BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

20 października 2023

Od Jutrzenkowej Łapy

*pierwsze zgromadzenie Jutrzenki*
Zgromadzenie tak cholernie ją przerażało. Tyle kotów, tyle zapachów. Była otoczona przez tych, których zazwyczaj uznawali za wrogów, za zagrożenie. Cała nastroszona z nerwów próbowała znaleźć jakieś spokojne miejsce, ale wszystko ją tak strasznie stresowało... a to szept, a to głośniejsza rozmowa, która dotarła do jej uszu, a to spojrzenie obcego kota. Czuła się, jakby miała tam zejść na zawał, ale starała się opanować, co było co najmniej wyzwaniem. Nie chciała przynosić wstydu matce, Klanowi Wilka, kultowi... ale... ale ona była po prostu... Jutrzenką.
Używała znowu techniki oddechowej na uspokojenie, próbując znaleźć jakieś dobre miejsce do wyciszenia się.
Niespodziewanie do jej uszu doszedł głośniejszy, melodyjny dźwięk wydawany definitywnie przez kocie struny głosowe. Zatrzymała się więc, strosząc sierść na karku, a już po chwili osoba, której śpiew wcześniej bura słyszała znalazła się tuż obok, nieomal na stojącą Jutrzenkę wpadając. Wystraszona uczennica wygięła grzbiet do góry na nagłe pojawienie się tak blisko obcego kota. Obca zaś uśmiechnęła się szeroko.
— O, cześć! Jak się nazywasz? — padło pytanie.
Jeszcze przez moment, może dwa uderzenia serca taksowała niebieską kocicę spojrzeniem pistacjowych oczu, w których odbijało się zdezorientowanie i stres wypełniający wnętrze córki Szakalej Gwiazdy. Młoda położyła po sobie uszy, aby po chwili nieco poprawić swoją postawę i wydukać:
— J-J-ju-jutrze-jutrzenkowa Ł-ł-ła-łapa...
— A ja Liściaste Futro. Jestem medyczką — pochwaliła się, wypinając dumnie pierś i pusząc futerko. — Miło cię poznać, Jutrzenkowa Łapo. To twoje pierwsze zgromadzenie?
Miała ochotę stamtąd uciec, ale wiedziała, że to nie tylko by ją i jej klan zbłaźniło, ale też mogłoby narobić jej kłopotów w przyszłości, więc kontynuowała rozmowę mimo przemożnej ochoty jak najszybszego zmycia się stamtąd i uniknięcia stresującej konwersacji.
— T-t-t-ta-tak — wyskrzeczała, jak zwykle jąkając się. Czuła, jak jej gardło coraz bardziej się zaciskało. Serce biło szybciej, nieomal podchodząc jej do gardła. Ale jej łapy były jakby przyczepione do ziemi najbardziej lepką, klejącą żywicą. Wewnętrzny konflikt coraz bardziej utrudniał jej jasna myślenie. Och czemu, czemu musiała zostać wybrana na to straszne zgromadzenie! Niby wiedziała, że to był zaszczyt, ale każdy dźwięk, a tym bardziej interakcja doprowadzały ją do wewnętrznego zawału.
— Hej, nie denerwuj się — powiedziała klifiaczka podchodząc bliżej i robiąc pocieszającą minę. — Coś się stało?
Jutrzenka momentalnie spięła się jeszcze bardziej, latając nieco wzrokiem na boki, szukając znajomego pyska by wiedzieć, że jest bezpieczna. Ale nikogo nie znalazła. Przełknęła ślinę.
Próbowała coś powiedzieć, jednak z jej pyska wydobyły się tylko niezrozumiałe skrzeki. Jej oczy zaszły mgłą, gdy zrozumiała, jak błaźni swój klan. Jeśli ktokolwiek to widział, mógł o tym donieść, przynajmniej w mniemaniu uczennicy, wyższym rangom, na przykład jej matce, a wtedy mogła być skończona. W końcu po co trzymać kogoś tak strachliwego, płaczliwego, a w dodatku nieprzydatnego w klanie, kto hańbi jego imię samym swym istnieniem? Wbiła spojrzenie we własne łapy, zaczynając szybciej oddychać ze stresu. Gdzieś skrycie, z tyłu głowy, miała nadzieję, że po prostu zemdleje, że chociaż na krótką chwilę zazna odłączenia od rzeczywistości, która tak ją przerażała. Ta część jednak nie myślała o konsekwencji czegoś takiego, zaś reszta mózgu była przeładowana obawą, że jeśli tak by się stało, matka zawiodła by się na niej jeszcze bardziej, niż gdyby młoda po prostu uciekła od obcej kotki gdzieś na skraj bursztynowej wyspy. Liściaste Futro wpatrywała się w swą rozmówczynię, a raczej przerażoną galaretę, mrugając nieco zdumiona.
— Masz rodzeństwo? — spytała niespodziewanie dla Jutrzenki.
Rodzeństwo. Takie jej rodzeństwo. Dwójka z nich życzyła jej śmierci.
— W-wsz-wszyscy poza je-jed-jednym ch-chcą, b-b-bym ni-nie ż-żyła... — pisnęła tylko, zaciskając ślipia.
Z jednej strony rozumiała ich. Wiedziała, że jest beztalenciem i że nie powinno jej nigdy być w Klanie Wilka, że nie pasowała tam, że nie pasowała pewnie nigdzie. Widziała, czym oni byli – idealnymi dziećmi liderki, idealnymi przyszłymi członkami kultu, pracowitymi uczniami, którzy swymi umiejętnościami bili już teraz dużą część klanu na głowę.
Z drugiej zaś…
Po prostu cierpiała i chciała, by to cierpienie się skończyło.
Po chwili medyczka zdecydowanie pokręciła łebkiem.
— Nie... To niemożliwe. Tak ci się tylko wydaje. Nie życzą ci śmierci. — pokiwała głową, pewna swoich słów.
Jutrzenka uniosła łeb.
— A-a-ale o-oni n-na-nawet t-to m-m-mi po-powta-powtarzają... n-nie-nieomal c-co-codzi-codziennie… — próbowała uświadomić obcej, że osąd, jaki ta wydała, był błędny. — Tylko się tak z tobą droczą. To nieprawda. Jakby życzyli ci śmierci, to byliby nienormalni. Następnym razem, jak ci tak powiedzą, odpowiedz, że to bardzo niemiłe i nieładnie tak mówić. — poradziła.
Odsunęła się. Kotka chyba nie doświadczyła bólów tego świata. Nie wiedziała, co Jutrzenka przeżyła, nie wierzyła jej. Bura skuliła się, strosząc futerko.
— Powiedz im, że Liściaste Futro mówi, że mają przestać ci dokuczać, i to natychmiast! — ciągnęła dalej medyczka, a Jutrzenka zaczynała powoli, jeszcze bardziej, panikować. Przecież Świt na pewno wprowadzi swoje groźby w życie, jak się dowie, że Jutrzenka komukolwiek w ogóle powiedziała o tym, co się działo w jej życiu, a co dopiero by miało miejsce, jakby złota pomyślała, że Jutrzenka nawraca koty przeciwko niej! Rozszarpałaby ją przy najbliższej okazji! Na samą tę myśl bura położyła po sobie uszy.
— N-n-nawet n-ni-nie w-wi-wiem g-g-gdzi-gdzie t-te-teraz s-s-są... i ni-ni-nie ch-ch-chcę si-się z ni-nimi kon-konfron-konfrontować... — powiedziała. Już czuła przerażenie na samo podejście do nich, a co dopiero na to, by im cokolwiek wygarnąć. Zabiliby ją na miejscu.
— To może się poskarż mamusi albo tatusiowi — zaproponowała klifiaczka.
Otworzyła szeroko oczy, po czym spojrzała na Liściaste Futro z zastanowieniem w ślipiach. Nigdy na to nie wpadła. No w sensie wpadła, ale nigdy nie pomyślała, by to faktycznie zrobić, bo uznawała, że Świt rozerwie ją od razu na strzępy... lecz teraz... przecież siostra była ciągle na treningach, gdyby tak złapać mamę, gdy tej nie było... pewnie by nawet się nigdy nie dowiedziała, że to sama Jutrzenka maczała w tym łapy…
— U-uw-uwierzy-uwierzyła b-b-by m-mi? — to była jedyna jej obawa. W końcu Świt starała się mimo wszystko zachowywać pozory. Była idealną uczennicą, córką, materiałem na kultyste. Miała coś, czego nie miała Jutrzenka. Sympatię wszystkich, włącznie z matką.
— Oczywiście, że tak, jeśli tylko będziesz wyglądać dostatecznie poważnie. Jak mamusia tylko się dowie, od razu Ci pomoże, zapewniam cię!
Na moment przeniosła spojrzenie na ziemię, ważąc słowa niebieskiej.
— W-w-w su-sumie...
— A jak to jest być w Klanie Wilka? — spytała obca zaciekawionym głosem.
Jutrzenkę zdziwiła zmiana tematu, a w jej umyśle zapaliła się czerwona lampka. Czy medyczka chciała od niej coś wyciągnąć? Jakieś informacje? Była wyjątkowo... miła. I wyglądała na naiwną. Jutrzenka nigdy w życiu nie spotkała jeszcze takiej osoby - w końcu Klan Wilka słynął z siłaczy, twardych kotów, a nie miękkich buł. Jutrzenka nie znała niczego innego, więc zachowanie medyczki zdawało jej się nietypowe, niemal nienaturalne. Tak, zdarzały się miłe koty, ale Liściaste Futro zdawała się aż... aż za miła. I teraz pytanie o klan? Niby takie typowe, a jednak, wywołało w Jutrzence mocną dawkę niepokoju...
— J-j-ja... gł-głów-głównie... ch-cho-chowam si-si-si-si-się p-p-po ką-k-kątach... w-wi-więc... ni-ni-ni-ni-nie u-u-u-ucze-uczestniczę t-t-ta-tak b-bar-bardzo w ż-ży-życiu k-kla-klanowym... — stwierdziła, co było w sumie prawdą, ale jednocześnie nie chciała mówić kotce za wiele, więc użyła tego jako wymówki.
— Ale czemu się chowasz po kątach? Przecież to musi być bardzo niefajne!
— B-b-b-bo... ni-ni-ni-nie ch-chc-chcę b-b-by r-ro-rodz-rodzeństwo m-mni-mnie wi-widzia-widziało i zn-znowu p-prz-przypo-przypominało m-m-mi j-ja-jaka b-b-be-bez-beznadziejna j-je-jestem, j-j-ja-jakbym s-s-sa-sama t-t-te-tego ni-nie w-w-w-wiedzi-wiedziała... — miauknęła i wtedy poczuła, że jej ślipia robią się mokre. O nie, nie, nie, nie! Nie mogła się na zgromadzeniu rozpłakać! Nie! Ośmieszy siebie i cały swój klan! Zaczęła przecierać łapą oczy, mając nadzieję, że woda przestanie z nich kapać, ale to nic nie dawało, tylko bardziej podrażniało jej paczały i moczyło futro.
— Nie jesteś beznadziejna! Jesteś bardzo miła i na pewno zostaniesz świetną wojowniczką... — miauknęła pocieszająco niebieska.
— Ni-ni-ni-nie j-j-jest-jestem b-b-be-be-bezna-beznadziejna? T-t-t-tak s-s-są-sądzi-sądzisz? — spytała. Mimo, że już widziała, jak miłą i naiwną osobą jest Liść, takich słów nawet po niej się nie spodziewała. I mimo, iż wiedziała, że to nie była prawda, takie słowa nieco potrafiły ją podnieść na duchu…
Niespodziewanie bura usłyszała głos jakiejś osoby, która najwyraźniej stała za nią.
— Gwiezdni, czemu beczysz. Ta pani ci coś zrobiła? — spytał obcy, unosząc nieufne spojrzenie na Liściaste Futro.
Odwróciła się, aby spojrzeć zapłakanymi ślipiami na liliowego terminatora, będącego mniej więcej w jej wieku, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Pokręciła przecząco głową. Chciała tylko się do kogoś przytulić, zatonąć w czyjejś sierści i zniknąć z pola widzenia całego świata.
— Oczywiście, że nie! — miauknęła Liściaste Futro, zdająca się być obrażoną.
— Oczywiście, nikt nic nie sugeruje! — rzucił na swoją obronę cętkowany, unosząc w górę obie łapy, jednocześnie przysiadając, wypierając tym z istnienia swoje ostatnie słowa. Następnie zerknął na Jutrzenkę, a ta poczuła kolejną gulę w gardle. — No weź, nie wiem o co ryczysz, ale na pewno nic o co ryczeć warto — niespodziewanie przyłożył dwie łapy do pyska kotki. Jutrzenka spięła się na dotyk, ale nie protestowała. Taka bliskość z wrogiem była... dziwna. Poczuła na swoim pyszczku jego mięciutkie łapki i miała ochotę się przytulić, więc nie odsunęła się. Kocur tymczasem rozciągnął jej poliki na boki, by stworzyć jakiś skwaszony wykrzyw na jej pysku. — Hmm, trochę nad tym popracować i na pewno będzie... jakoś. Kiedyś. — rzucił, przekrzywiając głowę na bok.
Po chwili bicolor odłożył łapy, odchrząknął, po czym znowu się odezwał.
— No, skoro już wszyscy są szczęśliwi, piękni i tak dalej, pozwólcie się przedstawić. Jestem Szepcząca Łapa, a koleżanka obok to Delikatna Łapa. Iiii, chcielibyśmy na pewno wiedzieć, jakie są wasze imiona! — klasnął z werwą, czekając podjarany na to, by usłyszeć imiona nowych jeszcze-nieznajomych.
Bura nie zwróciła nawet wcześniej uwagi na istnienie drugiej uczennicy, stojącej gdzieś za rówieśnikiem. Wilczaczka otarła łzy z pyszczka, uśmiechając się lekko i chichocząc pod nosem. Kocurek ją szczerze rozbawił nieco tym pięknym przedstawieniem się. Był słodki.
— J-j-jestem Jutrzenkowa Ł-łapa — miauknęła, o dziwo z niewielką jak na nią ilością jąkania się.
— A ja Liściaste Futro. — dodała od siebie medyczka, uśmiechając się. — Wiecie co, pójdę sobie pozwiedzać wyspę. Słyszałam, że za skałą są bursztyny.
— Hmm? Całkiem ciekawe imię — mruknął szczerze zainteresowany liliowy, przekrzywiając głowę na moment na bok, po czym zamachnął do jej odchodzącej uzdrowicielki ogonem. — Jasne, nara! — zawołał do starszej kotki — Dobra, to powiedz mi, może zgadnę. Przestraszyłaś się tłumów, bo pierwszy raz na zgromadzeniu? — rzucił w stronę zajęczo pręgowanej, chcąc zgadnąć powód płaczu.
— Oczywiście, że nie. A co? — nikt chyba nie zwrócił nawet uwagi na to, iż odchodząca klifiaczka odpowiedziała na pytanie Szepczącej Łapy. Medyczka już po chwili zniknęła gdzieś w tłumie.
Wracając jednak do Jutrzenki. Zastanawiała się jak on zgadł, że tego się bała? Może i nie było to bezpośrednim powodem, ale bardzo ją stresowało, więc już i tak płaczliwa istota była jeszcze bardziej sobą.
— T-t-tak... n-noi... r-ro-rozmawiałam z t-tą me-medy-meczyką... i ws-wspom-wspomniała o m-mo-moim ro-rodzeństwie... a... w-więk-większość z ni-nich... ch-ch-chcia-chcicało b-b-by... bym u-uma-umarła... — chlipnęła. — N-n-noi... t-t-tak... j-ja-jakoś...
— W sumie to się im trochę nie dziwę. — wypaliła nagle po dłuższej chwili milczenia druga z uczennic, wlepiając swe w burą terminatorkę, która poczuła jak znowu coś zatyka jej drogi oddechowe. Tymczasem bicolor, do tej pory kiwający głową na słowa Jutrzenki, gwałtownie zacisnął wargi i trącił pośpiesznie nową koleżankę, zerkając w znaczący sposób.
— Ej, ej, ale weź spróbuj oddychać, dobra? — zaproponował ostrożnie, unosząc lekko jedną łapę na chwilę, przez co Jutrzenka znów skupiła się na nim a nie na otoczeniu i drugiej uczennicy, która zdawała się być do niej źle nastawiona, co napawało młodą szczerym niepokojem. — Wdech i wydech, wiesz, to nie takie trudne. Możesz mówić nawet w ślimaczym tempie, ale wtedy i tak będzie łatwiej zrozumieć niż jak ciągle się zacinasz, a przecież nie masz się czym stresować. Masz moje zapewnienie, że ani ja, ani dama obok mnie cię nie zjemy — kocur przyłożył wcześniej uniesioną łapę do piersi, po czym prychnął z jakąś obojętnością — Poza tym spoko, są i tacy co życzą śmierci, żadna nowość, po prostu ich olej. A jak myślisz o nich to nie myśl — wzruszył barkami. Czyli nie tylko ona tak miała? Po kilku uderzeniach serca skinęła głową na słowa liliowego, zaczynając stosować technikę Bieliczego Pióra. O dziwo tym razem była skuteczna, bo mimo słów Delikatnej Łapy, dzięki obecności tego burzaka czuła się komfortowo. Na tyle, na ile Jutrzenka mogła się czuć komfortowo.
Już po chwili zaczęła w miarę normalnie oddychać, noi starła ostatnie łzy z policzków.
— Dzi-dzięki, że je-jesteś dla m-mnie taki miły. N-n-naprawdę są-sądziłam, ż-że to zg-zgro-zgromadzenie b-będzie go-gorsze. Stra-straszniejsze — stwierdziła, po czym uśmiechnęła się lekko. — A-a-ale... te-teraz jestem spo-spokojna... c-co dzi-dziwne ja-jak na m-mnie.
— W sumie to nie jest aż takie złe i nie martw się na zapas jak ja — Delikatna Łapa poklepała ją lekko po grzbiecie, co miło zaskoczyło burą. Liliowy uśmiechnął się zaraz z zadowoleniem.
— Aaa tam, kilka takich i dojdziesz do wprawy. A jak nie to nie wiem, weź zacznij robić cyrk na środku obozu, że nigdzie nie idziesz. Ja bym tak zrobił. — przyznał, zerkając z wdzięcznością na klifiaczkę. — No a poza tym, teraz już znasz naszą dwójkę, więęęc, o dwa koty mniej do strachu czy coś? — zerknął niepewnie na drugą towarzyszkę.
— T-to pra-prawda — stwierdziła, i tak jak rzadko się to działo, tak teraz przybrała nieco bardziej rozluźnioną postawę, a jej uszy przestały przylegać ściśle do czaszki, ustawiając się w normalnej pozycji. Sama dziwiła się, że ktoś był w stanie tak pozytywnie na nią wpłynąć. A szczególnie ktoś, kogo poznała… parę minut wcześniej? Naprawdę dziwne. Było to chyba zasługą postawy i ogólnego zachowania kocura.
— No i tak trzymaj! Od razu wyglądasz lepiej — szylkretka wyszczerzyła się w jej stronę.
— Koleżanka ma w tym rację. Więcej uśmiechu, więcej pewności siebie i ten, możesz zarywać nawet do krogulców! — dodał, już całkiem się plącząc w zeznaniach, ale z jaką pewnością w głosie! Zaraz potem uniósł głowę i się rozejrzał, znów. Zaraz potem jego wzrok wylądował ponownie na burej. — No, czujesz już tą pewność siebie? Przepływ drobinek przez ogranizm, siłę ziemi, pierwotną energię wszechświata czy w co tam wierzą nawiedzeni samotnicy ze zbyt wielkim uzależnieniem od kocimiętki?
Parsknęła śmiechem, zaraz się rozpogadzając.
— Chyba tak — powiedziała, bez zająknięcia, co było nieomal tak rzadkie jak śnieg w ciągu lipca.
— Pozwólcie że ja się już udam do swoich, miło było was poznać. Bywajcie! — wymruczała niespodziewanie Delikatna Łapa, po czym zniknęła w tłumie innych kotów.
— Jasne, do następnego! — liliowy machnął kotce ogonem na pożegnanie, po czym zerknął na wilczaczkę. — No i proszę, jednak umiesz mówić — rzekł z uśmiechem, po czym poruszył uchem, kiedy Różana Przełęcz zwołała klan. A no tak, koniec zgromadzenia. Westchnął przeciągle.
— No, to ja też lecę — szybko wstał na równe łapy, biegnąc do reszty klanu.
— Pa! — wykrzyczała jeszcze za nim, również machając mu na pożegnanie ogonem.
— Pamiętaj, energia kosmiczna! — rzucił jeszcze młody burzak w jej stronę, podskakując by się lekko obrócić, co skończyło się po lądowaniu małą utratą równowagi. Zaśmiała się na jego wygibasy i upadek. Już po chwili kocur zniknął gdzieś w tłumie oddalających się królikojadów. Mimo bólu w serduszku, gdy ten zniknął, Jutrzenkowej Łapy nie opuścił jej dobry humor. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że tę noc zapamięta jako chyba najszczęśliwszą jak dotąd w swoim życiu.
Gdy wracała, czuła na sobie zaskoczone spojrzenie Ostrej Kostrzewy, która musiała być bardzo zdziwiona tym, że na pyszczku jej uczennicy przez długi czas gościł łagodny uśmiech.

[2439 słów]
[Przyznano 40%]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz