernie! Gniew w nim wzrósł, zwłaszcza, że usłyszał jak Blanka podśmiechiwała się z jego marudzenia. Zasyczał na Wyprostowanego, dziabiąc go w palec. Tak jak obiecał ugryzł go, by nie pchał tak się z tymi czułościami do niego. Nadal za nim nie przepadał, mimo że był idiotą, który nie stanowił zagrożenia. Był tylko tu z powodu Blanki.
Słoneczko szybko zabrał rękę, a widząc krwawiący palec, Blanka zasyczała na Wypłosza.
— Mówiłam nie gryź, bo ja cię pogryzę — fuknęła na niego.
— To gryź — zasyczał na nią. — Nie jestem pieszczochem, jestem dziki i nie zamierzam dawać mu się dotykać!
— Głupek — syknęła, odprowadzając go od Słoneczka, który wstał obmyć palec.
Wrócili do pudła i tak jak obiecała, użarła go delikatnie w ucho, co bardziej przypominało pociągnięcie aniżeli ugryzienie. Nie chciała go zranić, co go rozbawiło. Widać było, że gryzła jak księżniczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz