*pierwsze zgromadzenie Jutrzenki*
Zgromadzenie tak cholernie ją przerażało. Tyle kotów, tyle zapachów. Była otoczona przez tych, których zazwyczaj uznawali za wrogów, za zagrożenie. Cała nastroszona z nerwów próbowała znaleźć jakieś spokojne miejsce, ale wszystko ją tak strasznie stresowało... a to szept, a to głośniejsza rozmowa, która dotarła do jej uszu, a to spojrzenie obcego kota. Czuła się, jakby miała tam zejść na zawał, ale starała się opanować, co było co najmniej wyzwaniem. Nie chciała przynosić wstydu matce, Klanowi Wilka, kultowi... ale... ale ona była po prostu... Jutrzenką.Używała znowu techniki oddechowej na uspokojenie, próbując znaleźć jakieś dobre miejsce do wyciszenia się.
Niespodziewanie do jej uszu doszedł głośniejszy, melodyjny dźwięk wydawany definitywnie przez kocie struny głosowe. Zatrzymała się więc, strosząc sierść na karku, a już po chwili osoba, której śpiew wcześniej bura słyszała znalazła się tuż obok, nieomal na stojącą Jutrzenkę wpadając. Wystraszona uczennica wygięła grzbiet do góry na nagłe pojawienie się tak blisko obcego kota. Obca zaś uśmiechnęła się szeroko.
— O, cześć! Jak się nazywasz? — padło pytanie.
Jeszcze przez moment, może dwa uderzenia serca taksowała niebieską kocicę spojrzeniem pistacjowych oczu, w których odbijało się zdezorientowanie i stres wypełniający wnętrze córki Szakalej Gwiazdy. Młoda położyła po sobie uszy, aby po chwili nieco poprawić swoją postawę i wydukać:
— J-J-ju-jutrze-jutrzenkowa Ł-ł-ła-łapa...
— A ja Liściaste Futro. Jestem medyczką — pochwaliła się, wypinając dumnie pierś i pusząc futerko. — Miło cię poznać, Jutrzenkowa Łapo. To twoje pierwsze zgromadzenie?
Miała ochotę stamtąd uciec, ale wiedziała, że to nie tylko by ją i jej klan zbłaźniło, ale też mogłoby narobić jej kłopotów w przyszłości, więc kontynuowała rozmowę mimo przemożnej ochoty jak najszybszego zmycia się stamtąd i uniknięcia stresującej konwersacji.
— T-t-t-ta-tak — wyskrzeczała, jak zwykle jąkając się. Czuła, jak jej gardło coraz bardziej się zaciskało. Serce biło szybciej, nieomal podchodząc jej do gardła. Ale jej łapy były jakby przyczepione do ziemi najbardziej lepką, klejącą żywicą. Wewnętrzny konflikt coraz bardziej utrudniał jej jasna myślenie. Och czemu, czemu musiała zostać wybrana na to straszne zgromadzenie! Niby wiedziała, że to był zaszczyt, ale każdy dźwięk, a tym bardziej interakcja doprowadzały ją do wewnętrznego zawału.
— Hej, nie denerwuj się — powiedziała klifiaczka podchodząc bliżej i robiąc pocieszającą minę. — Coś się stało?
Jutrzenka momentalnie spięła się jeszcze bardziej, latając nieco wzrokiem na boki, szukając znajomego pyska by wiedzieć, że jest bezpieczna. Ale nikogo nie znalazła. Przełknęła ślinę.
Próbowała coś powiedzieć, jednak z jej pyska wydobyły się tylko niezrozumiałe skrzeki. Jej oczy zaszły mgłą, gdy zrozumiała, jak błaźni swój klan. Jeśli ktokolwiek to widział, mógł o tym donieść, przynajmniej w mniemaniu uczennicy, wyższym rangom, na przykład jej matce, a wtedy mogła być skończona. W końcu po co trzymać kogoś tak strachliwego, płaczliwego, a w dodatku nieprzydatnego w klanie, kto hańbi jego imię samym swym istnieniem? Wbiła spojrzenie we własne łapy, zaczynając szybciej oddychać ze stresu. Gdzieś skrycie, z tyłu głowy, miała nadzieję, że po prostu zemdleje, że chociaż na krótką chwilę zazna odłączenia od rzeczywistości, która tak ją przerażała. Ta część jednak nie myślała o konsekwencji czegoś takiego, zaś reszta mózgu była przeładowana obawą, że jeśli tak by się stało, matka zawiodła by się na niej jeszcze bardziej, niż gdyby młoda po prostu uciekła od obcej kotki gdzieś na skraj bursztynowej wyspy. Liściaste Futro wpatrywała się w swą rozmówczynię, a raczej przerażoną galaretę, mrugając nieco zdumiona.
— Masz rodzeństwo? — spytała niespodziewanie dla Jutrzenki.
Rodzeństwo. Takie jej rodzeństwo. Dwójka z nich życzyła jej śmierci.
— W-wsz-wszyscy poza je-jed-jednym ch-chcą, b-b-bym ni-nie ż-żyła... — pisnęła tylko, zaciskając ślipia.
Z jednej strony rozumiała ich. Wiedziała, że jest beztalenciem i że nie powinno jej nigdy być w Klanie Wilka, że nie pasowała tam, że nie pasowała pewnie nigdzie. Widziała, czym oni byli – idealnymi dziećmi liderki, idealnymi przyszłymi członkami kultu, pracowitymi uczniami, którzy swymi umiejętnościami bili już teraz dużą część klanu na głowę.
Z drugiej zaś…
Po prostu cierpiała i chciała, by to cierpienie się skończyło.
Po chwili medyczka zdecydowanie pokręciła łebkiem.
— Nie... To niemożliwe. Tak ci się tylko wydaje. Nie życzą ci śmierci. — pokiwała głową, pewna swoich słów.
Jutrzenka uniosła łeb.
— A-a-ale o-oni n-na-nawet t-to m-m-mi po-powta-powtarzają... n-nie-nieomal c-co-codzi-codziennie… — próbowała uświadomić obcej, że osąd, jaki ta wydała, był błędny. — Tylko się tak z tobą droczą. To nieprawda. Jakby życzyli ci śmierci, to byliby nienormalni. Następnym razem, jak ci tak powiedzą, odpowiedz, że to bardzo niemiłe i nieładnie tak mówić. — poradziła.
Odsunęła się. Kotka chyba nie doświadczyła bólów tego świata. Nie wiedziała, co Jutrzenka przeżyła, nie wierzyła jej. Bura skuliła się, strosząc futerko.
— Powiedz im, że Liściaste Futro mówi, że mają przestać ci dokuczać, i to natychmiast! — ciągnęła dalej medyczka, a Jutrzenka zaczynała powoli, jeszcze bardziej, panikować. Przecież Świt na pewno wprowadzi swoje groźby w życie, jak się dowie, że Jutrzenka komukolwiek w ogóle powiedziała o tym, co się działo w jej życiu, a co dopiero by miało miejsce, jakby złota pomyślała, że Jutrzenka nawraca koty przeciwko niej! Rozszarpałaby ją przy najbliższej okazji! Na samą tę myśl bura położyła po sobie uszy.
— N-n-nawet n-ni-nie w-wi-wiem g-g-gdzi-gdzie t-te-teraz s-s-są... i ni-ni-nie ch-ch-chcę si-się z ni-nimi kon-konfron-konfrontować... — powiedziała. Już czuła przerażenie na samo podejście do nich, a co dopiero na to, by im cokolwiek wygarnąć. Zabiliby ją na miejscu.
— To może się poskarż mamusi albo tatusiowi — zaproponowała klifiaczka.
Otworzyła szeroko oczy, po czym spojrzała na Liściaste Futro z zastanowieniem w ślipiach. Nigdy na to nie wpadła. No w sensie wpadła, ale nigdy nie pomyślała, by to faktycznie zrobić, bo uznawała, że Świt rozerwie ją od razu na strzępy... lecz teraz... przecież siostra była ciągle na treningach, gdyby tak złapać mamę, gdy tej nie było... pewnie by nawet się nigdy nie dowiedziała, że to sama Jutrzenka maczała w tym łapy…
— U-uw-uwierzy-uwierzyła b-b-by m-mi? — to była jedyna jej obawa. W końcu Świt starała się mimo wszystko zachowywać pozory. Była idealną uczennicą, córką, materiałem na kultyste. Miała coś, czego nie miała Jutrzenka. Sympatię wszystkich, włącznie z matką.
— Oczywiście, że tak, jeśli tylko będziesz wyglądać dostatecznie poważnie. Jak mamusia tylko się dowie, od razu Ci pomoże, zapewniam cię!
Na moment przeniosła spojrzenie na ziemię, ważąc słowa niebieskiej.
— W-w-w su-sumie...
— A jak to jest być w Klanie Wilka? — spytała obca zaciekawionym głosem.
Jutrzenkę zdziwiła zmiana tematu, a w jej umyśle zapaliła się czerwona lampka. Czy medyczka chciała od niej coś wyciągnąć? Jakieś informacje? Była wyjątkowo... miła. I wyglądała na naiwną. Jutrzenka nigdy w życiu nie spotkała jeszcze takiej osoby - w końcu Klan Wilka słynął z siłaczy, twardych kotów, a nie miękkich buł. Jutrzenka nie znała niczego innego, więc zachowanie medyczki zdawało jej się nietypowe, niemal nienaturalne. Tak, zdarzały się miłe koty, ale Liściaste Futro zdawała się aż... aż za miła. I teraz pytanie o klan? Niby takie typowe, a jednak, wywołało w Jutrzence mocną dawkę niepokoju...
— J-j-ja... gł-głów-głównie... ch-cho-chowam si-si-si-si-się p-p-po ką-k-kątach... w-wi-więc... ni-ni-ni-ni-nie u-u-u-ucze-uczestniczę t-t-ta-tak b-bar-bardzo w ż-ży-życiu k-kla-klanowym... — stwierdziła, co było w sumie prawdą, ale jednocześnie nie chciała mówić kotce za wiele, więc użyła tego jako wymówki.
— Ale czemu się chowasz po kątach? Przecież to musi być bardzo niefajne!
— B-b-b-bo... ni-ni-ni-nie ch-chc-chcę b-b-by r-ro-rodz-rodzeństwo m-mni-mnie wi-widzia-widziało i zn-znowu p-prz-przypo-przypominało m-m-mi j-ja-jaka b-b-be-bez-beznadziejna j-je-jestem, j-j-ja-jakbym s-s-sa-sama t-t-te-tego ni-nie w-w-w-wiedzi-wiedziała... — miauknęła i wtedy poczuła, że jej ślipia robią się mokre. O nie, nie, nie, nie! Nie mogła się na zgromadzeniu rozpłakać! Nie! Ośmieszy siebie i cały swój klan! Zaczęła przecierać łapą oczy, mając nadzieję, że woda przestanie z nich kapać, ale to nic nie dawało, tylko bardziej podrażniało jej paczały i moczyło futro.
— Nie jesteś beznadziejna! Jesteś bardzo miła i na pewno zostaniesz świetną wojowniczką... — miauknęła pocieszająco niebieska.
— Ni-ni-ni-nie j-j-jest-jestem b-b-be-be-bezna-beznadziejna? T-t-t-tak s-s-są-sądzi-sądzisz? — spytała. Mimo, że już widziała, jak miłą i naiwną osobą jest Liść, takich słów nawet po niej się nie spodziewała. I mimo, iż wiedziała, że to nie była prawda, takie słowa nieco potrafiły ją podnieść na duchu…
Niespodziewanie bura usłyszała głos jakiejś osoby, która najwyraźniej stała za nią.
— Gwiezdni, czemu beczysz. Ta pani ci coś zrobiła? — spytał obcy, unosząc nieufne spojrzenie na Liściaste Futro.
Odwróciła się, aby spojrzeć zapłakanymi ślipiami na liliowego terminatora, będącego mniej więcej w jej wieku, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Pokręciła przecząco głową. Chciała tylko się do kogoś przytulić, zatonąć w czyjejś sierści i zniknąć z pola widzenia całego świata.
— Oczywiście, że nie! — miauknęła Liściaste Futro, zdająca się być obrażoną.
— Oczywiście, nikt nic nie sugeruje! — rzucił na swoją obronę cętkowany, unosząc w górę obie łapy, jednocześnie przysiadając, wypierając tym z istnienia swoje ostatnie słowa. Następnie zerknął na Jutrzenkę, a ta poczuła kolejną gulę w gardle. — No weź, nie wiem o co ryczysz, ale na pewno nic o co ryczeć warto — niespodziewanie przyłożył dwie łapy do pyska kotki. Jutrzenka spięła się na dotyk, ale nie protestowała. Taka bliskość z wrogiem była... dziwna. Poczuła na swoim pyszczku jego mięciutkie łapki i miała ochotę się przytulić, więc nie odsunęła się. Kocur tymczasem rozciągnął jej poliki na boki, by stworzyć jakiś skwaszony wykrzyw na jej pysku. — Hmm, trochę nad tym popracować i na pewno będzie... jakoś. Kiedyś. — rzucił, przekrzywiając głowę na bok.
Po chwili bicolor odłożył łapy, odchrząknął, po czym znowu się odezwał.
— No, skoro już wszyscy są szczęśliwi, piękni i tak dalej, pozwólcie się przedstawić. Jestem Szepcząca Łapa, a koleżanka obok to Delikatna Łapa. Iiii, chcielibyśmy na pewno wiedzieć, jakie są wasze imiona! — klasnął z werwą, czekając podjarany na to, by usłyszeć imiona nowych jeszcze-nieznajomych.
Bura nie zwróciła nawet wcześniej uwagi na istnienie drugiej uczennicy, stojącej gdzieś za rówieśnikiem. Wilczaczka otarła łzy z pyszczka, uśmiechając się lekko i chichocząc pod nosem. Kocurek ją szczerze rozbawił nieco tym pięknym przedstawieniem się. Był słodki.
— J-j-jestem Jutrzenkowa Ł-łapa — miauknęła, o dziwo z niewielką jak na nią ilością jąkania się.
— A ja Liściaste Futro. — dodała od siebie medyczka, uśmiechając się. — Wiecie co, pójdę sobie pozwiedzać wyspę. Słyszałam, że za skałą są bursztyny.
— Hmm? Całkiem ciekawe imię — mruknął szczerze zainteresowany liliowy, przekrzywiając głowę na moment na bok, po czym zamachnął do jej odchodzącej uzdrowicielki ogonem. — Jasne, nara! — zawołał do starszej kotki — Dobra, to powiedz mi, może zgadnę. Przestraszyłaś się tłumów, bo pierwszy raz na zgromadzeniu? — rzucił w stronę zajęczo pręgowanej, chcąc zgadnąć powód płaczu.
— Oczywiście, że nie. A co? — nikt chyba nie zwrócił nawet uwagi na to, iż odchodząca klifiaczka odpowiedziała na pytanie Szepczącej Łapy. Medyczka już po chwili zniknęła gdzieś w tłumie.
Wracając jednak do Jutrzenki. Zastanawiała się jak on zgadł, że tego się bała? Może i nie było to bezpośrednim powodem, ale bardzo ją stresowało, więc już i tak płaczliwa istota była jeszcze bardziej sobą.
— T-t-tak... n-noi... r-ro-rozmawiałam z t-tą me-medy-meczyką... i ws-wspom-wspomniała o m-mo-moim ro-rodzeństwie... a... w-więk-większość z ni-nich... ch-ch-chcia-chcicało b-b-by... bym u-uma-umarła... — chlipnęła. — N-n-noi... t-t-tak... j-ja-jakoś...
— W sumie to się im trochę nie dziwę. — wypaliła nagle po dłuższej chwili milczenia druga z uczennic, wlepiając swe w burą terminatorkę, która poczuła jak znowu coś zatyka jej drogi oddechowe. Tymczasem bicolor, do tej pory kiwający głową na słowa Jutrzenki, gwałtownie zacisnął wargi i trącił pośpiesznie nową koleżankę, zerkając w znaczący sposób.
— Ej, ej, ale weź spróbuj oddychać, dobra? — zaproponował ostrożnie, unosząc lekko jedną łapę na chwilę, przez co Jutrzenka znów skupiła się na nim a nie na otoczeniu i drugiej uczennicy, która zdawała się być do niej źle nastawiona, co napawało młodą szczerym niepokojem. — Wdech i wydech, wiesz, to nie takie trudne. Możesz mówić nawet w ślimaczym tempie, ale wtedy i tak będzie łatwiej zrozumieć niż jak ciągle się zacinasz, a przecież nie masz się czym stresować. Masz moje zapewnienie, że ani ja, ani dama obok mnie cię nie zjemy — kocur przyłożył wcześniej uniesioną łapę do piersi, po czym prychnął z jakąś obojętnością — Poza tym spoko, są i tacy co życzą śmierci, żadna nowość, po prostu ich olej. A jak myślisz o nich to nie myśl — wzruszył barkami. Czyli nie tylko ona tak miała? Po kilku uderzeniach serca skinęła głową na słowa liliowego, zaczynając stosować technikę Bieliczego Pióra. O dziwo tym razem była skuteczna, bo mimo słów Delikatnej Łapy, dzięki obecności tego burzaka czuła się komfortowo. Na tyle, na ile Jutrzenka mogła się czuć komfortowo.
Już po chwili zaczęła w miarę normalnie oddychać, noi starła ostatnie łzy z policzków.
— Dzi-dzięki, że je-jesteś dla m-mnie taki miły. N-n-naprawdę są-sądziłam, ż-że to zg-zgro-zgromadzenie b-będzie go-gorsze. Stra-straszniejsze — stwierdziła, po czym uśmiechnęła się lekko. — A-a-ale... te-teraz jestem spo-spokojna... c-co dzi-dziwne ja-jak na m-mnie.
— W sumie to nie jest aż takie złe i nie martw się na zapas jak ja — Delikatna Łapa poklepała ją lekko po grzbiecie, co miło zaskoczyło burą. Liliowy uśmiechnął się zaraz z zadowoleniem.
— Aaa tam, kilka takich i dojdziesz do wprawy. A jak nie to nie wiem, weź zacznij robić cyrk na środku obozu, że nigdzie nie idziesz. Ja bym tak zrobił. — przyznał, zerkając z wdzięcznością na klifiaczkę. — No a poza tym, teraz już znasz naszą dwójkę, więęęc, o dwa koty mniej do strachu czy coś? — zerknął niepewnie na drugą towarzyszkę.
— T-to pra-prawda — stwierdziła, i tak jak rzadko się to działo, tak teraz przybrała nieco bardziej rozluźnioną postawę, a jej uszy przestały przylegać ściśle do czaszki, ustawiając się w normalnej pozycji. Sama dziwiła się, że ktoś był w stanie tak pozytywnie na nią wpłynąć. A szczególnie ktoś, kogo poznała… parę minut wcześniej? Naprawdę dziwne. Było to chyba zasługą postawy i ogólnego zachowania kocura.
— No i tak trzymaj! Od razu wyglądasz lepiej — szylkretka wyszczerzyła się w jej stronę.
— Koleżanka ma w tym rację. Więcej uśmiechu, więcej pewności siebie i ten, możesz zarywać nawet do krogulców! — dodał, już całkiem się plącząc w zeznaniach, ale z jaką pewnością w głosie! Zaraz potem uniósł głowę i się rozejrzał, znów. Zaraz potem jego wzrok wylądował ponownie na burej. — No, czujesz już tą pewność siebie? Przepływ drobinek przez ogranizm, siłę ziemi, pierwotną energię wszechświata czy w co tam wierzą nawiedzeni samotnicy ze zbyt wielkim uzależnieniem od kocimiętki?
Parsknęła śmiechem, zaraz się rozpogadzając.
— Chyba tak — powiedziała, bez zająknięcia, co było nieomal tak rzadkie jak śnieg w ciągu lipca.
— Pozwólcie że ja się już udam do swoich, miło było was poznać. Bywajcie! — wymruczała niespodziewanie Delikatna Łapa, po czym zniknęła w tłumie innych kotów.
— Jasne, do następnego! — liliowy machnął kotce ogonem na pożegnanie, po czym zerknął na wilczaczkę. — No i proszę, jednak umiesz mówić — rzekł z uśmiechem, po czym poruszył uchem, kiedy Różana Przełęcz zwołała klan. A no tak, koniec zgromadzenia. Westchnął przeciągle.
— No, to ja też lecę — szybko wstał na równe łapy, biegnąc do reszty klanu.
— Pa! — wykrzyczała jeszcze za nim, również machając mu na pożegnanie ogonem.
— Pamiętaj, energia kosmiczna! — rzucił jeszcze młody burzak w jej stronę, podskakując by się lekko obrócić, co skończyło się po lądowaniu małą utratą równowagi. Zaśmiała się na jego wygibasy i upadek. Już po chwili kocur zniknął gdzieś w tłumie oddalających się królikojadów. Mimo bólu w serduszku, gdy ten zniknął, Jutrzenkowej Łapy nie opuścił jej dobry humor. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że tę noc zapamięta jako chyba najszczęśliwszą jak dotąd w swoim życiu.
Gdy wracała, czuła na sobie zaskoczone spojrzenie Ostrej Kostrzewy, która musiała być bardzo zdziwiona tym, że na pyszczku jej uczennicy przez długi czas gościł łagodny uśmiech.
[2439 słów]
[Przyznano 40%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz