*dawno temu*
Dzień zapowiadał się miło i przyjemnie. Razem z Dalią na polowaniu złapały dwa gryzonie, a po powrocie do obozu jeszcze chwilę porozmawiały ze Żbikiem i Śliwką, nim obie powróciły do swoich spraw.Miodunka miała dzisiaj pewną ważną do załatwienia. Miała zamiar spędzić czas z Nikim. Porozmawiać z nim. Spróbować poruszyć temat Gruszki i tego, jak wiele czasu z nią spędza, unikając przy tym liliowej partnerki. Musiała w końcu ten temat poruszyć. Tęskniła za nim. Ostatnio gdy budziła się, nie było go przy niej, a dopiero gdy usypiała wyczuwała przy sobie futro arlekina, jakby unikał z nią rozmów, aby nie zaczęła tego tematu.
Jak zwykle zniknął tego ranka.
Rozpoczęła więc przeszukiwanie klonu wojowników, legowiska uczniów, kaliny starszyzny. Poprosiła też Śliwkę, aby patrzyła, czy czasem ojciec nie wymyka się z innego miejsca, gdy ona jest w drugim, bo córka akurat jadła. Nie miała zamiaru dać mu tym razem zwiać. Dzisiaj chciała z nim porozmawiać, już dość mu dała czasu.
Wkroczyła do legowiska najstarszych członków klanu. Rozejrzała się po nim. W środku byli tylko Żurawina, spokojnie ciamkający mysz oraz Bez, śpiący zwinięty w kłębek, z ogonem przykrywającym biało-siwy pysk. Od jakiegoś czasu… rzadziej go odwiedzała. Będzie musiała to w końcu naprawić. Musiał być samotny.
Nie chciała jednak go budzić. Nie teraz, gdy szukała partnera. Ale później go odwiedzi. Może nawet ze Śliwką?
Skinęła głową Żurawinie z uśmiechem na pożegnanie, po czym wróciła na zewnątrz.
Dostrzegając przechodzącego znajomego wojownika, z którym dzieliła niegdyś uczniowską siedzibę jeszcze na starych terenach, szybko podbiegła do niego.
— Hej, Wanilio! Widziałeś może Nikogo? Nie mogę go nigdzie znaleźć. — miauknęła uśmiechając się milutko, pokazując swoją postawą ciała, że nie mogła go dłużej znaleźć, a twarzą i nastawieniem futra lekko okazując delikatne zmartwienie.
— Rano został wywołany na patrol graniczny. Jeszcze nie wrócili — miauknął dziko pręgowany.
— Bardzo dziękuję — odpowiedziała z wdzięcznością w głosie, po czym ruszyła w stronę Śliwki. Ta zmieniła miejsce gdzie siedziała i nie miała już zwierzyny pod łapami, co mogło oznaczać, iż dostrzegła ojca.
— Śliweczko, nie musisz już go wypatrywać. — miauknęła do kotki, która natychmiast po jej słowach pożegnała się z nią po czym wróciła na uczniowskie drzewo, pewnie by odpocząć albo z kimś kto już skończył trenowanie na dziś porozmawiać.
Uznała, iż zaczekanie będzie najlepszą opcją. Łażenie po terenach nic jej nie da, mogą się w końcu minąć. Usiadła więc niedaleko wyjścia z obozu, osłonięta od spojrzeń wchodzących i wyczekiwała, kiedy patrol wróci.
Po jakimś czasie szylkretka zrobiła się głodna, więc postanowiła pójść wybrać coś ze sterty zwierzyny. Tymczasem gdzieś z boku mignęło jej czarne futro znajomego wojownika, a gdy uniosła głowę z posiłkiem w pysku, tylko ogon o białej końcówce ukazał się jej w wyjściu z obozu.
Niedługo potem w końcu, nareszcie dostrzegła znajome futro. Od razu gdy tylko czubek pyska wychynął zza rogu przysunęła się do jego właściciela, mrucząc głośno i mrużąc zadowolona oczy.
— Cześć, kochanie! — miauknęła do czarno-białego kocura, wpatrując się w niego swymi ciemnozielonymi oczyma.
— O. Miodunka. Cześć... Coś się stało? — kocur spojrzał na nią z niepewnością w ślipiach, starając się ukryć swoje poddenerwowanie.
— Masz może ochotę na wspólny posiłek? Akurat jadłam — zaproponowała, wskazując na piszczkę leżącą tuż przed wyjściem z obozu łapą. — Na stosie jest pełno pysznych kąsków.
— O... W zasadzie... To chętnie. Jestem głodny — zgodził się partner, po tych słowach ocierając się o nią z mruczeniem. Miodunka polizała go za uchem w podzięce za ten gest. Następnie syn Doli podszedł do stosu, biorąc sobie mysz. Po tym, jak arlekin wybrał swój posiłek, razem usiedli sobie niedaleko środka obozu, ale oczywiście też nie za blisko, by nie przyciągać aż tak spojrzeń współklanowiczy. Rozpoczęli posiłek. Nikt zajadał się ze smakiem posiłkiem, a potem wylizał łapy z krwi, ponownie ocierając się, tym razem o szyję kocicy.
— Tęskniłem...
— Ja też. — miauknęła, liżąc go po czole. Czarno-biały wtulił się bardziej w jej bok, praktycznie zwijając się w kulkę, aby być otulonym przez jej ciało. Kocur uśmiechnął się pod nosem, mrucząc.
— Jak ci mija dzień?
— Jak na razie dobrze. Bo tu jesteś — wymruczała, owijając się wokół niego. Ukochany zamknął oczy. Miło tak sobie leżeli, gdy z obozowiska wyszedł patrol łowiecki z Maczek na czele. Miodunka posłała uśmiech rudej siostrze będącej jego uczestniczką, nim ta zniknęła za wejściem, po czym ponownie polizała rozleniwionego partnera po łebku.
Miło spędzali czas, aż nagle szylkretka nie dostrzegła, że do obozu nie weszła grupa zdenerwowanych wojowników. Nikt szybko wyczuł jej zmianę postawy i otworzył oczy, wpatrując się w scenę rozgrywającą się przed nimi.
Do siedziby owocniaków wkroczyły koty z dwóch patroli – z tego, w którym była jej siostra, oraz z tego, w którym była Jaskółka. Eskortowali oni… Krwawnika.
Całego umazanego we krwi.
Poczuła, jak jej partner cały truchleje. Od razu wszystkie spojrzenia pobratymców skierowały się na nowo przybyłych. Większość eskorty podeszła bliżej Komara, podczas gdy Jaskółka i Świergot zostały z tyłu.
Szpak podbiegł do swego lidera, następnie cicho tłumacząc mu coś, co się wydarzyło. Coś, co na pewno nie było błahą sprawą.
Miodunka już miała podejrzenia, o co mogło chodzić.
Krwawnik został przyłapany na mordzie.
Więc jej podejrzenia o tym, że to on nauczył Nikta zabijać i jeść ciała musiały być słuszne. Stała u boku partnera, próbując dać mu jakiekolwiek wsparcie swoją obecnością. Ten dzień nie miał tak się potoczyć…
Lider przez chwilę po wypowiedzi Szpaka stał bez ruchu, jakby ważąc słowa podwładnego. Nagle ruszył powoli w stronę Krwawnika, wyraźnie w złym humorze. Komar stanął i prychnął z pogardą.
— Naprawdę myślisz, że możesz sobie ze mną pogrywać? — wysyczał do syna Poziomki, wlepiając w Krwawnika spojrzenie swoich zimnych oczu. Jak na komendę Perkoz, Maczek i Cyprys odsunęli się od kocura.
— Nie śmiałbym — odparł Krwawnik, ze spokojem przyjmując jego spojrzenie. W błękitnych ślepiach nie było widać ani krzty poczucia winy. — Tworzycie bezsensowne zamieszanie na cały klan. A z tego, co zdążyłem zauważyć, są tu ważniejsze sprawy do załatwienia. Jestem pełen podziwu, że masz czas na takie kocięce zabawy, Komarze.
Niebieski przez chwilę wodził po nim wzrokiem, a jego ogon zadrgał gniewnie. Miodunka wiedziała, że kocurowi szczególnie nie podobało się podważanie jego władzy. To był typ, który mocno ją sobie cenił. Pragnął jej od dawna. W końcu nie bez powodu to z nim współpracował Janowiec. Musiał mieć takie zapędy i były one widoczne.
— Nie jestem osobą, z której można drwić — wymruczał powoli. – Daj mi jeden powód, dlaczego miałbym cię nie zabijać.
Szylkretka zaciekawiona obserwowała całą scenę, choć z zewnątrz starała się wyglądać na zdezorientowaną. Nie mogli wiedzieć. Ani tego, że wiedziała, co robił Krwawnik, ani tego, że cieszyła się całym obrotem sprawy.
W końcu kocur stanowił zagrożenie dla jej relacji z Nikim. Miał na niego duży wpływ.
A ona chciała mieć go na wyłączność.
Morderca nie wahał się. Ciche westchnięcie umknęło z jego pyska, a on sam, dalej nie spuszczając wzroku z lidera, uśmiechnął się lekko.
— Jestem niewinny — odparł. — Bo skoro wcześniej, przy tak wielu sprawach byłem niewinny, to czemu teraz miałoby być inaczej? — spytał, czysto retorycznie, bo zaraz to kontynuował swoją wypowiedź. — Tu ciągle ktoś umiera. Dziwne, że dopiero teraz się tym przejmujesz.
Czy nie cenił sobie własnego życia? Zastanawiała się Miodunka. Źle dobierał słowa. To nie było dobre wytłumaczenie.
— Grabisz sobie — warknął gardłowo. — Kłamiesz mi w pysk, tworzysz fałszywe alibi, obrażasz mnie... — syknął. — Jaki jest twój cel? Co dokładnie próbujesz przekazać?
Potomek Wschodu ponownie zaczerpnął głęboki oddech i wypuścił go ze świstem z płuc. Powoli, rozglądając się po otoczeniu, uchylił pysk, nie śpiesząc się do odpowiedzi.
— No nie wiem, dużo mi siedzi w głowie, a interpretacje tego pozostawiam już tobie. — Po raz kolejny pozwolił, by cisza zagościła wśród nich na dłużej. Przeciągnął się, jak gdyby wprost kpił z obecnej sytuacji i tego, że stał na widoku większości klanu. — Im dłużej o tym myślę, tym nudniejsze się to robi. W przeciwieństwie do ciebie nie lubię się bawić i chodzić okrężnymi drogami — rzekł spokojnie, zawieszając w końcu swój wzrok na liderze. – A może nie jest wcale aż tak nudno. Może to wszystko jest zwyczajnie śmieszne i głupie zarazem. Może mógłbym zabić Poranka, kto wie? — parsknął z nonszalancją. — Z tym, że za to powinieneś być mi wdzięczny. Trzymając masę sierot w swoich szeregach, w żaden sposób nie przysłużysz się jako przywódca. Pomogłem ci. Oczyściłem to miejsce z kolejnego pasożyta.
Przyznał się. Na pysku Miodunki pojawiło się szczere zdziwienie.
Co on najlepszego wyprawiał? W sensie, cieszyła się, że zaraz pewnie zrobi się większa zadyma, a Krwawnik zostanie tak czy inaczej wyeliminowany z gry o umysł Nikta, ale ta sytuacja była co najmniej absurdalna. Grał liderowi na nerwach. Co on, szalony był? Zdawał się inteligentny. Na tyle, by wiedzieć, że tu szaleństwa okazywać się nie powinno, nie takiego.
— Kwestionujesz mój sposób rządzenia? Uważasz, że sam nie potrafię ocenić, co jest dobre dla Owocowego Lasu? — warknął przywódca, a futro na jego karku zjeżyło się. — Poza tym... co masz na myśli, mówiąc kolejnego?
Czarny przekrzywił łeb, szurając łapą po ziemi. Bawił się, trzymając go jak najdłużej w niepewności.
— Przecież nie śmiałbym — odniósł się do pierwszej części, za to zwlekając z drugą, postąpił o krok do przodu. — Pomyślmy. Ilu umarło w niewyjaśniony sposób? A raczej, przy jak wielu sprawach ówczesna władza, bądź ty, miało to po prostu gdzieś? Wymienić ci ich? — zapytał, w sposób drażniący. — Księżyc. Poziomka. Stokrotka. Gronostaj. — Wzrok mu uciekł na bok, jakby kogoś szukał, wypowiadając to ostatnie imię. – A teraz jeszcze Poranek. Oni wszyscy byli wyrzutkami, dla których liderzy byli zbyt litościwi. I zapewniam cię, że jest ich znacznie więcej — kontynuował. — Mimo wszystko czekam na oznakę wdzięczności. Bo nic tu więcej po mnie. To upokarzające żyć pośród was, a zarazem tak zabawne, oglądać tę masową nieporadność. Potykacie się niczym kocięta o własne łapy — burknął, a potem, po prostu usiadł. — Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to. Wyświadczasz mi przysługę, rozumiem, potraktuję to jako podziękowanie. — Uśmiechnął się po raz ostatni.
Ani. Krzty. Strachu w ruchach czy głosie.
Tego to ona się na pewno nie spodziewała.
Pysk Komara wykrzywił się w podłym, podstępnym uśmiechu.
— Tak sądzisz? — wymruczał spokojnie. — Dobrze — parsknął niby sam od siebie. Zgrabnym susem wskoczył na jedną z gałęzi topoli wyznaczającej środek obozu. — Koty Owocowego Lasu, zbierzcie się! — krzyknął, jakby już większość nie była wgapiona w tę całą scenę — Nie pozwolę zdrajcom takim jak Krwawnik dłużej stąpać po naszych terenach — warknął. — Pozbycie się go będzie honorem — oznajmił, mrużąc chytrze ślepia. — Honorem, który przypadnie Nikomu.
Nagle spojrzenia wszystkich kotów skupiły się na młodym wojowniku. Miodunka skierowała zestresowane spojrzenie na partnera. Jeśli ten teraz nie zabije Krwawnika, co było praktycznie niemożliwe, mogą uznać go za zdrajcę. W konsekwencji wygnać. A co najmniej nadszarpnie on sobie to, co zbudował. Patrzyła z przestrachem jak Nikt wpatrywał się w Komara błagalnie, a jego klatka piersiowa falowała nierówno. Zapach strachu i stresu wypełnił powietrze.
— J-ja…J-ja nie… — zaczął dukać niewyraźnie. Komar spojrzał na niego z rozbawieniem. Pogrywał sobie z nimi!
— Sprzeciwiasz się moim rozkazom? — zamruczał. — Krwawnik powołał się na ciebie, próbując uciec przed sprawiedliwością. Daję ci możliwość udowodnienia nam, że nie jesteś zdrajcą. — Rzucił szybkie spojrzenie na oskarżonego, wyraźnie mając nadzieję na zobaczenie reakcji na znęcanie się nad pozornie bliską mu osobą. Krwawnik siedział jednak bez ruchu, wydając się wręcz obojętny.
Czyli chodziło mu bardziej o Krwawnika. A to mogło znaczyć, że większych konsekwencji Nikt nie poniesie. Oby… Komar zmarszczył nos z irytacją, dostrzegając, że nie dało to żadnej reakcji ze strony bicolora. Nikt tymczasem spuścił spojrzenie. Mocne drżenie przebiegło przez jego ciało. Komar zachichotał pogardliwie, a Miodunka miała ochotę go udusić na miejscu.
— A więc taka jest twoja decyzja? Dobrze. Nie jestem zaskoczony. Nikt nie spodziewał się wierności Owocowemu Lasowi po pół-nocniaku — parsknął. Zwrócił spojrzenie na zebrany tłum owocniaków. — Dalio, zajmij się tym — rozkazał niby od niechcenia, wciąż nie spuszczając wzroku z Nikogo.
Dalia?! No chyba sobie Komar żartował! Czy musiał wybierać każdego z nią związanego. Nawet, jeśli nie miał tego na celu, a praktycznie na pewno nie, wezbrało w Miodunce. Ta sytuacja była co najmniej niewygodna. Spojrzała na przyjaciółkę. Ta patrzyła na przywódcę z przestrachem. Oh, świecie zlituj się! Dalia niepewnie zbliżyła się do oskarżonego. Spojrzenie jej zielonych oczu przebiegło po zebranych owocniakach, bezgłośnie błagając o pomoc. Miodunka wiedziała, że i jej szuka przyjaciółka.
Zakuło ją w sercu. Wiedziała, że to przerastało liliową.
— Wiedziałem, że stchórzysz — parsknął Krwawnik, rzucając pogardliwe spojrzenie jej partnerowi. Przekrzywił głowę z zaciekawieniem, przyglądając się zbliżającej się szylkretce. Wpatrywał się w nią bez emocji, zupełnie niewzruszony lub wręcz rozbawiony sytuacją. W jego oczach lśniła bezczelność i odwaga, jakiej Miodunka chyba jeszcze nie widziała. Dawna partnerka Szpaka stała tak niezdecydowana, a jej ciałem wstrząsnął niewielki dreszcz. Wojowniczka schyliła tylko pokornie głowę, następnie rzucając ostatnie, zrozpaczone spojrzenie Miodunce. Gdyby tylko mogła, zabiłaby Krwawnika sama. Jednakże zrobienie tego przy Nikim…
Matka Łuski podeszła bliżej, przygotowując się do zaatakowania skazańca. Miodunka czekała, aż ta go zabije, a to wszystko się zakończy. Problem zostanie rozwiązany.
Jednak zamiast tego, stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Rozdzierający wrzask przeszył powietrze, gdy Krwawnik zaatakował Dalię. Wgryzł się w jej gardło.
Oczy Miodunki rozszerzyły się. Patrzyła, patrzyła na tą scenę i na pysk Dalii, na zawsze zatrzymany w ekspresji ostatniego, absolutnego przerażenia ofiary mordercy.
Nie mogła tego znieść. We wnętrzu Miodunki aż zagotowała się krew. Wszystkie mięśnie w ciele napięły się, a uszy poszybowały do tyłu. Zacisnęła zęby, a z jej gardła wydarł się wściekły pomruk.
Nie myślała już wiele.
Straciła całkowicie trzeźwość umysłu jak i kontrolę nad czynami.
Jej łapy same parły do przodu, pchane przez niepochamowany gniew. Szylkretka wybiegła z tłumu z wrzaskiem dzikiej furii, rzucając się natychmiast na zszokowanego Krwawnika. Przygniotła go do ziemi z całą siłą swych łap napierając na niego. Wściekła wgryzła się w jego kark, zaciskając na nim swe szczęki najmocniej, jak potrafiła, że aż poczuła ból rozchodzący się po całym pysku.
Dopiero gdy usłyszała ten potworny, przeraźliwy wrzask, że aż wszystkie włosy na ciele stanęły jej dęba. Przerażone spojrzenie przeniosło się na Nikogo – jej światełko, jej ukochanego.
Gdy zrozumiała, co właśnie zrobiła, co właśnie zniszczyła, miała ochotę zrzucić na siebie jakąś cholerną klątwę.
Właśnie przed Niktem zabiła kogoś, kogo ten uważał za ojca.
Tego nie naprawi żadnym ziołem.
W jednej chwili zniszczyła… wszystko.
— POTWORZE! — wrzasnął Nikt, zataczając się. Z jego wykrzywionego wściekłością pysku spływały łzy. Rzucił się do przodu, jakby chciał dopaść Komara, rozszarpać go. Ktoś chwycił wojownika, przytrzymując jego drżące ciało i zagłuszając szlochy.
Znienawidzi ją.
Już ją znienawidził.
Stała tak w bezruchu, ale po chwili jej futro wygładziło się. Czuła na sobie spojrzenia innych kotów. Przerażone. Dalej zszokowane tym, co zrobiła. Ale także takie zadowolone.
Patrzyła jednak na Nikta. Po chwili ze spłaszczonymi nisko uszami wycofała się.
Nic już nie będzie takie samo od tego momentu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz