Czerwony kaszel nawiedził Klan Wilka tak niespodziewanie, że przez chwilę trudno mu było zrozumieć, że oto jego drugi w kolejce najgorszy wróg, dostał za swoje. Sosnowa Igła wypluwała z siebie krwawe smugi, jakby płacąc za wszystkie swoje zbrodnie. A miała dużo za uszami, oj miała. Gdyby nie to, że czuł się tak ogromnie zmęczony, cieszyłby się z jej nieszczęścia. Z chęcią oglądałby jej upadek, ale odkąd w jego głowie zamieszkał potwór, sam modlił się o szybko śmierć. Jednak... Czy był w stanie odejść z tego świata, wiedząc że trafi po śmierci w łapy swojego niematerialnego oprawcy? Nie... Bał się tego. Bał się, że będzie tylko gorzej.
A ileż on musiał się z nim trudzić! Codziennie prawił do niego mantry o litość. Codziennie słyszał jego złowrogi śmiech i słowa, które pozbawiały go resztek nadziei na przyszłość.
— Na pokutę miejsce jest za życia. Teraz, gdy się mnie pozbyłeś jest już za późno.
Mimo to nie przestawał wierzyć. Trzymał się nikłej nadziei, że duch mu odpuści, zobaczy, że nie było sensu tego dalej ciągnąć. No bo zemsta zemstą, ale bez przesady! Już teraz czuł się niczym żywy trup. Wyżuty i wypluty, przemielony przez sadystę, który nie dawał mu odsapnąć nawet na moment.
— A-ale... Byłem głupi. Nie wierzyłem w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd — powtarzał, licząc na to, że jakoś go udobrucha. Pragnął tego niczym spragniony wody.
— Ja też byłem głupi, gdy byłem młody i też mi się za to dostało. Tylko, że ja potrafiłem z tej sytuacji wybrnąć — głos zmarłego zabrzmiał w jego głowie.
On nie potrafił znaleźć wyjścia. Nie widział żadnego rozwiązania. Mroczna Gwiazda wygrał. Wszczepił się w niego niczym pasożyt i jedyne na co mógł liczyć to wierzyć w to, że pozwoli mu szybko zgasnąć, gdy tylko wyzionie ducha.
— Panie mój, wspaniały, najwspanialszy, boski i potężny, zlituj się, bo zbłądziłem, kare poniosłem, zrozumiałem swe błędy — powtarzał, mrucząc pod nosem słowa modlitwy.
Nie wiedział jak do tego doszło, że upadł aż tak nisko. Nie poznawał siebie. Zabił niewinnego kota, a teraz jeszcze upokarzał się przed kimś, kogo nienawidził z całego serca. Gniew jednak już dawno uleciał, pozostawiając ogromną rozpacz i żałość. Nie posiadał już dumy, nie posiadał godności. Pragnął jednego. Wziąć głęboki oddech i przespać w spokoju noc. Ileż to księżyców minęło? Zbyt wiele. Jego umysł trawiony był przez napady coraz częstszej gorączki. Podupadł na zdrowiu, jego kondycja zamierała. Czuł się tak, jakby umierał, rozpadał się i nic nie mógł zrobić. Nie potrafił zatrzymać tego stanu. Tylko on mógł. Ten, który doprowadził go na skraj.
— Mów dalej, chętnie posłucham — głos pławił się w jego niedoli, oglądając ten żałosny spektakl desperata.
Padł do drzewa, bijąc mu pokłon, na powrót przepełniony upragnioną nadzieją. Może dziś się uda wybłagać litość. Może jak się postara, zmruży oczy, wyśpi się, a koszmary odejdą w niepamięć. Nie mógł dłużej tak żyć! To była przeraźliwa udręka! Ciągłe napięcie, jakie trzymał w ciele, wyniszczało go od środka.
Nie zwracał uwagi na to, że był obserwowany przez naderwanouche demony. Wodzili za nim wzrokiem, zastanawiając się, dlaczego oszalał. Czemu go to spotkało... Co miał za uszami. Wiedzieli? Wiedzieli o nich? Teraz to nie było ważne.
— Najwspanialszy liderze Klanu Wilka. Jedyny mądry wśród głupich gryzoni. O przepotężny, co nie szczędzi litości wrogom, błagam o oddech. Jeden, maleńki. O sen spokojny, bez twej udręki. Nie szarp pazurami swymi mej duszy zranionej. Odpuść mi bólu, na dzień mały. Chwała o Panie, chwała ci wieczna. Uczynię wszystko by ugasić twój gniew. Daj mi tylko szansę na pokute. — Zacisnął oczy oczekując na głos, te upragnione słowa, które wyzwolą go z oków niedoli.
— Niech no pomyśle... — Zamarł oczekując potwierdzenia. Stres zżerał go, a oddech uwiązł gdzieś w gardle. Modlił się wewnętrznie, że oto modlitwa zostanie wysłuchana. Co z tego, że miał za sobą wiele takich prób i powinien nauczyć się już, że żadna nie została wysłuchana. Zdawał sobie sprawę, że zmarły świetnie się bawił. Mroczna Gwiazda teraz naprawdę miał go pod swoimi łapami, złamanego i pokonanego. A to wszystko z jego winy. Z własnej głupoty. Mógł wycofać się z planu matki, ale nie... Wolał doprowadzić go do końca.
— Nie. — Jedno słowo, a taki sprawiło mu ból, gorszy niż nocne tortury.
Wrzasnął z frustracji, a pazury zagłębiły się w korzę drzewa, pozostawiając na nim niezbyt głęboki ślad. Nie poprzestał na tym. Szarpał za drzewo, odrywał jego części, próbując ulżyć zbolałej duszy. Mógł się spodziewać odmowy. Mógł, ale wciąż głupi miał nadzieję!
— Och, nie denerwuj się tak, to dopiero początek — Mroczna Gwiazda wciąż mówił, wciąż tkwił w jego głowie, odczytując każde myśli.
Zaśmiał się histerycznie. Zwariował już dawno, nie dało się tego ukryć.
— Ten twój "początek" trwa już długo nie sądzisz? I co? I nic nowego nie wymyśliłeś! — wytknął mu ten fakt, jakby licząc, że chociaż raz uda mu się wskazać mu jak nierozsądnie postępuje. Trawił go koszmarami, swoim głosem już od wielu księżyców, a finał jego cierpień nie nadchodził. Wciąż żył, wciąż oddychał, a powinien już dawno leżeć martwy, rozszarpany nawet przez tego jego synalka.
— To początek, bo jeszcze żyjesz. Zabawa zacznie się po śmierci — oczywiście, że mógł spodziewać się, że coś takiego powie. Przecież był świadom gdzie trafi. A jednak... To przypomnienie sprawiło, że jego sierść stanęła dęba. Ta niby pusta groźba, miała w sobie taką moc, że aż przez moment włączył mu się rozsądek.
— Nie... Błagam. — Cofnął się, jakby uciekał przed wrogiem, który stał mu przed nosem. To było jednak zbędne zachowanie, ponieważ przeciwnik był niewidoczny. Jedynie materializował się w jego snach, przypominając dobitnie co takiego uczynił i na co się skazał.
— Błagać sobie możesz. To cię nie uratuje.
— Błagam. Ja nie chcę... Nie chcę do ciebie — Zaczął się kiwać, a dreszcze ogarnęły całe jego ciało. Bał się. Bał tych cierpień jakie mógł mu zadać. Skoro już teraz tak boleśnie go krzywdził, gdy był żywy, to co dopiero będzie, gdy stanie na tym samym poziomie duchowym co on? Czy zgaśnie szybko i nareszcie odpocznie snem wiecznym, czy potwór będzie powoli, przez wieczność bawił się nim, rozrywając jego duszę powoli na strzępy?
Odpowiedział mu śmiech tak mroczny i przeraźliwy, że wolał sobie na to nie odpowiadać.
***
Chociaż od dłuższego czasu unikał Czerwonej Róży, ta coraz częściej próbowała go złapać. Zagadywała, zachowując się dziwnie... A raczej... Wytykając mu, że to z nim było coś nie tak. Nie przypominał wszak siebie z dawnych księżyców, gdzie tulili się razem do siebie. Gdzie powoli tworzyła się między nimi jakaś głębsza więź. Tamten on zniknął, przepadł, pozostawiając tylko pustą skorupę. A zaczęło się od tego, że nie chciał jej zaufać w kwestii pozbycia się Mrocznej Gwiazdy, pomimo tego, że mógł się domyślać co ten jej robił. Krzywdził wszak wszystkich, którzy mu się stawiali. Nie chciał jej narażać na egzekucje, taką jaka spotkała Nocną Tafle. Akurat pointka była sama sobie winna, mogła go nie zdradzać. Dodała swemu bratu tylko pewności, że nie był z nim szczery.
Widząc ją na horyzoncie ponownie chciał ją minąć, uciec, przestać istnieć, lecz coś mu nie pozwoliło. Czyjś głos zamruczał mu do ucha słowa, które podniosły mu sierść na karku.
— Nie mogę... — odpowiedział, biorąc głębszy oddech.
— Zastanów się Kruku... Tak bardzo pragniesz odpokutować swe winy... Nie zrobisz tego dla swojego boga?
Gdyby jeszcze posiadał coś takiego jak intelekt, zauważyłby że coś tu nie grało. Że przecież nic co by zrobił, nie sprawiłoby, że Mroczna Gwiazda by się nad nim ulitował. Udowodnił mu to na wiele sposobów, nagradzając jego oddanie mękami tak przeraźliwymi, że naprawdę liczył, że już nigdy się nie obudzi. Ale wciąż otwierał oczy, żył i istniał. Coraz bardziej zmęczony tą grą, która między nimi się rozgrywała.
Teraz jednak jego umysł był złamany. Pozbawiony rozsądku, pusty i spragniony wolności. Był w stanie posunąć się do okropnych czynów, dla tej nic nie wartej obietnicy spokoju.
Wpatrywał się jeszcze jakiś czas w kocicę, która zniknęła w legowisku wojowników. Egoistyczna pobudka rosła z każdym uderzeniem serca. Wszak nigdy nie liczył się z czyimś zdaniem czy uczuciami. Posłał na śmierć sojuszniczkę, bo ta mu wadziła. Dlaczego by teraz nie spróbować po raz kolejny udowodnić mrocznemu duchowi swojej lojalności? Może rzeczywiście, gdy spełni jego zachciankę, ten nagrodzi go cudownym snem? Odegna potwory, ból zniknie, a jego płuca wezmą głęboki oddech, na który aktualnie nie było go stać?
— Zrobię — w końcu mu odpowiedział, powoli starając się wymyślić plan.
Musiał się postarać. To było konieczne - tak sobie powtarzał. Bo czym było życie jednej kotki, jak nie ofiarą i szansą na odkupienie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz