Mroźna i śnieżna Pora Nagich Drzew przyniosła ze sobą nie tylko chmarę głodnych wojowników, ale i bardzo uciążliwe i gwałtowne roztopy, które rozpoczęły się wraz z nadejściem pierwszych ciepłych dni. Na szczęście, przez położenie obozu, Klan Klifu nie miał aż tak ogromnego problemu z powodziami czy wszechobecnym błotem i brudem. Większość jaskini pozostawała sucha, ciepła i przytulna; zwłaszcza taką widzieli ją łowcy i uczniowie, którzy właśnie wracali z polowań czy treningów. Problem pojawiał się jedynie wtedy, kiedy z jakiś wcześniej nieobecnych lub przynajmniej niewidocznych szparek zaczynała wlewać się woda.
Taka właśnie szparka, a nawet kilka, zbudziła Taniec, a dokładniej zbudziły ją regularnie spadające jej między oczy kropelki zimnego deszczu, które leciały cienkim ciurkiem, mocząc jej pyszczek. Niezadowolona koteczka, wciąż zaspana, próbowała wytrzeć mokry ślad i zagłębić się z powrotem w świat niesamowitych, nocnych dziwów, ale niestety nie było jej dane. Kropelki wciąż spadały; w końcu liliowa nie mogła już wytrzymać. Myślała, że może Zielona, córka Białej Zamieci, robi jej jakiegoś psikusa, tak na odchodne, gdyż miała zostać mianowana wraz z bratem na terminatora. Już miała coś powiedzieć starszej kotce, ale po otwarciu ślepków nikogo przed nią nie było. Tym razem kapało jej na czubek głowy, zadarła łepek do góry, ale nic ciekawego nie umiała dojrzeć. Otrzepała się i odwróciła się w stronę Srebrnej Szadzi, która spała kilka lisich długości od niej. Taniec potruchtała do niej i klepła ją w bok. Karmicielka zdziwiona i wciąż zmożona snem spoglądała na córkę.
— Kapie…
— Co kapie?
— Na nosek mi kapie, z góry, ze skał leci, jak deszcz w jaskini, a tak nie może być, prawda? — Taniec nie czekając na odpowiedź, oparła się czołem o biały brzuch i zaczęła trzeć nim, próbując się do końca wytrzeć. W odpowiedzi usłyszała tylko westchnięcie i pomruk poparcia jej pytania. — Ja myślałam, że to może Zieleń sobie żarty stroi ze mnie, ale ona drzemie tam w kącie.
— Mhm… Zajmiemy się tym rano, teraz wracaj spać, połóż się obok — tym zakończyły rozmowę. Taniec klapnęła na ogonie vanki, chwile jeszcze porozmyślała o tym, jak bardzo zazdrości dzieciakom Białej Zamieci, i że za niedługo to ona w końcu wyrwie się z kociarni i zobaczy wielki świat. Ostatecznie ucięła sobie jeszcze krótką drzemkę.
***
Zaraz ze wschodem słońca Srebrna Szadź poinformowała Przyczajoną Kanie o cieknącym suficie w kociarni. W wilgotną Porę Nowych Liści zdrowie kociąt było narażone w równym stopniu co w mrozy i śniegi poprzednich tygodni, więc zastępca od razu zlecił kilku kotom, by się tym zajęli. Taniec czuła się w pełni odpowiedzialna za nadzorowanie owych prac; przecież to ona była pierwszą ofiarą i orędowniczką owego zjawiska. Wydawało jej się, że gdyby nie ona, wszyscy już dawno poznaliby okropne skutki dziur w kamiennym sklepieniu. Okazało się właśnie, że niewielkich szpar było więcej, a spowodować je musiała marznąca w Porę Nagich Drzew woda, która wdarła się między skały, poluzowała je lub spowodowała pęknięcia, które teraz przyniosły klifiakom owe problemy.
Lilijka siedziała z boku, obserwowała wchodzące koty bardzo uważnie; była już na tyle obeznana z członkami, że przynajmniej kojarzyła większość z nich, kilku nawet odprowadzało ją do kociarni, po złapaniu jej podczas samotnych wojaży. Szybko jednak znudziło ją to wszystko, nie miała już ochoty słuchać sporów o to, czym najlepiej zalepić ubytki, a cały ten gwar mocno jej doskwierał. Wróciła więc do swoich zwykłych, codziennych aktywności. Przesunęła się do swojej kupeczki z piórkami i kamyczkami, a następnie zaczęła to zawijać, to sklejać żywicą czy błotkiem owe skarby, tworząc, w jej oczach, śliczne ozdóbki. Uważała, że niektórym pracowitym kotom przyda się potem jakaś nagroda, bo ona przecież nie jest niewdzięczną kotką, co to, to nie.
W ciszy tak pracowała, skupiona i bardzo zaangażowana, mrucząc coś pod noskiem. Nie minęło dużo czasu, jak spojrzała na swoje ukończone dzieło; przed łapkami miała coś w rodzaju wieńca, zrobionego z giętkiego i cienkiego patyka, do niego poprzyklejała i pomocowała piórka przeróżnych ptaków, głównie ciemnej, brunatnej barwy, a wszystko zwieńczyła kawałkiem dziwnego kolorowego pnącza, który przyniósł jej Koperkowe Wzgórze. Cały czas była odwrócona do wszystkich plecami; kotów ubyło, gdyż okazało się, że cieknące sklepienia nie są problemem tylko w tym konkretnym legowisku i trzeba było zająć się również innymi. Kiedy już zdecydowała, że ostatecznie skończyła swoją robótkę, zaczęła po kolei oceniać, komu dać swoje dzieło. Czarny Ogień, który przewodził tą inicjatywą, nie wydawał jej się dobrym kandydatem, średnio za nim przepadała, tak jak za jego córką, która bardzo go przypominała, więc od razu przestała brać go pod uwagę. Śliwowa Ścieżka również nie wydawał jej się godny, nawet chwili nie widziała, by podniósł łapę na dłużej niż kilka uderzeń serca. Reszta kotów akurat wyszła z niewiadomych kociakowi powodów, została jeszcze tylko biała uczennica, której Taniec nie znała zbyt dobrze, wiedziała tylko, że nie przepada za jej głupim bratem. Szylkretka wstała i potruchtała przez żłobek.
— Cześć — powiedziała, wpatrując się intensywnie w oczy Bożodrzewnej Łapy, która wydawała się jej całkowicie nie zauważyć przez pierwsze kilka chwil. Zwłaszcza że przez prawie cały czas, kiedy pomagała łatać dziury, koteczka również nie zwracała na nich nawet najmniejszej uwagi.
— Ha? — mruknęła tylko starsza kotka, patrząc na stojącą przed nią lilijke zblazowanym, ledwo obecnym wzrokiem.
— Mam coś super dla ciebie, chodź, na prawdę — pacła ją łapą w bark i odskoczyła w stronę prezentu; gdy jednak zobaczyła, że terminatorka jedynie patrzy na nią, wciąż nieprzejęta, z pewną dozą politowania, stanęła i zmarszczyła brewki — No rusz się… I tak nic teraz nie robisz, a jak tak będziesz siedzieć, to ci robaki wejdą do zadka, mama cię tego nie nauczyła?
<Bożodrzewna Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz