Zimna i twarda ziemia nie wydawała plonów. Widział to nawet on, tak samo jak widział znikające w zawrotnym tempie zebrane uprzednio świeże, teraz zeschnięte, zioła. Legowisko medyków i izolatka nierzadko stały w chaosie, a nawet niego już męczyło i irytowało to, co zachodziło w klanach. Miał po dziurki w nosie tą panującą zarazę, przez którą musiał chodzić na palcach, by nie zachorować, by nikogo nie narazić. Ta epidemia musiała być jakąś karą. Nie było innego wytłumaczenia na to, że trwałaby tak długo (poprzedzona klęską głodu) i zbierała takie żniwo.
Szczerze brzydził się wszystkich i wszystkiego, co zdążyło zachorować na czerwony kaszel. Ślady krwi pojawiające się na ścianach legowiska medyków i izolatki sprawiały, że dostawał odruchu wymiotnego. Wprost ohydne. Nie wierzył, że taka Liściaste Futro sobie potrafiła tak radzić, chodząc przez pół dnia w czerwonych łapach. Patrzył z odrazą na mijane legowisko, z którego akurat w tamtej chwili wyłoniła się czarnobiała głowa.
— Judaszowcowa Łapo, masz czas? — usłyszał pytanie, którego bardzo nie chciał. Prychnął, machając głową w zrezygnowaniu. Mysie móżdżki.
— Tak — westchnął, upewniając się, że kotka bardzo widzi jego niechęć. Nie wydawała się być nią jednak specjalnie wzruszona. Szkoda. Zaprosiła go do legowiska, co uczynił, wchodząc za nią. Obserwował wnętrze z podziwem, że można było w ogóle doprowadzić do takiego bałaganu. Rozdarte kawałki listków i łodyg były niemal wszędzie, widocznie nieposortowane, nie na swoich kupkach. Niczym pobojowisko. Czyżby stado lisów tu przebiegło, pomyślał, mierząc zaskoczonym nieco wzrokiem to, co widział.
— Moja asystentka wyszła z innym zadaniem, a ja wolę nie opuszczać chorych — wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale się powstrzymywała. Czuł od niej jednak intrygujący zapach strachu. Coś się stało? — Mógłbyś sprzątnąć ten nieporządek? Naprawdę bym to doceniła.
"Jak plebs?", chciał jej odpowiedzieć, ale w porę ugryzł się w język. Chociaż sam fakt, że do takiego poniżającego zadania wzięła jego go brzydził, tak nie potrafił odmówić. Może sypnie dobrym słowem Kani?
— Ta. Ogarnę to — mruknął, na co kotka z wykończonym uśmiechem skinęła mu głową i odeszła, do chorych, przypuszczał. To co? Do roboty.
***
Nie był tego wszystkiego tak do końca pewien. Niektóre zioła wyglądały tak samo albo przynajmniej na tyle podobnie, że bał się je wrzucać w jedno miejsce. Jeszcze pomiesza jakieś trutki czy coś... Większość jednak dał radę opanować. Patrzył na swoje dzieło z dumą. Co by ten klan bez niego zrobił? Nie potrafił się sam sobą zająć. Ale on jeszcze doprowadzi go do porządku, tak jak to miejsce przed paroma uderzeniami serca.
— Znakomita robota — miauknęła do niego Czereśniowa Gałązka, wchodząc. Parę razy go już odwiedzała, by zobaczyć, czy nie buduje tu jakiejś bomby. Na szczęście nie. Judaszowcowa Łapa wypiął pierś jak lew.
— To nie był dla mnie żaden problem — wymruczał szarmancko, otrzepując się z tego, co jeszcze zostało na jego futrze. Wyszedł bez pożegnania, by powitać czarne jak smoła niebo i chłód. Brr...
— Juda, a ja cię szukałam! — rzuciła się w jego stronę biała kula. O nie. Czy naprawdę nie mógł mieć jednej chwili spokoju? Bożodrzewna Łapa nachyliła się nad nim i z dziwną odrazą na pysku zaczęła go obwąchiwać, jak nowego samotnika w klanie. Nie rozumiał o co jej chodziło.
— Masz pszczoły w mózgu? — warknął, obserwując kręcącą się wokół niego uczennicę.
— Cuchniesz — skwitowała, siadając i nieco się od niego odsuwając. Co? Nie było opcji! Przecież zawsze pachniał ładnie! — Chyba nie zamierzasz tego odoru przywlec do legowiska uczniów, co? Nie będę mogła tak spać!
Zamrugał zdezorientowany, zanim zmarszczył nos.
— Jesteś walnięta na łeb! O co ci chodzi?! — wrzasnął, przykuwając parę spojrzeń obozowiczów. Bożodrzew delikatnie się uśmiechnęła, przechylając głowę.
— Śmierdzisz jak gdybyś wpadł w jakąś kupę zgniłych liści — mruknęła, po czym wstała i poklepała jednak brata po plecach. — Nie no, śliczniutko pachniesz. Jak taka wiosenna łączka. Tylko że w błocie — zachichotała. — Ciao, idę coś zjeść. Bo padnę.
Zostawiła go, odchodząc w swoją stronę. Kocur tylko prychnął i poszedł w swoją.
[trening wojownika; 630 słów; pomoc medykom]
[Przyznano 18%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz