I stało się. Rusałka z błyskiem w oczach obserwowała, jak do żłobka kolejno wnoszone są dwa białe kocięta, kołyszące się bezwładnie w pyskach wojowników. Pszczela Duma już na nie czekała, rozciągnięta nieznacznie na posłaniu królowej; kiedy tylko małe znalazły się przy jej boku, zaczęła upewniać się co do ich stanu, ostrożnie trącając nosem, i mruczeć im niezrozumiałe, kojące słowa. Poza nią w kociarni aż do wyjścia posłańców nie odzywał się nikt. Najwyraźniej przysłane koty nie kwapiły się do tego, by choćby nieopatrznie wypowiedzianym pozdrowieniem puścić w ruch sidła zastawione w postaci Makowego Pola, której wachlujący niemal ogon był wystarczająco wymownym sygnałem. Dopiero kiedy dodatkowa para kociąt została ostatnim śladem ich obecności w żłobku, kotka przeklęła pod nosem i zajęła miejsce przy swojej ukochanej, żeby dodać jej sił czułymi liźnięciami, jednocześnie nie poświęcając kociętom choćby spojrzenia.
— Chodź się wspinać na szuwary — odezwała się nagle Biedronka tajniackim szeptem. Jej siostra, już kilka dobrych kroków dalej w kierunku posłania matek, posłała jej spojrzenie zupełnego niezrozumienia.
— Przecież dopiero co je przynieśli! Musimy je zobaczyć.
— Nie! Wcale nie! To jest obrzydliwe, że wsadzili tu nam jakiegoś kocura — zawołała, krzywiąc nosek i strosząc pregowaną sierść. — Dobrze, że niedługo stąd wyleci, jak mama wszystkich ustawi. A na razie chcę stąd iść. Więc chodź.
Rusałka przez chwilę patrzyła na ziemię, aż wreszcie przeniosła wzrok na matki z kociętami.
— No to sobie idź — powiedziała cicho, po czym odwróciła się całkiem i ruszyła dalej.
— Mysi móżdżek! — Po chwili zaskoczonego milczenia za jej plecami odezwał się syk. — Jak dotkniesz kocura, to się do ciebie nie odezwę!
Nie miała zamiaru odpowiadać. Warunek wydawał jej się głupi, ale nie musiał być trudny do spełnienia — kocięta leżały oddalone od siebie, przy czym jedno wydawało się też dzielić więcej od Pszczelej Dumy, niż powinno. Czyżby to Makowe Pole celowo odsunęła kocurka od mleka? Rusałka spoglądała na tę scenę z zaniepokojeniem, kiedy srebrzysta kocica pożegnała partnerkę i wstała, kierując się do wyjścia. Wszystko w jej wyglądzie wskazywało na to, że jej gniew bynajmniej nie osłabł.
— Nie martw się, córciu, nie będziemy tego znosić — wycedziła, przechodząc obok Biedronki, a ta przytaknęła i wygięła buzię w podkówkę, jakby sama myśl o kocurach sprawiała jej cierpienie. Rusałka westchnęła z frustracją i wróciła do obserwowania kociąt.
Maluch, który wcześniej wydał jej się niebezpiecznie oddalony od matki, teraz znajdował się już niemal o dwie mysie długości od tej bezpiecznej przystani, mało tego — wciąż tę odległość zwiększał, niezgrabnymi, ale zdecydowanymi ruchami przysadzistych łapek posuwając się naprzód. Niezdolny jeszcze do tego, by wynieść na nich swój brzuszek ponad ziemię, przypominał jej w swoich podrygach wielką, białą larwę, którą odkryła kiedyś w ziemi nieopodal żłobka.
— Dokąd to, urwisie? — skarciła go ciepło Pszczela Duma, po czym jednym wprawnym ruchem chwyciła uciekiniera za skórę na karku i sprowadziła go z powrotem so siebie.
— Jak one mają na imię? — zapytała Rusałka, która dotąd przyglądała się temu jak zaczarowana, teraz zaś przyskoczyła do boku matki, żeby spotkać kociaki z bliska; tuż przy ich małych ciałkach zawahała się jednak, nagle onieśmielona.
— Właściwie to nie wiemy — westchnęła kotka, poprawiając drugie kocię na jego miejscu. — Ich ojciec musi nam jeszcze powiedzieć. Ale to jest kocurek, a to — wskazała niesfornego kociaka, który od czasu poskromienia jego wędrowniczych zapędów leżał płasko i smętnie, dokładnie tak, jak go położono — jego siostrzyczka.
Rusałkę zaskoczyło to, jak niewielka była różnica między kociakami. Sama nie byłaby w stanie określić płci, jedynie patrząc na nie z tej perspektywy — obydwa były po prostu jasne i trochę niekształtne, z rzadkim puszkiem zamiast sierści i zaciśniętymi powiekami. Kocurek zdawał się tylko nieco mniejszy od kotki, której sierść miała z kolei bardziej brązowy odcień i szczególnie w okolicy głowy wydawała się trochę ciemniejsza — a może mała po prostu ubrudziła się gdzieś po drodze?
Podczas gdy Rusałka przyglądała się jej uroczemu pyszczkowi, ten nagle stęknął, po czym uniósł się, wyniesiony na wątłych nóżkach w dramatycznym geście, i wydał z siebie serię świdrujących pisków, dając najwyraźniej upust wielkiemu niezadowoleniu.
— Jej jest strasznie smutno! — wyrwało się koteczce, bardzo tym pokazem zaniepokojonej.
— Ćśś... Niekoniecznie. Wiesz, kociaki to wybredne stworki i nie potrzebują wielkiego powodu, żeby piszczeć wniebogłosy. Wystarczy, że trochę zgłodnieją, albo jest im odrobinkę za zimno, i już...
— Nie bój się...! Nic ci nie grozi — oznajmiła małej Rusałka przejętym szeptem, nie bacząc na wyjaśnienia matki, i wślizgnęła się pomiędzy nią a Pszczelą Dumę, żeby otoczyć kwilącą koteczkę opiekuńczym kłębuszkiem. Końcówkę ogona zawinęła na jej grzbiet, po części dlatego, żeby przytulić ją ciaśniej, po części, by nie dotknąć nią przypadkiem, choć zakaz ten ją mierził, drugiego z kociaków, ssącego spokojnie mleko kawałek dalej.
Manewr ten przyniósł jakiś skutek. Mała przestała popiskiwać i opadła z łapek, ale nie rozluźniała się. Jej główka zaczęła wędrować wte i wewte, a nosek marszczył się, smakując zapach czekającej w napięciu Rusałki, aż nie zetknął się znienacka z jej własnym. Poczuła na pyszczku pytające pufnięcie powietrza.
Niezwykle ją to rozbawiło, ale stłumiła chichot, żeby nie wystraszyć kociaka, i na próbę oddmuchnęła.
Maluch zamarł na chwilę, po czym bezceremonialnie ugryzł ją w nos.
— One nie mają zębów!? — wykrzyknęła, bardziej zdumiona tym odkryciem, niż samym atakiem, kiedy tylko udało jej się wyswobodzić. Kocięca ślina sprawiła, że zachciało jej się kichać, i biała koteczka o mało co nie padła ofiarą tego procederu; w ostatniej chwili Rusałka przekręciła głowę tak, że mała skończyła tylko z lekko zmierzwionym futerkiem.
— Broń Klanie Gwiazdy! Pożarłyby mnie. — Pszczela Duma śmiała się, a tymczasem kociak, oburzony tym, co go spotkało, znowu rozpoczął litanię pisków.
— Hej, no...! To właściwie twoja wina, wiesz! — żachnęła się kotka, mocując się z wijącym się maluchem. Jego łapki były miękkie i bardziej sprężyste, niż dorosłego kota, ale ruchy kurczowe i słabo skoordynowane. — Strasznie wygibaśna jesteś! Mamo, jeśli ich tata nie przyjdzie, to nazwijmy ją Czerw.
— No wiesz co! Taką małą kulkę przezywać... Po Biedronce jeszcze bym się spodziewała, ale ty? — Uwaga została rzucona półżartem, ale Rusałkę niezwykle ubodła, szczególnie, że nie miała pojęcia, skąd się wzięła.
— Nieprawda! Nie przezywam jej, przecież to jej pasuje! — zawołała niespokojnie, po czym delikatnie ujęła w łapy główkę kociaka, jakby chciała zaprezentować ją matce. — Kolor jak czerw! Kształt jak czerw. Rusza się jak czerw i jest bardzo urocza, zupełnie jak czerw. Prawda? — ciepło zwróciła się do koteczki, która o dziwo nie protestowała przeciwko temu traktowaniu. — Jesteś strasznie urocza, zgadza się, Czerwiku?
W odpowiedzi mała wystawiła różowy języczek i zanim Rusałka zdążyła zareagować, została hojnie opluta.
— Ohyda — odezwała się z boku Biedronka, która musiała podejść do nich niezauważenie jakiś czas temu, ostentacyjnie wstrząsając wąsami. — Nie może się nazywać Czerw, bo to jest mały owad, a ona nie jest z naszej rodziny, więc ma zakaz.
— Od kiedy owady są zarezerwowane? — obruszyła się Rusałka, wciąż krzywiąc się nieco, bo nie mogła wyczyścić futerka bez oddalania się od kociaka, którego nie chciała zostawiać samego. Siostra znowu wymyślała zupełnie niestworzone rzeczy, a ona zaczynała mieć tego dosyć. — Przecież jest ten, na przykład... Topikowa Łapa u medyków, a topik to pająk.
— Co mnie obchodzi jakiś śmierdzący Topikowa Łapa! To jest jakieś nieporozumienie, że muszę widzieć kocury za każdym razem, jak robią nam badanie. Powinni go wyrzucić z klanu i już — oświadczyła Biedronka, zarzucając łebkiem, po czym dodała ciszej, ale nie mniej wyraźnie — tak samo, jak tego lisiego bobka i jego dzieci.
Rusałka poczuła mrowienie w łapach. Z chęcią rzuciłaby się za odchodzącą siostrą, żeby wyjaśnić jej to i owo w naprawdę mało pokojowy sposób, ale coś ją powstrzymało: mała psotnica, najwyraźniej niezmiernie zadowolona ze swoich postępków, pochrapywała teraz cicho, oparta o jej bok.
— Mamo? — miauknęła kotka, obserwując ją z mieszaniną irytacji i rozczulenia. — Jak się wstaje tak, żeby ich nie zbudzić?
— Nie wstaje się — padła odpowiedź, a dostrzegając niedowierzające spojrzenie swojej córki, Pszczela Duma uśmiechnęła się. — Witaj w świecie mamowania.
Rusałka westchnęła, zżymając się wewnętrznie na te słowa, po czym również opuściła głowę na łapy i zmieniła nieco pozycję, aby długie oczekiwanie uczynić trochę wygodniejszym. Może to nie miało być takie złe — w końcu mogła zdrzemnąć się z wtulonym w siebie prześlicznym kociakiem, który najwyraźniej ją polubił, a kolejny leżał tuż nieopodal.
Uważając, żeby nie przegnać jej snu nieostrożnym ruchem, przytuliła Czerwik nieco mocniej, a końcówką ogona pogładziła delikatnie śpiącego obok kocurka.
— Chodź się wspinać na szuwary — odezwała się nagle Biedronka tajniackim szeptem. Jej siostra, już kilka dobrych kroków dalej w kierunku posłania matek, posłała jej spojrzenie zupełnego niezrozumienia.
— Przecież dopiero co je przynieśli! Musimy je zobaczyć.
— Nie! Wcale nie! To jest obrzydliwe, że wsadzili tu nam jakiegoś kocura — zawołała, krzywiąc nosek i strosząc pregowaną sierść. — Dobrze, że niedługo stąd wyleci, jak mama wszystkich ustawi. A na razie chcę stąd iść. Więc chodź.
Rusałka przez chwilę patrzyła na ziemię, aż wreszcie przeniosła wzrok na matki z kociętami.
— No to sobie idź — powiedziała cicho, po czym odwróciła się całkiem i ruszyła dalej.
— Mysi móżdżek! — Po chwili zaskoczonego milczenia za jej plecami odezwał się syk. — Jak dotkniesz kocura, to się do ciebie nie odezwę!
Nie miała zamiaru odpowiadać. Warunek wydawał jej się głupi, ale nie musiał być trudny do spełnienia — kocięta leżały oddalone od siebie, przy czym jedno wydawało się też dzielić więcej od Pszczelej Dumy, niż powinno. Czyżby to Makowe Pole celowo odsunęła kocurka od mleka? Rusałka spoglądała na tę scenę z zaniepokojeniem, kiedy srebrzysta kocica pożegnała partnerkę i wstała, kierując się do wyjścia. Wszystko w jej wyglądzie wskazywało na to, że jej gniew bynajmniej nie osłabł.
— Nie martw się, córciu, nie będziemy tego znosić — wycedziła, przechodząc obok Biedronki, a ta przytaknęła i wygięła buzię w podkówkę, jakby sama myśl o kocurach sprawiała jej cierpienie. Rusałka westchnęła z frustracją i wróciła do obserwowania kociąt.
Maluch, który wcześniej wydał jej się niebezpiecznie oddalony od matki, teraz znajdował się już niemal o dwie mysie długości od tej bezpiecznej przystani, mało tego — wciąż tę odległość zwiększał, niezgrabnymi, ale zdecydowanymi ruchami przysadzistych łapek posuwając się naprzód. Niezdolny jeszcze do tego, by wynieść na nich swój brzuszek ponad ziemię, przypominał jej w swoich podrygach wielką, białą larwę, którą odkryła kiedyś w ziemi nieopodal żłobka.
— Dokąd to, urwisie? — skarciła go ciepło Pszczela Duma, po czym jednym wprawnym ruchem chwyciła uciekiniera za skórę na karku i sprowadziła go z powrotem so siebie.
— Jak one mają na imię? — zapytała Rusałka, która dotąd przyglądała się temu jak zaczarowana, teraz zaś przyskoczyła do boku matki, żeby spotkać kociaki z bliska; tuż przy ich małych ciałkach zawahała się jednak, nagle onieśmielona.
— Właściwie to nie wiemy — westchnęła kotka, poprawiając drugie kocię na jego miejscu. — Ich ojciec musi nam jeszcze powiedzieć. Ale to jest kocurek, a to — wskazała niesfornego kociaka, który od czasu poskromienia jego wędrowniczych zapędów leżał płasko i smętnie, dokładnie tak, jak go położono — jego siostrzyczka.
Rusałkę zaskoczyło to, jak niewielka była różnica między kociakami. Sama nie byłaby w stanie określić płci, jedynie patrząc na nie z tej perspektywy — obydwa były po prostu jasne i trochę niekształtne, z rzadkim puszkiem zamiast sierści i zaciśniętymi powiekami. Kocurek zdawał się tylko nieco mniejszy od kotki, której sierść miała z kolei bardziej brązowy odcień i szczególnie w okolicy głowy wydawała się trochę ciemniejsza — a może mała po prostu ubrudziła się gdzieś po drodze?
Podczas gdy Rusałka przyglądała się jej uroczemu pyszczkowi, ten nagle stęknął, po czym uniósł się, wyniesiony na wątłych nóżkach w dramatycznym geście, i wydał z siebie serię świdrujących pisków, dając najwyraźniej upust wielkiemu niezadowoleniu.
— Jej jest strasznie smutno! — wyrwało się koteczce, bardzo tym pokazem zaniepokojonej.
— Ćśś... Niekoniecznie. Wiesz, kociaki to wybredne stworki i nie potrzebują wielkiego powodu, żeby piszczeć wniebogłosy. Wystarczy, że trochę zgłodnieją, albo jest im odrobinkę za zimno, i już...
— Nie bój się...! Nic ci nie grozi — oznajmiła małej Rusałka przejętym szeptem, nie bacząc na wyjaśnienia matki, i wślizgnęła się pomiędzy nią a Pszczelą Dumę, żeby otoczyć kwilącą koteczkę opiekuńczym kłębuszkiem. Końcówkę ogona zawinęła na jej grzbiet, po części dlatego, żeby przytulić ją ciaśniej, po części, by nie dotknąć nią przypadkiem, choć zakaz ten ją mierził, drugiego z kociaków, ssącego spokojnie mleko kawałek dalej.
Manewr ten przyniósł jakiś skutek. Mała przestała popiskiwać i opadła z łapek, ale nie rozluźniała się. Jej główka zaczęła wędrować wte i wewte, a nosek marszczył się, smakując zapach czekającej w napięciu Rusałki, aż nie zetknął się znienacka z jej własnym. Poczuła na pyszczku pytające pufnięcie powietrza.
Niezwykle ją to rozbawiło, ale stłumiła chichot, żeby nie wystraszyć kociaka, i na próbę oddmuchnęła.
Maluch zamarł na chwilę, po czym bezceremonialnie ugryzł ją w nos.
— One nie mają zębów!? — wykrzyknęła, bardziej zdumiona tym odkryciem, niż samym atakiem, kiedy tylko udało jej się wyswobodzić. Kocięca ślina sprawiła, że zachciało jej się kichać, i biała koteczka o mało co nie padła ofiarą tego procederu; w ostatniej chwili Rusałka przekręciła głowę tak, że mała skończyła tylko z lekko zmierzwionym futerkiem.
— Broń Klanie Gwiazdy! Pożarłyby mnie. — Pszczela Duma śmiała się, a tymczasem kociak, oburzony tym, co go spotkało, znowu rozpoczął litanię pisków.
— Hej, no...! To właściwie twoja wina, wiesz! — żachnęła się kotka, mocując się z wijącym się maluchem. Jego łapki były miękkie i bardziej sprężyste, niż dorosłego kota, ale ruchy kurczowe i słabo skoordynowane. — Strasznie wygibaśna jesteś! Mamo, jeśli ich tata nie przyjdzie, to nazwijmy ją Czerw.
— No wiesz co! Taką małą kulkę przezywać... Po Biedronce jeszcze bym się spodziewała, ale ty? — Uwaga została rzucona półżartem, ale Rusałkę niezwykle ubodła, szczególnie, że nie miała pojęcia, skąd się wzięła.
— Nieprawda! Nie przezywam jej, przecież to jej pasuje! — zawołała niespokojnie, po czym delikatnie ujęła w łapy główkę kociaka, jakby chciała zaprezentować ją matce. — Kolor jak czerw! Kształt jak czerw. Rusza się jak czerw i jest bardzo urocza, zupełnie jak czerw. Prawda? — ciepło zwróciła się do koteczki, która o dziwo nie protestowała przeciwko temu traktowaniu. — Jesteś strasznie urocza, zgadza się, Czerwiku?
W odpowiedzi mała wystawiła różowy języczek i zanim Rusałka zdążyła zareagować, została hojnie opluta.
— Ohyda — odezwała się z boku Biedronka, która musiała podejść do nich niezauważenie jakiś czas temu, ostentacyjnie wstrząsając wąsami. — Nie może się nazywać Czerw, bo to jest mały owad, a ona nie jest z naszej rodziny, więc ma zakaz.
— Od kiedy owady są zarezerwowane? — obruszyła się Rusałka, wciąż krzywiąc się nieco, bo nie mogła wyczyścić futerka bez oddalania się od kociaka, którego nie chciała zostawiać samego. Siostra znowu wymyślała zupełnie niestworzone rzeczy, a ona zaczynała mieć tego dosyć. — Przecież jest ten, na przykład... Topikowa Łapa u medyków, a topik to pająk.
— Co mnie obchodzi jakiś śmierdzący Topikowa Łapa! To jest jakieś nieporozumienie, że muszę widzieć kocury za każdym razem, jak robią nam badanie. Powinni go wyrzucić z klanu i już — oświadczyła Biedronka, zarzucając łebkiem, po czym dodała ciszej, ale nie mniej wyraźnie — tak samo, jak tego lisiego bobka i jego dzieci.
Rusałka poczuła mrowienie w łapach. Z chęcią rzuciłaby się za odchodzącą siostrą, żeby wyjaśnić jej to i owo w naprawdę mało pokojowy sposób, ale coś ją powstrzymało: mała psotnica, najwyraźniej niezmiernie zadowolona ze swoich postępków, pochrapywała teraz cicho, oparta o jej bok.
— Mamo? — miauknęła kotka, obserwując ją z mieszaniną irytacji i rozczulenia. — Jak się wstaje tak, żeby ich nie zbudzić?
— Nie wstaje się — padła odpowiedź, a dostrzegając niedowierzające spojrzenie swojej córki, Pszczela Duma uśmiechnęła się. — Witaj w świecie mamowania.
Rusałka westchnęła, zżymając się wewnętrznie na te słowa, po czym również opuściła głowę na łapy i zmieniła nieco pozycję, aby długie oczekiwanie uczynić trochę wygodniejszym. Może to nie miało być takie złe — w końcu mogła zdrzemnąć się z wtulonym w siebie prześlicznym kociakiem, który najwyraźniej ją polubił, a kolejny leżał tuż nieopodal.
Uważając, żeby nie przegnać jej snu nieostrożnym ruchem, przytuliła Czerwik nieco mocniej, a końcówką ogona pogładziła delikatnie śpiącego obok kocurka.
***
Kocięta rosły szybko i nie trzeba było długo czekać, aż ich małe łapki nabrały sprawności, ciekawske ślepka otworzyły, a uszy stanęły na sztorc. Rusałka obserwowała te przemiany z zachwytem, tym większym, że zmianie ulegał nawet kolor ich sierści — Piórolotek, bo takie imię otrzymał kocurek, zyskał na pysku i ogonie nieco wyraźniejszy szary rysunek, a Morze wciąż ciemniała i po jej oryginalnym białym kolorze ślad pozostał już tylko w postaci uroczych plamek na bródce i palcach. To tylko utwierdziło kotkę w przekonaniu, że jej własny wybór imienia był o wiele bardziej trafiony, niż ten Śnieżnego Wspomnienia — jak każdemu czerwiowi w słusznym wieku przystało, mała ewidentnie przechodziła metamorfozę.
Jednak na tym nie koniec zmian. Od kiedy kociaki uzyskały jako taką mobilność, nie było mowy o tym, żeby pozostawała niewykorzystana. I tak żłobek na nowo wypełnił tupot małych kocięcych łapek, z uporem usiłujących się wcisnąć wszędzie, gdzie tylko się dało — jeżeli tylko ktoś wcześniej nie ukrócił tych starań, bo szczególnie na zapuszczającego się zbyt daleko od legowiska Kawczego Serca kocurka czekały często ostrzegawcze syki i przykre wymówki. Mimo to bawiły się często i chętnie, a czasem nawet, chociaż czyniła wszystko, by odstraszyć Piórolotka, a w gorszych chwilach potrafiła obydwoje potraktować równie obcesowo, do zabaw tych dołączała się Biedronka. Nie zmieniało to faktu, że koordynowanie wspólnych zajęć spoczywało głównie na barkach karmicielek i Rusałki.
— Biegnie myszka leśną dróżką, śmiesznie przy tym kręci... Zasadzka!
Brązowa koteczka nie zdążyła uchylić się przed atakiem. Łapy napastnika przyszpiliły ją do ziemi, a szczęki chwyciły za odsłonięte gardło z groźnym bulgotem. Morze piszczała i śmiała się, machając nogami na wszystkie strony.
— Łotrze...! Puszczaj! Puszczaj mnieee! — wołała bez tchu, na chybił trafił okładając łeb agresora uderzeniami miękkich łapek. Skontrowana w ten sposób Rusałka nie miała wyjścia; uwolniła koteczkę i podniosła głowę w samą porę, by zobaczyć, jak jej braciszek gotuje się do skoku na jej ogon.
— Hej! Nie ma ataków w czasie zasadzki! — upomniała go, jednak było już za późno. Piórolotek zdążył już wybić się w powietrze, i dopiero po tym, jak przeturlał się po ziemi, wyprowadzony w pole unikiem kotki, zwrócił na nią bardziej zdezorientowane, niż skruszone spojrzenie.
— Piórolotek to też łotr. Wszyscy tu to łotry... tylko nie ja — podsumowała Morze z westchnieniem życiowego mędrca.
— Ty to jesteś arcyłotr — skwitowała Rusałka, co najwyraźniej spodobało się koteczce, bo wygięła grzbiet i wydała z siebie iście zbójecki okrzyk. Jak na komendę, Piórolotek zaczął cofać się, jakby szukał drogi ucieczki, których miał przecież wiele; Morze zaś natarła na niego z wrzaskiem i dwójka zwarła się w nieco nieporadnej imitacji pojedynku. Starsza kotka skakała dookoła nich, tak podekscytowana starciem, jak zauroczona jego zabawnym wyglądem.
— Auaua! Hańba! Hańba ci, o, parszywa! — zawołał kocurek po tym, jak siostra wbiła pazurki głęboko w jego puszystą sierść. Kociaki szybko przejęły pojęcie honoru z zabaw starszych koleżanek, chociaż jego rozumienie było u nich, łagodnie mówiąc, mgliste. Morze bynajmniej nie zaprzestała ataków, a tylko zmieniła ich formę, dokładając starań, żeby wgryźć się bratu w ucho.
— Chcecie się dalej bawić w zasadzkę? — spytała wreszcie nieco znudzona Rusałka, której wielkość nie pozwalała się bezpośrednio zaangażować w bitwę.
Kociaki wymieniły ostatnie ciosy i rozłączyły się. Kiedy Piórolotek jeszcze dochodził do siebie, Morze powiodła wzrokiem po legowisku.
— Chcę zrobić zasadzkę Biedronce — oświadczyła, stając na łapki. Rusałka obejrzała się — jej siostra siedziała niedaleko wejścia do żłobka, wylizując sierść. Patrzyła w inną stronę, chociaż kotce wydało się, że w pewnym momencie zauważyła odbijające się w jej oku światło. Być może było to jednak tylko złudzenie.
— To się nie uda, mały żuczku. Biedronka jest większa nawet ode mnie i jak ją wkurzysz, to może tak cię trzepnąć, że polecisz na drugi koniec żłobka — przestrzegła z cichym westchnieniem. Ile fajnych gier mogliby wypróbować, gdyby siostra tak uparcie nie szykanowała Piórolotka!
Ku jej zaskoczeniu Morze, zamiast wyglądać na rozczarowaną, niemal zapiała z zachwytu.
— Ale super! Chcę polecieć! Już pędzę, Biedronko! — zawołała, i zanim Rusałka zdążyła dwa razy mrugnąć, pędziła już w stronę zajętej myciem kotki.
— Nie! Morze! Prrrt! — Sytuacja była alarmowa. Na szczęście w kilku prędkich susach udało jej się dopędzić koteczkę, której oczywiście bardzo się to nie spodobało.
— No o co ci chodzi, puść mnie! Rusia! Puszczaj! — Wyrywała się, tym razem z rzeczywistą skargą w głosie.
— A ja nie chcę lecieć... — odezwał się na dokładkę Piórolotek smętnym głosem cierpiętnika, dołączywszy do nich od tyłu. Hałas oczywiście zwrócił uwagę Biedronki, która teraz patrzyła na nich wszystkich spode łba. Rusałka poczuła, jak skóra pali ją pod sierścią, a jednocześnie wiedziała, że musi natychmiast coś wymyślić, jeżeli nie chce doprowadzić do katastrofy.
— Cicho, mam lepszy pomysł. Ale jak pobiegniesz, to zepsujesz.
— Jaki niby? — spytała Morze z wyrzutem, ale i nie bez pewnej ciekawości, powoli przestając się wiercić. Widząc, że trochę się uspokoiła, Rusałka puściła ją wolno.
— Zobaczycie — stwierdziła, wkładając w to słowo całą tajemniczość, na którą było ją stać, po czym pewnym siebie krokiem przeszła pozostałą odległość dzielącą ich od stanowiska Biedronki.
— Ronciu... Ronciu kochana — przemówiła do niej, po czym opadła nisko na przednie łapy, skłaniając głowę w poddańczym geście. — Czy będziesz tak wspaniałomyślna i pozwolisz maleńkiej Morzu przejechać się na swoim grzbiecie?
— Czy ty masz kłaki we łbie? — Nie musiała zerkać do góry, by móc wyobrazić sobie, jak wyglądał pysk jej siostry w tym momencie. Mimo to podniosła głowę, aby posłać Biedronce błagalne spojrzenie.
— No weź, proszę cię, zaklinam, na Klan Gwiazdy, na co chcesz... — mowiła dalej, zerkając z niepokojem na postaci Morza i Piórolotka, które, najwyraźniej znudzone perspektywą czekania, już dreptały w ich stronę. — Przecież ona rozniesie nam żłobek, jak jej powiem, że nie. Błagam cię, Ronciu, zrobię, co zechcesz...
— Co tylko zechcę? — spytała Biedronka chłodno. Rusałka potwierdziła żarliwie, w myślach przeklinając się za wpakowanie się w tak głupią sytuację, która właśnie mogła przybrać dla niej jeszcze gorszy obrót. Na chwilę zapanowała cisza.
— Zgoda — wycedziła wreszcie jej siostra, po czym wyprostowała się się i swobodniej wymieniła: — Idziesz potem ze mną do legowiska uczniów rozmawiać z fajnymi kotkami. Masz wyglądać nieskazitelnie, zero smrodu tej małej purchawki, zachowywać wszystkie maniery i najwyższą godność osobistą. I nawet nie oglądać się za tym lisim typem, który się tu czasem kręci. Zrozumiano? — zakończyła sucho, a kiedy zaskoczona Rusałka kiwnęła głową, po krótkim domyśle dodała jeszcze: — I przynieś mi jakieś ładne kwiatki do legowiska.
To, czego spodziewała się po Biedronce, okazało się o wiele koszmarniejsze od jej rzeczywistych żądań; z radością przypieczętowała więc układ spleceniem ogonów, nawet mimo pewnej urazy, której nie mogła nie poczuć, słysząc wyzwiska w kierunku Piórolotka i Kolcolistnej Łapy.
— No to co w końcu? — chciała wiedzieć Morze, która niecierpliwie przebierała już łapkami po ziemi. Jej brat został nieco z tyłu, najwyraźniej z obawy przed srebrną kotką.
— Jedziecie na przejażdżkę! — oznajmiła Rusałka z niecnym, samozadowolonym uśmiechem kogoś, kto właśnie zwieńczył sukcesem swoje knowania, po czym rzuciła szybkie spojrzenie na milczącą Biedronkę. Kotka prychnęła, ale po chwili przypadła do ziemi, mrucząc ciche "chodź". Widząc to, jej siostra odetchnęła z ulgą.
— Ja nie chcę lecieć — zastrzegł Piórolotek raz jeszcze, kiedy do niego podeszła, chociaż na widok tego, co robiły Morze z Biedronką, w oczach zapaliły mu się iskierki.
— Oj tam. Spodoba ci się. Wskakuj i trzymaj się mocno — przykazała mu, kładąc się na ziemi, po czym ostrożnie wstała z kocurkiem na plecach. Jego pazurki właściwie nie sięgały jej skóry; jedynie ciężar mógł uczynić manewrowanie nieco kłopotliwym, ale chichot, jaki usłyszała zza swojej głowy, wynagradzał męki. — No. To gdzie jedziemy?
<Morze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz