Przez krótką chwilę nie wiedział co się dzieje, a po niej już leciał na łeb, na szyję na szylkretową kotkę. Próbował się zatrzymać i cofnąć, by nie dotknąć jej, ale było już za późno i wpadł na Aksamitną Chmurkę, wywracając się i on, i ona. Nie zamierzał jej "ogrzewać", jeżeli to znaczyło, że załapie jej zarazę. Odsunął się od więźnia, jak gdyby ten był okryty błotem i rzucił się z powrotem w stronę Czyściec.
— Pająki uplotły ci już pajęczynę w mózgu?! — warknął w jej stronę, patrząc raz jeszcze z pogardą w oczy Aksamitnej Chmurki, zanim odwrócił się w stronę siostry. Nachylał się nad nią, korzystając z wyższego wzrostu.
— Na pewno chciała dobrze. Nie bądź taki- — Aksamitka próbowała się odezwać, jednak przerwał jej atak kaszlu. Judaszowiec nie chciał patrzeć, lecz z drugiej strony jego uwagę przykuwała krew, która tryskała z jej pyska z każdym kasłaniem. Nie potrafił oderwać wzroku, nawet jeśli to wywoływało na jego mordce grymas.
— Chciałabyś, abym tak skończył? Z choróbskiem i krwią na całym moim futrze? Hm? — syczał jeszcze do Czyśćcowej Łapy, jeżąc na plecach sierść. Obrzydliwe. Okropnie obrzydliwe.
— Co się tu dzieje? — usłyszał zza swojego grzbietu zimny, widocznie niezadowolony głos. Zamilknął i wolno odwrócił głowę w stronę stojącego nad uczniakami Lśniącego. Patrzył swoimi czerwonymi oczami raz na nich, a raz na kotkę, która właśnie przestawała kaszleć. — Wynoście się stąd. Nie róbcie harmideru — prychnął i popchnął lekko w stronę obozu.
— Brawo — skwitował Judaszowiec, otrzepując się z kurzu. Warknął na nią jeszcze i odszedł, obrażony. Co za mysi bobek.
***
Obserwował z ciekawością ruchy Czereśniowej Gałązki, to, jak podawała przygotowane zioła Wilczej Pogoni, mimo że kotka wyglądała, jakby mogła w każdej chwili wystrzelić z pyska czerwienią. Jej niewzruszony wyraz twarzy był dla niego fascynujący. Mu było trudno się zbliżyć. Liściasty Wir mówiła mu kiedyś, że medyk to kot, który ma wielkie serce, bo martwi i troszczy się o cały klan, ale przez kamienny pysk kocicy nie był już taki tego pewny. Gdy odwróciła się, wracając z izolatki do swojego legowiska nieco podskoczyła, widząc na ziemi skuloną nieco kulkę. O nie. Nie mówił nikomu, że tu przyszedł i jeszcze ją podglądał...
— Wystraszyłeś mnie — przyznała z uśmiechem Czereśniowa Gałązka. — Potrzebujesz czegoś? Coś się stało? — pytała.
— Potrzebuję odpowiedzi — mruknął, wstając z podłogi i siadając przed kotką. Medyczka nie wyglądała, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi. Usiadła jednak tak jak Judaszowiec, owijając wokół łap łaciaty ogon.
— Chętnie rozwieję wszystkie twoje wątpliwości. Śmiało — zachęciła, na co strzepnął uchem.
— Jak wy, medycy, to robicie? Że was to wszystko... nie brzydzi? — zapytał, spoglądając na pierś kotki, na której było trochę czerwonych maźnięć. On dawno by pobiegł do najbliższego strumyka...
Kocica zauważyła, gdzie spogląda czekoladowy i sama zerknęła na swoją sierść, domyślając się prędko, co ten miał na myśli. Starła to jednym, szybkim ruchem.
— Dola medyków, mój drogi. Jeżeli chcemy pomagać naszym bliskim i nie tylko, musimy być przygotowani na wszystko. A leczenie chorób to nie ścieżka usłana różami — odpowiedziała mu spokojnym głosem, choć nadal nie usatysfakcjonowała kocura. To tyle? Bo muszą?
— Nawet jakbym musiał komuś wepchnąć w krwawe gardło jakieś zioła, bo to mój obowiązek, to bym się skrzywiał. A wy nic.
— Kwestia przyzwyczajenia. Dla mnie też nie było tak łatwo na samym początku. Raczej jako kociak nie spodziewałam się takich rzeczy — uśmiechnęła się, spoglądając w bok, jak gdyby przypominała sobie swoje uczniowskie czasy. — Jak się było malcem, to medycy byli tymi świetnymi, tajemniczymi kotami, których się widziało raczej tylko w towarzystwie ziół i nowonarodzonych kociąt. Byli jak bohaterowie. A jak się stawało coraz starszym i starszym, to się dorastało do tej roli, rozumiało na czym to dokładnie polega. Kocham być medyczką, nawet jeżeli trzeba się poświęcać. Z resztą, jako wojownik także musisz się poświęcać, tylko trochę inaczej. Jeszcze to zrozumiesz — pogłaskała go po głowie i jeszcze spytała na koniec: — Jest jeszcze coś, co chciałbyś wiedzieć?
Judaszowcowa Łapa spojrzał na trzymane między łapami zioła.
— Co to? — wskazał końcówką ogona. — Pomaga tym chorym?
— Gdyby nie pomagało, chyba bym im tego nie podawała, prawda? — przekręciła lekko głowę. — To kocimiętka. Ważne dla nas, medyków, zioło, ponieważ leczy się nim każdy rodzaj kaszlu. Nasz niezbędnik, zwłaszcza w trakcie takiej epidemii.
— A kiedy oni się wyleczą? — zapytał, w ciekawości. W końcu już naprawdę długo to wszystko trwało, a efektów nie widział.
— Cóż... — uszy Czereśniowej Gałązki nieco opadły. — Możemy mieć tylko nadzieję, że pora nowych liści przyniesie im ukojenie. Nawet jeśli ma nim być droga na srebrną skórę — dodała bardzo cicho, tak, by żaden chory jej nie usłyszał.
— Czemu? Nie umiecie leczyć?
— Nie wszystko można wyleczyć. Są poważniejsze choroby, którym nie podołałby nawet najmądrzejszy z medyków.
— Nie możecie poprosić o pomoc Klanu Gwiazdy? — dopytał Judaszowcowa Łapa, zdezorientowany. Szylkretka westchnęła.
— Klan Gwiazdy nie potrafi wszystkiego. Cieszy mnie, że to pokolenie nie zapomina o naszych przodkach, ale niestety nie są oni wszechmocni.
Nic nie wiesz, chciał jej odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Jak to nie potrafi? Był wszechmocny! Wiedział to przecież, lepiej niż ktokolwiek inny! Szybko przypomniał sobie jednak, że co jak co, ale z zaraz po nim najbliższym gwiezdnym kotem nie chciał się wykłócać.
— W takim razie... dobranoc — mruknął, obracając się na pięcie i wychodząc, znów witany przez czerń. Jedynie księżyc lekko oświetlał wewnętrzną strukturę ich obozu. Żadna gwiazda jednak nie lśniła wokół niego, ani na całej połaci nieba.
— Gdzie jesteście? — zapytał szeptem, wsłuchując się w szum wodospadu. Rozluźnił się, próbując wyczuć obecność przodków. Nocny obóz był bardzo cichy i spokojny, nawet strażnik w postaci Czarnego Ognia siedział w kącie, nie zwracając na ucznia uwagi. Wszyscy (prawie) zapadli w sen, czekając aż znów wychyli się spomiędzy drzew, wzgórz i chmur ciepłe słońce...
Trzask tuż za nim sprawił, że cały zadrżał i odwrócił się ze skokiem, jak gdyby właśnie został naskoczony przez włóczęgę. Stała tylko za nim Czyśćcowa Łapa, na jej mordce czerwony gryzmoł. Doskonale wiedział jakiego pochodzenia. Warknął, wygładzając nastroszoną sierść i prostując się. Co ona tu robiła? Próbował modlić się do Klanu Gwiazdy!
— A ty co? Nie śpisz? — miauknął, a wyraz twarzy szylkretki wyglądał, jakby miała mu zadać to samo pytanie. — Powinnaś. Srokoszowa Gwiazda — przedrzeźnił nieco, wypowiadając imię przywódcy — na pewno nie będzie tak zadowolony, jak zjawisz się na treningu ospała jak borsuk. — Zaczął odchodzić w stronę legowiska uczniów, by zasnąć, jeżeli widocznie Czyściec miała inne plany, ale ta podążyła za nim. Odwrócił głowę w jej stronę. — A jak chcesz wiedzieć, gdzie byłem, to przykro mi. Odpowiadam tylko tym, którzy mnie zapytają — warknął, znów się odwracając i wchodząc do legowiska.
<Czyściec?>
[trening medyka; 1055 słów; opisywanie chorych]
[Przyznano 21%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz