*jakiś czas temu, Pora Opadających Liści*
Od tamtego zgromadzenia powtarzała sobie nie raz w głowie słowa Szepczącej Łapy. Mimo ogólnej nienawiści w stronę burzaków, jaka panowała w jej klanie, bura od razu polubiła liliowego ucznia. Spotkanie jego, a także Delikatnej Łapy, na tamtym zgromadzeniu dodało jej otuchy i o dziwo spowodowało pewną zmianę w Jutrzence. Zmianę na lepsze.Dalej oczywiście Jutrzenka była Jutrzenką. Bała się, to prawda. Stresowała się byle czym? Też. Ale nieco mniej. Starała się zastosować do wskazówek Szepczącej Łapy. Mniej się przejmować. Wcześniej graniczyło to z cudem, ale okazało się, że bicolor w jakiś sposób, poprzez zaledwie jedną rozmowę, zrobił to czego ani Jutrzence, ani innym kotom wokół niej nie udało się nigdy wcześniej. Wywarł większą zmianę w jej zachowaniu, sprawił, że zyskała choć trochę pewności siebie.
I Ostra Kostrzewa też zauważyła pewną zmianę w swej uczennicy. Zdawała się być nawet zadowolona, choć jak to ona, mało to okazywała. Córka Szakal zastanawiała się przez wiele dni po tamtym zgromadzeniu, co takiego sprawiło, że akurat tamto spotkanie wyciągnęło z niej coś tak dobrego. Doszła do takiego wniosku, iż była to po prostu osobowość Szepczącej Łapy i miłe doświadczenie, jakie wniósł do jej życia. Mianowicie był rówieśnikiem, który… ją polubił. Przynajmniej jej się tak zdawało. A skoro on ją lubił, to chyba nie była taka zła, prawda?
Jednak nie wszystko w jej życiu było tak kolorowe. Ale tym razem nie była to tylko jej sprawa, a także całego klanu, bo zaczęło brakować zwierzyny. Ledwie marne kąski lądowały na stosie, a już ktoś z wygłodniałych kotów je zabierał, w konsekwencji czego miejsce na zwierzynę było zazwyczaj puste. Wszystkim doskwierał głód. Także samotnikom, przez co częściej przekraczali granicę i podejmowali ryzykowane działania, jakimi były na przykład próby ukradzenia im zwierzyny.
Mimo tego, jak Jutrzenka była postrzegana przez wiele innych kotów, chciała, gdyby tylko mogła, jakoś pomóc swojej społeczności. Klan Wilka był jej domem, tutaj się urodziła, tutaj miała rodzinę i tutaj był kult. Od małego zaszczepiona była w jej móżdżku lojalność i chęć pomocy pobratymcom, dlatego też, widząc że jest z nią lepiej niż dawniej, że może faktycznie będzie jakoś w stanie pomóc swemu klanowi, postanowiła spróbować.
Przemogła się więc i ku zdziwieniu Błękitnego Ogienia, a także innych obecnych w tamtej chwili kotów, które mogły słyszeć ich rozmowę, sama, z własnej woli, zgłosiła się do patrolu łowieckiego. Już niedługo potem szła za trójką innych kotów po terenach jej klanu, skanując je w poszukiwaniu zwierzyny. Skoro mogła, chciała się na coś przydać, jakoś pomóc. Od zawsze była dobra w obserwacji otoczenia i wychwytywaniu najmniejszych dźwięków, między innymi przez jej ciągłą nerwowość i strach, co było przydatne w tego typu sytuacjach.
— Przestań tak nucić, bo ci łeb ukręcę — warknęła prowadząca patrol Jadowita Żmija. — Płoszysz nam resztki zwierzyny, jaka została.
Gronostajowy Taniec, jak dotąd cicho nucący sobie melodyjkę zamilkł. Ogon Jutrzenkowej Łapy nastroszył się. Jadowita Żmija była kultystką, więc tym bardziej bura kotka chciała się wykazać, mimo wiedzy, iż Jad będzie na pewno bardzo krytyczna i raczej jej nie pochwali. Wojowniczka miała co najmniej mocny temperament, a sama Jutrzenka nawet się jej bała (jak wielu kotów zresztą). A dodajmy jeszcze, że czarna była mentorką Świtającej Łapy – tej samej, która mieszała z błotem Jutrzenkę od kociaka, choć od śmierci Zmierzchu nieco się uspokoiła.
Nagle usłyszała szelest w leśnej ściółce i od razu zatrzymała się, nadstawiając ucha. Przywarła do ziemi i dopiero wtedy reszta patrolu zauważyła, że coś się stało. Wszyscy ucichli jeszcze bardziej, nie chcąc przepłoszyć tak potrzebnej wszystkim zwierzyny.
Młoda uczennica, krok za krokiem skradała się w stronę celu niczym cień. Już po chwili dostrzegła zwierzynę, którą była mała, wychudzona mysz. Podchodziła coraz bliżej, a gdy uznała, że odległość jest optymalna napięła mięśnie do skoku.
Mysz nie zdążyła nawet pisnąć, jedynie obrócić łebek w jej stronę i spojrzeć na nią swymi czarnymi, paciorkowatymi oczkami, nim Jutrzenka nie przygniotła jej do ziemi i nie zatopiła kłów w jej brązowo-szarym ciałku.
Uniosła gwałtowanie zaniepokojona łeb, nim zorientowała się, iż odgłos, który usłyszała za sobą, był pomrukiem aprobaty.
— Dobra robota — usłyszała słowa kremowego wojownika.
— Przynajmniej jest z niej jakiś pożytek — stwierdziła czarna kultystka, odwracając się z powrotem do reszty patrolu. — Ruszajmy, może jeszcze coś uda nam się znaleźć, skoro już mamy takie szczęście, że ta porażka coś złapała. — po tych słowach Gronostaj i Zapomniany Pocałunek ruszyli za kocicą, a za nimi z podkulonym ogonem i płasko położonymi uszyma Jutrzenka.
Starała się siebie samą przekonać, że to nic, że Żmija po prostu taka jest i że nie ma się czym przejmować. Bo w sumie nie było. Złapała zwierzynę? Złapała. Pomogła klanowi? Pomogła. To był osobisty sukces, szczególnie w takim czasie, gdy piszczek było jak na lekarstwo.
[762 słów]
[Przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz