Spieniona Łapa przyglądała się z zainteresowaniem legowisku medyków. Tak naprawdę nigdy nie miała okazji dobrze przyjrzeć się temu miejscu, choć może to i dobrze. Z reguły jej jedyne wizyty tutaj polegały tylko na przekazaniu jakichś informacji Strzyżykowymi Promykowi lub przyprowadzeniu młodszych uczniów po niefortunnym wypadku. Dwa wielkie głazy opierały się o sobie, dając niewielką jamę, wypełnioną zapachem przeróżnych ziół. Smugi światła wpadające przez dziury między gałęziami oświetlały to miejsce w bajeczny sposób. Jednak wzrok Pianki mimo ciekawości ciągle wędrował w kierunku jej prawej łapy. Westchnęła, kolejny raz w przeciągu paru bić serca, na widok ugryzienia. Czas niestety nie sprawiał, że była bardziej przyzwyczajona do widoku. Była nawet pewna, że odczuwała jedynie coraz większe obrzydzenie. A łapa puchła coraz bardziej, coraz gorzej też wyglądały ślady tych małych ząbków. Uh, szczury. Nigdy nie lubiła tych parszywych mordek, ale teraz miała do tego podstawy. Ugryzienie swędziało ją i piekło jednocześnie. Miała ochotę mieć już to za sobą, ale nie chciała też wyjść na słabą. Dlatego znowu poderwała wzrok do góry i utkwiła go w tunelu do składzika. Gdzie zgubił się ten kocurek? Była bardzo bliska pozbycia się problemu wraz z całą łapą, a to skończyłoby się bardzo źle, zważywszy na jej umiejętności amputacyjne.
— Topikowa Łapo! — krzyknęła nagle medyczka, jak gdyby czytając jej w myślach. Pianka ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na kroki czekoladowego kocurka, który wreszcie wyłonił się zza gałęzi. Wyraz jej pyszczka złagodniał dopiero po spotkaniu jego spojrzenia. Wyglądał, jakby co najmniej to on został ugryziony przez szczura na porannym patrolu, a nie ona.
— Wróciłem Spieniona Łapo, przepraszam, że musiałaś czekać… — wybąkał kocur. Spieniona podążała wzrokiem za każdym jego ruchem. Wyglądał, jakby szedł na stracenie. Być może czynność nakładania tej dziwnej papki była dla niego równie okropną wizją. Kotka nie potrafiła tego pojąć. W końcu był uczniem medyka, pewnie robił to codziennie, prawda? Chciała go o to zapytać, ale ten cały czas coś mówił, dlatego zdecydowała się mu nie przerywać. — …nie będzie ci przeszkadzać, że cię dotknę?
— Oczywiście, że nie — zaśmiała się Pianka cichutko, pochylając się bardziej ku kocurowi — tak naprawdę, to bardzo by mi to ulżyło. Bo widzisz, ta łapa naprawdę, naprawdę piecze i wolę mieć to już za sobą. Dla ciebie może wydawać się to łatwe, ale ja żadnego doświadczenia nie mam. Jeszcze bym sobie zaszkodziła nakładając to… coś, sama.
Uśmiechnęła się ciepło do Topikowej Łapy. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, zanim kiwnął pospiesznie głową i zaczął nakładać papkę. Wokół nich panował gwar, ale Pianka nie zwracała na to uwagi. Coś ciekawiło ją w jego mowie ciała.
— Właściwie to zawsze mnie to zastanawiało… dlaczego chcesz zostać medykiem?
Kocur przerwał to, co aktualnie robił i spojrzał się na nią ze zmarszczonymi brwiami i uszami lekko położonymi po sobie. Pianka momentalnie nieco się skuliła, a gdyby tylko mogła to pewnie byłaby też czerwona jak burak. Nie wpadła nawet na to, jak mogło zabrzmieć to pytanie! Pewnie wyszła teraz na strasznie niegrzeczną i jeszcze zniesmaczy do siebie biednego ucznia, który wykonuje tylko swoją pracę. Cisza dłużyła się niemiłosiernie, choć w rzeczywistości trwała zaledwie parę bić serca. Kotka w końcu zdobyła na nowo język w gębie i wypaliła:
— Przepraszam! To pewnie coś osobistego! Nie powinnam się tak dopytywać…
Jej słowa zamiast uspokoić Topikową Łapę to jeszcze bardziej wykrzywiły jego pysk. No nie. Teraz to na pewno już nigdy go do siebie nie przekonam — zmartwiła się. Ze swojego zdenerwowania nie zauważyła nawet, że to wcale nie ona była najbardziej zestresowana tą sytuacją z ich dwójki.
— Ach, nie, nie… to nic takiego… nie musisz przepraszać — zaczął bełkotać, jednocześnie wznawiając nakładanie tej ohydnie wyglądającej papki. — Po prostu nie spodziewałem się, że zadasz mi nagle takie pytanie… właściwie to mógłbym spytać o to samo. Dla mnie zostanie medykiem było… oczywiste.
— Oczywiste? Zazwyczaj jest raczej na odwrót.
Ach, nigdy nie potrafiła ugryźć się w język! Jednak konwersacja zmierzała w naprawdę interesującym kierunku i bynajmniej nie tak niezręcznym, jak pierwsze chwile ich spotkania. Trudno było oprzeć się pokusie porozmawiania trochę więcej z kimś, z kim rzadko miało okazję to zrobić. Właściwie było to dla niej co najmniej dziwne. Nawet w żłobku nigdy nie miała okazji bliżej go poznać. Nie zdawała sobie z tego sprawy, aż do tego momentu.
— Nie odnalazłbym się jako wojownik… dlatego najlepszym wyjściem dla mnie było zostać medykiem. Czyli było to w pewien sposób oczywiste. I mogę też pomagać innym, tak jak teraz… — odparł. Spienionej zdawało się nawet, że ujrzała cień uśmiechu na jego pyszczku, choć pod tym kątem nie mogła być pewna.
— Bardzo podziwiam medyków — przyznała, uśmiechając się delikatnie do kocura. — Chociaż tak jak mówiłeś, dla mnie zostanie wojowniczką była tak oczywista, jak dla ciebie zostanie medykiem. Nie zamieniłabym mojej przyszłości na nic w świecie.
Kocurek spojrzał na nią w taki sposób, że nie była w stanie go odczytać. W każdym razie nie wyglądał już na tak wypłoszonego, jak przedtem, co podniosło ją na duchu.
— Gotowe — powiedział, odsuwając się wreszcie od jej łapy. O dziwo przestała piec już tak bardzo jak jeszcze chwilę temu. Odetchnęła, od razu czując się lepiej. Nadal nie miała tyle energii co zawsze, ale przynajmniej nie czuła już chęci odrąbania sobie łapy przy najbliżej okazji.
— Dziękuję.
— Widzę, że już opatrzyłeś ranę Spienionej Łapy, Topikowa Łapo — usłyszała za sobą melodyjny głos Strzyżykowego Promyka. Kocur kiwnął głową. Za to Pianka obróciła się, by spojrzeć na medyczkę. W tym całym hałasie nie usłyszała nawet, jak się do nich zbliża. — Teraz wszystko zależy już od twojego ciała. Z twojej strony najważniejsze będzie dużo odpoczywać.
— Odpoczywać? Co w takim razie z treningiem? — zapytała, mimowolnie uderzając ogonem o ziemię.
— Najpierw rana musi się zagoić. Nie chcemy, żeby wdało się zakażenie. Odpuszczenie treningów do tego czasu będzie opłacało się o wiele bardziej, niż nieustanne otwieranie rany lub większe komplikacje przez nieuwagę.
Spieniona nie dała po sobie poznać jak bardzo dotknęła ją ta wiadomość. Znajdowała się tak właściwie na półmetku, a mianowanie nie było już tak odległą przyszłością. To było tak jak zrezygnować z piszczki, mając ją już pod łapą. Przygryzła policzek od wewnątrz, powstrzymując się od okazania jakichkolwiek emocji. Kiwnęła powoli głową.
— Rozumiem. Jeszcze raz dziękuję za opatrzenie rany. Do widzenia, Strzyżykowy Promyku. Na razie, Topikowa Łapo.
Jeszcze raz kiwnęła obydwóm na pożegnanie, po czym obróciła się i wyszła.
*jakiś czas później*
Czas dłużył się nieubłaganie, kiedy jedynym co się robiło to siedziało w swoim legowisku dniami i nocami, a w najlepszym wypadku wymieniało się mech starszyźnie. Czuła się, jak uczeń, który coś nabroił i dostał przez to szlaban na wychodzenie z obozu. Nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś takiego. Z reguły była zdrowa jak ryba. Rzadko łapała przeziębienia i inne dolegliwości. A ten szczur… najgorsze co jej się przytrafiło! Przeklinała nieustannie wszystkie szczury!
Na szczęście rana zagoiła się bez żadnych większych komplikacji, a Pianka po pozwoleniu medyczki powróciła do zwykłej rutyny. Znaczy, tak można by było powiedzieć. Gdyby nie fakt, że zarówno Gąska, jak i Wir zostały już mianowane, przez co w legowisku uczniów została tylko ona z Kotewką. Po przegranym zakładzie nastrój był bardzo posępny, choć żadna z nich nie chciała otwarcie przyznać z jakiego powodu.
Sroczy Lot musiała być bardzo dumna z córek, które tak szybko zostały wojowniczkami. Ta myśl sprawiała, że miała trudność spojrzeć starszej kotce w oczy.
Nie oznaczało to jednak, że wpadła w dołek. Ba, raczej wydarzyło się coś zupełnie odwrotnego. Jeszcze bardziej się spięła i brała na siebie jeszcze więcej niż przedtem. W przeciwieństwie do sióstr nie miała uprzywilejowanej pozycji na starcie, jako jedyna nie czarno-biała kotka w miocie. Musiała wziąć się w garść, by je dogonić. Chyba tak również myślała jej mentorka, która przyspieszyła tempa na treningach.
— Idzie ci coraz lepiej! — wykrzyknęła Sroka, kiedy Pianka wspinała się coraz wyżej po nieco kołyszącym się drzewie. Przyszła odwilż, a kora nie była już tak śliska jak przedtem, dlatego wznowiły naukę wspominania się po drzewach.
Porywisty wiatr szarpał jej futro. Zmarszczyła nos. Mimo nadchodzącej Pory Nowych Liści, poranne powietrze nadal szczypało ją w pysk. Szczególnie na takiej wysokości. Mogła prawie wyjrzeć ponad korony drzew i wypatrzeć najbardziej rozpoznawalne miejsca.
— Dobrze, teraz spróbuj zejść na dół. To będzie trochę trudniejsze niż wchodzenie — instruowała ją mentorka. Pianka spojrzała na nią kątem oka i mimowolnie tego pożałowała. Znajdowała się naprawdę wysoko. Wzięła głęboki wdech i zaczęła schodzić. Krok po kroku. — Uważaj, Spieniona Łapo! Zerwał się mocniejszy wiatr, spróbuj od razu skoczyć!
Zawahała się i w tym samym momencie poczuła, jak osuwa się z gałęzi. Serce zabiło jej szybciej. Na szczęście znajdowała się już blisko ziemi, dlatego udało jej się spaść na cztery łapy. Szkoda tylko, że wprost na jakiś krzew, który trochę poprzecinał jej pyszczek.
— Aj… — wymamrotała, przejeżdżając łapą po pyszczku. Przyjrzała się dokładnie opuszkom, ale nie dostrzegła śladów krwi. Uf, najwyraźniej nie było to nic poważnego. Popiecze, popiecze i przestanie.
— Wszystko w porządku, Spieniona Łapo? Zraniłaś się? — spytała Sroka, która momentalnie znalazła się przy jej boku.
— Nic poważnego — odparła, przygryzając pyszczek. Sroczy Lot zmarszczyła brwi, przyglądając się swojej córce. Pianka nieco speszyła się pod jej spojrzeniem, ale nie odwróciła wzroku. Zamiast tego uśmiechnęła się delikatnie. — Daję słowo.
— No dobrze, ale i tak powinnaś pójść do Strzyżykowego Promyka, żeby się tobie przyjrzała. Lepiej dmuchać na zimne. A na dzisiaj zakończymy trening, słońce już chyli się ku zachodowi.
Pianka na jej słowa skierowała wzrok na niebo. Faktycznie, błękit przeplatał się już z fioletami i różami. Odwilż sprowadzała ciepło, ale wypełniony mrokiem las zawsze przyprawiał o dreszcze. Szybko udały się w kierunku obozu.
Po przybyciu do obozu i pożegnaniu się ze Sroczym Lotem, jej kroki od razu poprowadziły ją w kierunku legowiska medyków. Nie chciała ignorować słów swojej mamy. Tym bardziej, że czuła na sobie jej spojrzenie.
W legowisku zastała jedynie Topika, który krzątał się to tu, to tam, robiąc nie wiadomo co. Najpewniej coś ważnego. Reszty medyków nie widziała, ale właściwie jej to nie zdziwiło. Rzadko kiedy mieli czas odpocząć. Nowo zebrane zioła były zawsze potrzebne, nawet ona o tym wiedziała. Najpewniej wyruszyli w poszukiwaniu czegoś, czego nazwy nigdy nie słyszała.
— Topikowa Głębino. Gratuluję nowego imienia i stanowiska, niech Gwiezdny Klan rozświetla ci drogę — pozdrowiła go z uśmiechem, mimo ukłucia w sercu. Nawet on nosił już prawdziwie dorosłe imię, kiedy ona nadal musiała zadowolić się członem Łapy. Szybko odgoniła od siebie te myśli. Powinna cieszyć się z sukcesu jednego z członków Klanu. Zazdrość zwyczajnie do niej nie pasowała. — Nie przeszkadzam, prawda?
<Topiku?>
[1688 słów + nauka wspinania się na drzewa]
[Przyznano 39%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz