I nagle ta mała, wątła istotka poczuła na swoim ciałku wszechogarniające zimno. Wraz z braciszkiem Pokrzywkiem do Klanu Klifu zawitała Taniec. Pora Nagich Drzew, dzięki gwiezdnym, juz chyliła się ku końcowi; nie zmieniało to jednak faktu, że nawet w odizolowanej, wyścielonej kociarni było chłodno. Kiedy Srebrna Szadź podniosła się delikatnie po zakończonym porodzie, jej oczy napotkały te dwie kuleczki, obie całkiem spore. Vanka spojrzała na nadzorującą poczęcie medyczkę; Czereśniowa Gałązka z zadowoleniem przyglądała się nowym członkom klanu. Obie kotki były zgodne – wszystko poszło gładko – bez żadnych komplikacji czy nadprogramowego bólu. Kremowa szylkretka była w sile wieku, zdrowa i, dzięki wysiłkom Koperkowego Wzgórza, świetnie odżywiona; wiedziała, że tak naprawdę, dopiero teraz zacznie się ciężka część tego całego matkowania, ale skoro miała za sobą już chociaż jeden etap, mogła równie dobrze czuć się w pewnym sensie spełniona. Na zewnątrz, poza obozem, panowała ciemność, było w okolicach północy, a obóz w głównej mierze był pogrążony we śnie, nawet kompanka Szadzi – Biała Zamieć, ani żadne z jej kociąt, nie ocknęło się i wciąż leżało po drugiej stronie legowiska. Królowa widziała i czuła, że jej kocięta są zdrowiutkie i bezpieczne, nie potrzebowała zapewnień medyczki; oczywiście była wdzięczna jej frekwencji przy samym porodzie, ale teraz najbardziej miała chęć przynajmniej się zdrzemnąć, gdyż świadoma była, że są to jej ostatnie dni spokoju. Wiedziała, że te, teraz popiskujące tylko, śliskie kuleczki, już za moment zaczną wierzgać, bawić się i, ogólnie rzecz biorąc, stwarzać masę kłopotów. Podniosła się cicho na przednie łapy i skinęła łbem do Czereśni, druga szylkretka podeszła do kociąt i dotknęła swoim, nosków kolejno Pokrzywka i Tańca, potem odwróciła się z powrotem do nowo upieczonej mamy i z pyskiem wyszczerzonym w szczerym uśmiechu, dodatkowo upewniła ją w swoich wnioskach.
— Nie będę ci już, kochana, przeszkadzać. Wpadnę z rana. — wyszeptała radośnie starsza. — Spróbuje złapać gdzieś tego twojego leśnego kochasia, ten jeden, syneczek, widać, że malowany tata. Córka, raczej podobna do ciebie, chociaż z ciebie to bardziej taka śnieżynka, jak ze mnie. No cóż, może z charakteru któreś wda się w ciebie, ciekawe… Tak to zawsze takie ciekawe jak kocięta dorastają, kształtują się te ich małe osobowości, a potem hyc! I już są dorosłe…
I medyczka mówiłaby dalej i dalej, gdyby nie nagła obecność Liściastego Futerka, która przybiegła z legowiska po bardziej doświadczoną kotkę. Młodsza spojrzała tylko na nowe kuleczki i uśmiechnęła się przelotnie; nie mogła jednak długo zwlekać i szybko zabrała ze sobą Czereśniową Gałązkę z powrotem do chorych, którzy od początku mrozów nie dawali owej dwójce ani chwili wytchnienia.
Kiedy vanka została przestała słyszeć przytłumiony dźwięk kroków, a do jej uszu docierał tylko miarowy oddech leżącej niedaleko trójki oraz monotonny szum wodospadu, zmęczenie uderzyło w nią z siłą potwora dwunożnych. Łapami przygarnęła do siebie i swoich pociech warstwę suchej trawy, by zapewnić im więcej ciepła. Z powrotem ulokowała się wygodnie na boku, tak, by ciałem otulać malutkie ciałka Tańca i Pokrzywka; zawinęła wokół nich swój ogon. Szybko zapadła w sen.
***
Minęło kilka wschodów i zachodów słońca od kiedy ta dwójka zawitała wśród klifiaków. Siarczyste mrozy zaczęły popuszczać, a obfite opady śniegu, niedawno jeszcze będące codziennością, teraz pojawiały się znacznie rzadziej. Wszyscy wyczekiwali Pory Nowych Liści, powrotu obfitości pożywienia i możliwości wygrzewania się na kamieniach. Świat już zdawał się odżywać; spod wciąż dość pokaźnej warstwy śniegu, gdzieniegdzie zaczynały wystawać nieśmiałe pasma trawy, a stosik piszczek, wydawał się robić większy z dnia na dzień.
Wszystko zwiastowało całkiem obiecującym startem dla pary nowych pyszczków w kociarni.
Dzień był chłodny, wiał suchy i wartki wiatr, który przenikał wszystkich aż do kości. Kocięta Białej Zamieci zdążyły już znudzić się tymi tak na początku fascynującymi, nowymi nabytkami; Zieleń i Szary zajmowali się sami sobą, a ich matka dzieliła się językami ze swoim partnerem. Srebrna Szadź przyglądała się, to im, to innymi kotom przewijającym się przez obóz. Biało-czarna królowa zapewniła ją, że to jej ostatnie momenty wytchnienia, że jej pociechy powinny za moment ukazać światu kolory swoich ślipek. Jak na razie głównie pełzały na swoich kolebiących się nóżkach, przewracając się co chwile, pomiaukując bez ładu i składu jakieś pojedyncze pseudo słowa.
Szylkretka nie do końca jeszcze wiedziała, co ma czuć jako matka; oczywiście kochała te cudeńka, chciałaby, były bezpieczne, ale czy był to poziom afekcji typowo matczynej? Tu leżał pies pogrzebany. Podobne odczucia miał ojciec maluchów – Koperkowe Wzgórze odwiedzał ją, doglądał ich, ale nie koniecznie umiał nazywać Taniec swoją córeczką, czy pokrzywka swoim synkiem. Parka doszła do wniosku, że dopóki nikomu nie dzieje się krzywda, tak nie będą zmuszać się do niezręcznych, według nich, typowo rodzicielskich zachowań.
I tak doszło do momentu, kiedy po raz pierwszy oczka swojej małej. Taniec zobaczyła świat szybciej niż jej brat. Zielone, przymrużone jeszcze ślepia od razu zaczęły rozglądać się po legowisku, zatrzymując się na postaci Szadzi. Królowa uśmiechnęła się delikatnie na ten widok i polizała niezadowoloną koteczkę po pyszczku. Ta tylko skrzywiła się delikatnie, ale nie odsunęła główki. Potem królowa polizała też Pokrzywka, który cicho leżał na brzuszku zaraz obok. Liliowa nie wiedząc do końca jeszcze co się w ogóle wokół niej wyprawia, klapnęła z powrotem na ziemie. I tak siedziała, siedziała, aż w końcu całe to siedzenie jej się znudziło, tak samo jak samotne patrzenie. A patrzenie było super, chciała więc popatrzeć sobie razem z liliowym kocurkiem, leżącym obok. Zaczęła więc gramolić się na niego, próbując dostać się do jego pyszczka. Łapą klepała go po głowie, a małymi ząbkami dziabała go delikatnie po policzkach czy czole. No w końcu przecież musi otworzyć te oczy, a Taniec mu tylko pomaga.
<Pokrzywek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz