— Tak — potaknął jej.
Mama opowiadała mu często o gwiazdach na niebie. Były to obiekty, które lśniły pięknie, wskazując drogę zagubionym kotom do domu. Uwielbiał słuchać tych nauk. Wydawały mu się magiczne i tak nierealne, że potrafił się w nich zatracić na wiele uderzeń serca.
— I? Co o nich myślisz? — zapytała, a on chwilę się nad tym zastanowił.
— Są cie-ciekawe. O określonej porze no-ocy są ustawione za-zawsze w ten sam sposób. Im ba-bardziej zbliża się dzień, tym ko-konkretne konstelacje są wyżej. Na-nawet jak się za-zakręci do-dookoła, nie zmienią swojego po-położenia. Idąc za nimi zawsze zna-znajdzie się drogę — wytłumaczył to Różanej Przełęczy.
— Myślisz, że mają one jakieś połączenie z Klanem Gwiazdy? — zadała pytanie, a on się zdziwił.
Nigdy nie słyszał o tym, aby gwiazdy były klanem. Zaraz jednak sobie przypomniał, że słyszał już gdzieś tą nazwę. To była chyba tutejsza wiara? On jednak niezbyt ją znał, aby móc się wypowiadać w tej kwestii. Urodził się w końcu samotnikiem.
— Ni-niee wiem... Tej wia-wiary nie mają koty z Betonowego Świa-świata. Nie wie-wiem czy to ma zwią-ązek z waszą wiarą — uświadomił panią lider, która najwyraźniej oczekiwała od niego rzeczy dla niego niemożliwych. Bo skąd miał znać odpowiedź na to pytanie? Powinna zadać je tym, którzy byli starsi i mądrzejsi.
— Mhm. A jak byś się czuł z możliwą przyszłą rolą wojownika? Myślisz, że byś sobie poradził w walce?
To pytanie go zaskoczyło. Zamrugał, aby upewnić się, że to nie sen i z otwartym pyszczkiem zaczął wpatrywać się w kocicę. Czy ona coś mu sugerowała? Czy usłyszała od Ostowego Pędu, że sobie nie radził?
— N-nie wiem... J-ja jestem fajtłapowaty i we-według mamy tchórzliwy, a-ale zrobię wszystko, aby w-was nie za-zawieść — zapewnił, kuląc się pod jej czujnym spojrzeniem.
— Rozumiem — odparła, a następnie odeszła.
Było to dla niego naprawdę dziwne. Nie rozumiał czy przypadkiem nie popełnił jakiejś gafy. A może kocica uznała go za niegodnego tej funkcji? Cóż... Czas pokaże.
***
Strach przed liderką wzrósł, kiedy to wrócił ze zgromadzenia wraz z matką. Został zdegradowany i na powrót odzyskał swoje stare imię. A to wszystko przez to, że zgubił się w tłumie i spanikowany próbował się zorientować w terenie, więc wszedł na jakąś skałę, która okazała się miejscem, gdzie przesiadywali liderzy. Tam też zasmarkał łapę Szakalej Gwieździe, która obiecała go zjeść, a potem... Potem nie pamiętał. Zemdlał. Obudził się dopiero, kiedy poczuł uderzenie w pysk. Żmijowa Łapa była na niego zła i dość mocno dała o tym znać. Wgryzała się w niego jak w piszczkę, lecz na szczęście jego czarna sierść skutecznie ukrywała sińce jak i gojące się już z wolna rany. Nie sprawiało to jednak, że zapomniał o tym co się stało. Wszystko go bolało, a musiał wymieniać mech w większości legowisk. Cały czas płakał. Jego łez nie było końca. Nawet nie zwracał uwagi, że gluty ciekną mu po pysku, bo i tak miał rozmazaną widoczność.
Kiedy wyciągnął mech z legowiska uczniów, opuściły go siły. Przycupnął sobie na nim, by choć na chwilę zaznać wytchnienia. Nagle dojrzał ruch, ale to tylko Różana Przełęcz przeszła obok udając, że w ogóle go nie widzi. To chyba dobrze...? Skoro nie zareagowała mógł dalej płakać i smarkać w mech, aż go to nie znuży.
<Róża?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz