*jak Śledź był jeszcze brzdcącem*
— Czyli... jesteś moją kuzynką! — miauknął kociak lepiej już rozumiejąc sprawę z ich pokrewieństwem. — Znasz takie wspaniałe osobistości. Jesteś prawdziwą gwiazdką z nieba. Jak moje siostrzyczki. One też pochodzą stamtąd. Ja i mój braciszek za to z błota, ale ja bardziej, tak mama mówiła.
Skinęła głową. Nagle wpadła na pewien pomysł.— Moim zdaniem nie do końca. Opowiedzieć ci historię? — gdy tylko kociak kiwnął głową, usadowili się gdzieś na uboczu obozu, troszkę dalej od żłobka, by nikt nie przeszkadzał w historii.
— Jak już chyba ktoś ci opowiadał, dawno, dawno temu, panowała wieczna noc. Lecz niebo rozpadło się, a z jego fragmentów, które spadły na ziemię, powstało kilka rodzajów kotów. Srebrne niczym lśniące gwiazdy, Białe jak tarcza księżyca w pełni oraz Czarne niczym niebo. Ale poza nimi były koty równowagi, które były wieczne i miały w sobie wszystkie cechy Nieba Wiecznej Nocy. Koty czarno-białe. Twoja matka powiedziała ci, że koty takie jak ty, czekoladowe, powstały z błota, prawda?
Maluch skinął łebkiem, słuchając z zaciekawieniem opowieści.
— Dlatego opowiem ci teraz, jak powstało każde umaszczenie — rzekła, następnie robiąc dramatyczną pauzę. — jeszcze zanim powstały koty Czarnobiałe, Czarne, Białe oraz Srebrne, za czasów, gdy świat dalej był spowity wieczną nocą, istniały już kilka innych rodzajów kotów. Regularnie pojawiały się kolejne osobniki ich rodzajów. Najczystszymi z nich były koty niebieskie - powstałe z blasku księżyca odbitego w wodzie. Po nich znajdowały się trzy inne rodzaje. Koty liliowe mogły powstać z dwóch rzeczy - albo pąków wrzosu, albo kwiatów jabłoni. Te pochodzące od wrzosu, przez to, iż ten ma wiele małych pąków, miały wiele ciemniejszych miejsc, będących pręgami. Kolejnymi były koty kremowe, narodzone z piasku nad brzegiem morza. Następne były bardzo rzadkie koty płowe, które narodziły się z suchej ziemi, by usunąć jej suchość i dać upragnione życie roślinom. Cynamonowe koty, również rzadkie, powstały z uschniętych kwiatów, których pąki opadały na suchą ziemię, zasilając ją pokarmem dla dżdżownic ją użyźniających. Na już mokrej ziemi, z dżdżownicami, rosły drzewa. Z pomarszczonych drzew powstawały koty bure. Zmarszczki przekształciły się u nich w pręgi, jednak ich prawdziwa struktura ukazuje się, gdy się starzeją. Jest to proces zamieniania się w drzewo. Umierają, ale tylko pozornie, po to, by później z ziemi, w której zakopiemy ich ciało, wyrosło drzewo. Ostatnimi kotami były koty czekoladowe. Takie jak ty. Chcesz wiedzieć, jak dokładnie one powstały?
— Tak. Tak chcę! — zapewnił. — Jak nie z błota to z czego? Błoto pasuje do nas...
Zabawnie było opowiadać dzieciakowi taką dorobioną przez nią samą część wielokrotnie powtarzanej historii. Wymyślała wszystko na bieżąco i szczerze nie wiedziała, że ma taki talent do bycia bajkopisarzem, ale niech będzie. Miała zamiar wpoić małemu własną, zmyśloną wersję.
— Trochę, ale nie do końca. W końcu błoto jest jaśniejsze niż większość czekoladowych kotów, prawda? A więc, po narodzeniu się każdego płowego kota i cynamonowego kota, ziemia wilgotniała. Dzięki niej, a także błotu, powstawały koty czekoladowe. Bez nich nie byłoby drzew. One były wilgocią, namokłą ziemią, bez której rośliny nie są w stanie powstać. A gdy już na ziemi wyrosły drzewa, i wchłonęły wodę, część z nich okazała się być gładsza niż reszta. To właśnie z nich powstały koty czekoladowe, nasycone dobrodajną wilgocią. Po ich odseparowaniu się od drzew, te stawały się takie jak reszta. Pomarszczone — rzekła. — ale to nie koniec tej historii. Chcesz wiedzieć, co było dalej?
— Mówiłem, że z błota! — pisnął maluch. Następnie pokiwał główką. Widać było, że był zaciekawiony i chłonął każde jej słowo. Podobała jej się taka kolej rzeczy.
— Koty żyły sobie. Nie mieszały się między kolorami, nie wiedziały, co to partnerstwo, czy też miłość, nie miały własnych dzieci. Powstawały wyłącznie z podanych rzeczy. Jednak pewnego dnia, a raczej nocy, przestały powstawać. Tak po prostu. Nie było już suchej ziemi, na której uschnięte liście mogłyby leżeć i być jedzonymi przez dżdżownice. Kwiaty, w tym wrzosu, przekwitły, a te jabłoni przemieniły się w jabłka. Nie zostało już żadnego drzewa, które mogłoby wydać na świat czekoladowego kota, ani żadnego, które mogłoby dać życie buremu. Blask księżyca dalej istniał, jednak z jakiegoś powodu stał się mniejszy. Ciemniejszy. Nie było już tak jasno, jak dawniej. Oczywiście, zawsze było ciemno, ale wtedy już bardziej. Tak, jak w nocach, które my obecnie doświadczamy. Koty to zmartwiło, jednak najgorsze było to co nadeszło później — przerwała, by zrobić napięcie.
— Czy świat zaczął się zmieniać i te kotki przestały powstawać, bo ostatnie czekoladowe kotki powstały i zaburzyły to wszystko? — zadał pytanie kociak Zajęczej Troski.
Nie lubiła tego ciągłego zwalania na czekoladowe koty wszystkiego, co najgorsze, więc uznała, że inaczej je przedstawi w swojej opowieści. Mimo tego, iż kociak był jej dzięki wierze w bycie gorszym posłuszny, szkoda jej było tego, że nie widział w sobie pewnie nic dobrego.
— Nie. Po prostu skończyły się materiały. A najgorsze było to, że zwierzęta, przez ciemność udały się w sen. Ciągle spały, nie wychodząc ze swych małych norek, do których koty nie miały dostępu. Jedynymi, które dalej były zbudzone, poza kotami, były lisy, borsuki, kuny, jenoty, wilki, sowy i inne drapieżniki. Dawniej były spokojne i żyły z kotami w zgodzie. Ale przez wieczne niewyspanie, bo one nie mogły zasnąć w ciemnościach, stały się tym kim teraz są. Bezlitosnymi drapieżnikami. Polowały na koty, zabijając je. Ubywało ich ciągle i ciągle, bez przerwy. Przerażone koty wszystkich istniejących wtedy maści zebrały się pod przewodnictwem niebieskich. Zwane były one szamanami. Jako jedyne ich pochodzenie było związane z niebem, więc zaczęły dowodzić ceremoniami błagając niebo, by znów stało się jasne, zwierzyna się obudziła, a drapieżniki poszły spać. Ale ono nie słuchało. Koty nie wiedziały dlaczego. Do tej pory gdy była naprawdę wielka potrzeba, a one prosiły, dawało. Ale tym razem nie. Wtedy pewien kot, przywódca swego rodzaju, najstarszy ze swoich, wpadł na pomysł.
— Jaki pomysł? — wypytywał kociak, chcąc pewnie już znać zakończenie.
— Kot czekoladowy, najmądrzejszy ze swoich, postanowił złożyć Niebu ofiarę. W imieniu wszystkich kotów czekoladowych, bo jako jedyne miały one odwagę na takie poświęcenie, stanął w blasku gwiazd i księżyca, otoczony mrokiem Wiecznej Nocy. Uniósł łeb, wbił spojrzenie w niebo, po czym powiedział "My, czekoladowe koty, wiemy, co to znaczy pragnąć czegoś. Nas traktują jak błoto, dzięki któremu tu jesteśmy. Uważają za najgorszych. Jednak dzięki temu tylko my mamy odwagę to zrobić. Poddajemy się twojej władzy, Niebo Wiecznej Nocy. Ty zawsze dawałoś wszystkim kotom to, czego pragnęliśmy. My rozumiemy, że teraz pragniesz za to poświęcenia, ofiary. My nią będziemy. Nasza wola. Proszę, ześlij nam jasność i przywróć porządek."
I wtedy niebo zaczęło pękać. Wszystkie koty wystraszyły się, jedynie stary kocur był stoicko spokojny. Niebieskie, liliowe oraz bure koty uciekły w popłochu, uznając, że niebo było obrzydzone darem z czekoladowych kotów. Ale było wręcz przeciwnie.
To rozpadło się, a jego kawałki opadły na glebę. Zamiast Księżyca, Gwiazd oraz wiecznego mroku, na nieboskłonie pojawił się błękit. Tam, gdzie niegdyś wisiał księżyc, znalazło się słońce. Oślepiło koty, które nigdy wcześniej nie zaznały takiego blasku. Czekoladowe koty jednak nie uległy jego pokusom, grzejąc się w nim tak jak Niebieskie, Liliowe i Bure zrobiły, gdy odkryły, że nie było niebezpieczeństwa. Ruszyły na poszukiwania Nocnego Nieba. Szły ciągle i ciągle, a słońce wiecznie wiszące na nieboskłonie parzyło je w karki. One przewidziały zagrożenie, jakie powstało. Słońce za długo obecne parzyło. Liliowe, Niebieskie i Bure też to w końcu zrozumiały. Całe poparzone zaczęły błagać niebo, dając mu różne dary. To jednak zamiast przestać tak grzać, zesłało im na ziemię kilka nowych kotów. Kotów złotych. Te zaczęły wahlować resztę, ale to nie działało. Uznając, że nie chcą, by ich brak boskiej mocy wyszedł na jaw, rzekły, że aby reszta kotów otrzymała upragniony chłód, musiały im usługiwać. A gdy te to robiły, najbardziej posłuszne z nich szły do nory. Zimnej nory, w której przebywali do tej pory wyłącznie złoci tyrani. A czekoladowe dalej szły, nie zważając na gorąc, szukając tego, co zostało z nieba. Po jakimś czasie z żaru powstały kolejne koty - były to koty rude. Były bardziej odporne na gorąc, więc zostały posłańcami złotych kotów.
A czekoladowe tymczasem dalej podróżowały i w końcu dotarły do gór. Po księżycach wspinaczki, weszły do jaskini, w której ukryły się fragmenty Nieba Wiecznej Nocy. Koty srebrne, czarne, białe oraz oczywiście czarnobiałe, ich liderzy. Koty te żywiły się nietoperzami nieskończonych, kamiennych, górskich tuneli. Piły wodę z krystalicznego wodospadu wewnątrz jaskini. Czekoladowe koty poddały się ich woli. Dodały jednak problem gorąca. Jeden mądry, czarnobiały kot postanowił że niebo powinno wrócić na swoje miejsce. Jednak reszta ras zaczęła się sprzeczać. Chciały pozostać osobnymi jednostkami, kotami wielkich ras. Tylko czarnobiałe miały na tyle rozumu, by wiedzieć, że wieczny gorąc i żar słońca nie dadzą kotom tego, czego pragnęły. Dobrego życia. Dlatego też tylko niewielka część z tych kotów postanowiła stać się na powrót jednością z nieboskłonem i sobą nawzajem.
Koty czekoladowe, przewodzone przez święte rasy wróciły do reszty umierających z gorąca i przepracowania kotów. Czarnobiały lider, a raczej liderka, opowiedziała historię swoją i reszty jej ludu, składającego się tylko z kotek. Powiedziała, że ona i część kotów staną się na powrót niebem, ale nie będzie ono takie jak dawniej. Wieczne. Co jakiś czas będzie się zmieniało na dzienne, ale w takich odstępach czasu, by nie szkodzić tak bardzo. Nakazała także części niebieskich kotów stać się deszczem, by nawilżyć ziemię, części burych i czekoladowych drzewami, bo poprzednie uschły z gorąca, liliowym wrzosami i kwiatami jabłoni. Tak też zrobili. Na koniec koty czarnobiałe stały się na powrót niebem. I nastała pierwsza, zwykła noc.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Koty poznały miłość, zaczęły mieć dzieci mieszanego pochodzenia, a wspomnienia dawnych wydarzeń zatarły się wraz z pokoleniami. Jednak część kotów to zapamiętała. Ja jestem ostatnia, która zna całą historię.
Skończyła wymyśloną odpowiedź, czekając na reakcję kociaka. Liczyła na nie wiem, oklaski czy coś w tym stylu. W końcu jej się należało! Musiała się postarać, by to wymyślić na poczekaniu!
<Śledź? Kłaniaj się pani bajkopisarce>
[1600 słów]
[Przyznano 32%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz