O śmierci Winogrona słyszał już każdy. Stojąc pomiędzy legowiskami, nie sposób było nie zauważyć całej akcji ratunkowej, a następnie ominąć przemowę lidera. Bura zginęła tak nagle, przygnieciona przeciążoną nadmiarem śniegu gałęzią. Jeśli nawet w rzekomo najbezpieczniejszym miejscu klanu, śmierć mogła tak łatwo każdego dopaść, to jak cały ten świat, który znajdował się poza obozem, miał jej nie przerażać? Nie miała już swojej mentorki, z którą sympatyzowała przede wszystkim przez wzgląd na charakterystycznie oklapnięte uszy. Nie dane jej było się pożegnać. Gracja nie była jeszcze kompletnie zaznajomiona z pojęciem śmierci, tak naprawdę pierwszy raz przeżywała stratę kogoś bliskiego.
A przecież kiedyś stanie się to czymś powszechniejszym. Ci z jej otoczenia będą się starzeć, i Wszechmatka, o której tyle Winogrono jej wspominała, przejmie nad nimi opiekę. O ile w ogóle istniała, bo Gracja tak naprawdę i tego nie pojmowała. Życie było zbyt skomplikowane jak na jej małą główkę.
Uroniła przy tym zamieszaniu tylko parę łez. Tak naprawdę życie toczyło się dalej, nie było czasu na ocieranie łapą pyska. Oczywiście proponowano jej czas na odpoczynek, aby zaznajomiła się z nową sytuacją, jednak zdecydowanie bardziej wolała już wrócić do tego treningu, by mieć na czym skupić myśli, a przy tym osiągnąć w końcu jakiś postęp w nauce.
Głupio byłoby, w takim momencie, aby wysiłek Winogrono poszedł na marne. Gracja musiała pokazać, że nabyła jakąkolwiek wiedzę od poprzedniej mentorki, a jej mianowanie to kwestia kilku księżyców na udoskonalenie taktyk.
Teraz nad jej edukacją pieczę przejęła Truchło. Biała kocica o niebieskich, przyjaznych ślepiach. Nie było to fałszywe złudzenie, ta naprawdę okazała się miła.
Czekoladowa dalej brała udział w patrolach, tyle że tym razem bardziej przygnębiona. Brakowało jej Winogrono głównie przez to, że dręczyła ją myśl, iż już nigdy nie będzie dane jej z nią porozmawiać.
I tym razem granicę okazały się spokojne. Gracja wolała uniknąć udziału w jakichkolwiek potyczkach, niezależnie od tego, czy wrogiem będzie inny klan, czy banda samotników. Bez przemocy żyło jej się lepiej.
Starała się chodzić bardziej otwartymi drogami, gdzie nieba nie przysłaniały jej rozległe gałęzie. Miała do nich uraz, patrząc na to, jak skończyła jej poprzednia mentorka.
Nim się obejrzała, przestrzeń wokół niej wypełniały wysokie pnie drzew. Przystanęła, chcąc spojrzeć błagalnie na Truchło z chęcią powrotu do obozu, jednak ta nie pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Szylkretka spięła się. Jak mogły się zgubić?
Pisnęła, na dźwięk ułamanej gałęzi. Niepewnie skierowała swe kroki w stronę źródła dźwięku, licząc, że to ktoś z patrolu. Jakie było jej zdziwienie, gdy pośród krzewów ujrzała czarną sierść.
Nieznajoma od razu ją zauważyła. Pierwsze, co Gracją mogła stwierdzić, to że ta lata świetności miała już dawno za sobą. Siwe skrawki futra, zgarbiona i wychudzona sylwetka.
Czekoladowa poczuła się zagrożona. Samotniczka wyglądała, jakby dawno nie jadła.
— Zgubiła się pani? — spytała, uprzedzając wszelką możliwą wypowiedź starszej. — Bo to teren Owocowego Lasu, więc nie powinno pani tu być — doprecyzowała, starając się wmówić samej sobie, że nazwa ich ugrupowania brzmiała groźnie i wcale nie budziła powodów do śmiechu.
— Nie zgubiłam się — odparła, a uczennica się zawahała. I co teraz powinna zrobić? Przecież jej nie przepędzie, wciąż była słabsza i szansę na sukces w tej sprawie były nikłe.
— To dobrze, ale nie powinno pani tu być — powtórzyła głośniej, licząc na to, że Truchło usłyszy ją wśród świstu wiatru i uratuję przed ewentualną bijatyką, której stanowczo chciałaby uniknąć. Stawiała na konfrontacje słowną, ale nie była pewna, na ile może sobie pozwolić i ile cierpliwości oraz zawzięcie ma w sobie pointka.
Wyprostowała się, próbując nadać sobie "groźnie" wyglądającej posturą, aby pogonić przybysza.
— W tym przypadku prosiłabym panią o opuszczenie tych terenów — oświadczyła, błagając w duchu, by jej nerwowo drżący z boku na bok ogon nie zdradził ogarniającego jej stresu.
A przecież kiedyś stanie się to czymś powszechniejszym. Ci z jej otoczenia będą się starzeć, i Wszechmatka, o której tyle Winogrono jej wspominała, przejmie nad nimi opiekę. O ile w ogóle istniała, bo Gracja tak naprawdę i tego nie pojmowała. Życie było zbyt skomplikowane jak na jej małą główkę.
Uroniła przy tym zamieszaniu tylko parę łez. Tak naprawdę życie toczyło się dalej, nie było czasu na ocieranie łapą pyska. Oczywiście proponowano jej czas na odpoczynek, aby zaznajomiła się z nową sytuacją, jednak zdecydowanie bardziej wolała już wrócić do tego treningu, by mieć na czym skupić myśli, a przy tym osiągnąć w końcu jakiś postęp w nauce.
Głupio byłoby, w takim momencie, aby wysiłek Winogrono poszedł na marne. Gracja musiała pokazać, że nabyła jakąkolwiek wiedzę od poprzedniej mentorki, a jej mianowanie to kwestia kilku księżyców na udoskonalenie taktyk.
Teraz nad jej edukacją pieczę przejęła Truchło. Biała kocica o niebieskich, przyjaznych ślepiach. Nie było to fałszywe złudzenie, ta naprawdę okazała się miła.
Czekoladowa dalej brała udział w patrolach, tyle że tym razem bardziej przygnębiona. Brakowało jej Winogrono głównie przez to, że dręczyła ją myśl, iż już nigdy nie będzie dane jej z nią porozmawiać.
I tym razem granicę okazały się spokojne. Gracja wolała uniknąć udziału w jakichkolwiek potyczkach, niezależnie od tego, czy wrogiem będzie inny klan, czy banda samotników. Bez przemocy żyło jej się lepiej.
Starała się chodzić bardziej otwartymi drogami, gdzie nieba nie przysłaniały jej rozległe gałęzie. Miała do nich uraz, patrząc na to, jak skończyła jej poprzednia mentorka.
Nim się obejrzała, przestrzeń wokół niej wypełniały wysokie pnie drzew. Przystanęła, chcąc spojrzeć błagalnie na Truchło z chęcią powrotu do obozu, jednak ta nie pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Szylkretka spięła się. Jak mogły się zgubić?
Pisnęła, na dźwięk ułamanej gałęzi. Niepewnie skierowała swe kroki w stronę źródła dźwięku, licząc, że to ktoś z patrolu. Jakie było jej zdziwienie, gdy pośród krzewów ujrzała czarną sierść.
Nieznajoma od razu ją zauważyła. Pierwsze, co Gracją mogła stwierdzić, to że ta lata świetności miała już dawno za sobą. Siwe skrawki futra, zgarbiona i wychudzona sylwetka.
Czekoladowa poczuła się zagrożona. Samotniczka wyglądała, jakby dawno nie jadła.
— Zgubiła się pani? — spytała, uprzedzając wszelką możliwą wypowiedź starszej. — Bo to teren Owocowego Lasu, więc nie powinno pani tu być — doprecyzowała, starając się wmówić samej sobie, że nazwa ich ugrupowania brzmiała groźnie i wcale nie budziła powodów do śmiechu.
— Nie zgubiłam się — odparła, a uczennica się zawahała. I co teraz powinna zrobić? Przecież jej nie przepędzie, wciąż była słabsza i szansę na sukces w tej sprawie były nikłe.
— To dobrze, ale nie powinno pani tu być — powtórzyła głośniej, licząc na to, że Truchło usłyszy ją wśród świstu wiatru i uratuję przed ewentualną bijatyką, której stanowczo chciałaby uniknąć. Stawiała na konfrontacje słowną, ale nie była pewna, na ile może sobie pozwolić i ile cierpliwości oraz zawzięcie ma w sobie pointka.
Wyprostowała się, próbując nadać sobie "groźnie" wyglądającej posturą, aby pogonić przybysza.
— W tym przypadku prosiłabym panią o opuszczenie tych terenów — oświadczyła, błagając w duchu, by jej nerwowo drżący z boku na bok ogon nie zdradził ogarniającego jej stresu.
<Nocna Taflo?>
[615 słów]
[615 słów]
[Przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz